Felieton
Najszybszy, ale czy to oznacza, że najlepszy? |FELIETON

W sobotę znalazłem się w Krakowie na wyczekiwanym przeze mnie koncercie Busta Rhymesa! Z największych raperów był on jednym z ostatnich, których jeszcze nie widziałem i koniecznie chciałem zobaczyć zanim umrę. Byłbym w stanie zapłacić nawet krocie za taką możliwość, więc jak tylko internet mi oznajmił, że w Tauron Arenie będę mógł tego doświadczyć bezpłatnie, natychmiast oniemiałem.
Sam występ niestety w żaden sposób mnie nie porwał. Być może miałem zbyt wygórowane oczekiwania, pamiętając jeszcze jak kilkanaście lat temu – według relacji świadków – rozbił on warszawską Stodołę w drobny mak. Na moje niezadowolenie wpłynęło wiele czynników. Frekwencja dopisała, ale tylko podczas show O.S.T.R.'a, który mógłby być – gdyby tylko to decydowało – headlinerem tej imprezy. Na hali panował leniwy klimat, a że byłem częścią publiczności, również poczułem się ospały oraz zniechęcony. Lider Flipmode Squad nie jest już tym zwariowanym gościem z trzema dreadami na głowie i dawno opuścił boisko kosmicznego meczu, trafiając do ligi oldbojów. W dodatku wraz z upływem lat uleciał z niego ten polot. Umiejętności na szczęście pozostały klasowe, co zaprezentował, wykonując słynne, znane nawet przez ludzi nieznających Busty, Break Ya Neck. Ostateczny odbiór koncertu utrudniała akustyka obiektu, ponieważ z trudnością wyłapałem utwory, wybrzmiewające ze sceny. Na pewno poleciało moje ulubione It's A Party oraz Pass The Courvoisier Part 2, ale czy Iz They Wildin Wit Us? Nie mam pewności. Nawijek przypominających odgłos Thompsona podczas egzekucji jednak nie brakowało. Trevor Smith sprawiał wrażenie najszybszego rapera świata. Dzięki temu zyskałem idealną okazję, żeby poruszyć temat, który od wielu lat zamierzałem rozważyć. Czy najszybszy raper świata jest jednocześnie najlepszym raperem na świecie?
Każdy fan hip-hopu powinien znać Scenario. Kultowe nagranie, zrealizowane przez dwie zaprzyjaźnione, wówczas topowe, a dziś zaiste legendarne ekipy na scenie. Mowa o A Tribe Called Quest i Leaders Of The New School. Nie każdy fan hip-hopu natomiast musi wiedzieć, że na pierwszym albumie LOTNS niejaki Busta Rhymes był zwyczajnym chłopkiem na beatach. Dopiero przy powstawaniu wspomnianego utworu promującego The Low End Theory, w studio, niby dla hecy, eksperymentalnie, postanowił on nawinąć trochę szybciej. Ten pozornie wariacki zabieg był przyczynkiem do powstania petard pokroju Break Ya Neck czy 60 Second Assassins. Kiedy pierwszy z tych utworów co chwilę zapowiadali wszyscy prezenterzy każdej stacji radiowej w kraju, pewnie nikt nie zastanawiał się, czy Busta – w wolnej chwili od pojedynków z bizonami – jest najszybciej rapującym człowiekiem na ziemi, czy nie. Utwór się udał, więc przyjął się niesamowicie i był grany, ot co. Dopiero kilka lat później podobny pomysł przyszedł do głowy pewnemu Polakowi. MC Silk niejako zadecydował i spopularyzował opinię, że to właśnie Nowojorczyk jest najszybszym MC świata, ponieważ postanowił udowodnić, że jest od niego szybszy, wykorzystując do tego podkład z jego sztandarowego hitu. Jak myślicie, udało mu się? Mnie to na przykład pierdoli, nigdy się nad tym nie zastanawiałem! Świat jednak zachwycił się Polakiem, ale niestety jego kariera była jak fejerwerk – wystrzelił, trochę błyszczał i zniknął. Zainteresowanie jego osobą nijak nie przypominało typowego dla najlepszych MC's. Był nie lada sensacją, owszem, ale częściej gościł na stronach typu Kwejk niż na hip-hopowych portalach, a młode siksy, które z zasady gardziły rapem, nagle, sepleniąc, próbowały swoich sił w pobiciu rekordu. Po mojemu MC Silk był bardziej sezonową ciekawostką, youtuberem. I tak już zostanie, nawet jak na nowym albumie napisze błyskotliwsze wersy niż Łona, czy utworzy ze Steezem jakiś spin-off i nazwą się KU0P0T. Tak więc, czy warto być tym najszybszym raperem?
Ludzie lubią jak im się podaje wszystko na tacy, więc nikt nie chciał sięgnąć głębiej niż popisy polskiego rapera i zgodnie z jego sugestią to Busta Rhymes miał opinię najszybszego rapera na świecie, a czasami nawet odnosiłem wrażenie, że rap Busty uważano za jedyny w tej konwencji. Zupełnie jakby świat zapomniał o dokonaniach Twisty albo o tym, jak we wczesnych latach 90' rapował Jay-Z czy Jaz-O. Zresztą wtedy szybkie rapowanie było normą na nowojorskich ulicach, a każdy, kto rapował najszybciej, zyskiwał większy szacunek na dzielnicy. Nawet MC's, którzy przywiązanie do ulicy zamienili później na kontrakty z wytwórnią. Dla przykładu taki Notorious B.I.G. – czy kiedykolwiek był brany pod uwagę jako najszybszy raper świata? No właśnie. Doskonale zobrazowano to w biografii Shawna Cartera. Autor świetnie przybliżył ówczesne realia. W tej samej książce możemy zarówno przeczytać, dlaczego Jay-Z, a w domyśle pewnie i reszta, spowolnili swój rap, uszczuplając swoje teksty o kilka sylab. Jak zatem najszybszy raper świata może być również najlepszym raperem na świecie, skoro w pewnym rozdziale historii były to pojęcia zwyczajne i powszednie?
"Dochodziło nawet do sytuacji, w których i tak nagrany dość szybko wokal przyspieszano podczas miksu. Brzmiało to nienaturalnie i pozbawiało ten rap zabawy – jego fundamentalnej wartości"
Jay-Z spowolnił, ponieważ chciał dać więcej przestrzeni swoim tekstom, a co za tym idzie, zarabiać na muzyce większe pieniądze. Są większe szanse na kupno płyty przez słuchacza, gdy będzie się on utożsamiał z treścią nagrań, które zaś mogą wpłynąć w jakimś stopniu na jego życie. W ulicznych pojedynkach chodziło o coś zgoła innego. O podziw, nie forsę. Mimo wszystko w pewnym momencie każdy z mainstreamowych raperów chciał być tym najszybszym. Pamiętam jak kilka lat wstecz zostaliśmy zasypani nagraniami, w których każdy rapował niemal z prędkością światła. Tak jakby stało się to jakimś wyznacznikiem? Dochodziło nawet do sytuacji, w których i tak nagrany dość szybko wokal przyspieszano podczas miksu. Brzmiało to nienaturalnie i pozbawiało ten rap zabawy – jego fundamentalnej wartości. Najważniejsze jednak, że części słuchaczy coś udowodniono. Przepraszam bardzo, ale tak się nie robi panie Eminem. Masz pan szczęście, że chociaż Bad Meets Evil było udane pod tym kątem.
Uporczywe dążenie do tego, żeby za wszelką cenę nawijać jak najszybciej, po mojemu trochę zabija styl i oryginalność. A nawet i osobowość, charyzmę i inne tego typu strony rapera, które wynikają z jego tekstów. Kiedy głównym celem jest wyplucie z ust jak największej ilości słów w jak najkrótszym czasie, finalnie robi się to identyczne, czyż nie? No dobra, jako kontrargument mojej teorii można włączyć sobie którąś z płyt Bone Thugs-n-Harmony i oddać się jej dźwiękom. Przy swoim jednak zostanę. Moim zdaniem nie ma szans na idealnie rozłożone słowa i nadanie flow melodyjności, gdy całość przypomina odgłos karabinu. Teksty stają się niezrozumiałe, a flow – jak już wspomniałem – łudząco podobne do innego, startującego w tym konkursie.
Pociągają mnie kobiety o skomplikowanej i złożonej osobowości. Z muzyką jest jak z kobietą. Gustuję w muzyce z lat 60' i 70', która właśnie tym się charakteryzuje. Strasznie rozbudowanymi i nieprzewidywalnymi aranżacjami. Dla takich potrzeba miejsca na płycie, dlatego kupując płytę w ciemno, nigdy nie zaintryguje mnie taka, która nie zawiera choćby jednego utworu, przekraczającego pięć minut. Idealnie by było, jakby zawierała wyłącznie takie nagrania. Na okładce ponadto jest mile widziany minimum jeden gościu z wąsem – to gwarancja jakości tych płyt. Podobnie powinno być w rapie, choć gwarancją nie powinien być żaden wąs czy łańcuch. Raper, który swoją twórczość opiera wyłącznie na poczwórnych rymach, może imponować, ale z pewnością nie urzeknie mnie na dłuższą metę. Zresztą niedawno jeszcze twierdziłem, że Big L wcale nie zapoczątkował nowego nurtu, a każdy go jedynie powiela, idąc na łatwiznę zamiast zadbać o swoją unikatową technikę. Zdecydowanie bardziej wolę typów, którzy w jednym miejscu wyskoczą z jakimś banałem, niezauważalnie przejdą do treści trochę bardziej interesujących, lecz podanych za pomocą czasownikowych rymów, by za chwilę zauroczyć mnie taką grą słów, że aż z przyjemnością sięgnę po słownik w momencie, gdy oni swoją kanonadę zakończą jakąś pauzą lub zwyczajową kurwą. Identycznie powinno być w sposobie rapowania. Raz szybciej, raz wolniej, a najlepiej odbiec od reguły i celowo pominąć z dwa wersy. Dryblować głosem jak Zlatan piłką i być w tym nieprzewidywalnym jak również zaskakującym niczym filmy Denisa Villeneuve. Zastanawiając się nad tym już słyszę gdzieś w oddali takich artystów jak Z-Ro, Yelawolf, Andre 3000, Hopsin, Oxon lub Ten Typ Mes. A najlepiej obrazuje to Termanology, który uwielbia swój głos traktować jako instrument. W jednym z numerów nadał swojemu flow takiej melodyjności i płynności, że gdyby tak zastąpić jego głos dźwiękiem gitary, ktoś mógłby pomyśleć, że reaktywował się Led Zeppelin. Dlatego apeluję, bądźcie przede wszystkim pomysłowi i jeśli wymaga to czasu, nigdzie się nie spieszcie!
Autorem tekstu jest Modest z ElQuatroNagrania.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Felieton
„Sentino przejął majówkę”. Kupionymi wyświetleniami czy botami od komentarzy? – felieton
Scamerski duet postanowił wypromować nowy numer i merch.

Sentino przeżywa drugą młodość, przejmuje majówkę w Polsce – informują rapowe media. Tymczasem to kolejny scam spod szyldu Sentino x Trueman i jego brzydka promocja.
Konflikt Sentino z Truemanem sprzed kilku tygodni był prawdopodobnie tylko sprytnym planem marketingowym dla kilku nagłówków. Chociaż wiemy, jaki jest Sebastian, to przemycanie przez Truemana co chwila informacji o „Casablance”, kiedy są pokłóceni od samego początku źle pachniało. Minęły zaledwie dwa tygodnie, a duet rusza z grubą promocją: nowego numeru, płyty i merchu! W tak krótkim czasie udało się to wszystko zorganizować czy może było to przygotowane już wcześniej? Teraz śmierdzi już tak, jakby w domu zaparkowała ci śmieciarka, a to dalej nie wszystko.
Większość ostatnich numerów Sentino po miesiącu od publikacji ma ok. 150 tys. wyświetleń na Youtube. Nagle pojawia się kawałek „Casablanca”, który otwiera promocję płyty „King Sento 2” i merchu z koszulkami. Po dwóch dniach ma prawie pół miliona odsłon. Dziwne, ale wystarczy spojrzeć do komentarzy, żeby poznać prawdę o tej promocji.

Numer od samego początku jest pompowany przez boty, które piszą także pod nim komentarze dla zwiększenia zasięgu poprzez interakcje. Nie są to tzw. wpisy premium pochodzące z Polski, bo te są kilka razy droższe od tych „turecko-azjatyckich”. To losowe komentarze po angielsku, które co kilka minut pojawiają się masowo pod klipem. Najczęściej powtarzające się to:
- „You just earned a new subscriber”
- „I can t stop smiling watching this”

Sentino jak Skolim?
Idziemy dalej. Za produkcje nowego numeru Sentino odpowiada Crackhouse. Bardzo bliscy współpracownicy Skolima, któremu Young Multi zarzucił niedawno, że kupił sobie karierę milionowymi wyświetleniami pod klipami. Dorzucamy do tego Truemana jako menagera i mamy scamerską drużynę marzeń.

Mimo tego, że nowy numer Sebastiana śmierdzi jak zgniłe jaja, laurka w zaprzyjaźnionych mediach musi się zgadzać:


Przy okazji polecam tekst na temat działalności Sentino i Truemana: Sentino spadł Truemanowi jak z nieba. Uwiarygadnia scamy.

Warszawa, miasto, gdzie to nie hajs był problemem, tylko do której dziwki pojechać na noc. Gdzie nowe perspektywy, przybierając kształt rysunkowych gwiazdek na nocnym niebie, wlewały się falami światła do naszych spojówek.
Było głośne, niespokojne, niebezpieczne, i choć w tamtym momencie wydawało się nam domem, było właściwie miejscem, by oddychać. Oddychać, ale nie tak zwyczajnie… Oddychać smogiem pełnym konopnego dymu i wydychać rap wypełniony marzeniami o luksusie
Pustelnik, poszukujący spokoju, mógłby go tu odnaleźć jedynie pośród gwaru, wśród szumu dostrzegając linie wewnętrznej ciszy oplatającej jego skronie jak bluszcz… Czemu wcześniej nie dostrzegłeś jej zasięgu? Spoglądał w dal!

A jego oczy? Jakby z bólu utkane, jakby z opalu wykute, wykształcone, by móc wyczuć to, co ukryte, jak opuszki niematerialnych palców, delikatnie muskające kształty pokoju, w którym leżała nago…
Ta, była idealna. Zawsze wolał drogie swemu sercu przyjaciółki od tanich dziwek z Mokotowa i proste towarzystwo złodziei z Woli, od lewackiej młodzieży w kolorowych strojach, towarzystwo starych gangsterów — zawsze uważał, że w pewnym sensie to zagrożenie, ale byli też tacy, których szanował. Na ogół trzeba się ich wystrzegać…
Naprawdę… Okradną was, zabiją, zniszczą wam życie — możecie być pewni. No chyba że macie jakieś w sobie to coś… Takie coś specjalnego, co oni też mają, ale nie wszyscy, którzy to mają, muszą być jak oni… Oni to nie my… My to nie oni…
– Kim oni są? – krzyczy policjant przesłuchujący Mahatmę. A ten tylko, uśmiechając się delikatnie, mówi tonem ledwie głośniejszym od szeptu:
– A kim są „Oni”?

Kondukt pogrzebowy, niczym strumień łez, niosąc z prądem kilkadziesiąt pękniętych serc, wlewał się przez bramę cmentarza.
Większa część osób wyszła zaraz po ceremonii — my jednak zostaliśmy.
Żadne z nas nie mogło się pogodzić, że postanowił odejść.
Zostawił po sobie pustkę, którą jak dziura w płucach do dziś dławi czasem mój oddech.
Żaden opis nie jest w stanie wyrazić cierpienia na obliczu jego matki, gdy zamykano trumnę
Ani wyrazu spojrzenia starego bandziora, gdy zrozumiał, że widzi go ostatni raz…
Dzwony zaczęły uderzać miarowo, a wiatr wybrzmiewał smutną pieśń…
Stary grabarz patrzał bez wyrazu na górę ziemi, którą trzeba było przysypać trumnę…
Za kilka dni postawią tam pomnik… Taki z prawdziwego zdarzenia…
Ale dziś wbili krzyż i położyli na nim kwiaty, by osłonić nagi kurchanik przed wzrokiem przechodniów.
Pomyślałem sobie, że chyba nawet kamieniarz nie przewidział takiego obrotu spraw…
Utwór i krótkie wyjaśnienie:
– Utwór dedykuje moim zmarłym przyjaciołom. Chciałem jeszcze raz zobaczyć was takich jak kiedyś, chciałem by wasze imiona nie poszły w zapomnienie, chciałem by to, że tak młodo odeszliście stało się lekcją dla moich słuchaczy. Lekcją, by cenić życie, a w nim to, co najważniejsze, czyli miłość i przyjaźń… Rest in Peace Bracia [*]… – komentuje GSP, publikując utwór „Wars-Sawa”.
Felieton
Tede i Young Leosia – kolaboracja, która się nie udała?
„Najlepiej brzmi wyciszone” – brzmi jeden z wielu krytycznych komentarzy.

Tede postanowił na nową płytę „Vox Veritatis” zaprosić same kobiety, wśród których usłyszymy Bambi, Modelki i Young Leosię. Singiel z tą ostatnią ukazał się kilka dni temu i już możemy go podsumować, a właściwie zrobili to słuchacze.
Zarzuty w stronę Tedego i Young Leosi
Zazwyczaj, gdzie się nie pojawi Young Leosia, tam mamy murowany hit z repeat value. Niestety, nie w tym przypadku. Po trzech dniach kawałek z Tede „Więcej miejsca” ma skromne jak na taki duet niecałe 50 tys. wyświetleń klipu. Wynik kiepski i trzeba to otwarcie przyznać. Widać to też po odbiorze: 2 tys. łapek w górę i 400 w dół daje pogląd na to, że coś jest na rzeczy. Po wejściu w komentarze już jest wszystko jasne.
Słuchacze zarzucają Tedemu i Leosi, że nie wykorzystali potencjału współpracy. Numer nie buja tak jak powinien, trudno jest cokolwiek zrozumieć. Pojawiają też wątpliwości co do dobrze zrealizowanego numeru pod względem technicznym, w szczególności do mixu. Teledysk także się większości nie spodobał.

Krytyka w kierunku „Możesz więcej” Tedego i Leosi
Oto kilka najczęściej lajkowanych komentarzy pod wspólnym singlem Tedego i Sary. Duet raczej nie będzie z nich zadowolony:
- Szczerze, ale to jest chu**we, klip to już żenada całkowita.
- Stary chłop i nie potrafi nagrać ani jednego kawałka bez wspomnienia o wyimaginowanych hejterach. Rent free.
- Najlepiej brzmi wyciszone.
- Szkoda zmarnowanego potencjału na kolabo, jakoś bez wyrazu ten kawałek. Taki po prostu poprawny. Bit też nudny. Z sentymentu włączyłem sobie „Szpanpan” dla porównania i realizacyjnie, dykcyjnie, tekstowo, bitowo – przepaść.
- Mimo najszczerszych chęci, niewiele rozumiem z części Tedego. Mix w tym kawałku oraz w TSTMF położony. Zapowiada się interesujący album z nawet niezłym replay value, ale niestety niedopracowany technicznie.
- nie rozumiem ani jednego słowa z tego utworu poza refrenem
- Kawałek na max dwa przesłuchania. Tedzik top1 dla mnie ale niektóre jego ostatnie kawałki to wielkie iks de.
Propsów jest niewiele
Pozytywnych wpisów na temat kawałka jest niewiele i są to raczej pojedyncze pozycje, które nie cieszą się zbyt dużą popularnością:
- Ale ta różnica w skillach to jest przepaść.
- Tede xYL jest Moc. banger. banger.
- Moja ulubiona piosenka musi być hitem.
- Super. zajebiste. Mam nadzieję, że kiedyś spotkam TDF-a jeden z ”NIELICZNYCH” Polskich Raperów, których na co dzień słucham.
Z Bambi poszło lepiej, ale też bez fajerwerków
Niedawno sporych echem odbiło się przekazanie przez Tedego „dziedzictwa melanżu” Bambi, czego efektem było nagranie przez tę dwójkę remixu kultowego numeru „Drin za drinem”. Ta wiadomość poszła szeroko w środowisku i spolaryzowała słuchaczy. Kiedy później ukazał się już wspomniany kawałek na kanale Baila Ella, nie wykręcił on jednak spektakularnych liczb. Ponownie obyło się bez viralowości, chociaż potencjał był duży.
Jak zauważył ktoś w komentarzach, to sympatyczne, że nowe pokolenie słuchaczy będzie bawiło się pod ten sam bit, co wiele pokoleń wstecz. Brakuje jednak tych szczytów list przebojów.


Od premiery najnowszej płyty Dwóch Sławów minęły już dwa miesiące. Zdążyłam się z nią solidnie osłuchać i dowiedzieć, co dobrze by było opisać. Opinie o projekcie – wprost mówiąc – nie są najlepsze, co duet wziął już na klatę. Moje zdanie jest jednak nieco inne więc zapraszam na łyżkę miodu w beczce dziegciu.
Kryzys wieku średniego?
Zacznę prosto z mostu – uwielbiam ten duet. Na ich wielowymiarowe metafory trzeba kupić drukarkę 3D. Zabawa słowem, luz i humor to cechy, które niewątpliwie muszę im przypisać i wcale nie muszą nikogo do tego przekonywać. Ale, co w sytuacji, gdy masz za sobą dziesięć lat punchline’ów, wszechobecnej beki i hashtagów, a fani czekają? Jasne, możesz zrobić kolejny taki sam album, który i tak nie ma podjazdu do debiutu. Stąd najnowszy projekt Astka i Rada jest totalnie zrozumiały – dajmy im działać i się rozwijać. Kryzys wieku średniego i te sprawy.
Zabawa formą
A tak serio – spodziewaliście się kiedyś, że łódzki duet mógłby zagrać swoje numery na imprezie Świętego Bassu albo zrobi manifest polityczny, który będziecie podśpiewywać pod prysznicem? Chcecie starych Sławów – włączcie „Ludzi Sztosów”, proste. I oczywiście – jak większość z Was – analizowałam ten album na Genusie, łapiąc się za głowę po wytłumaczeniu kolejnego wersu. Jednak… to było dekadę temu. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że przyszedł u panów czas na zabawę formą, poniekąd wyniesioną z projektu club2020.
Najwyżej będzie stójka lub parter
Czy „Dobrze by było” jest krążkiem bez treści? Złośliwi powiedzieliby, że tak. Ale obiektywnie patrząc – numery „Myślałem, że będzie gorzej” czy wcześniej wspomniany bez nazwy „To nie jest kraj dla kabrioletów”, mają to, co tygryski lubią najbardziej. Jest więcej śpiewów, autotune’ów i wtyczek niż kiedykolwiek. I dobrze by było trochę odpuścić, wychillować i zaakceptować ten wytwór, spięty słuchaczu. A, że krążek buja i na żywo miałam okazję sama się przekonać na trasie – a jakże! – „Dobrze by było Tour”. Już 4 kwietnia w ich mothership (czytaj w Łodzi) zagrają finałowy koncert więc jeśli w domowym zaciszu denerwują Cię te chłopy, daj im szansę. Najwyżej będzie stójka lub parter.
Felieton
Drugi koncert Quebonafide na Narodowym. Czy to jawne oszustwo? – felieton
Na pewno zachowanie nie po koleżeńsku.

Organizacja pożegnalnego koncertu Quebonafide przypomina zabawę w kotka i myszkę. Na pewno jest brakiem poszanowania dla słuchaczy, którzy kupili bilet i właśnie się dowiedzieli, że ostatni koncert rapera będzie miał kilka dat.
Wyobraźmy sobie sytuację, że kupujemy limitowaną płytę artysty za 200 zł, który deklaruje, że nakład tysiąca sztuk nie będzie nigdy wznawiany. Tymczasem zamiast cieszyć się z „białego kruka” w domu dowiadujemy się jeszcze w dniu zakupu, że z powodu dużego zainteresowania płytą postanowiono dotłoczyć drugi tysiąc egzemplarzy. Podobne do tej sytuacje już się zdarzały, ale płyty były dotłaczane po kilku latach. Tym niemniej, mamy tu do czynienia ze złamaniem umowy między artystą a słuchaczem, czyli ze zwykłym oszustwem.
Pierwszy, drugi… i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide
Podobnie jest z koncertem Quebonafide. W przeciągu bardzo krótkiego czasu, słuchacze mogą czuć się oszukani i to aż dwukrotnie. Za pierwszym razem, kiedy „Ostatni koncert Quebonafide” miał się odbyć online. Po kilku tygodniach, kiedy wykupiono bilety na wydarzenie, dowiedzieliśmy się, że wcale nie będzie to ostatni koncert, bo ostatni odbędzie się dzień później na PGE Narodowym. Kombinacje alpejskie, przesuwanie startu sprzedaży zakupu biletu to temat na zupełnie oddzielny wątek, ale to co się dzisiaj wydarzyło i jak zostały potraktowane osoby, które kupiły bilety na wydarzenie online powinno skończyć się co najmniej bojkotem ze strony odbiorców.
To jednak nie koniec kpin ze słuchaczy.

Oszustwo na drugi koncert?
W czwartek, w zaledwie parę godzin bilety na ostatni koncert Quebonafide na Narodowym zostały wyprzedane. Jeżeli ktoś miał szczęście, to po kilku godzinach walki z systemem bileterii i zacinającej się stronie kupił bilety. To nic, że będzie siedział gdzieś za przysłowiowym filarem, w ósmym rzędzie z daleka od sceny. Miał świadomość i satysfakcję, że warto było się pomęczyć, bo miało to być jedyne takie wydarzenie – unikalne, tak przynajmniej go zapewniano. Więc zamiast wcisnąć „Esc” postanowił wziąć nawet to najsłabsze miejsce, bo będzie częścią historii. Nic bardziej mylnego.
Po kilku godzinach ogłoszono, że „ostatni koncert” Quebonafide będzie miał jeszcze jedną datę. Dzień wcześniej raper zagra jeszcze jeden koncert. Dzień wcześniej! Przecież to brzmi jak absurd. Tuż po zakupie biletu, zmieniane są zasady gry i umowy między raperem a słuchaczem. Wygląda to jak celowe działanie i wprowadzenie kupującego bilety w błąd. Który koncert więc będzie tym ostatnim. Ten 27 czy 28 czerwca?
Quebonafide z ostatniego koncertu robi sobie trasę koncertową, choć przy zakupie biletu z nikim się na to nie umawiał. Ba, sugerował unikalne i jedyne tego typu wydarzenie. Tymczasem osoby, które walczyły dzisiaj o bilety będą musiały pocieszyć się zmęczonym artystą po występie dzień wcześniej i zleakowanym koncertem na TikToku.



-
News2 dni temu
Śmierć Joki. Fani od miesiąca wiedzieli, że z raperem jest źle
-
News3 dni temu
Joka z Kalibra 44 nie żyje
-
News2 dni temu
Rapowa scena płacze. Pezet, Słoń, Włodi, Peja czy Pih żegnają śp. brata Jokę
-
News5 dni temu
Pezet: „Musiałem kłócić się z ludźmi na Hip-Hop.pl”
-
News2 dni temu
Arek Tańcula, który zdissował Tedego, ujawnił swoje zarobki z muzyki
-
News4 dni temu
Belmondo żąda skanu dowodu od 15-latka, który prowadzi jego fanpage
-
News4 dni temu
Maciej Maciak na celowniku Mesa. Raper dał odczuć co o nim myśli
-
News1 dzień temu
Suja pokazał problemy z zębami. Powinien pilnie iść do dentysty?