Felieton
Jak starzeją się polscy raperzy #2 |FELIETON

W poprzednim tekście z tego krótkiego cyklu porównywałem sposób rapowego „dorastania”, czy jak kto woli starzenia się Łony oraz Ostrego. Wówczas zagłębiałem się przede wszystkim w warstwę tekstową twórczości obu panów, próbując pokazać, jak na przestrzeni lat zmieniała się ich osobowość i sposób patrzenia na otaczającą rzeczywistość. Natomiast tym razem skupię się na nieco innych aspektach – porównując hip hopowe dojrzewanie Włodiego i Borixona, zestawię ich punkty startowe, wybrane przez obu panów ścieżki do osiągnięcia sukcesu w branży, a także ich podejście do reprezentowanej kultury oraz związane z nim priorytety.
A czemu zdecydowałem się wybrać akurat tych dwóch raperów? Proste, zaczynali dokładnie w tym samym czasie, dziś obaj nazywani są pionierami czy wręcz legendami polskiego rapu, z tym że po latach – jak doskonale wiemy -tworzona przez nich muzyka, wybierane rapowe drogi okazały się diametralnie różne. Dodatkowo podejście do hip hopu właśnie Włodiego i Borixona zostało parę miesięcy temu mocno skrytykowane przez cenionego fristajlowca, dwukrotnego mistrza WBW, Edzia. Wówczas, za jednym z raperów wstawiła się prawie połowa polskiej rapgry, a w obronie drugiego z nich- z jakiś dziwnych przyczyn – nie stanął niemal nikt…
Tym pierwszym jest rzecz jasna Włodi. Przed laty skinhead, w którym to jednak pasja do robienia rapu oraz palenia konopi indyjskich przezwyciężyła wszelkie inne – mniej lub bardziej rozsądne – życiowe zajawki. Jak przyznał sam raper w niedawno udzielonym wywiadzie dla Cannabis News TV , przed laty zamarzył sobie, iż będzie w przyszłości palić na zabój oraz nagrywać muzykę w studio… i do dziś w sposób możliwie najlepszy to marzenie urzeczywistnia.
Przygody Włodiego z paleniem marihuany nie znam i opisywać nie zamierzam, choć dla niego samego pewnie wcale nie jest ona mniej istotna od przebytej drogi rapowej. Ba, obie te historie są ze sobą ściśle powiązane – to właśnie po pierwszym joincie spojrzenie warszawskiego rapera na muzykę miało ulec diametralnej zmianie, to przecież na tak zwanym haju Włodi nagrał 90% swoich kawałków… Ale mniejsza o to, przejdźmy do hip hopu.
W nim droga reprezentanta stolicy zaczęła się wraz z założeniem kultowego zespołu Molesta. O nim krótko – w końcu tekst ten nie ma dotyczyć opisu rapowych początków Włodiego , a sposobu w jaki on, a wraz z nim tworzona przez niego muzyka wspólnie się „zestarzeli”.
Pod koniec XX wieku mieliśmy okazję bić się o trzy legalne albumy Molesty. Zdecydowanie największym kultem jest dziś otaczany pierwszy z nich, czyli „Skandal”, który uznawany jest powszechnie za jeden z najistotniejszych krążków w całej historii polskiego hip hopu. Dwie kolejne pozycje to płyty trzymające poziom i dobrze przyjęte…Zresztą sami zapewne świetnie je pamiętacie, więc nie ma co się rozwodzić. To co bardziej nas interesuje, to już solowy dorobek Włodiego.
On rozpoczął się wraz z wydanymi w 2003 i 2005 roku albumami o tytułach „…Jak nowonarodzony” i „W…”. W nich można powiedzieć, iż po prostu zobaczyliśmy tego samego, starego dobrego Włodiego z Molesty, tyle że w wersji solowej. Podobne, surowe klimaty muzyczne, sposób nawijki, poruszane tematy i podejście do hip hopu. Najważniejszy jest szacunek…i basta.„Teraz jak i przedtem darzą mnie respektem” – nawijał warszawski raper w kawałku „Jak nowonarodzony” i trzeba mu oddać, że do dziś są to linijki nad wyraz aktualne.
Jednak, jeśli mamy zacząć w końcu mówić o rapowym starzeniu się Włodiego, musimy przenieść się w czasie aż o dziewięć lat w przód ażdo wydania przez warszawskiego rapera kolejnego solowego albumu. Przez ten okres hip hopowej posuchy (wzbogaconej przez liczne kolaboracje i dwa albumy wydane pod szyldem Molesty) zmieniło się wiele, a za razem niemal nic. Na krążku o mało subtelnym tytule „Wszystko z dymem” Włodi udowodnił, że nie boi się zmian, nadąża za najnowszymi trendami w polskim rapie i świetnie potrafi się w nich odnaleźć. Z drugiej strony jednak sam raper nie zmienił się przez ten czas niemal w ogóle – jasne, wrócił starszy i z większym bagażem życiowych doświadczeń, lecz wciąż nastawiony na to, by kultywować w swoim rapie te same wartości.
Weteran otwarty na nowe trendy i przekonany o znaczeniu i sile swoich oldschool’owych przekonań -tak w najkrótszy sposób można opisać powracającego na scenę Włodiego. Za modą poszedł jedynie w kwestiach muzycznych (zresztą ostrożnie i ze smakiem godnym prawdziwego rapera), a we wszelkich innych aspektach pozostał sobą. Zakochanym w hip hopowej kulturze palaczem, który nader wszystko ceni sobie muzykę, szacunek i opalany dym z jointa.
A wytwórnie? Hajs? Dobrą furę? Je Włodi najzwyczajniej w świecie pierdoli i jest w tym naprawdę wyjątkowo wiarygodny. Jak sam nawija, w wyścigu szczurów bez wątpienia zająłby ostatnie miejsce… tyle że w ogóle nie zamierza brać w nim udziału. Ściga się jedynie o respekt i w tej „gonitwie” jest w polskiej rapgrze chyba do dziś absolutnie niedościgniony.
Ale to nie wszystko. Warszawski raper powrócił na scenę także dużo bardziej świadomy i mądrzejszy niż przed laty. Co nie zawsze tyczy się naszych rodzimych hip hopowców zwyczajnie, po ludzku wydoroślał i z ledwo pełnoletniego gnojka stał się normalnym, dojrzałym facetem po trzydziestce. I to takim, który w życiu doszukuje się jasnych stron, żyje dla pięknych chwil, dla jointa i książki na ławce w parku, dla spełniania marzeń i muzyki.
Można na Włodiego patrzeć różnie. Jego zafascynowanie paleniem, fakt, że poświęca temu tematowi znaczną część nie tylko swojej najnowszej płyty, że dym jest początkiem i końcem wszelkich jego rozważań może mniej związanych z hip hopem ludzi nieco odstraszać. Jednak, jeśli ktoś siedzi w temacie od lat, pamięta pierwsze nagrywki Molesty i dziś przygląda się temu, jak będący weteranem Włodi „pokazuje gnojkom ich miejsce w szeregu”, z pewnością widzi w nim swoistą ikonę polskiego hip hopu. Ikonę, z której możemy być dumni, gościa, którego szanuje każdy i który nic więcej poza respektem od nas nie chce i nie wymaga. I trudno, że pierdolę o tym szacunku przez parę akapitów – dla mnie jest to nad wyraz istotny element hip hopowej kultury, a Włodi w polskim rapie jest po prostu jego najczystszym ucieleśnieniem.
Natomiast Borixon – by znienacka zmienić temat – stanowi dziś tego wszystkiego totalne przeciwieństwo. I szkoda, bo przecież zaczynał podobnie – był jednym z twórców i pionierów, tyle że nie warszawskiej, a kieleckiej sceny hip hopowej. Wraz ze Wzgórzem Ya – Pa 3 wydał pod koniec XX wieku cztery legalne albumy, by już niedługo potem rozpocząć karierę solową. Krótko mówiąc, początkowo poszedł niemal identyczną drogą, co jego kolega po fachu z Warszawy.
A żeby doszukiwać się dalszych podobieństw przed uwydatnieniem widocznych gołych okiem różnic, można jeszcze przypomnieć, że Borixon był przecież przed laty członkiem Gib Gibon Składu, a swoją drugą solową płytę zatytułował dużo mówiącą nazwą „Mam 5 gram”. Tak więc zajawka do palenia trawy i jemu bynajmniej nie była opcja, lecz zarówno ją, jak i pasję związaną z hip hopową kulturą kielecki raper zdecydował się już wkrótce odłożyć na dalszy plan. A zajął się…robieniem hajsu.
Na początku niewinnie, subtelnie, a nawet i błyskotliwie. Kolejny solowe albumy Borixona wcale nie były słabe – podobnie jak jego kolega z Gib Gibon Składu, Tede – poszedł on w stronę nowych rozwiązań, świeżych brzmień, bangerów i przełamania w rapie tematu tabu, jakim przez lata było robienie z niego pieniędzy. Nie bez kozery trzeci krążek kieleckiego rapera nosi nazwę „Hardcorowa komercja” i choć może i ten tytuł w pełni nie oddaje formy i treści samego albumu, to już ostatnie artystyczne posunięcia Borixona opisuje w sposób doskonały.
Jednak nim przyszedł na nie czas kielecki raper zrobił jeszcze na scenie sporo dobrego. Do 2014 roku nagrał aż osiem solowych albumów i choć te późniejsze z nich miały swoje lepsze i bardziej kiczowate momenty, fajny klimat, wyszukane rymy, lecz nieraz także kulawe flow i wybitnie nieudane hashtagi, to jako całość do dziś mogą dość skutecznie się bronić. Zresztą dwa ostatnie z nich wypadły nadspodziewanie pomysłowo i świeżo, zwiastując, iż założony wraz z Popkiem twór o nazwie Gang Albanii naprawdę może – jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało – być całkiem ciekawym i oryginalnym hip hopowym pomysłem.
A okazał się sprzedajnym gównem, nic nie wartym syfem…i jak Zbigniewowi Stonodze nie chce mi się już nawet strzępić ryja. Bo szczerze mówiąc nawet nie boli mnie specjalnie to, że sam Gang Albanii stał się aż tak popularny – w końcu sporo zarobionego na nim hajsu wróciło do branży i z pewnością choć z jego części uczyniono należyty pożytek. Dużo bardziej denerwuje mnie fakt, iż w tym całym, szmacącym hip hop przedsięwzięciu wziął udział ktoś taki jak Borixon – jakby nie patrzeć jedna z większych legend polskiego rapu…
Czym innym jest robić dobrej jakości komercyjną muzykę dla forsy (jak to do dziś czyni Tede i jak przed laty robił to kielecki raper), a czym innym jest mieszać hip hop z błotem, pierdolić wszelkie zawarte w tej kulturze wartości i nastawiać się jedynie na zysk kosztem skretyniałych odbiorców.
Tak właśnie rapowo zestarzał nam się Borixon – stwierdził, że ma w głębokim poważaniu reprezentowaną przez siebie kulturę, że zwyczajnie pierdoli go to, co o nim pomyślą jej prawdziwi zajawkowicze i że w mgnieniu oka straci w ich oczach status jednego z jej nietykalnych pionierów.
I jeżeli chodzi o ten aspekt największą bolączką kieleckiego rapera paradoksalnie powinno być to, iż Gang Albanii osiągnął tak niebywałej skali komercyjny sukces. Gdyby równie syfiasty projekt pozostał niezauważony, przeszedł na scenie bez echa, może i byśmy byli skłonni Borixonowi gotowi go wybaczyć, a z pewnością po pewnym czasie byśmy o nim zupełnie zapomnieli. Jednak w tym wypadku…chyba nie ma takiej możliwości. Strata szacunku rapowych zajawkowiczów do byłego członka Gib Gibon Składu jest chyba wprost proporcjonalna do rozgłosu, jaki osiągnął on w branży wraz z nowym zespołem. Być może ten niechlubny epizod wieńczący jego rapową karierę nie każe nam skreślić jego wszelkich wcześniejszych dokonań i zasług, ba pewnie nawet ich nie umniejsza, lecz z pewnością pozostawia po sobie olbrzymi niesmak.
Widzimy więc, że Włodi oraz Borixon zestarzeli się rapowo w sposób diametralnie różny. Można by to podsumować bardzo krótko i dosadnie – jeden postawił na szacunek i hip hop, a drugi na hajs, flotę i mamonę. Jeden robi muzykę taką jaką lubi, czuje i która jego samego jara, a drugi bezwstydnie oddaje skretyniałej młodzieży gówno w jego czystej postaci, samą mając stu procentową świadomość, że to określenie idealnie oddaje jego dokonania wraz z Gangiem Albanii.
„Reprezentuje tę samą, co kiedyś osobę” – to wersy Borixona z płyty „Mam 5 gram”, którymi dziś możemy się rzecz jasna, brzydko mówiąc, podetrzeć. Włodiego wciąż darzy się tak ogromnym respektem właśnie dlatego, że się nie zmienił i choć zmądrzał oraz wydoroślał, to dalej pozostał wierny swoim hip hopowym i życiowym ideałom. Natomiast Borixon stwierdził, że je pierdoli…I jak na tym wyszedł? Zajebiście, w końcu pieniądze zgadzają się jak nigdy.
Tyle, że za dziesięć, może piętnaście lat rapowi zajawkowicze to nie jego będą wspominać jako ikonę polskiego hip hopu. To miano będziemy bez wątpienia przypisywać Włodiemu i paru innym raperom, a Borixona kojarzyć się będzie nie z legendarnymi początkami w składzie Wzgórza Ya – Pa 3, a z komercyjnym syfem autorstwa Gangu Albanii.
I być może będzie to trochę smutne, ale jakże zasłużone.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Felieton
„Sentino przejął majówkę”. Kupionymi wyświetleniami czy botami od komentarzy? – felieton
Scamerski duet postanowił wypromować nowy numer i merch.

Sentino przeżywa drugą młodość, przejmuje majówkę w Polsce – informują rapowe media. Tymczasem to kolejny scam spod szyldu Sentino x Trueman i jego brzydka promocja.
Konflikt Sentino z Truemanem sprzed kilku tygodni był prawdopodobnie tylko sprytnym planem marketingowym dla kilku nagłówków. Chociaż wiemy, jaki jest Sebastian, to przemycanie przez Truemana co chwila informacji o „Casablance”, kiedy są pokłóceni od samego początku źle pachniało. Minęły zaledwie dwa tygodnie, a duet rusza z grubą promocją: nowego numeru, płyty i merchu! W tak krótkim czasie udało się to wszystko zorganizować czy może było to przygotowane już wcześniej? Teraz śmierdzi już tak, jakby w domu zaparkowała ci śmieciarka, a to dalej nie wszystko.
Większość ostatnich numerów Sentino po miesiącu od publikacji ma ok. 150 tys. wyświetleń na Youtube. Nagle pojawia się kawałek „Casablanca”, który otwiera promocję płyty „King Sento 2” i merchu z koszulkami. Po dwóch dniach ma prawie pół miliona odsłon. Dziwne, ale wystarczy spojrzeć do komentarzy, żeby poznać prawdę o tej promocji.

Numer od samego początku jest pompowany przez boty, które piszą także pod nim komentarze dla zwiększenia zasięgu poprzez interakcje. Nie są to tzw. wpisy premium pochodzące z Polski, bo te są kilka razy droższe od tych „turecko-azjatyckich”. To losowe komentarze po angielsku, które co kilka minut pojawiają się masowo pod klipem. Najczęściej powtarzające się to:
- „You just earned a new subscriber”
- „I can t stop smiling watching this”

Sentino jak Skolim?
Idziemy dalej. Za produkcje nowego numeru Sentino odpowiada Crackhouse. Bardzo bliscy współpracownicy Skolima, któremu Young Multi zarzucił niedawno, że kupił sobie karierę milionowymi wyświetleniami pod klipami. Dorzucamy do tego Truemana jako menagera i mamy scamerską drużynę marzeń.

Mimo tego, że nowy numer Sebastiana śmierdzi jak zgniłe jaja, laurka w zaprzyjaźnionych mediach musi się zgadzać:


Przy okazji polecam tekst na temat działalności Sentino i Truemana: Sentino spadł Truemanowi jak z nieba. Uwiarygadnia scamy.

Warszawa, miasto, gdzie to nie hajs był problemem, tylko do której dziwki pojechać na noc. Gdzie nowe perspektywy, przybierając kształt rysunkowych gwiazdek na nocnym niebie, wlewały się falami światła do naszych spojówek.
Było głośne, niespokojne, niebezpieczne, i choć w tamtym momencie wydawało się nam domem, było właściwie miejscem, by oddychać. Oddychać, ale nie tak zwyczajnie… Oddychać smogiem pełnym konopnego dymu i wydychać rap wypełniony marzeniami o luksusie
Pustelnik, poszukujący spokoju, mógłby go tu odnaleźć jedynie pośród gwaru, wśród szumu dostrzegając linie wewnętrznej ciszy oplatającej jego skronie jak bluszcz… Czemu wcześniej nie dostrzegłeś jej zasięgu? Spoglądał w dal!

A jego oczy? Jakby z bólu utkane, jakby z opalu wykute, wykształcone, by móc wyczuć to, co ukryte, jak opuszki niematerialnych palców, delikatnie muskające kształty pokoju, w którym leżała nago…
Ta, była idealna. Zawsze wolał drogie swemu sercu przyjaciółki od tanich dziwek z Mokotowa i proste towarzystwo złodziei z Woli, od lewackiej młodzieży w kolorowych strojach, towarzystwo starych gangsterów — zawsze uważał, że w pewnym sensie to zagrożenie, ale byli też tacy, których szanował. Na ogół trzeba się ich wystrzegać…
Naprawdę… Okradną was, zabiją, zniszczą wam życie — możecie być pewni. No chyba że macie jakieś w sobie to coś… Takie coś specjalnego, co oni też mają, ale nie wszyscy, którzy to mają, muszą być jak oni… Oni to nie my… My to nie oni…
– Kim oni są? – krzyczy policjant przesłuchujący Mahatmę. A ten tylko, uśmiechając się delikatnie, mówi tonem ledwie głośniejszym od szeptu:
– A kim są „Oni”?

Kondukt pogrzebowy, niczym strumień łez, niosąc z prądem kilkadziesiąt pękniętych serc, wlewał się przez bramę cmentarza.
Większa część osób wyszła zaraz po ceremonii — my jednak zostaliśmy.
Żadne z nas nie mogło się pogodzić, że postanowił odejść.
Zostawił po sobie pustkę, którą jak dziura w płucach do dziś dławi czasem mój oddech.
Żaden opis nie jest w stanie wyrazić cierpienia na obliczu jego matki, gdy zamykano trumnę
Ani wyrazu spojrzenia starego bandziora, gdy zrozumiał, że widzi go ostatni raz…
Dzwony zaczęły uderzać miarowo, a wiatr wybrzmiewał smutną pieśń…
Stary grabarz patrzał bez wyrazu na górę ziemi, którą trzeba było przysypać trumnę…
Za kilka dni postawią tam pomnik… Taki z prawdziwego zdarzenia…
Ale dziś wbili krzyż i położyli na nim kwiaty, by osłonić nagi kurchanik przed wzrokiem przechodniów.
Pomyślałem sobie, że chyba nawet kamieniarz nie przewidział takiego obrotu spraw…
Utwór i krótkie wyjaśnienie:
– Utwór dedykuje moim zmarłym przyjaciołom. Chciałem jeszcze raz zobaczyć was takich jak kiedyś, chciałem by wasze imiona nie poszły w zapomnienie, chciałem by to, że tak młodo odeszliście stało się lekcją dla moich słuchaczy. Lekcją, by cenić życie, a w nim to, co najważniejsze, czyli miłość i przyjaźń… Rest in Peace Bracia [*]… – komentuje GSP, publikując utwór „Wars-Sawa”.
Felieton
Tede i Young Leosia – kolaboracja, która się nie udała?
„Najlepiej brzmi wyciszone” – brzmi jeden z wielu krytycznych komentarzy.

Tede postanowił na nową płytę „Vox Veritatis” zaprosić same kobiety, wśród których usłyszymy Bambi, Modelki i Young Leosię. Singiel z tą ostatnią ukazał się kilka dni temu i już możemy go podsumować, a właściwie zrobili to słuchacze.
Zarzuty w stronę Tedego i Young Leosi
Zazwyczaj, gdzie się nie pojawi Young Leosia, tam mamy murowany hit z repeat value. Niestety, nie w tym przypadku. Po trzech dniach kawałek z Tede „Więcej miejsca” ma skromne jak na taki duet niecałe 50 tys. wyświetleń klipu. Wynik kiepski i trzeba to otwarcie przyznać. Widać to też po odbiorze: 2 tys. łapek w górę i 400 w dół daje pogląd na to, że coś jest na rzeczy. Po wejściu w komentarze już jest wszystko jasne.
Słuchacze zarzucają Tedemu i Leosi, że nie wykorzystali potencjału współpracy. Numer nie buja tak jak powinien, trudno jest cokolwiek zrozumieć. Pojawiają też wątpliwości co do dobrze zrealizowanego numeru pod względem technicznym, w szczególności do mixu. Teledysk także się większości nie spodobał.

Krytyka w kierunku „Możesz więcej” Tedego i Leosi
Oto kilka najczęściej lajkowanych komentarzy pod wspólnym singlem Tedego i Sary. Duet raczej nie będzie z nich zadowolony:
- Szczerze, ale to jest chu**we, klip to już żenada całkowita.
- Stary chłop i nie potrafi nagrać ani jednego kawałka bez wspomnienia o wyimaginowanych hejterach. Rent free.
- Najlepiej brzmi wyciszone.
- Szkoda zmarnowanego potencjału na kolabo, jakoś bez wyrazu ten kawałek. Taki po prostu poprawny. Bit też nudny. Z sentymentu włączyłem sobie „Szpanpan” dla porównania i realizacyjnie, dykcyjnie, tekstowo, bitowo – przepaść.
- Mimo najszczerszych chęci, niewiele rozumiem z części Tedego. Mix w tym kawałku oraz w TSTMF położony. Zapowiada się interesujący album z nawet niezłym replay value, ale niestety niedopracowany technicznie.
- nie rozumiem ani jednego słowa z tego utworu poza refrenem
- Kawałek na max dwa przesłuchania. Tedzik top1 dla mnie ale niektóre jego ostatnie kawałki to wielkie iks de.
Propsów jest niewiele
Pozytywnych wpisów na temat kawałka jest niewiele i są to raczej pojedyncze pozycje, które nie cieszą się zbyt dużą popularnością:
- Ale ta różnica w skillach to jest przepaść.
- Tede xYL jest Moc. banger. banger.
- Moja ulubiona piosenka musi być hitem.
- Super. zajebiste. Mam nadzieję, że kiedyś spotkam TDF-a jeden z ”NIELICZNYCH” Polskich Raperów, których na co dzień słucham.
Z Bambi poszło lepiej, ale też bez fajerwerków
Niedawno sporych echem odbiło się przekazanie przez Tedego „dziedzictwa melanżu” Bambi, czego efektem było nagranie przez tę dwójkę remixu kultowego numeru „Drin za drinem”. Ta wiadomość poszła szeroko w środowisku i spolaryzowała słuchaczy. Kiedy później ukazał się już wspomniany kawałek na kanale Baila Ella, nie wykręcił on jednak spektakularnych liczb. Ponownie obyło się bez viralowości, chociaż potencjał był duży.
Jak zauważył ktoś w komentarzach, to sympatyczne, że nowe pokolenie słuchaczy będzie bawiło się pod ten sam bit, co wiele pokoleń wstecz. Brakuje jednak tych szczytów list przebojów.


