Sprawdź nas też tutaj

Felieton

To jest (prawdziwy) hip-hop! Redefinicja |FELIETON

Opublikowany

 

W ciągu ostatnich osiemdziesięciu godzin spałem może z dziesięć. Powiedzmy, że wziąłem sobie do serca słowa moich nadopiekuńczych przyjaciół, którzy powtarzają, abym w końcu zaczął odbębniać te regulaminowe osiem godzin. Tyle słowem wstępu. Nie chciałem umieszczać żadnego – z natury nie lubię się podporządkowywać zastanym regułom, ale prawdziwy hip-hop to bazowanie na fundamentach! Wstęp zatem pozostanie.

Podczas łóżkowej absencji wziąłem udział w ostatecznie cudownym festiwalu HIP HOP Elements Częstochowa, przeprowadziłem mnóstwo inspirujących i wyczerpujących rozmów, pośmiałem ze współtowarzyszami tych zdarzeń (jednocześnie trochę się na nich złoszcząc), a także przesłuchałem swoje ulubione nagrania ostatnich tygodni. W międzyczasie przeczytałem aktualny numer Magazyn VAIB, w którym najmocniej zaabsorbował mnie wywiad z Ryfa Ri. Nic dziwnego – od kilku miesięcy na każdą jej kolejną zwrotkę czekam z utęsknieniem, a gdy zostaje opublikowana, bezzwłocznie ją włączam (choćby w pracy, narażając się). Po skończonej lekturze jak zwykle byłem pełen podziwu jej erudycji i wszechstronności, która sprawia, że Warszawianka jawi się przede mną jako pełnokrwisty wzór do naśladowania. Pokochałbym i wziął za żonę kobietę, która przypominałaby ją choćby w ułamku procenta. To wszystko spowodowało, że postanowiłem zmierzyć się z redefinicją prawdziwego hip-hopu, którego tak wielu strudzonych wędrowców wciąż poszukuje. Jeśli ktoś poprosiłby mnie o jego zobrazowanie, bez wahania odrzekłbym: Ryfa.

 

Noszę najpopularniejsze imię mojego rocznika – Kamil. W gimnazjum ciągle było nas czterech w klasie. Kiedy jeden z imienników nie otrzymał promocji, zgadnijcie kim okazał się spadochroniarz? Dokładnie! A nazywam się Świech. Kiedyś TEDEgo można było szukać tam, gdzie czuć palącą się gandzię. Czasy są jednak inne, więc od teraz możesz mnie znaleźć w katalogu Zuckerberga. Zwłaszcza w okresie, gdy znalazłeś się w marazmie i dopadła Cię chandra, a jedynym wyjściem z tej sytuacji według Ciebie jest kulka w łeb. Bądź spokojny, ponieważ miewam podobnie. Jestem zdegustowany rzeczywistością, ponieważ jako gnojek inaczej sobie ją wyobrażałem. Tak więc ustaliliśmy już, że w tej sytuacji możesz mieć wiele predyspozycji, ale na pewno nie do roli Rambo. Wpisz więc moje nazwisko w wyszukiwarkę zamiast szukać po Allegro gnatów lub jakiejś kuszy. Zawsze pomogę, doradzę, wysłucham, odwiodę od ostateczności, wesprę. Zresztą spośród moich znajomych najwięcej razy usłyszałem zostańmy przyjaciółmi! Zawsze jestem skory do rozmów. Wszelakich. Jakichkolwiek. Niech zaświadczą o tym niezliczone poranne dysputy pod windą. Nie żebym był rannym ptaszkiem (o zgrozo!). Po prostu lubię się zasiedzieć, trwonić mój cenny czas i marnować swój potencjał, będąc w zamian Donem Corleone dla przyjaciół z okolicznych bloków. Albo Dalajlamą. W końcu prawdziwy hip-hop to wiarygodność, autentyzm.

