Felieton
Najbardziej oryginalne postacie w historii polskiego freestyle’u |FELIETON

W naszym rodzimym wolnym stylu od lat dzieją się na przemian rzeczy bardzo pozytywne, dziwne, a także niestety i żenujące. Dziś nie będziemy mówić konkretnie o żadnych z nich, lecz wyławiając z historii polskiego freestyle’u jego najbardziej niezwykłych przedstawicieli, ukażemy wam w pełni całą, drzemiącą w nim różnorodność.
Będą to postacie zupełnie niecodzienne, zazwyczaj na wskroś śmieszne i choć niemal zawsze stojące w cieniu popisów najlepszych freestyle’owców, to w dużej mierze stanowiące o prawdziwej istocie wolnego stylu. On bowiem nie może być oparty tylko i wyłącznie na przygotowanych schematach i krwawych punchline’ach, gdyż wówczas najzwyczajniej w świecie zatraca to, co w nim absolutnie najważniejsze, czyli element spontaniczności, zaskoczenia. A żeby go wprowadzić potrzebni są właśnie oni, ludzie, których oryginalność, kreatywność, a także często i głupota absolutnie nie zna granic.
Kiedyś w celu napisania zupełnie innego artykułu miałem przyjemność spotkać się z pierwszym mistrzem WBW, Rufinem MC. Przy okazji dłuższej rozmowy przy papierosie nakreślił mi on wówczas swoją własną filozofię bycia wartościowym wolnostylowcem. A brzmiała ona mniej więcej tak:
„Freestyle’owiec nie może być schematyczny. Musi znajdywać milion różnych rozwiązań, być inny w każdym z kilkunastu wejść na bitwie. Liczy się pomysłowość, kolorowość. Oni mają biały czarny, może czasem szary, za to ja dojebie niebieskim, zielonym i fioletowym” – opowiadał mi Rufin, którego słowa mogłyby również robić za motto przewodnie scenicznych poczynań postaci, które za lada moment pokrótce Wam przedstawię.
Problem w tym, że słowa Rufina można zrozumieć na wiele różnych sposobów. Za kolor niebieski mogą robić wersy o zabawach erotycznych ze zwierzętami, za zielony ciekawostki z życia za murami więzienia, a barwą fioletową może okazać się nawet i…dobrowolne obnażanie się na bitewnej scenie.
No cóż, być może część z Was zdążyłem już dostatecznie zniechęcić do czytania tego tekstu…I trudno, tych bardziej ciekawskich wciąż zapraszam do lektury. A myślę, że wybór pierwszej z najbardziej oryginalnych postaci w historii polskiego freestyle’u jest chyba dosyć oczywisty…
Gospel.
Ta ksywka mówi dziś sama za siebie. Nie chodzi rzecz jasna o rodzaj chrześcijańskiej muzyki sakralnej, a ….o jednego ze zdecydowanie najbardziej pojebanych polskich raperów. Gdybyśmy wszystkie wersy Gospela – zarówno te ze studia, jak i z freestyle’owej sceny- chcieli brać na poważnie, bez cienia wątpliwości stwierdzilibyśmy, że nie ma w polskim hip hopie równie zdegenerowanej postaci. Jednak, jeśli przyjmiemy na jego sceniczne wybryki sporą poprawkę, jeśli za każdym razem, słuchając go, mocno przymkniemy oko i ucho, zobaczymy, że Gospela naprawdę da się lubić…
A było tak chyba od zawsze. Już w latach 2006-2008, gdy raper szalał na wolnostylowej scenie, jego wersy o aktach seksualnych z przedstawicielami obojga płci, zwierzętami i w ogóle wszystkim, co potrafi się ruszać, raczej wywoływały wśród zgromadzonej publiki, jury, a także innych freestyle’owców zupełnie pozytywne emocje, a w tym nawet i aprobatę.
I może to trochę dziwić, ale póki się tego nie zobaczy, w żadnym stopniu nie dane nam będzie tego zrozumieć. Cała ekspresja, ruch sceniczny Gospela w połączeniu z jego nawijką składa się w jedną, myślę, że naprawdę na swój sposób śmieszną i pozytywną całość.
Zresztą zobaczcie sami.
A potwierdzeniem tego, że ów pajaca, który to na co dzień robi za potulnego i profesjonalnego ogrodnika, rzeczywiście da się lubić, jest fakt, iż już po zejściu z freestyle’owej sceny radzi on sobie w polskiej rapgrze zupełnie przyzwoicie. Za jego plecami dobrze przyjęty, acz niezwykle pojebany mixtape, bardzo udany występ w Młodych Wilkach, a z kolei na jego facebooku 40 tysięcy like’ów, a pod kawałkami nawet i miliony wyświetleń.
Chyba więc w polskim hip hopie znajduje się także miejsce dla kompletnych świrów…
Bajorson.
O ile Gospela nie musiałem przedstawiać niemalże nikomu, o tyle ksywka drugiego z wybranych przeze mnie zawodników może niektórym z Was brzmieć już zupełnie obco. Jednak bez względu na to ile osób „ z zewnątrz” zdołało „kryminogennego” Bajorsona poznać, niewątpliwie już dziś jest on dla polskiego wolnego stylu jedną z absolutnie legendarnych postaci.
No bo kto prócz niego rok w rok wpadał na scenę WBW tuż po wyjściu zza krat aresztu? Oczywiście nikt i choć rzecz jasna w pobytach w więzieniu nie ma nic nadzwyczajnego ani tym bardziej przyciągającego, to już w samym Bajorsonie oraz jego sposobie bycia i zachowania na scenie jest już tego od groma.
Facet ma sylwetkę budującego formę nie tylko na kurczaku ochroniarza, ekspresję kompletnego szaleńca, a przy tym wszystkim- o dziwo- potrafi świetnie freestyle’ować. Hip hopowy publicysta, a w przeszłości wieloletni juror WBW Jakuza opowiadał mi kiedyś, że gdy pierwszy raz zobaczył na scenie Bajorsona był pewien, że ten gość jest zwyczajnie podstawiony, robi za sztucznie wykreowaną przez organizatorów ciekawostkę, która ma zabawiać zgromadzoną publikę. Jak się jednak okazało, nic bardziej mylnego…
Z wyłączeniem budowy ciała we freestyle’owcu z Błonia wszystko jest naturalne. On sam przyznaje, że zbudował sobie „kryminogenny fejm”, że bliżej niż do wydania płyty jest mu do kolejnej odsiadki, lecz mimo to potrafi bawić się na scenie w naprawdę najbardziej kreatywny i wyszukany sposób.
WBWtv w celu stworzenia materiału z najlepszymi wejściami Bajorsona musiało skleić aż trzy kilkuminutowe filmy, z czego każdy z nich jest zdecydowanie warty obejrzenia. Ostatnio mój znajomy, gość zupełnie nie zajarany freestyle’em wysłał mi jeden z nich na facebook’u z krótkim, acz bardzo dosadnym podpisem…- „typ jest, kurwa, genialny”.
Osobiście w pełni się z nim zgadzam i myślę, że jeśli już zdecydowaliście się przeczytać moje wypociny, to koniecznie musicie sprawdzić także i to video;)
Skajsdelimit.
Jeśli kojarzycie tego pana, pewnie mocno zdziwiliście się, że zdecydowałem się go umieścić w tym zestawieniu u boku takich rapowych „wykrętów” jak Gospel i Bajorson. Cóż, ci dwaj panowie są dla mnie osobiście nie do podrobienia i pod wieloma względami także nie do doścignięcia nie tylko w polskim freestyle’u, ale i całym rapie. A Skajsdelimilit? Jemu miejsce w zestawieniu najbardziej oryginalnych wolnostylowców tak czy inaczej należy się niczym psu buda.
Ten facet brał udział zarówno w pierwszych oficjalnych elimkach WBW w 2003 roku, jak i w finale tej imprezy aż dekadę później. Brzmi świetnie, tyle że jego jedyny problem jest taki, że do dziś nie zdołał poznać definicji słowa progres. No właśnie, a mimo to wejścia Skajsa wciąż bawią i są na swój sposób absolutnie niezwykłe…
Na eliminacjach WBW 2013 siedzący w jury Muflon pokładał się ze śmiechu niemal po każdym wersie swojego starszego kolegi po fachu. Być może Skajsdelimit nie jest zwolennikiem uprawiania seksu ze zwierzętami, ani nie posiada wspomnień z pobytu w więzieniu, jednak kreatywność, a czasem nawet i beznadziejność jego wejść bawiła nas przed laty zdecydowanie nie mniej niż sceniczne popisy Gospela czy Bajorsona.
Do pokazania wam mam jednak występ Skajsa, w którym o tragicznej nawijce nie może być mowy. Pierwsze wejście z tej walki to po prostu kolejny dowód na to, na jak wiele różnych sposobów można wykorzystać wolnostylową formułę rywalizacji.
Ściema ŁDZ.
Zastanawiałem się, czy na koniec nie umieścić w tym zestawieniu np. Wujka Samo Zło lub Sosena (mistrz WBW 2011), lecz stwierdziłem, że z szacunku do nich samych tego nie uczynię. Wolę poświęcić je przedstawieniu sylwetek największych freestyle’owych świrów, a uzupełnić o kogoś, kto w swoim szaleństwie, wróć…głupocie, zaszedł jeszcze znacznie dalej. Ściema ŁDZ to prawdziwi mistrz scenicznych imbecyli…
Dwa lata temu na eliminacjach WBW w Łodzi reprezentant gospodarzy jakimś cudem zdołał przebrnąć przez preeliminacje i w pierwszej bitwie imprezy zmierzył się z cenionym, łódzkim freestyle’owcem, Osetem. Ten drugi znajdował się wówczas w świetnej formie, tyle że jego przeciwnik zdecydował się w pełni uniemożliwić mu jej zaprezentowanie. A w tym celu niestety nie rzucał punchline’ami, a …zdejmował odzież.
Pomysł średni, acz trzeba przyznać, że bardzo deprymujący rywala. Na szczęście okazało się, że siedzący wówczas w jury Green i Theodor nie tylko znają się na wolnym stylu, ale i dobrym smaku. To właśnie sędziowie zdecydowali się po pewnym czasie przerwać ekshibicjonistyczne popisy Ściemy.
Jak widać nawet we freestyle’u szaleństwo i głupota ma w pewnym sensie swoje granice…
Jednak, żeby nie kończyć aż tak pesymistycznym obrazkiem dorzucę jeszcze jedną osobistą refleksję. Otóż wydaje mi się, że przedstawione przeze mnie postacie (być może z wyjątkiem ostatniego pana) są żywym dowodem na to, że bitewna formuła freestyle’owa nigdy się nie wyczerpie…
A bali się o to przecież nie tylko Amerykanie, u których od lat dominuje grindtime (walka acapella na rymowane punchline’y przygotowywane przed imprezą), ale i najznakomitsi polscy przedstawiciele wolnego stylu. Dla przykładu Trzy sześć organizował w naszym kraju pierwsze eventy w stylu grindtime’owym, a Muflon parę lat temu pisał w jednym ze swoich felietonów o tym, że wolny styl zupełnie przestał go dziś zaskakiwać, a jego formuła zdaje mu się wyczerpywać i mieć swoje nieprzekraczalne granice…
Według mnie granic tych po prostu nie ma. Proste, ile ciekawych osobowości, tyle ciekawych freestyle’i. Być może i wolny styl jest dziś mocno zdominowany przez schematy , jednak w momencie, gdy na scenę wpada ktoś szukający zupełnie nowych pomysłów, rozwiązań i kolorów freestyle znów rozkwita, a cechująca go spontaniczność może zrodzić na scenie absolutnie wszystko.
I właśnie za to – mimo wielu niewątpliwych przywar – wciąż ten freestyle na swój sposób bardzo lubię. A czasem nawet i doceniam.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Felieton
„Sentino przejął majówkę”. Kupionymi wyświetleniami czy botami od komentarzy? – felieton
Scamerski duet postanowił wypromować nowy numer i merch.

Sentino przeżywa drugą młodość, przejmuje majówkę w Polsce – informują rapowe media. Tymczasem to kolejny scam spod szyldu Sentino x Trueman i jego brzydka promocja.
Konflikt Sentino z Truemanem sprzed kilku tygodni był prawdopodobnie tylko sprytnym planem marketingowym dla kilku nagłówków. Chociaż wiemy, jaki jest Sebastian, to przemycanie przez Truemana co chwila informacji o „Casablance”, kiedy są pokłóceni od samego początku źle pachniało. Minęły zaledwie dwa tygodnie, a duet rusza z grubą promocją: nowego numeru, płyty i merchu! W tak krótkim czasie udało się to wszystko zorganizować czy może było to przygotowane już wcześniej? Teraz śmierdzi już tak, jakby w domu zaparkowała ci śmieciarka, a to dalej nie wszystko.
Większość ostatnich numerów Sentino po miesiącu od publikacji ma ok. 150 tys. wyświetleń na Youtube. Nagle pojawia się kawałek „Casablanca”, który otwiera promocję płyty „King Sento 2” i merchu z koszulkami. Po dwóch dniach ma prawie pół miliona odsłon. Dziwne, ale wystarczy spojrzeć do komentarzy, żeby poznać prawdę o tej promocji.

Numer od samego początku jest pompowany przez boty, które piszą także pod nim komentarze dla zwiększenia zasięgu poprzez interakcje. Nie są to tzw. wpisy premium pochodzące z Polski, bo te są kilka razy droższe od tych „turecko-azjatyckich”. To losowe komentarze po angielsku, które co kilka minut pojawiają się masowo pod klipem. Najczęściej powtarzające się to:
- „You just earned a new subscriber”
- „I can t stop smiling watching this”

Sentino jak Skolim?
Idziemy dalej. Za produkcje nowego numeru Sentino odpowiada Crackhouse. Bardzo bliscy współpracownicy Skolima, któremu Young Multi zarzucił niedawno, że kupił sobie karierę milionowymi wyświetleniami pod klipami. Dorzucamy do tego Truemana jako menagera i mamy scamerską drużynę marzeń.

Mimo tego, że nowy numer Sebastiana śmierdzi jak zgniłe jaja, laurka w zaprzyjaźnionych mediach musi się zgadzać:


Przy okazji polecam tekst na temat działalności Sentino i Truemana: Sentino spadł Truemanowi jak z nieba. Uwiarygadnia scamy.

Warszawa, miasto, gdzie to nie hajs był problemem, tylko do której dziwki pojechać na noc. Gdzie nowe perspektywy, przybierając kształt rysunkowych gwiazdek na nocnym niebie, wlewały się falami światła do naszych spojówek.
Było głośne, niespokojne, niebezpieczne, i choć w tamtym momencie wydawało się nam domem, było właściwie miejscem, by oddychać. Oddychać, ale nie tak zwyczajnie… Oddychać smogiem pełnym konopnego dymu i wydychać rap wypełniony marzeniami o luksusie
Pustelnik, poszukujący spokoju, mógłby go tu odnaleźć jedynie pośród gwaru, wśród szumu dostrzegając linie wewnętrznej ciszy oplatającej jego skronie jak bluszcz… Czemu wcześniej nie dostrzegłeś jej zasięgu? Spoglądał w dal!

A jego oczy? Jakby z bólu utkane, jakby z opalu wykute, wykształcone, by móc wyczuć to, co ukryte, jak opuszki niematerialnych palców, delikatnie muskające kształty pokoju, w którym leżała nago…
Ta, była idealna. Zawsze wolał drogie swemu sercu przyjaciółki od tanich dziwek z Mokotowa i proste towarzystwo złodziei z Woli, od lewackiej młodzieży w kolorowych strojach, towarzystwo starych gangsterów — zawsze uważał, że w pewnym sensie to zagrożenie, ale byli też tacy, których szanował. Na ogół trzeba się ich wystrzegać…
Naprawdę… Okradną was, zabiją, zniszczą wam życie — możecie być pewni. No chyba że macie jakieś w sobie to coś… Takie coś specjalnego, co oni też mają, ale nie wszyscy, którzy to mają, muszą być jak oni… Oni to nie my… My to nie oni…
– Kim oni są? – krzyczy policjant przesłuchujący Mahatmę. A ten tylko, uśmiechając się delikatnie, mówi tonem ledwie głośniejszym od szeptu:
– A kim są „Oni”?

Kondukt pogrzebowy, niczym strumień łez, niosąc z prądem kilkadziesiąt pękniętych serc, wlewał się przez bramę cmentarza.
Większa część osób wyszła zaraz po ceremonii — my jednak zostaliśmy.
Żadne z nas nie mogło się pogodzić, że postanowił odejść.
Zostawił po sobie pustkę, którą jak dziura w płucach do dziś dławi czasem mój oddech.
Żaden opis nie jest w stanie wyrazić cierpienia na obliczu jego matki, gdy zamykano trumnę
Ani wyrazu spojrzenia starego bandziora, gdy zrozumiał, że widzi go ostatni raz…
Dzwony zaczęły uderzać miarowo, a wiatr wybrzmiewał smutną pieśń…
Stary grabarz patrzał bez wyrazu na górę ziemi, którą trzeba było przysypać trumnę…
Za kilka dni postawią tam pomnik… Taki z prawdziwego zdarzenia…
Ale dziś wbili krzyż i położyli na nim kwiaty, by osłonić nagi kurchanik przed wzrokiem przechodniów.
Pomyślałem sobie, że chyba nawet kamieniarz nie przewidział takiego obrotu spraw…
Utwór i krótkie wyjaśnienie:
– Utwór dedykuje moim zmarłym przyjaciołom. Chciałem jeszcze raz zobaczyć was takich jak kiedyś, chciałem by wasze imiona nie poszły w zapomnienie, chciałem by to, że tak młodo odeszliście stało się lekcją dla moich słuchaczy. Lekcją, by cenić życie, a w nim to, co najważniejsze, czyli miłość i przyjaźń… Rest in Peace Bracia [*]… – komentuje GSP, publikując utwór „Wars-Sawa”.
Felieton
Tede i Young Leosia – kolaboracja, która się nie udała?
„Najlepiej brzmi wyciszone” – brzmi jeden z wielu krytycznych komentarzy.

Tede postanowił na nową płytę „Vox Veritatis” zaprosić same kobiety, wśród których usłyszymy Bambi, Modelki i Young Leosię. Singiel z tą ostatnią ukazał się kilka dni temu i już możemy go podsumować, a właściwie zrobili to słuchacze.
Zarzuty w stronę Tedego i Young Leosi
Zazwyczaj, gdzie się nie pojawi Young Leosia, tam mamy murowany hit z repeat value. Niestety, nie w tym przypadku. Po trzech dniach kawałek z Tede „Więcej miejsca” ma skromne jak na taki duet niecałe 50 tys. wyświetleń klipu. Wynik kiepski i trzeba to otwarcie przyznać. Widać to też po odbiorze: 2 tys. łapek w górę i 400 w dół daje pogląd na to, że coś jest na rzeczy. Po wejściu w komentarze już jest wszystko jasne.
Słuchacze zarzucają Tedemu i Leosi, że nie wykorzystali potencjału współpracy. Numer nie buja tak jak powinien, trudno jest cokolwiek zrozumieć. Pojawiają też wątpliwości co do dobrze zrealizowanego numeru pod względem technicznym, w szczególności do mixu. Teledysk także się większości nie spodobał.

Krytyka w kierunku „Możesz więcej” Tedego i Leosi
Oto kilka najczęściej lajkowanych komentarzy pod wspólnym singlem Tedego i Sary. Duet raczej nie będzie z nich zadowolony:
- Szczerze, ale to jest chu**we, klip to już żenada całkowita.
- Stary chłop i nie potrafi nagrać ani jednego kawałka bez wspomnienia o wyimaginowanych hejterach. Rent free.
- Najlepiej brzmi wyciszone.
- Szkoda zmarnowanego potencjału na kolabo, jakoś bez wyrazu ten kawałek. Taki po prostu poprawny. Bit też nudny. Z sentymentu włączyłem sobie „Szpanpan” dla porównania i realizacyjnie, dykcyjnie, tekstowo, bitowo – przepaść.
- Mimo najszczerszych chęci, niewiele rozumiem z części Tedego. Mix w tym kawałku oraz w TSTMF położony. Zapowiada się interesujący album z nawet niezłym replay value, ale niestety niedopracowany technicznie.
- nie rozumiem ani jednego słowa z tego utworu poza refrenem
- Kawałek na max dwa przesłuchania. Tedzik top1 dla mnie ale niektóre jego ostatnie kawałki to wielkie iks de.
Propsów jest niewiele
Pozytywnych wpisów na temat kawałka jest niewiele i są to raczej pojedyncze pozycje, które nie cieszą się zbyt dużą popularnością:
- Ale ta różnica w skillach to jest przepaść.
- Tede xYL jest Moc. banger. banger.
- Moja ulubiona piosenka musi być hitem.
- Super. zajebiste. Mam nadzieję, że kiedyś spotkam TDF-a jeden z ”NIELICZNYCH” Polskich Raperów, których na co dzień słucham.
Z Bambi poszło lepiej, ale też bez fajerwerków
Niedawno sporych echem odbiło się przekazanie przez Tedego „dziedzictwa melanżu” Bambi, czego efektem było nagranie przez tę dwójkę remixu kultowego numeru „Drin za drinem”. Ta wiadomość poszła szeroko w środowisku i spolaryzowała słuchaczy. Kiedy później ukazał się już wspomniany kawałek na kanale Baila Ella, nie wykręcił on jednak spektakularnych liczb. Ponownie obyło się bez viralowości, chociaż potencjał był duży.
Jak zauważył ktoś w komentarzach, to sympatyczne, że nowe pokolenie słuchaczy będzie bawiło się pod ten sam bit, co wiele pokoleń wstecz. Brakuje jednak tych szczytów list przebojów.


Od premiery najnowszej płyty Dwóch Sławów minęły już dwa miesiące. Zdążyłam się z nią solidnie osłuchać i dowiedzieć, co dobrze by było opisać. Opinie o projekcie – wprost mówiąc – nie są najlepsze, co duet wziął już na klatę. Moje zdanie jest jednak nieco inne więc zapraszam na łyżkę miodu w beczce dziegciu.
Kryzys wieku średniego?
Zacznę prosto z mostu – uwielbiam ten duet. Na ich wielowymiarowe metafory trzeba kupić drukarkę 3D. Zabawa słowem, luz i humor to cechy, które niewątpliwie muszę im przypisać i wcale nie muszą nikogo do tego przekonywać. Ale, co w sytuacji, gdy masz za sobą dziesięć lat punchline’ów, wszechobecnej beki i hashtagów, a fani czekają? Jasne, możesz zrobić kolejny taki sam album, który i tak nie ma podjazdu do debiutu. Stąd najnowszy projekt Astka i Rada jest totalnie zrozumiały – dajmy im działać i się rozwijać. Kryzys wieku średniego i te sprawy.
Zabawa formą
A tak serio – spodziewaliście się kiedyś, że łódzki duet mógłby zagrać swoje numery na imprezie Świętego Bassu albo zrobi manifest polityczny, który będziecie podśpiewywać pod prysznicem? Chcecie starych Sławów – włączcie „Ludzi Sztosów”, proste. I oczywiście – jak większość z Was – analizowałam ten album na Genusie, łapiąc się za głowę po wytłumaczeniu kolejnego wersu. Jednak… to było dekadę temu. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że przyszedł u panów czas na zabawę formą, poniekąd wyniesioną z projektu club2020.
Najwyżej będzie stójka lub parter
Czy „Dobrze by było” jest krążkiem bez treści? Złośliwi powiedzieliby, że tak. Ale obiektywnie patrząc – numery „Myślałem, że będzie gorzej” czy wcześniej wspomniany bez nazwy „To nie jest kraj dla kabrioletów”, mają to, co tygryski lubią najbardziej. Jest więcej śpiewów, autotune’ów i wtyczek niż kiedykolwiek. I dobrze by było trochę odpuścić, wychillować i zaakceptować ten wytwór, spięty słuchaczu. A, że krążek buja i na żywo miałam okazję sama się przekonać na trasie – a jakże! – „Dobrze by było Tour”. Już 4 kwietnia w ich mothership (czytaj w Łodzi) zagrają finałowy koncert więc jeśli w domowym zaciszu denerwują Cię te chłopy, daj im szansę. Najwyżej będzie stójka lub parter.
Felieton
Drugi koncert Quebonafide na Narodowym. Czy to jawne oszustwo? – felieton
Na pewno zachowanie nie po koleżeńsku.

Organizacja pożegnalnego koncertu Quebonafide przypomina zabawę w kotka i myszkę. Na pewno jest brakiem poszanowania dla słuchaczy, którzy kupili bilet i właśnie się dowiedzieli, że ostatni koncert rapera będzie miał kilka dat.
Wyobraźmy sobie sytuację, że kupujemy limitowaną płytę artysty za 200 zł, który deklaruje, że nakład tysiąca sztuk nie będzie nigdy wznawiany. Tymczasem zamiast cieszyć się z „białego kruka” w domu dowiadujemy się jeszcze w dniu zakupu, że z powodu dużego zainteresowania płytą postanowiono dotłoczyć drugi tysiąc egzemplarzy. Podobne do tej sytuacje już się zdarzały, ale płyty były dotłaczane po kilku latach. Tym niemniej, mamy tu do czynienia ze złamaniem umowy między artystą a słuchaczem, czyli ze zwykłym oszustwem.
Pierwszy, drugi… i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide
Podobnie jest z koncertem Quebonafide. W przeciągu bardzo krótkiego czasu, słuchacze mogą czuć się oszukani i to aż dwukrotnie. Za pierwszym razem, kiedy „Ostatni koncert Quebonafide” miał się odbyć online. Po kilku tygodniach, kiedy wykupiono bilety na wydarzenie, dowiedzieliśmy się, że wcale nie będzie to ostatni koncert, bo ostatni odbędzie się dzień później na PGE Narodowym. Kombinacje alpejskie, przesuwanie startu sprzedaży zakupu biletu to temat na zupełnie oddzielny wątek, ale to co się dzisiaj wydarzyło i jak zostały potraktowane osoby, które kupiły bilety na wydarzenie online powinno skończyć się co najmniej bojkotem ze strony odbiorców.
To jednak nie koniec kpin ze słuchaczy.

Oszustwo na drugi koncert?
W czwartek, w zaledwie parę godzin bilety na ostatni koncert Quebonafide na Narodowym zostały wyprzedane. Jeżeli ktoś miał szczęście, to po kilku godzinach walki z systemem bileterii i zacinającej się stronie kupił bilety. To nic, że będzie siedział gdzieś za przysłowiowym filarem, w ósmym rzędzie z daleka od sceny. Miał świadomość i satysfakcję, że warto było się pomęczyć, bo miało to być jedyne takie wydarzenie – unikalne, tak przynajmniej go zapewniano. Więc zamiast wcisnąć „Esc” postanowił wziąć nawet to najsłabsze miejsce, bo będzie częścią historii. Nic bardziej mylnego.
Po kilku godzinach ogłoszono, że „ostatni koncert” Quebonafide będzie miał jeszcze jedną datę. Dzień wcześniej raper zagra jeszcze jeden koncert. Dzień wcześniej! Przecież to brzmi jak absurd. Tuż po zakupie biletu, zmieniane są zasady gry i umowy między raperem a słuchaczem. Wygląda to jak celowe działanie i wprowadzenie kupującego bilety w błąd. Który koncert więc będzie tym ostatnim. Ten 27 czy 28 czerwca?
Quebonafide z ostatniego koncertu robi sobie trasę koncertową, choć przy zakupie biletu z nikim się na to nie umawiał. Ba, sugerował unikalne i jedyne tego typu wydarzenie. Tymczasem osoby, które walczyły dzisiaj o bilety będą musiały pocieszyć się zmęczonym artystą po występie dzień wcześniej i zleakowanym koncertem na TikToku.



-
News2 dni temu
Śmierć Joki. Fani od miesiąca wiedzieli, że z raperem jest źle
-
News3 dni temu
Joka z Kalibra 44 nie żyje
-
News2 dni temu
Rapowa scena płacze. Pezet, Słoń, Włodi, Peja czy Pih żegnają śp. brata Jokę
-
News2 dni temu
Arek Tańcula, który zdissował Tedego, ujawnił swoje zarobki z muzyki
-
News4 dni temu
Belmondo żąda skanu dowodu od 15-latka, który prowadzi jego fanpage
-
News10 godzin temu
Sushi z Krakowa promuje się na śmierci Joki. Skandaliczna reklama
-
News1 dzień temu
Open’er wraca do TVP po 15 latach
-
News5 dni temu
Maciej Maciak na celowniku Mesa. Raper dał odczuć co o nim myśli