Od premiery najnowszej płyty Dwóch Sławów minęły już dwa miesiące. Zdążyłam się z nią solidnie osłuchać i dowiedzieć, co dobrze by było opisać. Opinie o projekcie – wprost mówiąc – nie są najlepsze, co duet wziął już na klatę. Moje zdanie jest jednak nieco inne więc zapraszam na łyżkę miodu w beczce dziegciu.
Kryzys wieku średniego?
Zacznę prosto z mostu – uwielbiam ten duet. Na ich wielowymiarowe metafory trzeba kupić drukarkę 3D. Zabawa słowem, luz i humor to cechy, które niewątpliwie muszę im przypisać i wcale nie muszą nikogo do tego przekonywać. Ale, co w sytuacji, gdy masz za sobą dziesięć lat punchline’ów, wszechobecnej beki i hashtagów, a fani czekają? Jasne, możesz zrobić kolejny taki sam album, który i tak nie ma podjazdu do debiutu. Stąd najnowszy projekt Astka i Rada jest totalnie zrozumiały – dajmy im działać i się rozwijać. Kryzys wieku średniego i te sprawy.
Zabawa formą
A tak serio – spodziewaliście się kiedyś, że łódzki duet mógłby zagrać swoje numery na imprezie Świętego Bassu albo zrobi manifest polityczny, który będziecie podśpiewywać pod prysznicem? Chcecie starych Sławów – włączcie „Ludzi Sztosów”, proste. I oczywiście – jak większość z Was – analizowałam ten album na Genusie, łapiąc się za głowę po wytłumaczeniu kolejnego wersu. Jednak… to było dekadę temu. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że przyszedł u panów czas na zabawę formą, poniekąd wyniesioną z projektu club2020.
Najwyżej będzie stójka lub parter
Czy „Dobrze by było” jest krążkiem bez treści? Złośliwi powiedzieliby, że tak. Ale obiektywnie patrząc – numery „Myślałem, że będzie gorzej” czy wcześniej wspomniany bez nazwy „To nie jest kraj dla kabrioletów”, mają to, co tygryski lubią najbardziej. Jest więcej śpiewów, autotune’ów i wtyczek niż kiedykolwiek. I dobrze by było trochę odpuścić, wychillować i zaakceptować ten wytwór, spięty słuchaczu. A, że krążek buja i na żywo miałam okazję sama się przekonać na trasie – a jakże! – „Dobrze by było Tour”. Już 4 kwietnia w ich mothership (czytaj w Łodzi) zagrają finałowy koncert więc jeśli w domowym zaciszu denerwują Cię te chłopy, daj im szansę. Najwyżej będzie stójka lub parter.
Felieton
Drugi koncert Quebonafide na Narodowym. Czy to jawne oszustwo? – felieton
Na pewno zachowanie nie po koleżeńsku.

Organizacja pożegnalnego koncertu Quebonafide przypomina zabawę w kotka i myszkę. Na pewno jest brakiem poszanowania dla słuchaczy, którzy kupili bilet i właśnie się dowiedzieli, że ostatni koncert rapera będzie miał kilka dat.
Wyobraźmy sobie sytuację, że kupujemy limitowaną płytę artysty za 200 zł, który deklaruje, że nakład tysiąca sztuk nie będzie nigdy wznawiany. Tymczasem zamiast cieszyć się z „białego kruka” w domu dowiadujemy się jeszcze w dniu zakupu, że z powodu dużego zainteresowania płytą postanowiono dotłoczyć drugi tysiąc egzemplarzy. Podobne do tej sytuacje już się zdarzały, ale płyty były dotłaczane po kilku latach. Tym niemniej, mamy tu do czynienia ze złamaniem umowy między artystą a słuchaczem, czyli ze zwykłym oszustwem.
Pierwszy, drugi… i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide
Podobnie jest z koncertem Quebonafide. W przeciągu bardzo krótkiego czasu, słuchacze mogą czuć się oszukani i to aż dwukrotnie. Za pierwszym razem, kiedy „Ostatni koncert Quebonafide” miał się odbyć online. Po kilku tygodniach, kiedy wykupiono bilety na wydarzenie, dowiedzieliśmy się, że wcale nie będzie to ostatni koncert, bo ostatni odbędzie się dzień później na PGE Narodowym. Kombinacje alpejskie, przesuwanie startu sprzedaży zakupu biletu to temat na zupełnie oddzielny wątek, ale to co się dzisiaj wydarzyło i jak zostały potraktowane osoby, które kupiły bilety na wydarzenie online powinno skończyć się co najmniej bojkotem ze strony odbiorców.
To jednak nie koniec kpin ze słuchaczy.

Oszustwo na drugi koncert?
W czwartek, w zaledwie parę godzin bilety na ostatni koncert Quebonafide na Narodowym zostały wyprzedane. Jeżeli ktoś miał szczęście, to po kilku godzinach walki z systemem bileterii i zacinającej się stronie kupił bilety. To nic, że będzie siedział gdzieś za przysłowiowym filarem, w ósmym rzędzie z daleka od sceny. Miał świadomość i satysfakcję, że warto było się pomęczyć, bo miało to być jedyne takie wydarzenie – unikalne, tak przynajmniej go zapewniano. Więc zamiast wcisnąć „Esc” postanowił wziąć nawet to najsłabsze miejsce, bo będzie częścią historii. Nic bardziej mylnego.
Po kilku godzinach ogłoszono, że „ostatni koncert” Quebonafide będzie miał jeszcze jedną datę. Dzień wcześniej raper zagra jeszcze jeden koncert. Dzień wcześniej! Przecież to brzmi jak absurd. Tuż po zakupie biletu, zmieniane są zasady gry i umowy między raperem a słuchaczem. Wygląda to jak celowe działanie i wprowadzenie kupującego bilety w błąd. Który koncert więc będzie tym ostatnim. Ten 27 czy 28 czerwca?
Quebonafide z ostatniego koncertu robi sobie trasę koncertową, choć przy zakupie biletu z nikim się na to nie umawiał. Ba, sugerował unikalne i jedyne tego typu wydarzenie. Tymczasem osoby, które walczyły dzisiaj o bilety będą musiały pocieszyć się zmęczonym artystą po występie dzień wcześniej i zleakowanym koncertem na TikToku.



-
News5 dni temu
Śmierć Joki. Fani od miesiąca wiedzieli, że z raperem jest źle
-
News5 dni temu
Rapowa scena płacze. Pezet, Słoń, Włodi, Peja czy Pih żegnają śp. brata Jokę
-
News19 godzin temu
Współpracownik DJ Hazela ujawnia: strzelił sobie w głowę
-
News2 dni temu
DJ Hazel nie żyje – legendarny polski artysta
-
News3 dni temu
Sushi z Krakowa promuje się na śmierci Joki. Skandaliczna reklama
-
News5 dni temu
Arek Tańcula, który zdissował Tedego, ujawnił swoje zarobki z muzyki
-
News4 dni temu
Open’er wraca do TVP po 15 latach
-
News4 dni temu
Suja pokazał problemy z zębami. Powinien pilnie iść do dentysty?