Dlaczego ot tak rzuciłem swoim imieniem i nazwiskiem jakby miały dla mnie mniejszą wartość niż łupinka słonecznika na sektorach rodzinnych? Zazwyczaj przecież śmieszyły mnie biogramy nieznanych twórców, którzy niby to posługiwali się pseudonimami, a swoją historię rozpoczynali od zaprezentowania swoich personaliów. Złośliwie dodawałem, że mogliby jeszcze skan swojego dowodu umieszczać i wspierać pośrednio tym samym polskie lichwiarstwo. Z tym nastawieniem sam starałem się być w żaden sposób nienamierzony i nieinwigilowany. Uciekałem przed aparatem na każdej imprezie. Niezależnie od tego czy był to koncert, czy szesnaste urodziny kumpla gdzieś w piwnicznym klubie. Kiedy trzeba było gdzieś się podpisać, puszczałem wodzę fantazji, a szlaczki, które zostawiał mój długopis, bardziej przypominały Juventus Turyn niż Kamil Świech. Pewnego razu natomiast zobojętniałem. Moje nazwisko na dzielni uchodzi prędzej za zszargane niż sławetne. Nie chciałem być z nim kojarzony w żaden możliwy sposób, notorycznie się go wypierając. I o ile kiedyś odcinałem się od niego za wszelką cenę, tak tego razu uświadomiłem sobie, że przecież wszystkie moje poczynania i postawy nie są wcale najgorsze; nie powodują, że mogę odczuwać poczucie wstydu; nie sprawiają, że mogę poruszać się po okolicy z poniżająco spuszczoną głową. Czemu więc jako pierwszy z rodziny nie spróbować i nie przywrócić mu godności? Prawdziwy hip-hop to poczucie własnej wartości.

"(…) kiedyś robiliśmy rap, aby za wszelką cenę wyrwać się z naszego getta. Dziś pragniemy się utrzymywać z rapu, żeby wyrwać się z korporacji"

 

Abstynencja. Zjawisko podświadomie wyśmiewane przez 99.99% polskiego społeczeństwa. Dla mnie jednak jest ona czymś, co pomogło mi oszukać przeznaczenie. Wielu z moich znajomych nie chciało się z nią ani na chwilę zaprzyjaźnić, a jedyny kontakt, jaki ze sobą obecnie utrzymujemy, to kopsnięcie szluga pod sklepem, gdy mijam ich w drodze do pracy. Stronienie od niej zaszkodziło również wielu osobom w mojej rodzinie. Napatrzyłem się właściwie jako młokos na wiele przykrych i drastycznych scen i nie mam na myśli oglądanego z uwielbieniem Braveheart. Spowodowało to, że obiecałem sobie nigdy w życiu nie tknąć alkoholu i nie doprowadzić się niemal do agonii przez tę używkę. Ku niedowierzaniu każdego, dotychczas udaje mi się to bez szwanku. Pragnąłem, żeby ta postawa pomagała mi w moich działaniach i sprawiała, że będę coraz lepszy we wszystkim. Nigdy tak naprawdę nie skorzystałem z niej w pełni. Zaliczyłem jednak mnóstwo imprez, na których mimo wszystko bawiłem się pierwszorzędnie. Dzięki temu zauważyłem, że są alternatywy i sięganie po alkohol może być ostatecznością. W tym samym czasie zakochałem się w kulturze hip-hop, której jednocześnie nienawidzę, ponieważ serce mi się kraje jak słyszę, gdy bezwstydnie się mówi o wciąganiu prochu na każdym kroku. Pal licho, gdyby mówiło się tylko w kuluarach. Najpopularniejsze i kultowe utwory, znane z list przebojów i mające miliony wyświetleń, zawierają treści, w których chwalebnie gloryfikuje się kokainę. Dodatkowo w sposób spłycony i ogólnikowy. Balety wraz z upływem lat przeistoczyły się nie do poznania, a co najbardziej żenujące w tym wszystkim, najwierniejszymi słuchaczami tychże orędowników są ich własne dzieci. Uznałem, że najwyższy czas pójść na materace. Nie zamierzam jednak używać przemocy lub broni, a zostać częściowym hipokrytą. Uważam, że oryginalność i niepowtarzalność jest największą bronią hip-hopu, lecz banda idiotów zmusiła mnie do nagięcia tych wartości podkreślaniem mojej abstynencji na każdym kroku. Będę to uskuteczniał i proponował młodym alternatywy. Bo jak można dbać o młodych, leżąc gdzieś naćpanym między kurwami? Prawdziwy hip-hop to przecież zdrowa rywalizacja.

