Sprawdź nas też tutaj

Felieton

Producenci, po co Wam beat battle? |FELIETON

Opublikowany

 

Na tych imprezach rywalizacja nie istnieje.

Jak zwykle nie obyło się bez pytań, gdzie uderzałem na sylwestrową imprezę. No uderzaniem bym tego nie nazwał, ale mój pilot może być odmiennego zdania. Co roku spędzam Sylwestra przed telewizorem i nie inaczej było tej nocy. Dobra, trochę inaczej. Sukcesywnie zwiększany katalog Netflixa potrafi przyprawić o ból głowy. Coś mnie jednak łączy z tymi wszystkimi ochlejmordami, lecz oni doświadczą tego dopiero nazajutrz. Część pytających wpędziłem w stan osłupienia, resztę w stan politowania. Jak to, będziesz oglądać seriale w taką noc? Nikt z kolegów Cię nie zaprosił? Nic z tych rzeczy tak naprawdę. Po prostu nie zależy mi na świętowaniu w dniu, który uważam za nieróżniący się niczym od pozostałych. A już tym bardziej nie mam zamiaru uczestniczyć w chorej rywalizacji o najlepszą kreację czy gorączkować się, że mój bal będzie mniej wykwintniej wystawiony niż bal kolegi z pracy. Nie szukam rywalizacji w miejscach, gdzie zabawa jej ustępuje. Bo nie powinna! Potem nadchodzi czas postanowień noworocznych, których przestałem słuchać. Zawsze śmieszyły mnie ambitne wizje rzucenia palenia czy oszczędzania, które ziściły się w jednej czwartej. W dodatku przez pierwsze trzy tygodnie. Palę, bo lubię. Nie oszczędzam, bo nieustannie czuję głód poznawania nowej muzyki na płytach. Dlatego też nigdy nie składam sobie wybujałych deklaracji wraz z rozpoczęciem roku, bo tutaj  zamiast rywalizacji ze samym sobą dla odmiany występuje właśnie zabawa. Może to zaśmierdzi hipokryzją, ale – ku zaskoczeniu samego siebie – mam jedno postanowienie. Znaczy się bardziej jest to życzenie. Zamierzam w nadchodzącym roku znaleźć więcej rywalizacji tam, gdzie musi koniecznie odgrywać jedną z głównych ról. Szczególnie na organizowanych od wielu lat w Polsce imprezach z cyklu beat battle.

Battle. Schlacht. Bataille. бой. Döyüş. W wolnym tłumaczeniu zwyczajnie bitwa. Czy samo to słowo nie brzmi jak powiew gorzkiego powietrza nad zwłokami tysięcy żołnierzy? Jak agresja na takim poziomie, że nawet najwybitniejsi socjolodzy nie odważą się jej opisać? Jak zakrwawione, obolałe pięści? Bitwa jest synonimem rywalizacji, której próżno szukać na bitwach producentów. Zjeździłem z moim przyjacielem Cokiem wszystkie beat battle, na których miał okazję startować. Mniejsza o rezultaty i szczegółowe rozstrzygnięcia kolejnych szczebli drabinki. Mniejsza o poszczególne nazwiska. Startował w pierwszych znanych nam mistrzostwach w Poznaniu, w których nagrodą była zgrzewka wódki. Zwyciężył producent pochodzący ze stolicy Wielkopolski. Przypadek? Na kolejnym beat battle we Wrocławiu tytuł mistrzowski zdobył mieszkaniec Dolnego Śląska. Potem znowu odwiedziliśmy poznański klub Czytelnia, stawiając się na drugiej edycji. Trzecią i czwartą odpuściliśmy. Piątą zapamiętałem jako jeden wielki rozmach, a poziom organizacji jako międzynarodowy. Myślę, że Red Bull mógłby podłapać kilka sztuczek. Dostosowaliśmy się, a jakże, stawiając się tego wieczora w sile szesnastu głów i gorąco dopingowaliśmy Coka. Wspieraliśmy go również w Katowicach oraz ostatnim razem w Łodzi. Udział w pierwszych dwóch wydarzeniach stanowił dla mnie novum, więc bez najmniejszego problemu mógłbym odtworzyć wszystkie pojedynki, nawet wybudzony niespodziewanie o 3:00 w nocy. Obraz z późniejszych niestety wraz z upływem czasu staje się powoli coraz bardziej mglisty. Jedna rzecz natomiast pozostaje niezmienna od bodaj pierwszej edycji. Zwyciężają produkcje topowe, nie najlepsze. Zjawisko, które zabija ducha rywalizacji.
Już pierwsze obserwowane przeze mnie bitwy cierpiały na tę dolegliwość. W modzie były wtedy samplowane produkcje, które na dobre wyparły elektronikę ze sceny. Producenci gustujący w syntezatorach, jak nie w eliminacjach, to odpadali w początkowych rundach. Kto nie marzył o prześcignięciu brzmienia Pete Rocka, mógł nawet nie zastanawiać się nad tym, jakie kanapki ma zapakować do plecaka, dzięki któremu stylizował się na Buckshota. Nie powiem, bo pojawiali się na scenie tacy, których utwory się wyróżniały. Były unikatowe, świeże, ponadczasowe? Umiejętnie łączyli oni zagrany klawisz z perfekcyjnie dociętym samplem lub – żeby nie pomylić ich fascynacji ze złotą erą – nie samplowali jazzu, a rock progresywny czy muzykę celtycką, wzbogacając to o detroitową perkusję. Zajmowali dla zasady miejsca wysokie, ale nigdy gwarantujące podium. Kiedy jeden Pete Rock i drugi Pete Rock stali na scenie, wygrywał ten, którego beaty miały wysamplowane wokale. Najlepiej tak wysokie wokale, że mogłyby służyć jako ścieżka dźwiękowa do biografii Felixa Baumgartnera. Najwyraźniej coraz bardziej zmęczeni tym mechanizmem producenci zaczęli poszukiwać i kombinować. Postawy, które mogły mieć pośredni wpływ na obraz obecnej sceny.

Dzisiaj nie zawsze wygrywa lepszy producent. Najczęściej wygrywa ten, którego produkcje są zachowane w pożądanej aktualnie stylistyce. Idę o zakład, że w sytuacji, gdy dwóch producentów o identycznych umiejętnościach stanie naprzeciw siebie, zaprezentują po jednym całkiem odmiennym stylistycznie nagraniu, jury zasugeruje się obowiązującymi trendami. Wyobraźcie sobie, że do walki z jakimś chrzanowskim producentem staje Organized Noize. Któż nigdy nie podniecał się na choćby wzmiankę o ATLiens czy Aquemini, co? Tak więc wyobraźcie sobie bitwę, podczas której DJ puszcza Jazzy Belle, Sleepy Brown w swoim futrze buja się na prawo i lewo, Rico Wade co jakiś czas zza okularów spogląda na najładniejszą dziewczynę w klubie, a Ray Murray z przyzwyczajenia udaje, że stuka w pady swojej Akai MPC. Zresztą, bez sensu tak fantazjować. Te nieśmiertelne produkcje nie przeszłyby nawet eliminacji. Teraz nie liczy się vibe, brzmienie czy melodia, a jazgot i łomot. W sytuacji, w której trudno jednogłośnie podjąć jakąś zasadną decyzję, jurorzy mogą spojrzeć od niechcenia na publikę i mimowolnie zasugerować się jej reakcją. Wiadomo, że tej nie porwie inne brzmienie niż współczesne, a przecież nie można jej nawet delikatnie urazić. W końcu bez publiczności traci sens każda tego typu impreza.

Uczestnictwo w beat battle każdy z producentów powinien potraktować jak firmy traktują udział w branżowych targach. Celem pojawienia się na scenie nie powinna być chęć rozgromienia rywala, pokazania swoich pazurów, czy zgarnięcia głównej nagrody i późniejszego spieniężenia jej jak na Polaka przystało. Bitwy powinny być wykorzystane jako pożyteczny PR czy zwykły marketing. Wpaść, przypomnieć o sobie, pojechać do domu. Zwracam się zwłaszcza do producentów młodych, którzy po przejściu pierwszej rundy myśleli, że niebawem wygrają następny konkurs na remix Beyonce. Tymczasem odpadli w trzeciej, a ich samoocena z powrotem staje się niska jak poziom ich rozpoznawalności. Chłopcy, spokojnie. Na tych imprezach rywalizacja nie istnieje, choćby producenci stali na scenie z minami jak bokserzy podczas ważenia. Wynik jest łatwy do przewidzenia, a samo zwycięstwo nie przynosi chwały. Bierzcie udział w bitwach, ale wyłącznie dla zabawy. Prawdopodobieństwo, że po takiej bitwie wygryziecie z rynku Timbalanda jest mniejsze niż telefon od Aaliyah, która miałaby o tym ostatecznie zadecydować.

 

Autorem tekstu jest Modest z ElQuatroNagrania.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

 

Felieton

„Sentino przejął majówkę”. Kupionymi wyświetleniami czy botami od komentarzy? – felieton

Scamerski duet postanowił wypromować nowy numer i merch.

Opublikowany

 

Sentino przeżywa drugą młodość, przejmuje majówkę w Polsce – informują rapowe media. Tymczasem to kolejny scam spod szyldu Sentino x Trueman i jego brzydka promocja.

Konflikt Sentino z Truemanem sprzed kilku tygodni był prawdopodobnie tylko sprytnym planem marketingowym dla kilku nagłówków. Chociaż wiemy, jaki jest Sebastian, to przemycanie przez Truemana co chwila informacji o „Casablance”, kiedy są pokłóceni od samego początku źle pachniało. Minęły zaledwie dwa tygodnie, a duet rusza z grubą promocją: nowego numeru, płyty i merchu! W tak krótkim czasie udało się to wszystko zorganizować czy może było to przygotowane już wcześniej? Teraz śmierdzi już tak, jakby w domu zaparkowała ci śmieciarka, a to dalej nie wszystko.

Większość ostatnich numerów Sentino po miesiącu od publikacji ma ok. 150 tys. wyświetleń na Youtube. Nagle pojawia się kawałek „Casablanca”, który otwiera promocję płyty „King Sento 2” i merchu z koszulkami. Po dwóch dniach ma prawie pół miliona odsłon. Dziwne, ale wystarczy spojrzeć do komentarzy, żeby poznać prawdę o tej promocji.

Trapstar i jego wątpliwości

Numer od samego początku jest pompowany przez boty, które piszą także pod nim komentarze dla zwiększenia zasięgu poprzez interakcje. Nie są to tzw. wpisy premium pochodzące z Polski, bo te są kilka razy droższe od tych „turecko-azjatyckich”. To losowe komentarze po angielsku, które co kilka minut pojawiają się masowo pod klipem. Najczęściej powtarzające się to:

  • „You just earned a new subscriber”
  • „I can t stop smiling watching this”
Kupione komentarze pod klipem Sentino

Sentino jak Skolim?

Idziemy dalej. Za produkcje nowego numeru Sentino odpowiada Crackhouse. Bardzo bliscy współpracownicy Skolima, któremu Young Multi zarzucił niedawno, że kupił sobie karierę milionowymi wyświetleniami pod klipami. Dorzucamy do tego Truemana jako menagera i mamy scamerską drużynę marzeń.

Fani porównujący sytuację z Sentino do Skolima

Mimo tego, że nowy numer Sebastiana śmierdzi jak zgniłe jaja, laurka w zaprzyjaźnionych mediach musi się zgadzać:

Przy okazji polecam tekst na temat działalności Sentino i Truemana: Sentino spadł Truemanowi jak z nieba. Uwiarygadnia scamy.

Czytaj dalej

Felieton

GSP „Wars-Sawa” – felieton

„Kim oni są? – krzyczy policjant przesłuchujący Mahatmę”.

Opublikowany

 

Przez

gsp

Warszawa, miasto, gdzie to nie hajs był problemem, tylko do której dziwki pojechać na noc. Gdzie nowe perspektywy, przybierając kształt rysunkowych gwiazdek na nocnym niebie, wlewały się falami światła do naszych spojówek.

Było głośne, niespokojne, niebezpieczne, i choć w tamtym momencie wydawało się nam domem, było właściwie miejscem, by oddychać. Oddychać, ale nie tak zwyczajnie… Oddychać smogiem pełnym konopnego dymu i wydychać rap wypełniony marzeniami o luksusie

Pustelnik, poszukujący spokoju, mógłby go tu odnaleźć jedynie pośród gwaru, wśród szumu dostrzegając linie wewnętrznej ciszy oplatającej jego skronie jak bluszcz… Czemu wcześniej nie dostrzegłeś jej zasięgu? Spoglądał w dal!

A jego oczy? Jakby z bólu utkane, jakby z opalu wykute, wykształcone, by móc wyczuć to, co ukryte, jak opuszki niematerialnych palców, delikatnie muskające kształty pokoju, w którym leżała nago…

Ta, była idealna. Zawsze wolał drogie swemu sercu przyjaciółki od tanich dziwek z Mokotowa i proste towarzystwo złodziei z Woli, od lewackiej młodzieży w kolorowych strojach, towarzystwo starych gangsterów — zawsze uważał, że w pewnym sensie to zagrożenie, ale byli też tacy, których szanował. Na ogół trzeba się ich wystrzegać…

Naprawdę… Okradną was, zabiją, zniszczą wam życie — możecie być pewni. No chyba że macie jakieś w sobie to coś… Takie coś specjalnego, co oni też mają, ale nie wszyscy, którzy to mają, muszą być jak oni… Oni to nie my… My to nie oni…

– Kim oni są? – krzyczy policjant przesłuchujący Mahatmę. A ten tylko, uśmiechając się delikatnie, mówi tonem ledwie głośniejszym od szeptu:

– A kim są „Oni”?

Kondukt pogrzebowy, niczym strumień łez, niosąc z prądem kilkadziesiąt pękniętych serc, wlewał się przez bramę cmentarza.

Większa część osób wyszła zaraz po ceremonii — my jednak zostaliśmy.

Żadne z nas nie mogło się pogodzić, że postanowił odejść.

Zostawił po sobie pustkę, którą jak dziura w płucach do dziś dławi czasem mój oddech.
Żaden opis nie jest w stanie wyrazić cierpienia na obliczu jego matki, gdy zamykano trumnę

Ani wyrazu spojrzenia starego bandziora, gdy zrozumiał, że widzi go ostatni raz…

Dzwony zaczęły uderzać miarowo, a wiatr wybrzmiewał smutną pieśń…

Stary grabarz patrzał bez wyrazu na górę ziemi, którą trzeba było przysypać trumnę…

Za kilka dni postawią tam pomnik… Taki z prawdziwego zdarzenia…

Ale dziś wbili krzyż i położyli na nim kwiaty, by osłonić nagi kurchanik przed wzrokiem przechodniów.

Pomyślałem sobie, że chyba nawet kamieniarz nie przewidział takiego obrotu spraw…

Utwór i krótkie wyjaśnienie:

– Utwór dedykuje moim zmarłym przyjaciołom. Chciałem jeszcze raz zobaczyć was takich jak kiedyś, chciałem by wasze imiona nie poszły w zapomnienie, chciałem by to, że tak młodo odeszliście stało się lekcją dla moich słuchaczy. Lekcją, by cenić życie, a w nim to, co najważniejsze, czyli miłość i przyjaźń… Rest in Peace Bracia [*]… – komentuje GSP, publikując utwór „Wars-Sawa”.

Czytaj dalej

Felieton

Tede i Young Leosia – kolaboracja, która się nie udała?

„Najlepiej brzmi wyciszone” – brzmi jeden z wielu krytycznych komentarzy.

Opublikowany

 

tede young leosia

Tede postanowił na nową płytę „Vox Veritatis” zaprosić same kobiety, wśród których usłyszymy Bambi, Modelki i Young Leosię. Singiel z tą ostatnią ukazał się kilka dni temu i już możemy go podsumować, a właściwie zrobili to słuchacze.

Zarzuty w stronę Tedego i Young Leosi

Zazwyczaj, gdzie się nie pojawi Young Leosia, tam mamy murowany hit z repeat value. Niestety, nie w tym przypadku. Po trzech dniach kawałek z Tede „Więcej miejsca” ma skromne jak na taki duet niecałe 50 tys. wyświetleń klipu. Wynik kiepski i trzeba to otwarcie przyznać. Widać to też po odbiorze: 2 tys. łapek w górę i 400 w dół daje pogląd na to, że coś jest na rzeczy. Po wejściu w komentarze już jest wszystko jasne.

Słuchacze zarzucają Tedemu i Leosi, że nie wykorzystali potencjału współpracy. Numer nie buja tak jak powinien, trudno jest cokolwiek zrozumieć. Pojawiają też wątpliwości co do dobrze zrealizowanego numeru pod względem technicznym, w szczególności do mixu. Teledysk także się większości nie spodobał.

Statystyki klipu

Krytyka w kierunku „Możesz więcej” Tedego i Leosi

Oto kilka najczęściej lajkowanych komentarzy pod wspólnym singlem Tedego i Sary. Duet raczej nie będzie z nich zadowolony:

  • Szczerze, ale to jest chu**we, klip to już żenada całkowita.
  • Stary chłop i nie potrafi nagrać ani jednego kawałka bez wspomnienia o wyimaginowanych hejterach. Rent free.
  • Najlepiej brzmi wyciszone.
  • Szkoda zmarnowanego potencjału na kolabo, jakoś bez wyrazu ten kawałek. Taki po prostu poprawny. Bit też nudny. Z sentymentu włączyłem sobie „Szpanpan” dla porównania i realizacyjnie, dykcyjnie, tekstowo, bitowo – przepaść.
  • Mimo najszczerszych chęci, niewiele rozumiem z części Tedego. Mix w tym kawałku oraz w TSTMF położony. Zapowiada się interesujący album z nawet niezłym replay value, ale niestety niedopracowany technicznie.
  • nie rozumiem ani jednego słowa z tego utworu poza refrenem
  • Kawałek na max dwa przesłuchania. Tedzik top1 dla mnie ale niektóre jego ostatnie kawałki to wielkie iks de.

Propsów jest niewiele

Pozytywnych wpisów na temat kawałka jest niewiele i są to raczej pojedyncze pozycje, które nie cieszą się zbyt dużą popularnością:

  • Ale ta różnica w skillach to jest przepaść.
  • Tede xYL jest Moc. banger. banger.
  • Moja ulubiona piosenka musi być hitem.
  • Super. zajebiste. Mam nadzieję, że kiedyś spotkam TDF-a jeden z ”NIELICZNYCH” Polskich Raperów, których na co dzień słucham.

Z Bambi poszło lepiej, ale też bez fajerwerków

Niedawno sporych echem odbiło się przekazanie przez Tedego „dziedzictwa melanżu” Bambi, czego efektem było nagranie przez tę dwójkę remixu kultowego numeru „Drin za drinem”. Ta wiadomość poszła szeroko w środowisku i spolaryzowała słuchaczy. Kiedy później ukazał się już wspomniany kawałek na kanale Baila Ella, nie wykręcił on jednak spektakularnych liczb. Ponownie obyło się bez viralowości, chociaż potencjał był duży.

Jak zauważył ktoś w komentarzach, to sympatyczne, że nowe pokolenie słuchaczy będzie bawiło się pod ten sam bit, co wiele pokoleń wstecz. Brakuje jednak tych szczytów list przebojów.

Statystyki kooperacji Bambi i Tedego

Czytaj dalej

Felieton

Dwa Sławy – czy dobrze już było? – felieton

Zabawa formą vs wielowymiarowe metafory.

Opublikowany

 

dwa sławy

Od premiery najnowszej płyty Dwóch Sławów minęły już dwa miesiące. Zdążyłam się z nią solidnie osłuchać i dowiedzieć, co dobrze by było opisać. Opinie o projekcie – wprost mówiąc – nie są najlepsze, co duet wziął już na klatę. Moje zdanie jest jednak nieco inne więc zapraszam na łyżkę miodu w beczce dziegciu.

Kryzys wieku średniego?

Zacznę prosto z mostu – uwielbiam ten duet. Na ich wielowymiarowe metafory trzeba kupić drukarkę 3D. Zabawa słowem, luz i humor to cechy, które niewątpliwie muszę im przypisać i wcale nie muszą nikogo do tego przekonywać. Ale, co w sytuacji, gdy masz za sobą dziesięć lat punchline’ów, wszechobecnej beki i hashtagów, a fani czekają? Jasne, możesz zrobić kolejny taki sam album, który i tak nie ma podjazdu do debiutu. Stąd najnowszy projekt Astka i Rada jest totalnie zrozumiały – dajmy im działać i się rozwijać. Kryzys wieku średniego i te sprawy.

Zabawa formą

A tak serio – spodziewaliście się kiedyś, że łódzki duet mógłby zagrać swoje numery na imprezie Świętego Bassu albo zrobi manifest polityczny, który będziecie podśpiewywać pod prysznicem? Chcecie starych Sławów – włączcie „Ludzi Sztosów”, proste. I oczywiście – jak większość z Was – analizowałam ten album na Genusie, łapiąc się za głowę po wytłumaczeniu kolejnego wersu. Jednak… to było dekadę temu. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że przyszedł u panów czas na zabawę formą, poniekąd wyniesioną z projektu club2020.

Najwyżej będzie stójka lub parter

Czy „Dobrze by było” jest krążkiem bez treści? Złośliwi powiedzieliby, że tak. Ale obiektywnie patrząc – numery „Myślałem, że będzie gorzej” czy wcześniej wspomniany bez nazwy „To nie jest kraj dla kabrioletów”, mają to, co tygryski lubią najbardziej. Jest więcej śpiewów, autotune’ów i wtyczek niż kiedykolwiek. I dobrze by było trochę odpuścić, wychillować i zaakceptować ten wytwór, spięty słuchaczu. A, że krążek buja i na żywo miałam okazję sama się przekonać na trasie – a jakże! – „Dobrze by było Tour”. Już 4 kwietnia w ich mothership (czytaj w Łodzi) zagrają finałowy koncert więc jeśli w domowym zaciszu denerwują Cię te chłopy, daj im szansę. Najwyżej będzie stójka lub parter.

Czytaj dalej

Felieton

Drugi koncert Quebonafide na Narodowym. Czy to jawne oszustwo? – felieton

Na pewno zachowanie nie po koleżeńsku.

Opublikowany

 

quebonafide

Organizacja pożegnalnego koncertu Quebonafide przypomina zabawę w kotka i myszkę. Na pewno jest brakiem poszanowania dla słuchaczy, którzy kupili bilet i właśnie się dowiedzieli, że ostatni koncert rapera będzie miał kilka dat.

Wyobraźmy sobie sytuację, że kupujemy limitowaną płytę artysty za 200 zł, który deklaruje, że nakład tysiąca sztuk nie będzie nigdy wznawiany. Tymczasem zamiast cieszyć się z „białego kruka” w domu dowiadujemy się jeszcze w dniu zakupu, że z powodu dużego zainteresowania płytą postanowiono dotłoczyć drugi tysiąc egzemplarzy. Podobne do tej sytuacje już się zdarzały, ale płyty były dotłaczane po kilku latach. Tym niemniej, mamy tu do czynienia ze złamaniem umowy między artystą a słuchaczem, czyli ze zwykłym oszustwem.

Pierwszy, drugi… i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide

Podobnie jest z koncertem Quebonafide. W przeciągu bardzo krótkiego czasu, słuchacze mogą czuć się oszukani i to aż dwukrotnie. Za pierwszym razem, kiedy „Ostatni koncert Quebonafide” miał się odbyć online. Po kilku tygodniach, kiedy wykupiono bilety na wydarzenie, dowiedzieliśmy się, że wcale nie będzie to ostatni koncert, bo ostatni odbędzie się dzień później na PGE Narodowym. Kombinacje alpejskie, przesuwanie startu sprzedaży zakupu biletu to temat na zupełnie oddzielny wątek, ale to co się dzisiaj wydarzyło i jak zostały potraktowane osoby, które kupiły bilety na wydarzenie online powinno skończyć się co najmniej bojkotem ze strony odbiorców.

To jednak nie koniec kpin ze słuchaczy.

Pierwszy, drugi i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide

Oszustwo na drugi koncert?

W czwartek, w zaledwie parę godzin bilety na ostatni koncert Quebonafide na Narodowym zostały wyprzedane. Jeżeli ktoś miał szczęście, to po kilku godzinach walki z systemem bileterii i zacinającej się stronie kupił bilety. To nic, że będzie siedział gdzieś za przysłowiowym filarem, w ósmym rzędzie z daleka od sceny. Miał świadomość i satysfakcję, że warto było się pomęczyć, bo miało to być jedyne takie wydarzenie – unikalne, tak przynajmniej go zapewniano. Więc zamiast wcisnąć „Esc” postanowił wziąć nawet to najsłabsze miejsce, bo będzie częścią historii. Nic bardziej mylnego.

Po kilku godzinach ogłoszono, że „ostatni koncert” Quebonafide będzie miał jeszcze jedną datę. Dzień wcześniej raper zagra jeszcze jeden koncert. Dzień wcześniej! Przecież to brzmi jak absurd. Tuż po zakupie biletu, zmieniane są zasady gry i umowy między raperem a słuchaczem. Wygląda to jak celowe działanie i wprowadzenie kupującego bilety w błąd. Który koncert więc będzie tym ostatnim. Ten 27 czy 28 czerwca?

Quebonafide z ostatniego koncertu robi sobie trasę koncertową, choć przy zakupie biletu z nikim się na to nie umawiał. Ba, sugerował unikalne i jedyne tego typu wydarzenie. Tymczasem osoby, które walczyły dzisiaj o bilety będą musiały pocieszyć się zmęczonym artystą po występie dzień wcześniej i zleakowanym koncertem na TikToku.

Opinie słuchaczy
Opinie słuchaczy
Opinie słuchaczy

Czytaj dalej

Popularne

Copyright © Łukasz Kazek dla GlamRap.pl 2011-2025.
(Ta strona może używać Cookies, przeglądanie jej to zgoda na ich używanie.)

error: