Felieton
Taki ze mnie słuchacz jak z kozich cycków kastaniety |FELIETON

Czekam z ręką w gaciach na niektóre płyty, podczas gdy słuchacze rapu oczekują każdej z kalkulatorem w ręku.
Dzień dobry. Właściwie to dla kogo dobry, dla tego dobry jak zwykł mi odpowiadać pewien emerytowany górnik, acz aktywny kawalerzysta spod sklepu. Dzięki niemu właśnie udało się sformułować zdanie, które iście idealnie odzwierciedla moją osobę w aktualnej dyspozycji, a co za tym idzie, następujące słowa. Będzie żartobliwie w założeniach, ale czerstwo w efekcie. Trudno. Ostatnio próbowałem zerwać z łatką ekscentryka i nie spodobało się to moim znajomym. Szybko powinni się jakoś przyzwyczaić. Stałem się wycofany i małomówny, choć do powiedzenia mam równie dużo jak zawsze. A może i więcej. Chciałem poruszyć pewien ciekawy temat, niespotykany, ale dotyczył w głównej mierze mojej ekipy elQuatro. Jedną z niewielu wartości, w które wierzę, jest nieprzewidywalność w działaniach. A skoro tak, poruszę ten temat innym razem, obiecuję. Tym bardziej, że ostatnio już sobie pozwoliłem na chwalebne i żądne uznania słowa, sugerujące, że to elQuatro sieje rozpierdol na scenie, a nie – wbrew pozorom – Tede. Byłoby nietaktem skupić się raz jeszcze na nas. Ubóstwiam hip-hop, lecz dzisiaj chciałbym się zastanowić moi mili nad tym, czy pasuje do niego jako słuchacz. A przynajmniej stworzyć pewien archetyp i pod jego osłoną przedstawić kilka moich poglądów.
Piszę sobie co jakiś czas te teksty. Znajomi za każdym razem sugerują, że powinienem wkręcić się do jakiegoś portalu, dodając, że odnalazłbym się w jednym czy w drugim bez szwanku. Problem w tym, że próbowałem i kompletnie mnie się to nie spodobało. Nie mam ciągotek do łapczywego wchłaniania nowości, żeby za wszelką cenę jako pierwszy napisać o danej premierze coś ciekawego. Co więcej, w ogóle nie fascynują mnie nowości. Pewnego razu po prostu obraziłem się na wszystkie z prozaicznego powodu. Niemal o każdej czytałem same superlatywy, a po zapoznaniu się z którąś, czułem tylko wstręt i rozczarowanie. Pisano niby o nietuzinkowości nagrania, a brzmiało identycznie jak 97% ówczesnych. Spodziewałem się objawienia w stylu Fallin' Alicji Keys, a otrzymywałem kolejną naśladowczynię Eryki Badu. Czytałem o warstwie muzycznej tak nawiązującej do klasycznego soulu, że Charles Bradley mógłby chętnie pobłogosławić, a gościnnie pojawiał się A$AP Rocky, ponieważ nikt inny nie pasował do tego beatu. Poza tym dlaczego pieprzę o jakimś soulu? Szczególnie, że moją ulubioną bluzą jest ta z Prosto. Przecież słuchacz rapu powinien słuchać rapu, a zapytany o największych muzycznych idoli powinien odpowiedzieć: Biggie, Mike WiLL Made-It, Macklemore, Buckwild. Na szczęście w tej kwestii się sporo zmienia.
Uznałem, że skoro i tak nałogowo kupuję winyle, nie będę rozdrabniał swojego gustu, a uważniej skupię się na jednym z jego aspektów. W muzyce lat minionych odnajduję tyle niewyeksplorowanych pereł, brzmiących bardziej oryginalnie niż współczesne popularne piosenki, że odkrywanie ich wciąż sprawia mi ogromną przyjemność. Cofam się, ale ciągle uważając to za rozwojowe, ponieważ zabieg ten nadaje wielu rzeczom zupełnie nowej perspektywy, zaufajcie. Pisząc te słowa, w moich głośnikach rozbrzmiewa przemiennie Kamaal/The Abstract Q-Tipa, Awaken, My Love! Childisha Gambino i Notabene Polskiej Wersji. Pierwszy z albumów udowadnia, że klasyczny rap może jeszcze zaskoczyć, a wykorzystanie sprawdzonych środków wcale nie musi być nudne. Drugi zaś łamie stereotyp współczesnego rapera, tak chętnie kwestionującego powrót do starych brzmień, ponieważ Glover przeniósł się do czasów, zanim wymyślono "stare brzmienia". O trzecim mógłbym napisać wiele, ponieważ jest mi bardzo bliski i powiem, lecz innym razem. Świadczy on jednak o tym, że moje gusta są różnorodne. Ostatecznie wszystko to sprawia, że czekam z ręką w gaciach na niektóre płyty, podczas gdy słuchacze rapu oczekują każdej z kalkulatorem w ręku.
"Poza tym dlaczego pieprzę o jakimś soulu? Szczególnie, że moją ulubioną bluzą jest ta z Prosto. Przecież słuchacz rapu powinien słuchać rapu (…)"
Zapewne znudziłem już wielu, a na pewno samego siebie, ciągłym powtarzaniem jednego. Sytuacji, w której po każdej z wcześniejszych płyt Mesa w polskich bibliotekach wzrastał wskaźnik odpytań o Bukowskiego – po Elda, o Tyrmanda. W zasadzie to zjawisko nie należy do najgorszych, biorąc pod uwagę, że Polacy nie czytają. A spotykając się ze słuchaczami rapu, jedynym co idzie poczytać, są coraz fikuśniejsze teksty na ich koszulkach. Tak, oni kupują masowo koszulki zamiast płyt (poniekąd jest to wina branży – artyści zarabiają więcej na tekstyliach niż na muzyce, dzięki której przecież zasłynęli). Jeden z drugim nazywa się fanem, a pieniądze zamiast na koncert woli przeznaczyć na whiskey z colą podczas sobotniej libacji. Bywa, kwestia priorytetów. Ja z kolei koszulkę wolę dorwać gdzieś za bezcen, a z racji zadeklarowanej abstynencji mniej wliczam w koszta imprezy. Priorytety jak widać mam inne. Ja tutaj nie pasuję.
Sport to zdrowie, powiadają. Dziwnym trafem nie znam nikogo, kto słucha hip-hopu, a jednocześnie pasjonuje się curlingiem czy rzucaniem podkową do celu. Zabawne, bo zdecydowana większość często w letnie upalne dni ciosa w basket, a nocami regularnie ogląda zmagania NBA. Zrozumiałbym, że z patriotycznych pobudek – w końcu mamy tam Polaka, który wymiata! Oni tak jednak dla zajawki. Poświęcenie bardzo doceniam w ludziach, więc na swój sposób to dla mnie imponujące. Ja wolę natomiast piłkę nożną lub ręczną. Nie powiem, trochę się kiedyś grało na szkolnym boisku w kosza. Dobra, było ogrywanym. Głównie przez Coka, który tę dyscyplinę trenował i wiązał z nią nadzieję na przyszłość. Myślę, że jak kiedyś będzie sporządzał swoją autobiografię, poświęci mnóstwo miejsca koszykówce. Dobra, także nad moim łóżkiem wisiał plakat Jordana. Kibicowałem Chicago Bulls, choć trochę bezrefleksyjnie. Czasem jestem na meczu MKS Dąbrowa Górnicza czy dupeczek z JAS-FBG Zagłębie Sosnowiec. Lubię popatrzeć, ponieważ kosz jest efektowny. Jednak nie robię z niego religii. Nawet nie znam zasad do końca. Jak wspomniałem, wolę piłkę nożną. Nie jestem wieloletnim fanem Los Angeles Lakers, ani sezonowym Golden State Warriors, czy też niespotykanym na tym tle FC Barcelony. Nie stoję wśród żadnych z nich i nie udowadniam, krzycząc, który klub jest lepszy. Zauważam jednak te okrzyki, w tle słysząc przeważnie hip-hop.
Zauważyłem taką tendencję wśród Polaków, łaknących czarnych brzmień (jakże poetycko to zabrzmiało!), że niemal każdy śmiga w sneakersach. Też lubię buty za kostkę, lecz odnoszę wrażenie, że większość zakłada je dla zasady lub z poczucia przynależności do pewnej szatańskiej sekty. Ewentualnie nasłuchali się W.E.N.Y. lub Gedza. O doborze mojego obuwia nie decydują żadne czynniki zewnętrzne, tak sądzę. Jak tylko w teledysku zobaczyłem Big Daddy Kane'a w schludnych Air Force 1, tylko się uśmiechnąłem. Znam takich, którzy natychmiast przerwaliby seans, wchodząc na Allegro, a kończyli, czekając na kuriera. Generalnie nie interesuje się modą, a geneza mojej sympatii do tego typu butów sięga do czasów końca podstawówki. Kiedy kupiłem pierwsze lenary i założyłem do nich trampki, nogawki nie miały się na czym opierać i wyglądałem jakbym chodził w śpioszkach. Zacząłem więc szukać jakiegoś zamiennika, a boryski też nie odpowiadały moim potrzebom. Znalazłem więc jakieś Workery na targu w Dąbrowie Górniczej, wysokie, a co za tym idzie, trochę bardziej szerokie. Najważniejsze, że spełniały stawiane przed nimi oczekiwania, a moje Moro Sporty leżały w końcu perfekcyjnie. Tak oto, całkiem przypadkowo, zacząłem wyglądać jak hip-hopowiec.
Autorem tekstu jest Modest z ElQuatroNagrania.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Felieton
„Sentino przejął majówkę”. Kupionymi wyświetleniami czy botami od komentarzy? – felieton
Scamerski duet postanowił wypromować nowy numer i merch.

Sentino przeżywa drugą młodość, przejmuje majówkę w Polsce – informują rapowe media. Tymczasem to kolejny scam spod szyldu Sentino x Trueman i jego brzydka promocja.
Konflikt Sentino z Truemanem sprzed kilku tygodni był prawdopodobnie tylko sprytnym planem marketingowym dla kilku nagłówków. Chociaż wiemy, jaki jest Sebastian, to przemycanie przez Truemana co chwila informacji o „Casablance”, kiedy są pokłóceni od samego początku źle pachniało. Minęły zaledwie dwa tygodnie, a duet rusza z grubą promocją: nowego numeru, płyty i merchu! W tak krótkim czasie udało się to wszystko zorganizować czy może było to przygotowane już wcześniej? Teraz śmierdzi już tak, jakby w domu zaparkowała ci śmieciarka, a to dalej nie wszystko.
Większość ostatnich numerów Sentino po miesiącu od publikacji ma ok. 150 tys. wyświetleń na Youtube. Nagle pojawia się kawałek „Casablanca”, który otwiera promocję płyty „King Sento 2” i merchu z koszulkami. Po dwóch dniach ma prawie pół miliona odsłon. Dziwne, ale wystarczy spojrzeć do komentarzy, żeby poznać prawdę o tej promocji.

Numer od samego początku jest pompowany przez boty, które piszą także pod nim komentarze dla zwiększenia zasięgu poprzez interakcje. Nie są to tzw. wpisy premium pochodzące z Polski, bo te są kilka razy droższe od tych „turecko-azjatyckich”. To losowe komentarze po angielsku, które co kilka minut pojawiają się masowo pod klipem. Najczęściej powtarzające się to:
- „You just earned a new subscriber”
- „I can t stop smiling watching this”

Sentino jak Skolim?
Idziemy dalej. Za produkcje nowego numeru Sentino odpowiada Crackhouse. Bardzo bliscy współpracownicy Skolima, któremu Young Multi zarzucił niedawno, że kupił sobie karierę milionowymi wyświetleniami pod klipami. Dorzucamy do tego Truemana jako menagera i mamy scamerską drużynę marzeń.

Mimo tego, że nowy numer Sebastiana śmierdzi jak zgniłe jaja, laurka w zaprzyjaźnionych mediach musi się zgadzać:


Przy okazji polecam tekst na temat działalności Sentino i Truemana: Sentino spadł Truemanowi jak z nieba. Uwiarygadnia scamy.

Warszawa, miasto, gdzie to nie hajs był problemem, tylko do której dziwki pojechać na noc. Gdzie nowe perspektywy, przybierając kształt rysunkowych gwiazdek na nocnym niebie, wlewały się falami światła do naszych spojówek.
Było głośne, niespokojne, niebezpieczne, i choć w tamtym momencie wydawało się nam domem, było właściwie miejscem, by oddychać. Oddychać, ale nie tak zwyczajnie… Oddychać smogiem pełnym konopnego dymu i wydychać rap wypełniony marzeniami o luksusie
Pustelnik, poszukujący spokoju, mógłby go tu odnaleźć jedynie pośród gwaru, wśród szumu dostrzegając linie wewnętrznej ciszy oplatającej jego skronie jak bluszcz… Czemu wcześniej nie dostrzegłeś jej zasięgu? Spoglądał w dal!

A jego oczy? Jakby z bólu utkane, jakby z opalu wykute, wykształcone, by móc wyczuć to, co ukryte, jak opuszki niematerialnych palców, delikatnie muskające kształty pokoju, w którym leżała nago…
Ta, była idealna. Zawsze wolał drogie swemu sercu przyjaciółki od tanich dziwek z Mokotowa i proste towarzystwo złodziei z Woli, od lewackiej młodzieży w kolorowych strojach, towarzystwo starych gangsterów — zawsze uważał, że w pewnym sensie to zagrożenie, ale byli też tacy, których szanował. Na ogół trzeba się ich wystrzegać…
Naprawdę… Okradną was, zabiją, zniszczą wam życie — możecie być pewni. No chyba że macie jakieś w sobie to coś… Takie coś specjalnego, co oni też mają, ale nie wszyscy, którzy to mają, muszą być jak oni… Oni to nie my… My to nie oni…
– Kim oni są? – krzyczy policjant przesłuchujący Mahatmę. A ten tylko, uśmiechając się delikatnie, mówi tonem ledwie głośniejszym od szeptu:
– A kim są „Oni”?

Kondukt pogrzebowy, niczym strumień łez, niosąc z prądem kilkadziesiąt pękniętych serc, wlewał się przez bramę cmentarza.
Większa część osób wyszła zaraz po ceremonii — my jednak zostaliśmy.
Żadne z nas nie mogło się pogodzić, że postanowił odejść.
Zostawił po sobie pustkę, którą jak dziura w płucach do dziś dławi czasem mój oddech.
Żaden opis nie jest w stanie wyrazić cierpienia na obliczu jego matki, gdy zamykano trumnę
Ani wyrazu spojrzenia starego bandziora, gdy zrozumiał, że widzi go ostatni raz…
Dzwony zaczęły uderzać miarowo, a wiatr wybrzmiewał smutną pieśń…
Stary grabarz patrzał bez wyrazu na górę ziemi, którą trzeba było przysypać trumnę…
Za kilka dni postawią tam pomnik… Taki z prawdziwego zdarzenia…
Ale dziś wbili krzyż i położyli na nim kwiaty, by osłonić nagi kurchanik przed wzrokiem przechodniów.
Pomyślałem sobie, że chyba nawet kamieniarz nie przewidział takiego obrotu spraw…
Utwór i krótkie wyjaśnienie:
– Utwór dedykuje moim zmarłym przyjaciołom. Chciałem jeszcze raz zobaczyć was takich jak kiedyś, chciałem by wasze imiona nie poszły w zapomnienie, chciałem by to, że tak młodo odeszliście stało się lekcją dla moich słuchaczy. Lekcją, by cenić życie, a w nim to, co najważniejsze, czyli miłość i przyjaźń… Rest in Peace Bracia [*]… – komentuje GSP, publikując utwór „Wars-Sawa”.
Felieton
Tede i Young Leosia – kolaboracja, która się nie udała?
„Najlepiej brzmi wyciszone” – brzmi jeden z wielu krytycznych komentarzy.

Tede postanowił na nową płytę „Vox Veritatis” zaprosić same kobiety, wśród których usłyszymy Bambi, Modelki i Young Leosię. Singiel z tą ostatnią ukazał się kilka dni temu i już możemy go podsumować, a właściwie zrobili to słuchacze.
Zarzuty w stronę Tedego i Young Leosi
Zazwyczaj, gdzie się nie pojawi Young Leosia, tam mamy murowany hit z repeat value. Niestety, nie w tym przypadku. Po trzech dniach kawałek z Tede „Więcej miejsca” ma skromne jak na taki duet niecałe 50 tys. wyświetleń klipu. Wynik kiepski i trzeba to otwarcie przyznać. Widać to też po odbiorze: 2 tys. łapek w górę i 400 w dół daje pogląd na to, że coś jest na rzeczy. Po wejściu w komentarze już jest wszystko jasne.
Słuchacze zarzucają Tedemu i Leosi, że nie wykorzystali potencjału współpracy. Numer nie buja tak jak powinien, trudno jest cokolwiek zrozumieć. Pojawiają też wątpliwości co do dobrze zrealizowanego numeru pod względem technicznym, w szczególności do mixu. Teledysk także się większości nie spodobał.

Krytyka w kierunku „Możesz więcej” Tedego i Leosi
Oto kilka najczęściej lajkowanych komentarzy pod wspólnym singlem Tedego i Sary. Duet raczej nie będzie z nich zadowolony:
- Szczerze, ale to jest chu**we, klip to już żenada całkowita.
- Stary chłop i nie potrafi nagrać ani jednego kawałka bez wspomnienia o wyimaginowanych hejterach. Rent free.
- Najlepiej brzmi wyciszone.
- Szkoda zmarnowanego potencjału na kolabo, jakoś bez wyrazu ten kawałek. Taki po prostu poprawny. Bit też nudny. Z sentymentu włączyłem sobie „Szpanpan” dla porównania i realizacyjnie, dykcyjnie, tekstowo, bitowo – przepaść.
- Mimo najszczerszych chęci, niewiele rozumiem z części Tedego. Mix w tym kawałku oraz w TSTMF położony. Zapowiada się interesujący album z nawet niezłym replay value, ale niestety niedopracowany technicznie.
- nie rozumiem ani jednego słowa z tego utworu poza refrenem
- Kawałek na max dwa przesłuchania. Tedzik top1 dla mnie ale niektóre jego ostatnie kawałki to wielkie iks de.
Propsów jest niewiele
Pozytywnych wpisów na temat kawałka jest niewiele i są to raczej pojedyncze pozycje, które nie cieszą się zbyt dużą popularnością:
- Ale ta różnica w skillach to jest przepaść.
- Tede xYL jest Moc. banger. banger.
- Moja ulubiona piosenka musi być hitem.
- Super. zajebiste. Mam nadzieję, że kiedyś spotkam TDF-a jeden z ”NIELICZNYCH” Polskich Raperów, których na co dzień słucham.
Z Bambi poszło lepiej, ale też bez fajerwerków
Niedawno sporych echem odbiło się przekazanie przez Tedego „dziedzictwa melanżu” Bambi, czego efektem było nagranie przez tę dwójkę remixu kultowego numeru „Drin za drinem”. Ta wiadomość poszła szeroko w środowisku i spolaryzowała słuchaczy. Kiedy później ukazał się już wspomniany kawałek na kanale Baila Ella, nie wykręcił on jednak spektakularnych liczb. Ponownie obyło się bez viralowości, chociaż potencjał był duży.
Jak zauważył ktoś w komentarzach, to sympatyczne, że nowe pokolenie słuchaczy będzie bawiło się pod ten sam bit, co wiele pokoleń wstecz. Brakuje jednak tych szczytów list przebojów.


Od premiery najnowszej płyty Dwóch Sławów minęły już dwa miesiące. Zdążyłam się z nią solidnie osłuchać i dowiedzieć, co dobrze by było opisać. Opinie o projekcie – wprost mówiąc – nie są najlepsze, co duet wziął już na klatę. Moje zdanie jest jednak nieco inne więc zapraszam na łyżkę miodu w beczce dziegciu.
Kryzys wieku średniego?
Zacznę prosto z mostu – uwielbiam ten duet. Na ich wielowymiarowe metafory trzeba kupić drukarkę 3D. Zabawa słowem, luz i humor to cechy, które niewątpliwie muszę im przypisać i wcale nie muszą nikogo do tego przekonywać. Ale, co w sytuacji, gdy masz za sobą dziesięć lat punchline’ów, wszechobecnej beki i hashtagów, a fani czekają? Jasne, możesz zrobić kolejny taki sam album, który i tak nie ma podjazdu do debiutu. Stąd najnowszy projekt Astka i Rada jest totalnie zrozumiały – dajmy im działać i się rozwijać. Kryzys wieku średniego i te sprawy.
Zabawa formą
A tak serio – spodziewaliście się kiedyś, że łódzki duet mógłby zagrać swoje numery na imprezie Świętego Bassu albo zrobi manifest polityczny, który będziecie podśpiewywać pod prysznicem? Chcecie starych Sławów – włączcie „Ludzi Sztosów”, proste. I oczywiście – jak większość z Was – analizowałam ten album na Genusie, łapiąc się za głowę po wytłumaczeniu kolejnego wersu. Jednak… to było dekadę temu. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że przyszedł u panów czas na zabawę formą, poniekąd wyniesioną z projektu club2020.
Najwyżej będzie stójka lub parter
Czy „Dobrze by było” jest krążkiem bez treści? Złośliwi powiedzieliby, że tak. Ale obiektywnie patrząc – numery „Myślałem, że będzie gorzej” czy wcześniej wspomniany bez nazwy „To nie jest kraj dla kabrioletów”, mają to, co tygryski lubią najbardziej. Jest więcej śpiewów, autotune’ów i wtyczek niż kiedykolwiek. I dobrze by było trochę odpuścić, wychillować i zaakceptować ten wytwór, spięty słuchaczu. A, że krążek buja i na żywo miałam okazję sama się przekonać na trasie – a jakże! – „Dobrze by było Tour”. Już 4 kwietnia w ich mothership (czytaj w Łodzi) zagrają finałowy koncert więc jeśli w domowym zaciszu denerwują Cię te chłopy, daj im szansę. Najwyżej będzie stójka lub parter.
Felieton
Drugi koncert Quebonafide na Narodowym. Czy to jawne oszustwo? – felieton
Na pewno zachowanie nie po koleżeńsku.

Organizacja pożegnalnego koncertu Quebonafide przypomina zabawę w kotka i myszkę. Na pewno jest brakiem poszanowania dla słuchaczy, którzy kupili bilet i właśnie się dowiedzieli, że ostatni koncert rapera będzie miał kilka dat.
Wyobraźmy sobie sytuację, że kupujemy limitowaną płytę artysty za 200 zł, który deklaruje, że nakład tysiąca sztuk nie będzie nigdy wznawiany. Tymczasem zamiast cieszyć się z „białego kruka” w domu dowiadujemy się jeszcze w dniu zakupu, że z powodu dużego zainteresowania płytą postanowiono dotłoczyć drugi tysiąc egzemplarzy. Podobne do tej sytuacje już się zdarzały, ale płyty były dotłaczane po kilku latach. Tym niemniej, mamy tu do czynienia ze złamaniem umowy między artystą a słuchaczem, czyli ze zwykłym oszustwem.
Pierwszy, drugi… i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide
Podobnie jest z koncertem Quebonafide. W przeciągu bardzo krótkiego czasu, słuchacze mogą czuć się oszukani i to aż dwukrotnie. Za pierwszym razem, kiedy „Ostatni koncert Quebonafide” miał się odbyć online. Po kilku tygodniach, kiedy wykupiono bilety na wydarzenie, dowiedzieliśmy się, że wcale nie będzie to ostatni koncert, bo ostatni odbędzie się dzień później na PGE Narodowym. Kombinacje alpejskie, przesuwanie startu sprzedaży zakupu biletu to temat na zupełnie oddzielny wątek, ale to co się dzisiaj wydarzyło i jak zostały potraktowane osoby, które kupiły bilety na wydarzenie online powinno skończyć się co najmniej bojkotem ze strony odbiorców.
To jednak nie koniec kpin ze słuchaczy.

Oszustwo na drugi koncert?
W czwartek, w zaledwie parę godzin bilety na ostatni koncert Quebonafide na Narodowym zostały wyprzedane. Jeżeli ktoś miał szczęście, to po kilku godzinach walki z systemem bileterii i zacinającej się stronie kupił bilety. To nic, że będzie siedział gdzieś za przysłowiowym filarem, w ósmym rzędzie z daleka od sceny. Miał świadomość i satysfakcję, że warto było się pomęczyć, bo miało to być jedyne takie wydarzenie – unikalne, tak przynajmniej go zapewniano. Więc zamiast wcisnąć „Esc” postanowił wziąć nawet to najsłabsze miejsce, bo będzie częścią historii. Nic bardziej mylnego.
Po kilku godzinach ogłoszono, że „ostatni koncert” Quebonafide będzie miał jeszcze jedną datę. Dzień wcześniej raper zagra jeszcze jeden koncert. Dzień wcześniej! Przecież to brzmi jak absurd. Tuż po zakupie biletu, zmieniane są zasady gry i umowy między raperem a słuchaczem. Wygląda to jak celowe działanie i wprowadzenie kupującego bilety w błąd. Który koncert więc będzie tym ostatnim. Ten 27 czy 28 czerwca?
Quebonafide z ostatniego koncertu robi sobie trasę koncertową, choć przy zakupie biletu z nikim się na to nie umawiał. Ba, sugerował unikalne i jedyne tego typu wydarzenie. Tymczasem osoby, które walczyły dzisiaj o bilety będą musiały pocieszyć się zmęczonym artystą po występie dzień wcześniej i zleakowanym koncertem na TikToku.



-
News4 godziny temu
Joka z Kalibra 44 nie żyje
-
News2 dni temu
Pezet: „Musiałem kłócić się z ludźmi na Hip-Hop.pl”
-
News4 dni temu
Dzisiejsza rap scena to hip-hopolo? Tak uważa uznany producent
-
News1 dzień temu
Belmondo żąda skanu dowodu od 15-latka, który prowadzi jego fanpage
-
News3 dni temu
Bonus RPK kończy z wizerunkiem ulicznika. Nie chce być patusem
-
News2 dni temu
Maciej Maciak na celowniku Mesa. Raper dał odczuć co o nim myśli
-
News3 dni temu
OG Kamka ujawniła, jak jej mama zareagowała na „zaginioną córkę Magika”
-
Felieton1 dzień temu
„Sentino przejął majówkę”. Kupionymi wyświetleniami czy botami od komentarzy? – felieton