Przyjęło się w bramach i klatkach, że na podwórku przetrwają wyłącznie ludzie, którzy najlepiej napierdalają po gębie, a wychudzonych okularników będą skalpować. Socjologiczny bełkot, powtarzany przez niedokształconych profesorów. Gdzieś w tej ich teorii zagubił się etos braterstwa i równości, dobrze znany z pierwszych nagrań Molesta Ewenement. Osobiście dorzuciłbym do tego jeszcze spryt. Na bazie tych wartości latami zapracowywałem sobie na – mniejszą bądź większą – reputację na osiedlu, a przy okazji nauczyłem się dogadywania z ludźmi. Dbam o nich, ot co. O bliskich bardziej, o znajomych odpowiednio. Postępuję według zasad. Tak czy inaczej, nie można powiedzieć, że na projektach jest perspektywicznie. Dlatego więc konsekwentnie tworzymy rap, szpikując go do granic wytrzymałości kreatywnością, której również używamy z braku laku w biurze. Taka symbioza, która jest dowodem na to, że rap ten przyniósł owoce, których tak wyczekiwaliśmy latami. Pamiętajmy, że prawdziwy hip-hop to kreatywność.

W przytaczanym wywiadzie Ryfa Ri powiedziała, że można być hip-hopowym, tańcząc nie tylko breaking, a redaktor Adrian Bartoszewicz zaaprobował, dodając, że zna popperów, którzy są bardziej hip-hopowi niż niejeden bboy. Jakże trafili oni w punkt! Jeszcze jakieś pięć lat temu, nigdy w życiu nie tańcząc, wiedzą mogłem zawstydzić niejednego z bboys. Nieustannie pragnąc rozwoju, skierowałem ją z upływem lat na inne obszary. Kiedyś byłem zatwardziałym słuchaczem rapu, niedoścignionym w liczbie przesłuchanych płyt i wymądrzającym się stale przed ignorantami, dzisiaj jestem zagorzałym fanem psychodelicznego rocka, a także chicagowskiego soulu. Na mojej liście najlepszych koncertów, na których byłem, już nie widnieje Masta Ace, De La Soul i Lordz Of The Underground tylko Janelle Monáe, Maceo Parker i Bilal. W mojej winylowej kolekcji nie dominują płyty wydane przez Cold Chillin' Records czy Wild Pitch, a przez Motown Records czy Stax Records. Prędzej spotkamy się na jakimś jam session niż na Hip Hop Kemp – PL. Od pierwszych tekstów o butelkach pisanych na siódmym piętrze do teraz przebyłem długą drogę i najchętniej widziałbym się na scenie w towarzystwie gitarzystów, drąc mordę. Zaobserwowałem u siebie jednak coś intrygującego. Przesłuchałem setki płyt z pogranicza przeróżnych gatunków, ale czegokolwiek bym nie słuchał, zawsze w ostateczności odpalę swoją ulubioną płytę Organized Konfusion lub Naughty By Nature, bujając się przy niej bardziej niż przy najbardziej przebojowych utworach William "Bootsy" Collins. Na wielu koncertach zachwycałem się klawiszowymi improwizacjami, trwającymi bez końca, ale to Sensi, Matis – CentrumStrona czy BlabberMouf w Częstochowie sprawili, że moje ruchy przypominałyby Skip B, gdyby nie astma. Kiedy spotykam się z Cokiem, najczęściej rozmawiamy o polskim rapie, choć jego ostatnie dokonania zwiodłyby domorosłego Sherlocka Holmesa, gdyby go o to podejrzewał. Inspiracje KAEESa naprawdę są trudne do odgadnięcia nawet dla mnie, ale bez problemu mogę się od niego nauczyć genezy i znaczenia dla historii wszystkich solowych albumów członków Wu-Tang Clanu. Z Furmanem najbardziej uwielbiam rozmowy o życiu, a jakoś regularnie kończymy na wspominaniu największych polskich klasyków. A zwłaszcza tych, o których większość słuchaczy nawet nie słyszała. Prawdziwy hip-hop to hołdowanie tradycji i świadomość swoich korzeni. Prawdziwy hip-hop to ElQuatro Nagrania.

Zdarzało się niejednokrotnie, że zaimponowałem komuś swoim gustem muzycznym, zachęciłem kogoś do przesłuchania jakiegoś genialnego tytułu, czy porozmawiałem z kimś o The Doors lub o The Impressions. Jawiłem się ludziom jako gość o wszechstronnych zainteresowaniach muzycznych. Być może nawet podniecało to jakieś super sztuki – osobiście nie miałem okazji się o tym przekonać, ponieważ akurat byłem zasłuchany w riffach The Dark Side Of The Moon. Jednak jak mniej intensywne byłoby czerpanie radości z muzyki, gdyby odbywało się ono wyłącznie w samotności? Na szczęście jest ze mną grono ludzi, którzy nigdy – nawet przebudzeni o 3:00 w nocy – nie zdenerwują się, gdy zadzwonię pochwalić się, że właśnie odkryłem szalenie hipnotyzujący utwór. Z jednym z nich przemieliłem już tysiące godzin o muzyce. Głównie o rocku. Za każdym razem przemilczając temat hip-hopu, ponieważ go nienawidzi. Jakie zauważyłem na jego twarzy zdziwienie, gdy nakrył mnie kiedyś z GhettoMusick na słuchawkach, obłędnie machającego głową do każdego z cykaczy. A może to był Lil Jon? Chciałbym jedynie zaapelować, że najmniej istotne, czy spotkamy się w pociągu, jadącego do Łodzi na koncert Eric Claptona, czy na widowni podczas koncertu Maestro Ennio Morricone w Filharmonii Śląskiej, zapamiętaj jedno: zawsze reprezentuję kurwa hip-hop! Prawdziwy hip-hop! Zawsze!

 

Autorem tekstu jest Modest z ElQuatroNagrania.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

 

Felieton

„Sentino przejął majówkę”. Kupionymi wyświetleniami czy botami od komentarzy? – felieton

Scamerski duet postanowił wypromować nowy numer i merch.

Opublikowany

 

Sentino przeżywa drugą młodość, przejmuje majówkę w Polsce – informują rapowe media. Tymczasem to kolejny scam spod szyldu Sentino x Trueman i jego brzydka promocja.

Konflikt Sentino z Truemanem sprzed kilku tygodni był prawdopodobnie tylko sprytnym planem marketingowym dla kilku nagłówków. Chociaż wiemy, jaki jest Sebastian, to przemycanie przez Truemana co chwila informacji o „Casablance”, kiedy są pokłóceni od samego początku źle pachniało. Minęły zaledwie dwa tygodnie, a duet rusza z grubą promocją: nowego numeru, płyty i merchu! W tak krótkim czasie udało się to wszystko zorganizować czy może było to przygotowane już wcześniej? Teraz śmierdzi już tak, jakby w domu zaparkowała ci śmieciarka, a to dalej nie wszystko.

Większość ostatnich numerów Sentino po miesiącu od publikacji ma ok. 150 tys. wyświetleń na Youtube. Nagle pojawia się kawałek „Casablanca”, który otwiera promocję płyty „King Sento 2” i merchu z koszulkami. Po dwóch dniach ma prawie pół miliona odsłon. Dziwne, ale wystarczy spojrzeć do komentarzy, żeby poznać prawdę o tej promocji.

Trapstar i jego wątpliwości

Numer od samego początku jest pompowany przez boty, które piszą także pod nim komentarze dla zwiększenia zasięgu poprzez interakcje. Nie są to tzw. wpisy premium pochodzące z Polski, bo te są kilka razy droższe od tych „turecko-azjatyckich”. To losowe komentarze po angielsku, które co kilka minut pojawiają się masowo pod klipem. Najczęściej powtarzające się to:

  • „You just earned a new subscriber”
  • „I can t stop smiling watching this”
Kupione komentarze pod klipem Sentino

Sentino jak Skolim?

Idziemy dalej. Za produkcje nowego numeru Sentino odpowiada Crackhouse. Bardzo bliscy współpracownicy Skolima, któremu Young Multi zarzucił niedawno, że kupił sobie karierę milionowymi wyświetleniami pod klipami. Dorzucamy do tego Truemana jako menagera i mamy scamerską drużynę marzeń.

Fani porównujący sytuację z Sentino do Skolima

Mimo tego, że nowy numer Sebastiana śmierdzi jak zgniłe jaja, laurka w zaprzyjaźnionych mediach musi się zgadzać:

Przy okazji polecam tekst na temat działalności Sentino i Truemana: Sentino spadł Truemanowi jak z nieba. Uwiarygadnia scamy.

Czytaj dalej

Felieton

GSP „Wars-Sawa” – felieton

„Kim oni są? – krzyczy policjant przesłuchujący Mahatmę”.

Opublikowany

 

Przez

gsp

Warszawa, miasto, gdzie to nie hajs był problemem, tylko do której dziwki pojechać na noc. Gdzie nowe perspektywy, przybierając kształt rysunkowych gwiazdek na nocnym niebie, wlewały się falami światła do naszych spojówek.

Było głośne, niespokojne, niebezpieczne, i choć w tamtym momencie wydawało się nam domem, było właściwie miejscem, by oddychać. Oddychać, ale nie tak zwyczajnie… Oddychać smogiem pełnym konopnego dymu i wydychać rap wypełniony marzeniami o luksusie

Pustelnik, poszukujący spokoju, mógłby go tu odnaleźć jedynie pośród gwaru, wśród szumu dostrzegając linie wewnętrznej ciszy oplatającej jego skronie jak bluszcz… Czemu wcześniej nie dostrzegłeś jej zasięgu? Spoglądał w dal!

A jego oczy? Jakby z bólu utkane, jakby z opalu wykute, wykształcone, by móc wyczuć to, co ukryte, jak opuszki niematerialnych palców, delikatnie muskające kształty pokoju, w którym leżała nago…

Ta, była idealna. Zawsze wolał drogie swemu sercu przyjaciółki od tanich dziwek z Mokotowa i proste towarzystwo złodziei z Woli, od lewackiej młodzieży w kolorowych strojach, towarzystwo starych gangsterów — zawsze uważał, że w pewnym sensie to zagrożenie, ale byli też tacy, których szanował. Na ogół trzeba się ich wystrzegać…

Naprawdę… Okradną was, zabiją, zniszczą wam życie — możecie być pewni. No chyba że macie jakieś w sobie to coś… Takie coś specjalnego, co oni też mają, ale nie wszyscy, którzy to mają, muszą być jak oni… Oni to nie my… My to nie oni…

– Kim oni są? – krzyczy policjant przesłuchujący Mahatmę. A ten tylko, uśmiechając się delikatnie, mówi tonem ledwie głośniejszym od szeptu:

– A kim są „Oni”?

Kondukt pogrzebowy, niczym strumień łez, niosąc z prądem kilkadziesiąt pękniętych serc, wlewał się przez bramę cmentarza.

Większa część osób wyszła zaraz po ceremonii — my jednak zostaliśmy.

Żadne z nas nie mogło się pogodzić, że postanowił odejść.

Zostawił po sobie pustkę, którą jak dziura w płucach do dziś dławi czasem mój oddech.
Żaden opis nie jest w stanie wyrazić cierpienia na obliczu jego matki, gdy zamykano trumnę

Ani wyrazu spojrzenia starego bandziora, gdy zrozumiał, że widzi go ostatni raz…

Dzwony zaczęły uderzać miarowo, a wiatr wybrzmiewał smutną pieśń…

Stary grabarz patrzał bez wyrazu na górę ziemi, którą trzeba było przysypać trumnę…

Za kilka dni postawią tam pomnik… Taki z prawdziwego zdarzenia…

Ale dziś wbili krzyż i położyli na nim kwiaty, by osłonić nagi kurchanik przed wzrokiem przechodniów.

Pomyślałem sobie, że chyba nawet kamieniarz nie przewidział takiego obrotu spraw…

Utwór i krótkie wyjaśnienie:

– Utwór dedykuje moim zmarłym przyjaciołom. Chciałem jeszcze raz zobaczyć was takich jak kiedyś, chciałem by wasze imiona nie poszły w zapomnienie, chciałem by to, że tak młodo odeszliście stało się lekcją dla moich słuchaczy. Lekcją, by cenić życie, a w nim to, co najważniejsze, czyli miłość i przyjaźń… Rest in Peace Bracia [*]… – komentuje GSP, publikując utwór „Wars-Sawa”.

Czytaj dalej

Felieton

Tede i Young Leosia – kolaboracja, która się nie udała?

„Najlepiej brzmi wyciszone” – brzmi jeden z wielu krytycznych komentarzy.

Opublikowany

 

tede young leosia

Tede postanowił na nową płytę „Vox Veritatis” zaprosić same kobiety, wśród których usłyszymy Bambi, Modelki i Young Leosię. Singiel z tą ostatnią ukazał się kilka dni temu i już możemy go podsumować, a właściwie zrobili to słuchacze.

Zarzuty w stronę Tedego i Young Leosi

Zazwyczaj, gdzie się nie pojawi Young Leosia, tam mamy murowany hit z repeat value. Niestety, nie w tym przypadku. Po trzech dniach kawałek z Tede „Więcej miejsca” ma skromne jak na taki duet niecałe 50 tys. wyświetleń klipu. Wynik kiepski i trzeba to otwarcie przyznać. Widać to też po odbiorze: 2 tys. łapek w górę i 400 w dół daje pogląd na to, że coś jest na rzeczy. Po wejściu w komentarze już jest wszystko jasne.

Słuchacze zarzucają Tedemu i Leosi, że nie wykorzystali potencjału współpracy. Numer nie buja tak jak powinien, trudno jest cokolwiek zrozumieć. Pojawiają też wątpliwości co do dobrze zrealizowanego numeru pod względem technicznym, w szczególności do mixu. Teledysk także się większości nie spodobał.

Statystyki klipu

Krytyka w kierunku „Możesz więcej” Tedego i Leosi

Oto kilka najczęściej lajkowanych komentarzy pod wspólnym singlem Tedego i Sary. Duet raczej nie będzie z nich zadowolony:

  • Szczerze, ale to jest chu**we, klip to już żenada całkowita.
  • Stary chłop i nie potrafi nagrać ani jednego kawałka bez wspomnienia o wyimaginowanych hejterach. Rent free.
  • Najlepiej brzmi wyciszone.
  • Szkoda zmarnowanego potencjału na kolabo, jakoś bez wyrazu ten kawałek. Taki po prostu poprawny. Bit też nudny. Z sentymentu włączyłem sobie „Szpanpan” dla porównania i realizacyjnie, dykcyjnie, tekstowo, bitowo – przepaść.
  • Mimo najszczerszych chęci, niewiele rozumiem z części Tedego. Mix w tym kawałku oraz w TSTMF położony. Zapowiada się interesujący album z nawet niezłym replay value, ale niestety niedopracowany technicznie.
  • nie rozumiem ani jednego słowa z tego utworu poza refrenem
  • Kawałek na max dwa przesłuchania. Tedzik top1 dla mnie ale niektóre jego ostatnie kawałki to wielkie iks de.

Propsów jest niewiele

Pozytywnych wpisów na temat kawałka jest niewiele i są to raczej pojedyncze pozycje, które nie cieszą się zbyt dużą popularnością:

  • Ale ta różnica w skillach to jest przepaść.
  • Tede xYL jest Moc. banger. banger.
  • Moja ulubiona piosenka musi być hitem.
  • Super. zajebiste. Mam nadzieję, że kiedyś spotkam TDF-a jeden z ”NIELICZNYCH” Polskich Raperów, których na co dzień słucham.

Z Bambi poszło lepiej, ale też bez fajerwerków

Niedawno sporych echem odbiło się przekazanie przez Tedego „dziedzictwa melanżu” Bambi, czego efektem było nagranie przez tę dwójkę remixu kultowego numeru „Drin za drinem”. Ta wiadomość poszła szeroko w środowisku i spolaryzowała słuchaczy. Kiedy później ukazał się już wspomniany kawałek na kanale Baila Ella, nie wykręcił on jednak spektakularnych liczb. Ponownie obyło się bez viralowości, chociaż potencjał był duży.

Jak zauważył ktoś w komentarzach, to sympatyczne, że nowe pokolenie słuchaczy będzie bawiło się pod ten sam bit, co wiele pokoleń wstecz. Brakuje jednak tych szczytów list przebojów.

Statystyki kooperacji Bambi i Tedego

Czytaj dalej

Felieton

Dwa Sławy – czy dobrze już było? – felieton

Zabawa formą vs wielowymiarowe metafory.

Opublikowany

 

dwa sławy

Od premiery najnowszej płyty Dwóch Sławów minęły już dwa miesiące. Zdążyłam się z nią solidnie osłuchać i dowiedzieć, co dobrze by było opisać. Opinie o projekcie – wprost mówiąc – nie są najlepsze, co duet wziął już na klatę. Moje zdanie jest jednak nieco inne więc zapraszam na łyżkę miodu w beczce dziegciu.

Kryzys wieku średniego?

Zacznę prosto z mostu – uwielbiam ten duet. Na ich wielowymiarowe metafory trzeba kupić drukarkę 3D. Zabawa słowem, luz i humor to cechy, które niewątpliwie muszę im przypisać i wcale nie muszą nikogo do tego przekonywać. Ale, co w sytuacji, gdy masz za sobą dziesięć lat punchline’ów, wszechobecnej beki i hashtagów, a fani czekają? Jasne, możesz zrobić kolejny taki sam album, który i tak nie ma podjazdu do debiutu. Stąd najnowszy projekt Astka i Rada jest totalnie zrozumiały – dajmy im działać i się rozwijać. Kryzys wieku średniego i te sprawy.

Zabawa formą

A tak serio – spodziewaliście się kiedyś, że łódzki duet mógłby zagrać swoje numery na imprezie Świętego Bassu albo zrobi manifest polityczny, który będziecie podśpiewywać pod prysznicem? Chcecie starych Sławów – włączcie „Ludzi Sztosów”, proste. I oczywiście – jak większość z Was – analizowałam ten album na Genusie, łapiąc się za głowę po wytłumaczeniu kolejnego wersu. Jednak… to było dekadę temu. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że przyszedł u panów czas na zabawę formą, poniekąd wyniesioną z projektu club2020.

Najwyżej będzie stójka lub parter

Czy „Dobrze by było” jest krążkiem bez treści? Złośliwi powiedzieliby, że tak. Ale obiektywnie patrząc – numery „Myślałem, że będzie gorzej” czy wcześniej wspomniany bez nazwy „To nie jest kraj dla kabrioletów”, mają to, co tygryski lubią najbardziej. Jest więcej śpiewów, autotune’ów i wtyczek niż kiedykolwiek. I dobrze by było trochę odpuścić, wychillować i zaakceptować ten wytwór, spięty słuchaczu. A, że krążek buja i na żywo miałam okazję sama się przekonać na trasie – a jakże! – „Dobrze by było Tour”. Już 4 kwietnia w ich mothership (czytaj w Łodzi) zagrają finałowy koncert więc jeśli w domowym zaciszu denerwują Cię te chłopy, daj im szansę. Najwyżej będzie stójka lub parter.

Czytaj dalej

Felieton

Drugi koncert Quebonafide na Narodowym. Czy to jawne oszustwo? – felieton

Na pewno zachowanie nie po koleżeńsku.

Opublikowany

 

quebonafide

Organizacja pożegnalnego koncertu Quebonafide przypomina zabawę w kotka i myszkę. Na pewno jest brakiem poszanowania dla słuchaczy, którzy kupili bilet i właśnie się dowiedzieli, że ostatni koncert rapera będzie miał kilka dat.

Wyobraźmy sobie sytuację, że kupujemy limitowaną płytę artysty za 200 zł, który deklaruje, że nakład tysiąca sztuk nie będzie nigdy wznawiany. Tymczasem zamiast cieszyć się z „białego kruka” w domu dowiadujemy się jeszcze w dniu zakupu, że z powodu dużego zainteresowania płytą postanowiono dotłoczyć drugi tysiąc egzemplarzy. Podobne do tej sytuacje już się zdarzały, ale płyty były dotłaczane po kilku latach. Tym niemniej, mamy tu do czynienia ze złamaniem umowy między artystą a słuchaczem, czyli ze zwykłym oszustwem.

Pierwszy, drugi… i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide

Podobnie jest z koncertem Quebonafide. W przeciągu bardzo krótkiego czasu, słuchacze mogą czuć się oszukani i to aż dwukrotnie. Za pierwszym razem, kiedy „Ostatni koncert Quebonafide” miał się odbyć online. Po kilku tygodniach, kiedy wykupiono bilety na wydarzenie, dowiedzieliśmy się, że wcale nie będzie to ostatni koncert, bo ostatni odbędzie się dzień później na PGE Narodowym. Kombinacje alpejskie, przesuwanie startu sprzedaży zakupu biletu to temat na zupełnie oddzielny wątek, ale to co się dzisiaj wydarzyło i jak zostały potraktowane osoby, które kupiły bilety na wydarzenie online powinno skończyć się co najmniej bojkotem ze strony odbiorców.

To jednak nie koniec kpin ze słuchaczy.

Pierwszy, drugi i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide

Oszustwo na drugi koncert?

W czwartek, w zaledwie parę godzin bilety na ostatni koncert Quebonafide na Narodowym zostały wyprzedane. Jeżeli ktoś miał szczęście, to po kilku godzinach walki z systemem bileterii i zacinającej się stronie kupił bilety. To nic, że będzie siedział gdzieś za przysłowiowym filarem, w ósmym rzędzie z daleka od sceny. Miał świadomość i satysfakcję, że warto było się pomęczyć, bo miało to być jedyne takie wydarzenie – unikalne, tak przynajmniej go zapewniano. Więc zamiast wcisnąć „Esc” postanowił wziąć nawet to najsłabsze miejsce, bo będzie częścią historii. Nic bardziej mylnego.

Po kilku godzinach ogłoszono, że „ostatni koncert” Quebonafide będzie miał jeszcze jedną datę. Dzień wcześniej raper zagra jeszcze jeden koncert. Dzień wcześniej! Przecież to brzmi jak absurd. Tuż po zakupie biletu, zmieniane są zasady gry i umowy między raperem a słuchaczem. Wygląda to jak celowe działanie i wprowadzenie kupującego bilety w błąd. Który koncert więc będzie tym ostatnim. Ten 27 czy 28 czerwca?

Quebonafide z ostatniego koncertu robi sobie trasę koncertową, choć przy zakupie biletu z nikim się na to nie umawiał. Ba, sugerował unikalne i jedyne tego typu wydarzenie. Tymczasem osoby, które walczyły dzisiaj o bilety będą musiały pocieszyć się zmęczonym artystą po występie dzień wcześniej i zleakowanym koncertem na TikToku.

Opinie słuchaczy
Opinie słuchaczy
Opinie słuchaczy

Czytaj dalej

Popularne

Copyright © Łukasz Kazek dla GlamRap.pl 2011-2025.
(Ta strona może używać Cookies, przeglądanie jej to zgoda na ich używanie.)

error: