Felieton
Jak stworzyć album roku i zawstydzić Black Milka? |FELIETON

Mógłbym przysiąc, że najczęściej odtwarzanym przeze mnie utworem w ciągu ostatniego roku był Trillmatic. Na niespełna czternaście milionów wyświetleń tego wideoklipu z całą pewnością przynajmniej jeden milion jest wygenerowany przeze mnie. Sądzę, że nigdy nie namówiłbym się do pierwszego odsłuchania, a co za tym idzie nie zakochałbym się w nim, gdyby nie gościnny udział Method Mana w nagraniu. W końcu stylistyka A$AP Mob jest daleka od mojej ulubionej, a A$AP Nast to nie A$AP Rocky, którego dopiero później polubiłem za sprawą (trochę doorsowego) L$D. Sam utwór jest genialny i zaskakujący, to niepodważalne! Trudno więc, żebym podczas tylu odtworzeń zapomniał o pewnej kwestii, która właśnie do mnie wróciła niczym Arturo z zaświatów, gdy jeszcze oglądałem Pierwszą miłość.
Zastanawiam się, jak stworzyć klasyczny album? Czy w czasach, całkowicie zdominowanych przez trap, cloud rap lub kolejną stylistykę, której nawet nie odróżniam od poprzedniej, jest szansa na klasyk? Na niezapomnianą płytę, utrwaloną w pamięci na długie lata lub będącą przedmiotem analiz w podręcznikach szkolnych? Pewnie, że jest taka szansa! Good Kid, M.A.A.D City albo My Beautiful Dark Twisted Fantasy stanowią tego wzorcowy przykład. Mam jednak na myśli album, którego warstwa muzyczna oparta jest w całości o sampling i surowe bębny z EMU SP1200, bez wzbogacania jej o melodie z zastosowaniem Mooga czy TR-808. Album, dzięki któremu w oczach zamiast źrenic natychmiast pojawia się plac zabaw, Fiat 125p i spodnie w lampasy. Taki, który nie przejdzie niezauważony jak – niestety – dwa ostatnie dzieła Large Professora. Uściślając, czy może dzisiaj powstać płyta, którą położylibyśmy na półce pomiędzy Illmatic, Reasonable Doubt, Ready To Die i nie przenieślibyśmy jej na inną, nawet gdybyśmy nagle postanowili posegregować płyty według roczników? Może, a jakże!
W moich rozważaniach chciałbym pominąć kilka oczywistości. Miks i mastering należy oddać w odpowiednie ręce, bezapelacyjnie. Realizacji okładki i poligrafii musi się podjąć uzdolniony grafik, ilustrator lub ewentualnie fotograf, nie inaczej. Wykluczam również flow i teksty. Rap ewidentnie nie może stać na niskim poziomie, a musi co najwyżej na przyzwoitym. Warstwa tekstowa z kolei jest na tyle osobistą i indywidualną sprawą, że niezależnie od tego, czy obieramy za jej pomocą bardziej zaangażowaną społecznie postawę, czy nawołujemy wygłodniałych samców do lizania cipek, szanse na klasyk są identyczne. Teksty muszą być naturalne, wiarygodne i nacechowane emocjami. Historia pokazała niejednokrotnie, że na klasyk składały się nagrania, zawierające teksty złożone kiepsko, ale przepełnione treścią, a także zakręcone niczym Boomer w okrągłym opakowaniu, lecz mówiące mniej niż reklama tejże gumy. Ograniczam się więc wyłącznie do warstwy muzycznej. Obok producenta nawet nie stałem (Cok i KAEES się do mnie nie przyznają), toteż zastanawiam się nad tym z pozycji… selekcjonera? Moim narzędziem jest ucho, nie sampler. Dopytam: da się?
Hip-hop świadomie uciekł od swojej tradycyjnej formuły, ponieważ ona już zdążyła się wyczerpać. Producenci prawdopodobnie poczuli się ograniczeni zastanym kanonem i zaczęli eksperymentować. Klasyczny proces tworzenia poszerzony został o fuzję z innymi gatunkami. Ewoluował. Używa się innego sprzętu lub preferuje się inne używki podczas pracy nad muzyką. Szuka się alternatywnych rozwiązań. Niestety w ostateczności te alternatywne stają się powszechnymi, a hip-hop muzycznie kuśtyka po bliżej nieokreślonej przestrzeni. Acz wąskiej. Czasami przybiera taki kształt, za który niegdyś skazywano na ostracyzm, a pojawiał się jedynie jako dowcip z ust tych najprawdziwszych. Wszyscy wiedzą, że ewolucja przypomina sinusoidę. Nie opłaca się jednak cierpliwie czekać na powrót klasycznych brzmień. Trzeba działać! Tylko jak?
"Założę się o kontener płyt z USA, że gdybyśmy spróbowali powtórzyć sesję nagraniową „Illmatic” (…) ostateczny kształt tego arcydzieła byłby inny"
Powtarzałem kilka razy, że inspiruję się różnymi gatunkami. Dzisiaj jest to psychodeliczny rock, jutro może być to brytyjska elektronika. Zawsze natomiast wracam do rapu z lat dziewięćdziesiątych. Nawet o tym mówiąc się powtarzam, ale właśnie dlatego ubzdurałem sobie znaleźć receptę na płytę idealną, która zabrzmi jak żywcem wyjęta z tamtych czasów. Są ludzie, którzy konsekwentnie kroczą dawno obraną ścieżką i z niej nie schodzą. Ich najnowsze produkcje współcześnie już tak nie porywają i zostają pominięte w podsumowaniach. Przywoływałem już Large’a Professora w tym kontekście, ponieważ jest pierwszym z brzegu przykładem tego, o czym mówię. Może to smutne, ale niestety prawdziwe. Kiedyś nawet nie przypuszczałem, że w przyszłości to powiem, ale nie pamiętam tytułów jego dwóch ostatnich płyt. Całkiem niechcący przewinąłem jeden z jego nowych teledysków i gdzieś tam zasłyszałem, że zakontraktowany jest z Fat Beats. Nie zachęcił mnie ów klip najwidoczniej do przetestowania reszty. Wolę więc włączyć Breaking Atoms lub tysięczny raz Daily Operation. Nawet pomimo tego, że ten skurwysyński, charakterystyczny i wypracowany latami styl Pro uwielbiam! Podobne odczucia żywię do DJ Premiera, któremu naprawdę wiele zawdzięczam. Można nawet powiedzieć, że pewnego razu odmienił moje życie. Co prawda o nim już dziesięć lat temu mówiono, że twórczo się wypalił, a ni stąd ni zowąd opublikowali wspólnie z Termanologym Watch How It Go Down, przez które nabawiłem się zgryzu, ponieważ szczękę z podłogi zbierałem bodajże przez cały rok od premiery! Problem jednak występuje.
Co więcej, to smutne zjawisko – i stwierdzam to ze łzami w oczach – dotyczy również takich nazwisk jak Diamond D, Buckwild czy Pete Rock. Bez wyjątku. Dobrze, że chociaż Q-Tip już nic nie robi. Zaprzestano nawet mówić o ich spadkobiercach jak Illmind, M-Phazes czy Nottz. Hi-Tek eksperymentuje z elektroniką. Ostatni album Black Sheep (pomimo obsadzonej konkretnymi ksywami listy utworów) znalazłem przez przypadek, za sprawą jakiejś sugestii, szukając w sieci zupełnie czegoś innego. KRS-One nagrał album wspólnie z True Masterem, a dywagując tutaj sobie, dowiedziałem się jeszcze mimochodem, że i z Freddie Foxxxem. Ktoś o tym słyszał? Nie, ponieważ to już nie ten sam Freddie Foxxx czy KRS-One. Założę się o kontener płyt z USA, że gdybyśmy spróbowali powtórzyć sesję nagraniową Illmatic, otworzyli D&D Studios, zebrali w nim te same persony i nakazali odtworzyć cały proces twórczy z precyzją wizji lokalnej, ostateczny kształt tego arcydzieła byłby inny. Czasy się zmieniły, technika. Wrażliwość artystyczna lub forma ekspresji. Inspiracje. Tło społeczne i polityczne. Organized Noize w ten sam sposób nigdy nie powtórzyliby tego samego ATLiens. Tak poza tym to Nas przed każdym nowym albumem zapewniał, że będzie on lepszy od debiutu. Niestety – żadna jego płyta już nie dorównała Illmatic. Jak więc zrobić ten pieprzony album?
W tym celu musimy zebrać utwory, które nie nużą i z powodzeniem wwiercą się w głowę słuchacza dożywotnio. Napakowałbym więc album wyłącznie utworami o stylistyce zbliżonej do Trillmatic. Właśnie tak! Uważam ten utwór za taki, który mógłby stanąć na ringu i powalczyć bez szwanku z każdym nagraniem, którego premiera miała miejsce we wczesnych latach dziewięćdziesiątych. W czym więc tkwi jego fenomen? Dlaczego stanowi namiastkę tamtych lat? Skąd ta pewność, że płyta złożona z bliźniaczych piosenek zostałaby zapamiętana jako klasyka gatunku? Z pewnością każda odpowiedź na powyższe pytania będzie mocno subiektywna, ale pójdźmy za ciosem! Początkowo byłem przekonany, że działa on na mnie podświadomie, ponieważ próbka, którą wykorzystano przy produkcji podkładu, pochodzi z The World Is A Ghetto autorstwa WAR – z nagrania, które znajduje się na podium moich najukochańszych utworów. Stwierdziłem jednak, że to niemożliwe, ponieważ przypomniałem sobie nagle skąd pochodzi sampel wykorzystany w mistrzowskim The Red duetu Jaylib. Z nagrania, które jest – mówiąc najmniej krzywdząco – beznadziejne. Można więc wyrzeźbić Oktawiana Augusta z gówna. Zastanawiałem się dalej. Bas? Brzmienie?
Apollo Brown, mimo że gdzieś przebąkiwał o niekorzystaniu z odsłuchów i robieniu beatów za pomocą sławetnego Cool Edit Pro, wespół z OC stworzył ponadczasowe nagranie, “The Pursuit”, które też mogłoby się znaleźć na moim wymarzonym albumie. Tutaj najbardziej smakuje właśnie bas i brzmienie. Sampel mniej, lecz gdyby nie smakował, nie rozmyślałbym o nim w tej kategorii. Dopiero jak usłyszałem Twenty Fifty Three duetu L'Orange & Kool Keith, uświadomiłem sobie pewną rzecz. Oprzytomniałem i zauważyłem, że wszystkie wyżej wymienione beaty zawierają jeden wspólny mianownik, będący kluczem do sukcesu. Te sample są po prostu hipnotyzujące! Tak, są hipnotyzujące, a beaty minimalistyczne. Hipnotyzujący sampel i prosta, minimalistyczna konstrukcja podkładu stanowią o sile w nagraniach, których proces twórczy ma pewne ograniczenia. Nie mam więcej argumentów, ale mam jedną radę dla producentów: szukajcie tego sampla, dopóki nie poczujecie się jakby ktoś machał wahadłem przed waszymi oczami. Jeśli będziemy mieć okazję do zrobienia czegoś razem, poszukam go z wami! Sięgnę do moich płyt, a jak będzie trzeba, to ukradnę jakąś płytę Cokowi!
Zróbmy ten pierdolony klasyk!
Autorem tekstu jest Modest z ElQuatroNagrania.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Felieton
„Sentino przejął majówkę”. Kupionymi wyświetleniami czy botami od komentarzy? – felieton
Scamerski duet postanowił wypromować nowy numer i merch.

Sentino przeżywa drugą młodość, przejmuje majówkę w Polsce – informują rapowe media. Tymczasem to kolejny scam spod szyldu Sentino x Trueman i jego brzydka promocja.
Konflikt Sentino z Truemanem sprzed kilku tygodni był prawdopodobnie tylko sprytnym planem marketingowym dla kilku nagłówków. Chociaż wiemy, jaki jest Sebastian, to przemycanie przez Truemana co chwila informacji o „Casablance”, kiedy są pokłóceni od samego początku źle pachniało. Minęły zaledwie dwa tygodnie, a duet rusza z grubą promocją: nowego numeru, płyty i merchu! W tak krótkim czasie udało się to wszystko zorganizować czy może było to przygotowane już wcześniej? Teraz śmierdzi już tak, jakby w domu zaparkowała ci śmieciarka, a to dalej nie wszystko.
Większość ostatnich numerów Sentino po miesiącu od publikacji ma ok. 150 tys. wyświetleń na Youtube. Nagle pojawia się kawałek „Casablanca”, który otwiera promocję płyty „King Sento 2” i merchu z koszulkami. Po dwóch dniach ma prawie pół miliona odsłon. Dziwne, ale wystarczy spojrzeć do komentarzy, żeby poznać prawdę o tej promocji.

Numer od samego początku jest pompowany przez boty, które piszą także pod nim komentarze dla zwiększenia zasięgu poprzez interakcje. Nie są to tzw. wpisy premium pochodzące z Polski, bo te są kilka razy droższe od tych „turecko-azjatyckich”. To losowe komentarze po angielsku, które co kilka minut pojawiają się masowo pod klipem. Najczęściej powtarzające się to:
- „You just earned a new subscriber”
- „I can t stop smiling watching this”

Sentino jak Skolim?
Idziemy dalej. Za produkcje nowego numeru Sentino odpowiada Crackhouse. Bardzo bliscy współpracownicy Skolima, któremu Young Multi zarzucił niedawno, że kupił sobie karierę milionowymi wyświetleniami pod klipami. Dorzucamy do tego Truemana jako menagera i mamy scamerską drużynę marzeń.

Mimo tego, że nowy numer Sebastiana śmierdzi jak zgniłe jaja, laurka w zaprzyjaźnionych mediach musi się zgadzać:


Przy okazji polecam tekst na temat działalności Sentino i Truemana: Sentino spadł Truemanowi jak z nieba. Uwiarygadnia scamy.

Warszawa, miasto, gdzie to nie hajs był problemem, tylko do której dziwki pojechać na noc. Gdzie nowe perspektywy, przybierając kształt rysunkowych gwiazdek na nocnym niebie, wlewały się falami światła do naszych spojówek.
Było głośne, niespokojne, niebezpieczne, i choć w tamtym momencie wydawało się nam domem, było właściwie miejscem, by oddychać. Oddychać, ale nie tak zwyczajnie… Oddychać smogiem pełnym konopnego dymu i wydychać rap wypełniony marzeniami o luksusie
Pustelnik, poszukujący spokoju, mógłby go tu odnaleźć jedynie pośród gwaru, wśród szumu dostrzegając linie wewnętrznej ciszy oplatającej jego skronie jak bluszcz… Czemu wcześniej nie dostrzegłeś jej zasięgu? Spoglądał w dal!

A jego oczy? Jakby z bólu utkane, jakby z opalu wykute, wykształcone, by móc wyczuć to, co ukryte, jak opuszki niematerialnych palców, delikatnie muskające kształty pokoju, w którym leżała nago…
Ta, była idealna. Zawsze wolał drogie swemu sercu przyjaciółki od tanich dziwek z Mokotowa i proste towarzystwo złodziei z Woli, od lewackiej młodzieży w kolorowych strojach, towarzystwo starych gangsterów — zawsze uważał, że w pewnym sensie to zagrożenie, ale byli też tacy, których szanował. Na ogół trzeba się ich wystrzegać…
Naprawdę… Okradną was, zabiją, zniszczą wam życie — możecie być pewni. No chyba że macie jakieś w sobie to coś… Takie coś specjalnego, co oni też mają, ale nie wszyscy, którzy to mają, muszą być jak oni… Oni to nie my… My to nie oni…
– Kim oni są? – krzyczy policjant przesłuchujący Mahatmę. A ten tylko, uśmiechając się delikatnie, mówi tonem ledwie głośniejszym od szeptu:
– A kim są „Oni”?

Kondukt pogrzebowy, niczym strumień łez, niosąc z prądem kilkadziesiąt pękniętych serc, wlewał się przez bramę cmentarza.
Większa część osób wyszła zaraz po ceremonii — my jednak zostaliśmy.
Żadne z nas nie mogło się pogodzić, że postanowił odejść.
Zostawił po sobie pustkę, którą jak dziura w płucach do dziś dławi czasem mój oddech.
Żaden opis nie jest w stanie wyrazić cierpienia na obliczu jego matki, gdy zamykano trumnę
Ani wyrazu spojrzenia starego bandziora, gdy zrozumiał, że widzi go ostatni raz…
Dzwony zaczęły uderzać miarowo, a wiatr wybrzmiewał smutną pieśń…
Stary grabarz patrzał bez wyrazu na górę ziemi, którą trzeba było przysypać trumnę…
Za kilka dni postawią tam pomnik… Taki z prawdziwego zdarzenia…
Ale dziś wbili krzyż i położyli na nim kwiaty, by osłonić nagi kurchanik przed wzrokiem przechodniów.
Pomyślałem sobie, że chyba nawet kamieniarz nie przewidział takiego obrotu spraw…
Utwór i krótkie wyjaśnienie:
– Utwór dedykuje moim zmarłym przyjaciołom. Chciałem jeszcze raz zobaczyć was takich jak kiedyś, chciałem by wasze imiona nie poszły w zapomnienie, chciałem by to, że tak młodo odeszliście stało się lekcją dla moich słuchaczy. Lekcją, by cenić życie, a w nim to, co najważniejsze, czyli miłość i przyjaźń… Rest in Peace Bracia [*]… – komentuje GSP, publikując utwór „Wars-Sawa”.
Felieton
Tede i Young Leosia – kolaboracja, która się nie udała?
„Najlepiej brzmi wyciszone” – brzmi jeden z wielu krytycznych komentarzy.

Tede postanowił na nową płytę „Vox Veritatis” zaprosić same kobiety, wśród których usłyszymy Bambi, Modelki i Young Leosię. Singiel z tą ostatnią ukazał się kilka dni temu i już możemy go podsumować, a właściwie zrobili to słuchacze.
Zarzuty w stronę Tedego i Young Leosi
Zazwyczaj, gdzie się nie pojawi Young Leosia, tam mamy murowany hit z repeat value. Niestety, nie w tym przypadku. Po trzech dniach kawałek z Tede „Więcej miejsca” ma skromne jak na taki duet niecałe 50 tys. wyświetleń klipu. Wynik kiepski i trzeba to otwarcie przyznać. Widać to też po odbiorze: 2 tys. łapek w górę i 400 w dół daje pogląd na to, że coś jest na rzeczy. Po wejściu w komentarze już jest wszystko jasne.
Słuchacze zarzucają Tedemu i Leosi, że nie wykorzystali potencjału współpracy. Numer nie buja tak jak powinien, trudno jest cokolwiek zrozumieć. Pojawiają też wątpliwości co do dobrze zrealizowanego numeru pod względem technicznym, w szczególności do mixu. Teledysk także się większości nie spodobał.

Krytyka w kierunku „Możesz więcej” Tedego i Leosi
Oto kilka najczęściej lajkowanych komentarzy pod wspólnym singlem Tedego i Sary. Duet raczej nie będzie z nich zadowolony:
- Szczerze, ale to jest chu**we, klip to już żenada całkowita.
- Stary chłop i nie potrafi nagrać ani jednego kawałka bez wspomnienia o wyimaginowanych hejterach. Rent free.
- Najlepiej brzmi wyciszone.
- Szkoda zmarnowanego potencjału na kolabo, jakoś bez wyrazu ten kawałek. Taki po prostu poprawny. Bit też nudny. Z sentymentu włączyłem sobie „Szpanpan” dla porównania i realizacyjnie, dykcyjnie, tekstowo, bitowo – przepaść.
- Mimo najszczerszych chęci, niewiele rozumiem z części Tedego. Mix w tym kawałku oraz w TSTMF położony. Zapowiada się interesujący album z nawet niezłym replay value, ale niestety niedopracowany technicznie.
- nie rozumiem ani jednego słowa z tego utworu poza refrenem
- Kawałek na max dwa przesłuchania. Tedzik top1 dla mnie ale niektóre jego ostatnie kawałki to wielkie iks de.
Propsów jest niewiele
Pozytywnych wpisów na temat kawałka jest niewiele i są to raczej pojedyncze pozycje, które nie cieszą się zbyt dużą popularnością:
- Ale ta różnica w skillach to jest przepaść.
- Tede xYL jest Moc. banger. banger.
- Moja ulubiona piosenka musi być hitem.
- Super. zajebiste. Mam nadzieję, że kiedyś spotkam TDF-a jeden z ”NIELICZNYCH” Polskich Raperów, których na co dzień słucham.
Z Bambi poszło lepiej, ale też bez fajerwerków
Niedawno sporych echem odbiło się przekazanie przez Tedego „dziedzictwa melanżu” Bambi, czego efektem było nagranie przez tę dwójkę remixu kultowego numeru „Drin za drinem”. Ta wiadomość poszła szeroko w środowisku i spolaryzowała słuchaczy. Kiedy później ukazał się już wspomniany kawałek na kanale Baila Ella, nie wykręcił on jednak spektakularnych liczb. Ponownie obyło się bez viralowości, chociaż potencjał był duży.
Jak zauważył ktoś w komentarzach, to sympatyczne, że nowe pokolenie słuchaczy będzie bawiło się pod ten sam bit, co wiele pokoleń wstecz. Brakuje jednak tych szczytów list przebojów.


Od premiery najnowszej płyty Dwóch Sławów minęły już dwa miesiące. Zdążyłam się z nią solidnie osłuchać i dowiedzieć, co dobrze by było opisać. Opinie o projekcie – wprost mówiąc – nie są najlepsze, co duet wziął już na klatę. Moje zdanie jest jednak nieco inne więc zapraszam na łyżkę miodu w beczce dziegciu.
Kryzys wieku średniego?
Zacznę prosto z mostu – uwielbiam ten duet. Na ich wielowymiarowe metafory trzeba kupić drukarkę 3D. Zabawa słowem, luz i humor to cechy, które niewątpliwie muszę im przypisać i wcale nie muszą nikogo do tego przekonywać. Ale, co w sytuacji, gdy masz za sobą dziesięć lat punchline’ów, wszechobecnej beki i hashtagów, a fani czekają? Jasne, możesz zrobić kolejny taki sam album, który i tak nie ma podjazdu do debiutu. Stąd najnowszy projekt Astka i Rada jest totalnie zrozumiały – dajmy im działać i się rozwijać. Kryzys wieku średniego i te sprawy.
Zabawa formą
A tak serio – spodziewaliście się kiedyś, że łódzki duet mógłby zagrać swoje numery na imprezie Świętego Bassu albo zrobi manifest polityczny, który będziecie podśpiewywać pod prysznicem? Chcecie starych Sławów – włączcie „Ludzi Sztosów”, proste. I oczywiście – jak większość z Was – analizowałam ten album na Genusie, łapiąc się za głowę po wytłumaczeniu kolejnego wersu. Jednak… to było dekadę temu. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że przyszedł u panów czas na zabawę formą, poniekąd wyniesioną z projektu club2020.
Najwyżej będzie stójka lub parter
Czy „Dobrze by było” jest krążkiem bez treści? Złośliwi powiedzieliby, że tak. Ale obiektywnie patrząc – numery „Myślałem, że będzie gorzej” czy wcześniej wspomniany bez nazwy „To nie jest kraj dla kabrioletów”, mają to, co tygryski lubią najbardziej. Jest więcej śpiewów, autotune’ów i wtyczek niż kiedykolwiek. I dobrze by było trochę odpuścić, wychillować i zaakceptować ten wytwór, spięty słuchaczu. A, że krążek buja i na żywo miałam okazję sama się przekonać na trasie – a jakże! – „Dobrze by było Tour”. Już 4 kwietnia w ich mothership (czytaj w Łodzi) zagrają finałowy koncert więc jeśli w domowym zaciszu denerwują Cię te chłopy, daj im szansę. Najwyżej będzie stójka lub parter.
Felieton
Drugi koncert Quebonafide na Narodowym. Czy to jawne oszustwo? – felieton
Na pewno zachowanie nie po koleżeńsku.

Organizacja pożegnalnego koncertu Quebonafide przypomina zabawę w kotka i myszkę. Na pewno jest brakiem poszanowania dla słuchaczy, którzy kupili bilet i właśnie się dowiedzieli, że ostatni koncert rapera będzie miał kilka dat.
Wyobraźmy sobie sytuację, że kupujemy limitowaną płytę artysty za 200 zł, który deklaruje, że nakład tysiąca sztuk nie będzie nigdy wznawiany. Tymczasem zamiast cieszyć się z „białego kruka” w domu dowiadujemy się jeszcze w dniu zakupu, że z powodu dużego zainteresowania płytą postanowiono dotłoczyć drugi tysiąc egzemplarzy. Podobne do tej sytuacje już się zdarzały, ale płyty były dotłaczane po kilku latach. Tym niemniej, mamy tu do czynienia ze złamaniem umowy między artystą a słuchaczem, czyli ze zwykłym oszustwem.
Pierwszy, drugi… i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide
Podobnie jest z koncertem Quebonafide. W przeciągu bardzo krótkiego czasu, słuchacze mogą czuć się oszukani i to aż dwukrotnie. Za pierwszym razem, kiedy „Ostatni koncert Quebonafide” miał się odbyć online. Po kilku tygodniach, kiedy wykupiono bilety na wydarzenie, dowiedzieliśmy się, że wcale nie będzie to ostatni koncert, bo ostatni odbędzie się dzień później na PGE Narodowym. Kombinacje alpejskie, przesuwanie startu sprzedaży zakupu biletu to temat na zupełnie oddzielny wątek, ale to co się dzisiaj wydarzyło i jak zostały potraktowane osoby, które kupiły bilety na wydarzenie online powinno skończyć się co najmniej bojkotem ze strony odbiorców.
To jednak nie koniec kpin ze słuchaczy.

Oszustwo na drugi koncert?
W czwartek, w zaledwie parę godzin bilety na ostatni koncert Quebonafide na Narodowym zostały wyprzedane. Jeżeli ktoś miał szczęście, to po kilku godzinach walki z systemem bileterii i zacinającej się stronie kupił bilety. To nic, że będzie siedział gdzieś za przysłowiowym filarem, w ósmym rzędzie z daleka od sceny. Miał świadomość i satysfakcję, że warto było się pomęczyć, bo miało to być jedyne takie wydarzenie – unikalne, tak przynajmniej go zapewniano. Więc zamiast wcisnąć „Esc” postanowił wziąć nawet to najsłabsze miejsce, bo będzie częścią historii. Nic bardziej mylnego.
Po kilku godzinach ogłoszono, że „ostatni koncert” Quebonafide będzie miał jeszcze jedną datę. Dzień wcześniej raper zagra jeszcze jeden koncert. Dzień wcześniej! Przecież to brzmi jak absurd. Tuż po zakupie biletu, zmieniane są zasady gry i umowy między raperem a słuchaczem. Wygląda to jak celowe działanie i wprowadzenie kupującego bilety w błąd. Który koncert więc będzie tym ostatnim. Ten 27 czy 28 czerwca?
Quebonafide z ostatniego koncertu robi sobie trasę koncertową, choć przy zakupie biletu z nikim się na to nie umawiał. Ba, sugerował unikalne i jedyne tego typu wydarzenie. Tymczasem osoby, które walczyły dzisiaj o bilety będą musiały pocieszyć się zmęczonym artystą po występie dzień wcześniej i zleakowanym koncertem na TikToku.



-
News2 dni temu
Śmierć Joki. Fani od miesiąca wiedzieli, że z raperem jest źle
-
News3 dni temu
Joka z Kalibra 44 nie żyje
-
News2 dni temu
Rapowa scena płacze. Pezet, Słoń, Włodi, Peja czy Pih żegnają śp. brata Jokę
-
News2 dni temu
Arek Tańcula, który zdissował Tedego, ujawnił swoje zarobki z muzyki
-
News4 dni temu
Belmondo żąda skanu dowodu od 15-latka, który prowadzi jego fanpage
-
News5 dni temu
Maciej Maciak na celowniku Mesa. Raper dał odczuć co o nim myśli
-
News6 godzin temu
Sushi z Krakowa promuje się na śmierci Joki. Skandaliczna reklama
-
News2 dni temu
Suja pokazał problemy z zębami. Powinien pilnie iść do dentysty?