Sprawdź nas też tutaj

Felieton

Jak stworzyć album roku i zawstydzić Black Milka? |FELIETON

Opublikowany

 

Mógłbym przysiąc, że najczęściej odtwarzanym przeze mnie utworem w ciągu ostatniego roku był Trillmatic. Na niespełna czternaście milionów wyświetleń tego wideoklipu z całą pewnością przynajmniej jeden milion jest wygenerowany przeze mnie. Sądzę, że nigdy nie namówiłbym się do pierwszego odsłuchania, a co za tym idzie nie zakochałbym się w nim, gdyby nie gościnny udział Method Mana w nagraniu. W końcu stylistyka A$AP Mob jest daleka od mojej ulubionej, a A$AP Nast to nie A$AP Rocky, którego dopiero później polubiłem za sprawą (trochę doorsowego) L$D. Sam utwór jest genialny i zaskakujący, to niepodważalne! Trudno więc, żebym podczas tylu odtworzeń zapomniał o pewnej kwestii, która właśnie do mnie wróciła niczym Arturo z zaświatów, gdy jeszcze oglądałem Pierwszą miłość.

Zastanawiam się, jak stworzyć klasyczny album? Czy w czasach, całkowicie zdominowanych przez trap, cloud rap lub kolejną stylistykę, której nawet nie odróżniam od poprzedniej, jest szansa na klasyk? Na niezapomnianą płytę, utrwaloną w pamięci na długie lata lub będącą przedmiotem analiz w podręcznikach szkolnych? Pewnie, że jest taka szansa! Good Kid, M.A.A.D City albo My Beautiful Dark Twisted Fantasy stanowią tego wzorcowy przykład. Mam jednak na myśli album, którego warstwa muzyczna oparta jest w całości o sampling i surowe bębny z EMU SP1200, bez wzbogacania jej o melodie z zastosowaniem Mooga czy TR-808. Album, dzięki któremu w oczach zamiast źrenic natychmiast pojawia się plac zabaw, Fiat 125p i spodnie w lampasy. Taki, który nie przejdzie niezauważony jak – niestety – dwa ostatnie dzieła Large Professora. Uściślając, czy może dzisiaj powstać płyta, którą położylibyśmy na półce pomiędzy Illmatic, Reasonable Doubt, Ready To Die i nie przenieślibyśmy jej na inną, nawet gdybyśmy nagle postanowili posegregować płyty według roczników? Może, a jakże!

 

W moich rozważaniach chciałbym pominąć kilka oczywistości. Miks i mastering należy oddać w odpowiednie ręce, bezapelacyjnie. Realizacji okładki i poligrafii musi się podjąć uzdolniony grafik, ilustrator lub ewentualnie fotograf, nie inaczej. Wykluczam również flow i teksty. Rap ewidentnie nie może stać na niskim poziomie, a musi co najwyżej na przyzwoitym. Warstwa tekstowa z kolei jest na tyle osobistą i indywidualną sprawą, że niezależnie od tego, czy obieramy za jej pomocą bardziej zaangażowaną społecznie postawę, czy nawołujemy wygłodniałych samców do lizania cipek, szanse na klasyk są identyczne. Teksty muszą być naturalne, wiarygodne i nacechowane emocjami. Historia pokazała niejednokrotnie, że na klasyk składały się nagrania, zawierające teksty złożone kiepsko, ale przepełnione treścią, a także zakręcone niczym Boomer w okrągłym opakowaniu, lecz mówiące mniej niż reklama tejże gumy. Ograniczam się więc wyłącznie do warstwy muzycznej. Obok producenta nawet nie stałem (Cok i KAEES się do mnie nie przyznają), toteż zastanawiam się nad tym z pozycji… selekcjonera? Moim narzędziem jest ucho, nie sampler. Dopytam: da się?

 

Hip-hop świadomie uciekł od swojej tradycyjnej formuły, ponieważ ona już zdążyła się wyczerpać. Producenci prawdopodobnie poczuli się ograniczeni zastanym kanonem i zaczęli eksperymentować. Klasyczny proces tworzenia poszerzony został o fuzję z innymi gatunkami. Ewoluował. Używa się innego sprzętu lub preferuje się inne używki podczas pracy nad muzyką. Szuka się alternatywnych rozwiązań. Niestety w ostateczności te alternatywne stają się powszechnymi, a hip-hop muzycznie kuśtyka po bliżej nieokreślonej przestrzeni. Acz wąskiej. Czasami przybiera taki kształt, za który niegdyś skazywano na ostracyzm, a pojawiał się jedynie jako dowcip z ust tych najprawdziwszych. Wszyscy wiedzą, że ewolucja przypomina sinusoidę. Nie opłaca się jednak cierpliwie czekać na powrót klasycznych brzmień. Trzeba działać! Tylko jak?

 

"Założę się o kontener płyt z USA, że gdybyśmy spróbowali powtórzyć sesję nagraniową „Illmatic” (…) ostateczny kształt tego arcydzieła byłby inny"

 

Powtarzałem kilka razy, że inspiruję się różnymi gatunkami. Dzisiaj jest to psychodeliczny rock, jutro może być to brytyjska elektronika. Zawsze natomiast wracam do rapu z lat dziewięćdziesiątych. Nawet o tym mówiąc się powtarzam, ale właśnie dlatego ubzdurałem sobie znaleźć receptę na płytę idealną, która zabrzmi jak żywcem wyjęta z tamtych czasów. Są ludzie, którzy konsekwentnie kroczą dawno obraną ścieżką i z niej nie schodzą. Ich najnowsze produkcje współcześnie już tak nie porywają i zostają pominięte w podsumowaniach. Przywoływałem już Large’a Professora w tym kontekście, ponieważ jest pierwszym z brzegu przykładem tego, o czym mówię. Może to smutne, ale niestety prawdziwe. Kiedyś nawet nie przypuszczałem, że w przyszłości to powiem, ale nie pamiętam tytułów jego dwóch ostatnich płyt. Całkiem niechcący przewinąłem jeden z jego nowych teledysków i gdzieś tam zasłyszałem, że zakontraktowany jest z Fat Beats. Nie zachęcił mnie ów klip najwidoczniej do przetestowania reszty. Wolę więc włączyć Breaking Atoms lub tysięczny raz Daily Operation. Nawet pomimo tego, że ten skurwysyński, charakterystyczny i wypracowany latami styl Pro uwielbiam! Podobne odczucia żywię do DJ Premiera, któremu naprawdę wiele zawdzięczam. Można nawet powiedzieć, że pewnego razu odmienił moje życie. Co prawda o nim już dziesięć lat temu mówiono, że twórczo się wypalił, a ni stąd ni zowąd opublikowali wspólnie z Termanologym Watch How It Go Down, przez które nabawiłem się zgryzu, ponieważ szczękę z podłogi zbierałem bodajże przez cały rok od premiery! Problem jednak występuje.

 

Co więcej, to smutne zjawisko – i stwierdzam to ze łzami w oczach – dotyczy również takich nazwisk jak Diamond D, Buckwild czy Pete Rock. Bez wyjątku. Dobrze, że chociaż Q-Tip już nic nie robi. Zaprzestano nawet mówić o ich spadkobiercach jak Illmind, M-Phazes czy Nottz. Hi-Tek eksperymentuje z elektroniką. Ostatni album Black Sheep (pomimo obsadzonej konkretnymi ksywami listy utworów) znalazłem przez przypadek, za sprawą jakiejś sugestii, szukając w sieci zupełnie czegoś innego. KRS-One nagrał album wspólnie z True Masterem, a dywagując tutaj sobie, dowiedziałem się jeszcze mimochodem, że i z Freddie Foxxxem. Ktoś o tym słyszał? Nie, ponieważ to już nie ten sam Freddie Foxxx czy KRS-One. Założę się o kontener płyt z USA, że gdybyśmy spróbowali powtórzyć sesję nagraniową Illmatic, otworzyli D&D Studios, zebrali w nim te same persony i nakazali odtworzyć cały proces twórczy z precyzją wizji lokalnej, ostateczny kształt tego arcydzieła byłby inny. Czasy się zmieniły, technika. Wrażliwość artystyczna lub forma ekspresji. Inspiracje. Tło społeczne i polityczne. Organized Noize w ten sam sposób nigdy nie powtórzyliby tego samego ATLiens. Tak poza tym to Nas przed każdym nowym albumem zapewniał, że będzie on lepszy od debiutu. Niestety – żadna jego płyta już nie dorównała Illmatic. Jak więc zrobić ten pieprzony album?

 

W tym celu musimy zebrać utwory, które nie nużą i z powodzeniem wwiercą się w głowę słuchacza dożywotnio. Napakowałbym więc album wyłącznie utworami o stylistyce zbliżonej do Trillmatic. Właśnie tak! Uważam ten utwór za taki, który mógłby stanąć na ringu i powalczyć bez szwanku z każdym nagraniem, którego premiera miała miejsce we wczesnych latach dziewięćdziesiątych. W czym więc tkwi jego fenomen? Dlaczego stanowi namiastkę tamtych lat? Skąd ta pewność, że płyta złożona z bliźniaczych piosenek zostałaby zapamiętana jako klasyka gatunku? Z pewnością każda odpowiedź na powyższe pytania będzie mocno subiektywna, ale pójdźmy za ciosem! Początkowo byłem przekonany, że działa on na mnie podświadomie, ponieważ próbka, którą wykorzystano przy produkcji podkładu, pochodzi z The World Is A Ghetto autorstwa WAR – z nagrania, które znajduje się na podium moich najukochańszych utworów. Stwierdziłem jednak, że to niemożliwe, ponieważ przypomniałem sobie nagle skąd pochodzi sampel wykorzystany w mistrzowskim The Red duetu Jaylib. Z nagrania, które jest – mówiąc najmniej krzywdząco – beznadziejne. Można więc wyrzeźbić Oktawiana Augusta z gówna. Zastanawiałem się dalej. Bas? Brzmienie?

 

Apollo Brown, mimo że gdzieś przebąkiwał o niekorzystaniu z odsłuchów i robieniu beatów za pomocą sławetnego Cool Edit Pro, wespół z OC stworzył ponadczasowe nagranie, “The Pursuit”, które też mogłoby się znaleźć na moim wymarzonym albumie. Tutaj najbardziej smakuje właśnie bas i brzmienie. Sampel mniej, lecz gdyby nie smakował, nie rozmyślałbym o nim w tej kategorii. Dopiero jak usłyszałem Twenty Fifty Three duetu L'Orange & Kool Keith, uświadomiłem sobie pewną rzecz. Oprzytomniałem i zauważyłem, że wszystkie wyżej wymienione beaty zawierają jeden wspólny mianownik, będący kluczem do sukcesu. Te sample są po prostu hipnotyzujące! Tak, są hipnotyzujące, a beaty minimalistyczne. Hipnotyzujący sampel i prosta, minimalistyczna konstrukcja podkładu stanowią o sile w nagraniach, których proces twórczy ma pewne ograniczenia. Nie mam więcej argumentów, ale mam jedną radę dla producentów: szukajcie tego sampla, dopóki nie poczujecie się jakby ktoś machał wahadłem przed waszymi oczami. Jeśli będziemy mieć okazję do zrobienia czegoś razem, poszukam go z wami! Sięgnę do moich płyt, a jak będzie trzeba, to ukradnę jakąś płytę Cokowi!

 

Zróbmy ten pierdolony klasyk!

Autorem tekstu jest Modest z ElQuatroNagrania.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Felieton

„Kutas Records” – żart Kuqe 2115 to tak naprawdę spory problem – felieton

Wspomniana wytwórnia istnieje, jest z Polski i ma pół miliona słuchaczy.

Opublikowany

 

kutas records

Kilka dni temu Kuqe 2115 opublikował żartobliwy film, w którym mówi, że odchodzi z 2115 Label na rzecz nowej wytwórni „Kutas Records”. Pośmialiśmy się z rzekomo czerstwego żartu, który tak naprawdę nie do końca był żartem. Jak sprawdziliśmy, wytwórnia „Kutas Records” istnieje, jest z Polski i podbija Spotify.

„Kutas Records” – o co w tym chodzi?

Na Youtube powstał kanał zatytułowany „Kutas Records”. Uśmiech na twarzy może budzić nie tylko nazwa kanału, ale także współgrające logo z plemnikiem. Od razu więc mamy jasny komunikat, że mamy do czynienia z trollingiem. Tylko ten żart powoli wymyka się spod kontroli, bo jest całkiem sprawnie zarządzany.

Kawałki, które pojawiają się na kanale mają zawsze podtekst erotyczny i są w pełni wygenerowane przez skrypt AI. Ich treść jest dość wulgarna, ale dla młodszych odbiorców może być interesująca i zabawna. Każdy kawałek jest dobrze opisany i ma wygenerowaną unikalną okładkę. Tytuły numerów, podobnie jak ich treść jest nacechowana seksualnie.

Oto kilka przykładów:

  • Dariusz Jebadło – Podziemny Drąg
  • Gejtos – Bóg Morza
  • Cwelgar – Gejowski Łowca Potworów
  • Johnny Cwel – NNN (Nie Orzech Listopad)
  • Homo Erectus – Gejowski Jaskiniowiec II (prod. Kutas Records)

W ciągu roku, odkąd istnieje „wytwórnia” na Youtube wygenerowano 163 utwory, które łącznie mają ponad 4 mln wyświetleń.

Spotify podbite przez „Kutas Records”

Jeszcze większe cyfry żartobliwa wytwórnia wykręca na Spotify. Przed kilkoma dniami doszło do sytuacji, kiedy na pierwszych 15 miejsc najbardziej viralujących numerów aż 8 pochodziło z labelu „Kutas Records”. Na pierwszym miejscu mogliśmy zobaczyć „Antycznego Napaleńca”, który przebił już barierę 1 mln streamów.

Wytwórnia AI ma już blisko pół miliona słuchaczy na Spotify. To więcej niż Belmondo (300 tys.), Liroy (160 tys.) czy Ten Typ Mes (240 tys.). Niewiele więcej od żartownisiów ma np. O.S.T.R. (580 tys.), który jest w ciągu wydawniczym od ponad 25 lat.

Co więcej, kawałki wygenerowane przez AI zaczynają trafiać też do TOP 50 Polska. Wspomniany „Napaleniec” jest obecnie na 8. pozycji, wyprzedzając m.in. Malika Montanę, Kaza Bałagane czy Pezeta.

AI w muzyce – mamy problem

Sztucznie generowane kawałki i całe „wirtualne wytwórnie” oparte na AI to coraz większe wyzwanie dla branży muzycznej. Z jednej strony zalew tanich, żartobliwych produkcji obniża próg wejścia, ale z drugiej – rozmywa granice między twórczością a automatem.

To jest też problem dla słuchaczy, bo coraz częściej mają oni problem z odróżnieniem prawdziwej muzyki od algorytmicznej masówki. Branża stoi więc przed pytaniem, jak chronić kreatywność i unikalność w czasach, gdy muzykę można „wyklikać” w kilka sekund.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Felieton

Eminem ma polskie korzenie? Dokumenty wskazują na wieś pod Strzegomiem

„Pradziadek rapera wpisywał w dokumentach narodowość polską”.

Opublikowany

 

eminem polskie korzenie

Brzmi absurdalnie? Z dokumentów wynika, że jeden z największych raperów świata ma rodzinne powiązania z Polską. Według badań genealogicznych część przodków Eminema pochodzi z Dolnego Śląska.

Od lat w mediach powraca temat polskich korzeni Marshalla Mathersa. Wiele portali pisze wprost – pradziadek Eminema był Polakiem. Choć historia ta nigdy nie zyskała takiej popularności jak internetowe plotki o jego rzekomej niechęci do Polski, fakty wskazują, że raper rzeczywiście może mieć polskie pochodzenie.

Polskie korzenie Eminema

Jak ustalono, jeden z pradziadków Eminema od strony matki – Georg A. Scheinert – urodził się 29 stycznia 1851 roku we wsi Kostrza, znajdującej się dziś w gminie Strzegom (woj. dolnośląskie).

Miejscowość ta, znana z wydobycia granitu, należała wówczas do Prus i nosiła nazwę Häslicht. Przodkowie Eminema mieli być z nią związani od pokoleń. W dokumentach pojawiają się nazwiska Joseph Scheinert (ur. ok. 1825) i Ewa Wasuzki (1827–1901) – rodzice wspomnianego Georga. To właśnie nazwisko Wasuzki, zapisane błędnie przez amerykańskich urzędników imigracyjnych, może sugerować polskie pochodzenie matki przodka rapera.

Nagrobki Józefa i Evy Scheinertów w Nebrasce

Przodkowie rapera – „Ger Polish”

Sprawą zainteresował się Janusz Andrasz, autor bloga „Genealogiczne śledztwo”, który odnalazł szereg dokumentów potwierdzających ten trop. Jak wskazuje, część aktów metrykalnych nie zachowała się, jednak dostępne źródła sugerują, że przodkowie rapera rzeczywiście mogli pochodzić z terenów dzisiejszej Polski.

Co więcej, w amerykańskich spisach ludności z początku XX wieku pojawia się przy rodzinie Scheinert określenie „Ger Polish”, co tłumaczone jest jako narodowość polska, kraj pochodzenia – Niemcy.

– Znalazłem zagadkowo brzmiący wpis w spisie mieszkańców USA z 1910 r., gdzie w przypadku jednej z córek Georga (wspomnianego 3x pradziadka Eminema) – Marcie Scheinert, po mężu Roesch, w rubryce „Miejsce urodzenia ojca”, znajduje się zapis „Ger Polish”. Potem znalazłem analogiczną kartę ze spisu, dotyczącego samego Josepha Scheinerta, czyli jej ojca. I tu również pada określenie „Ger Polish„, które znalazło się zarówno w rubryce jego matki, czego można byłoby się spodziewać, mając na uwadze jej polsko brzmiące nazwisko Wasuzki, jak i w rubryce podającej pochodzenie ojca Georga – Josepha Scheinerta! – pisze badacz.

Spis mieszkańców USA z 1910 (córka Georga)

W Eminemie płynie polska krew?

Wnioski z przeprowadzonego śledztwa odnośnie „polskości Eminema” są niejednoznaczne, ale coś ewidentnie jest na rzeczy.

– Skoro urodzony w 1851 roku w pruskim Häslicht Georg Scheinert, mieszkając w USA już od 46 lat, wpisuje w roku 1910 jako swoją narodowość polską, to coś jednak na rzeczy musi być. Niestety, bez dostępu do metryk tej tajemnicy wyjaśnić się nie da. Przyznam, że na początku tego genealogicznego śledztwa myślałem, iż wzmianka o polskich korzeniach Eminema była pomyłką. Teraz jednak widzę, że to raczej tajemnica, która wciąż czeka na swoje rozwiązanie.

Choć metryki z XIX-wiecznej Kostrzy nie są dostępne online, odkryte zapisy pozwalają przypuszczać, że w żyłach Eminema rzeczywiście może płynąć kropla polskiej krwi.

Fakty kontra plotki

W przeciwieństwie do dawnych, nieprawdziwych historii o rzekomym spaleniu polskiej flagi przez Eminema czy jego niechęci do występów w Polsce, informacje o polskim pochodzeniu rapera mają częściowo podstawy w dostępnych dokumentach.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Felieton

Schwesta Ewa i Loredana – jedna z najbardziej wyczekiwanych kolaboracji od lat! – felieton

Polsko-niemiecko-albański mix, który może podbić rynek naszych zachodnich sąsiadów.

Opublikowany

 

Przez

loredana schwesta ewa

Fani komentują nieustannie sociale, upominając się o wyczekiwaną kolaborację dwóch kluczowych artystek w Niemczech. Kilka miesięcy temu pojawiły się filmiki jak Loredana czekała na Schwesta Ewę, przetrzymywaną dłużej przez celników na lotnisku. Wtedy pojawiły się pierwsze plotki na temat ich współpracy.

Takiego koktajlu nikt się jednak nie spodziewał. Można powiedzieć, że to muzyczne kamikadze przyprawiające o skoki ciśnienia. Jak mówi mój znajomy z Albanii: „Nie ma nic niebezpieczniejszego niż polsko-albański mix”. I chyba coś w tym jest.

Schwesta Ewa od dłuższego nie wypuściła żadnego nowego projektu i mocno ucichła w social mediach, zwłaszcza po tragicznej śmierci Xatar’a. Dużo osób oczekiwało od niej publicznego statementu, jednak ona przeżywała żałobę prywatnie.

Naturalnie, każdy z nas miał ochotę na nowe projekty jednej z najbardziej kontrowersyjnych raperek w Niemczech. W połowie października ukazała się świetna, nowa płyta rapera SSIO, wypromowana z resztą z wielkim sarkazmem, komizmem, rozmachem oraz zabawnymi i politycznymi reels, które viralowo latały w socialach. Niemiecki rynek nie widział jeszcze czegoś takiego, współtwórcą wizuali był jeden z najbardziej utalentowanych video makerów Mac Duke, który jest w połowie Polakiem. Raper zaprosił naszą rodaczkę m.in. na „Bitte keine Anzeige machen”, gdzie Ewa nawija do bardzo chilloutowego beatu:

Prześlizgam się przez system sprawiedliwości w szpilkach Versace
Wyślij laskę – Sandy do inspektora
Nancy do sędziego, gdzie uprawia seks na pieska
Albo duplikat Rolexa jako
akt wdzięczności za utracone dokumenty.

Fakt, że Ewa nie przebiera w słowach czyni ją jedną z najbardziej autentycznych postaci na niemieckiej scenie muzycznej. Do tematu bycia real odniosła się ostatnio Albanka, która w “Privileg” mocno krytykowała inne raperki i ich wizerunek, zarzucając im poniekąd kopiowanie jej osoby oraz wiele sztuczności. Loredana ma od wielu lat status gwiazdy, wybijając się typowymi chartowymi hitami. Już na początku kariery zyskała szybko popularność i uznanie. Niemcy potrzebowali nowej ikony damskiego rapu, kogoś kto nie tylko dobrze wygląda, ale potrafi faktycznie nawijać.

Jej burzliwy związek z raperem Mozzim, turbulentne sytuację życiowe, przeobraziły Albankę w artystkę, która odcięła się od starego brzmienia. King Lori mówi wprost, że ma dosyć robienia muzyki typowo pod label. Jej ostatni projekt jest osobisty, dlatego tak dobry. Prawda jest taka, że mimo komercyjnych początków Loredana jako jedna z nielicznych, autentycznie odzwierciedla wizerunek i definicję Hip-Hopu. Co ciekawe, nie pokazuje się w głębokich dekoltach czy kusych sukienkach, nie twerkuje na klipach, co jest w obecnych czasach dość unikalne.

Dwie silne kobiety – połączenie albańskiego i polskiego temperamentu to jedna z najbardziej ekscytujących kolaboracji od lat na niemieckim rynku muzycznym! Loredana i Schwesta Ewa w „Ihr möchtegern”.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Felieton

Koniec kariery Quebonafide to farsa. Jego fani to „Psikutasy”, ale bez „s” – felieton

Opluj, zdepcz, ale na koniec przeproś.

Opublikowany

 

quebonafide

Każdy element końca rapowej kariery Quebonafide miał wtopę i jest szeroko krytykowany nawet przez jego fanów. Od wydarzenia online, przez koncert na Narodowym, po wysyłkę płyt.

Z polskimi raperami jest dokładnie tak, jak z polskimi politykami. Mogą odpi*rdolić największą kaszanę, a i tak za chwilę wszyscy o tym zapomną. Tak jest teraz chociażby z Popkiem, który po kilku miesiącach od afery z psem wrócił do mainstreamowych mediów, a Kuba Wojewódzki przywitał go jak króla. To samo dzieje się z Januszem Palikotem, który jest w trakcie ocieplania swojego wizerunku w mediach. Komentatorzy zastanawiają się np. ile kosztuje wybielenie się u Żurnalisty, u którego był ostatnio pseudo biznesmen z Biłgoraja.

Jeszcze inaczej jest z Quebonafide, bo fani rapu są jeszcze bardziej podatni na dymanie i można to robić długofalowo – spokojnie – oni wybaczą wszystko, bo mają wyjątkowo silną psychikę. Takie Psikutasy, ale bez „s” na końcu.

Zakończenie rapowej kariery Quebonafide poszło jak krew z nosa – wyjątkowo dużego nosa. Większość pewnie już nie pamięta, ale budowanie napięcia przed ostatnim koncertem trwało naprawdę długo, a balonik był napuchnięty jak konserwa po surstrommingu. Media i fani robili „ochy i achy” na każde pierdnięcie rapera, a Krętacz z Ciechanowa to sprytnie wykorzystywał. Kiedy jednak przyszedł moment, żeby powiedzieć „sprawdzam”. Po stronie artysty tego nie udźwignięto.

Wydarzenie online reklamowane jako coś ekskluzywnego, i żeby to obejrzeć wiele osób musiało się zwalniać z pracy – ma być za chwilę dostępne online w każdej chwili dla każdego – kiedy tylko będziesz miał na to czas. Awesome! To tak się da? Da, no chyba, że chciało się włączyć tryb dymania, to się nie dało, ale teraz już się będzie dało, bo Canal+ rzucił kilka monet.

Koncert na Narodowym był pokazem chciwości i braku szacunku dla fanów. Kupiłeś bilet na ostatni koncert, a tu bach! Dzień wcześniej 60 tys. osób zobaczy ten sam koncert – szybciej niż ty – wierny fan, który kupując bilet był przekonany o wyjątkowości ostatniego koncertu. Znów zwolniłeś się z roboty, żeby klikać F5 na stronie, próbując załapać się na wejściówkę. Jakby tego było mało, piątkowi koncertowicze zleakują go w sieci – tysiące TikToków i artykułów prasowych i brak efektu pierwszeństwa – znów zostałeś przegrywem, ale mimo wszystko dalej czujesz się kimś elitarnym. No tak, elitarnym przegrywem też można być.

To oczywiście nie wszystko, bo z boxem „Północ/Południe” jest jeszcze większa wtopa. Preorderowicze mieli dostać zakupione boxy pod koniec sierpnia. Mamy tydzień do listopada… i oświadczenie Dawida Szynola, że na boxy jeszcze…. poczekacie. Kilka tygodni.

Koniec, bo szkoda strzępić ryja. Ha tfu!


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Felieton

Dawid Obserwator, na litość boską! „Nie miałem co jeść, mama robiła mi obiady” – felieton

Były raper dziękuje Bajorsonowi, a potem Bogu.

Opublikowany

 

dawid obserwator

Dawid Obserwator to idealny przykład, jak swoim karczemnym zachowaniem można zaprzepaścić i tak ledwo funkcjonującą karierę rapera, by potem żalić się, że mama musiała mu gotować obiady, bo ten ma dwie lewe ręce i nie może iść do normalnej pracy.

Dawid Obserwator od zawsze był 3-ligowcem z przebłyskami wyświetleniowymi, bez perspektyw na większy zarobek z rapu, bo sprzedaż jego płyt oscylowała wokół błędu statystycznego, a koncerty można było policzyć na palcach jednej ręki. W przypadku ulicznych raperów trzeba być naprawdę topką, żeby mieć booking koncertowy, z którego można utrzymać się na poziomie. Nawet Peja, który jest weteranem przez lata był pomijany w line’upach największych hip-hopowych festiwali, bo według organizatorów uliczny rap nie nadawał się na taką imprezę i wprowadzał negatywny klimat.

„Boję się, że w rapie nie osiągnę więcej” – rapował w maju 2022 roku były zawodnik Step Records. Trzy miesiące później okazało się, że młody Dawid Obserwator próbował zrobić karierę polityczną w strukturach PiSu. Był jednym z twórców młodzieżówki tej partii w Wałbrzychu. Gryzło się to trochę z jego późniejszą karierę ulicznika, ale wciąż to było do przełknięcia przez jego garstkę fanów. Wystarczyło się przyznać, obrócić w żart, zrobić cokolwiek innego niż kłamać. Tymczasem Dawid postanowił brnąć w fejki, że nic takiego nie miało miejsca i tak właściwie znalazł się tam przypadkiem i było to jednorazowe, więc nie ma tematu. Większy reserach sprawił, że pojawiły zdjęcia Obserwatora z prominentnymi działaczami PiSu, a także wyszły na jaw dokumenty, że raper z ramienia partii Jarosława Kaczyńskiego zasiadał w komisjach obwodowych.

Ledwo zipiąca rapowa kariera Dawida załamała się na amen, bo nie był już wiarygodny dla swoich słuchaczy. Na odchodne zdissował GlamRap.pl bo opisał jego przeszłość polityczną i wytknął kłamstwa. A prawdziwy uliczny raper przecież taki nie jest, bo to nieskazitelny gracz i dobry chłopak, który zawsze dorzuci się do rakiety.

Wałbrzyski raper po załamaniu kariery bynajmniej nie poszedł do pracy. Wynika to z jego najnowszych statementów, bo teraz żali się, że nie miał co jeść i obiady musiała mu gotować mama. To kolejna bezczelna zagrywka byłego rapera, czyli branie ludzi na litość i jednoczesne chwalenie się wynikami w branży disco-polo. To trochę tak jakby ksiądz zrzucił sutannę, został najbardziej aktywnym ze Świadków Jehowy i odtrąbił sukces, żaląc się na brak gosposi.

– Chciałem podziękować wam z całego serca, ekipie siemano soprano i Bogu, i też przede wszystkim sobie kochani, bo jak mam mówić szczerze to rok temu byłem na dnie nie miałem co jeść mama mi przynosiła obiady. Zobaczcie, ile zrobiłem w rok. I to nie chodzi o to, że chcę się chwalić, ale skoro taki wulkanizator z Wałbrzycha może to wy też.

To zabawne jak szybko można przemianować się z rapera na disco-polowca. W którym momencie w głowie zachodzi ten proces, że zamiast sztywnym chłopakiem z ulicy jesteś zabawnym grajkiem do kotleta z narkotycznymi refrenami, którym do tej pory twoje środowisko gardziło. Money is bitch.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Popularne

Copyright © Łukasz Kazek dla GlamRap.pl 2011-2025.
(Ta strona może używać Cookies, przeglądanie jej to zgoda na ich używanie.)

error: