Recenzja
RECENZJA: Tede – „MefistoTEDEs”

Jest. Wyszła. Nowa płyta Jacka G. W to, że będzie dobra, nie wierzyłem. Wieprzu skończył się dla mnie tak mniej więcej po nagraniu Promomixu, później zrobił parę fajnych mikstejpów (AH24/N2 + Dabl Blast na propsie), ale solówki nie należały raczej do wybitnych albumów. Już przed premierą układałem sobie w głowie zarys tej recenzji. Spodziewałem się przeciętniaka na góra 3 bonuxy. Jaca jednak uparcie twierdził, że rozjebie. Mówił, że Esende Mylffon to przy tej płycie piosenki ze szkółki niedzielnej. Patrząc na jego ostatnią formę, powiedziałbym, że było to nierozsądne stwierdzenie i Tedasa popierdoliło do reszty po prostu. A jak jest?
Płytę otwiera MefiNTROtedes, czyli ten sam numer, którego czterdziestosekundowy urywek mogliśmy usłyszeć na internetach. Bit pasuje do „mrocznego” charakteru CDka, wprowadza w fajny klimat, którego jednak ja nie jestem fanem. Moim zdaniem płyta nagrana przez zabawnego grubaska czy innego pajacyka z Polski nie może być „mroczna”. No ale przyjmijmy, że bit zrobił swoją robotę. Tas nawija, że się odrodził, że „raz go hejtują, raz kochają”. Pierdolił o tym już chyba od czasu premiery FT/GL, tylko problem w tym, że ja nie znam nikogo, kto nawróciłby się na GRUBIANIZM. Coś mi się wydaje, że Tedas trochę fantazjuje tutaj, no ale ołkej. I teraz dochodzimy do ostatniej zwrotki, w której pojawia się takie oto ono kuriozum.
„Mógłbym powiedzieć ci wypierdalaj
Ale mówie siadaj i słuchawki zakładaj
Coś czego nie rozumiesz cie zjada”
No kuuuuurrrwa. Słysząc tak poskładane wersy gościa, który w rapie siedzi nie od dziś, sam mam ochotę mu powiedzieć WYPIERDALAJ. Jak można już w pierwszym tracku dać takie czasowniki? No kurde, zawsze, gdy wjeżdża ten fragment, mam przed oczami „Bajkowe Przedszkole” czy coś, w którym jakaś baba przebrana za kurwa krasnala czy tam innego aligatora mówi do dzieci: „No hehe, to napiszcie jakiś wierszyk hehe, a dzieci przed telewizorami zrobią to samo hehe” I Jacek siedząc przed TV bierze kartkę, na której świecową kredką maże takie czasowniki, a Zgrywus klepie po plecach i mówi, że elo zajebiste, idziemy na sok marchwiowy.
Później wchodzi singiel. Przepadaka. Straszny bit, chujowe zwrotki, nic ciekawego. Do tego strasznie wieśniacki sposób wymawiania słów „kurde” i „powtórkę”, które w wykonaniu Jacka brzmą jak „kŁurde” i „powtóŁrkę”. Nie chce mi się nawet tego słuchać jeszcze raz, więc łaskawie pominę ten paździerz.
Po tym gówniatym gównie zaczyna się dziać dobrze. Widząc tracklistę, myślałem, że Hände Hoch będzie kawałkiem o tym, że Ludzka Świnia przywdziewa skórzany płaszcz, bierze w łapę Lugera i idzie postrzelać. Do gorszej rasy raperów, bo on jest przecież überraperem. Że będzie rozpierdalał im mózgi, wrzucał ścierwo do bagażnika swojego BMW i palił nimi w kominku, tymi raperami.
Niestety, dostaliśmy numer o… podnoszeniu rąk + przytyk do Donia. Bit jest przeskurwielem, momentalnie przychodzi mi na myśl EM. Ten kawałek mógłby moim zdaniem znaleźć się na tamtej kultowej już płycie i nie odstawałby od jej poziomu w żaden sposób. Refren momentalnie wbija się w łeb niczym kilof brudasa z bytomskiego biedaszybu. Wieprzu rymuje, że:
„Też masz to, kleisz klimat
Coś zaszło, jeśli głową kiwasz”
No i rzeczywiście – kiwałem głową i coś zaszło. Uwierzyłem w tę płytę. Numer się skończył, zrobiłem repeat. Po drugim odsłuchu wszedł Tetrohydrokannabinol. Już widzę najebanych typów, którzy chcą wpisać ten tytuł na youtube. Kawałek zaczyna się krótkim pierdoleniem jakiegoś ciula, możliwe, że to Trzeci Róg Diabła z pewnego kawałka Jamy Zła. Gościu syczy, że Mefistotedes i Rainman. W chuj śmieszy mnie to usilne eksponowanie illuminackich symboli na tej płycie. Wiem, że pewnie to dla beki, ale beką dla mnie jest to, jak bardzo robione jest to na przymus i pod publiczkę za 2 złote. Tekstowo numer jest całkiem spoko, o jaraniu (chociaż niektórzy doszukują się w tym 69 dna). Refren, tak samo jak w poprzednim kawałku, zajebiście się wkręca. Props.
Kolejnym songiem jest Jestem z Polski. Znamy to już z mikstejpu Dub’l Blast, który wyszedł jakoś przed premierą płyty. Tam użyty został instrumental Doomsday autorstwa Nero, całkiem ładnie piłował tam. Teraz właściwy numer poprzedza zabawny skit. Bit został zmieniony na całkiem fajny benger, autorstwa Lexa Lugera. Wskazuje na to charakterystyczny dla niego efekt na początku. Jacek jak sam mówi, toczy beję z polactwa. Ja, jako Polak-patriota-niekatolik wychowany na klasycznych dziełach Testo, miałem średnią bekę raczej. O ile Testo punktował wszystko idealnie, o tyle Jack pierdoli banały o których każdy dobrze wie. Porównanie Katynia do Smoleńska też jest raczej średnio trafne. No ale Grubas jest lewakiem marnym, wiadomix.
Szósty kawałek to ten, z samplowanym Vieniem. Znowu refrenu nie da się wyrzucić z głowy. Nielubię głosu Vienia, ale tu pasuje idealnie. TDF rzuca całkiem fajne linijki.
„Grasz bossa, Alejandro Sosa?
Patrz, sam ucierasz sobie nosa.
Tak, tak, też znam na pamięć Scarface
Fajnie na to patrzeć, a nie żyć takim lajfem
Czekaj chwile – żyć jak diler?
Zbyt dokładnie znam Ten Crack Commandments”
Nie jest to niewiadomo jak poskładane, ale daje radę. Po za tym już mam bekę na samą myśl o tym, jak gimby przetłumaczą Sosę i kawałek Biggiego na jakimś tekstowo czy tam chujowo.
Później wchodzi Kim Oni Są. Kawałek o gościach węszących spisek, o tych przygłupach robiących filmiki na yt z Jayem Z, że murda murda jesus XDD. Niestety, niektórzy nie łapią, że ten kawałek wyśmiewa te marne teorie spiskowe. Ja propsuję tematykę, bit też dobrze napierdala. I znowu ten jebany refren, wwierca się w głowę, jak Cygan w śmietnik.
Kolejny kawałek traktuje o czapkach, a właściwie to o tym, żeby się do Tedego nie przytulać robiąc sobie z nim zdjęcie. Full Cap jest w stylu Notesu 3D, czyli chujowy. Dymała wyje na refrenie, Tede na nim stęka, bit nie buja. Spadek formy.
Wkurwiony i Bezczelny jest na arabskim bicie, a ja tego NIENAKURWAWIDZĘ. Wieprz followupuje Pejkę w słusznej sprawie. Polski hip-hop, tu nie zmienia się nic. Szkoda, że Jacek też w sumie niczego nie zmienia swoją płytą. Byłby to dobry diss na tych kurwa śmieci w ortalionach i bluzach Konduktora PKP, gdyby nie bit araaaaabski kurwa nienawidzę tego gówna dlaczego Jacku, dlaczego ty spasiony wombacie?!?!?!
W międzyczasie lecą jakieś średniaki i przychodzi czas na drugi singiel.
Radio Varsavia z Michałem Wiśniewskim na refrenie. Bit jest bardzo w stylu nowego T.I.’a, którego jestem sajko i ojebałbym mu gwoździa na miejscu. Fiodor przewija, że nie pasuje do świata celebrytów, że to tacy sztuczni ludzie, zakłamani i w ogóle. O jeju. Słyszałem to z jego ust kurwa milion razy. Gdyby zostawić refren i bit, a wyjebać zwrotki, to byłby to zajebisty hymn wygranego życia. Świniak powinien nawijać o szampanie, kurwach, koce, jachtach i innych fajnych rzeczach, a nie pierdolić smuty. Głupiec.
Później znowu mamy zgrabny benger z wymyślnym refrenem
„Jeb, jeb, jeb, jeb, jeb, jeb, … , jeb, jeb”
I TDF znowu kurwa smęci głupoty o swoich byłych, ale ja mam w to wyjebane. Chuj mnie obchodzi jakieś rozliczanie się ze sobą samym, na bengerze TRZEBA nawijać o ruchaniu kurew, a nie o byłych związkach, no do chuja. Pada też tu tak marny pancz, że chyba tylko B.R.O przebija go swoimi Megazordonami.
„Musisz złapać to jak zasięg w Orange
Jak czasem ja iPhonem, jak jestem w studiu tu na dole”
Jacek chyba czytał pewien temat na ślizgu i posiłkował się nim pisząc ten wers. Co za żenia.
Później znowu jakieś średnie zapychacze o pierdołach. Jeden jest na bicie, który skądś kurwa znam, słyszałem go u jakichś Murzajców, ale nie pamiętam gdzie.
I teraz pojawia się pierdolona bomba, wszystko płonie jak Hiroszima w ’45. Bit jest takim rozkurwem, że brak mi słów. Refren to jebane cudo, dygnął mi, gdy usłyszałem to po raz pierwszy. Moim największym marzeniem na chwilę obecną jest to, żeby cały Brick Squad + MGK + Yela + Snowman nawinął pod ten instrumental, to byłby jeden z najlepszych numerów w historii tej chujowej muzyki. Niestety, Gruby znowu zjebał numer tematyką, bo dissuje w niej bananowców. Kurwa, ty jebana kulo tłuszczu, na takim bicie powinieneś nawijać o tym, że masz swoje jasnozielone beem i że jak chcesz jechać na Słupno, to wsiadasz do niego, puszczasz bengery i jedziesz, a plebs musi gnieść się z wąsatymi babami w 160, czekać chujwieile na Dworcu Wileńskim i znowu przez kurwa godzinę stać ze spoconymi brudasami w 738 do skurwysyna. O tym mają być bengery, że jest zajebiście, a nie że gimby mają hajs rodziców. Chuj mnie to boli, mają bogatych starych, to niech korzystają. Nie wiem po co Gruby zagląda w czyjeś portfele. Boli go, że jakiś młodzian wyrwie lepsze dziwki na furę starych? Radzę ci raperzyno, nagraj remiks tego numeru, tym razem gadaj na nim o ważnych w życiu każdego normalnego mężczyzny sprawach. Tak – narkotyki, kobiety, samochody, pieniądze.
Przedostatni kawałek ma fajny cykający bit, kojarzy mi się ze Snowmanem, nie wiem czemu. Setka (
No i docieramy do końca krążka. Song nagrany dla beki, wiadomo. Bit jest żywy, nóżka sama chodzi. Refren jest w gruncie rzeczy słaby, żenujący i śmieszny, ale czasami takie gówno okazuje się chwytliwe i całkiem spoko. Tak jest z Pamiętnikami z Wakacji i tak jest z tym refrenem. Nigdy nie byłem na takiej amerykańskiej bibie w domu z basenem, ale ten numer spowodował, że bardzo chciałbym się na takiej oto onej imperce znaleźć. Kurde, jaram się.
Na plus:
– świetne refreny
– większość bitów rozpierdala mózg
– kilka celnych panczy
– flow zaliczyło progres
– odejście od stylistyki poprzedniej płyty
Na minus:
– marudzenie na bengerach
– przeruchana tematyka
– w chyba 2 kawałkach użyty zapychacz wersu pod tytułem odliczanie od iluś do zera
– arabski bit
– przewidywalne rymy
Jak widać, zalet i wad jest tyle samo. Ważne jest jednak, żeby minusy nie przesłoniły nam plusów. Tede nie osiągnął tą płytą poziomu solówki z 2006 roku, ale nagrał najlepszy legalny materiał od czasu Ścieżki Dźwiękowej. Sir Michnik spisał się doskonale, bity cykają, napierdalają basem, bujają. Tak miało być i tak jest. Zdecydowanie miał spory wkład w zajebistość tej płyty. Także skurwysyny idźcie teraz do empików (38 plnów w Złotych Darasach dzień po premierze, chyba kogoś pojebało tam) i kupujcie. Chciałem ten materiał przyhejtować, ale za bardzo się nie da.
Wieprzu rozjebał. Dla mnie zaskoczenie roku.
//KOzeł, glamrap – sprawdźć: blog KOzła oraz fejsbuczka
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Recenzja
Fazi & Mei „Delirium”: osobisty przekaz, bez wymyślania rapu na nowo – recenzja
Czy duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin?

Ustalmy to już na samym początku. ”Delirium” to nie jest album, który ma kogokolwiek przekonać do twórczości Faziego lub Mei. Ten materiał momentami zdaje się nawet mieć zupełnie odwrotny cel. I mnie to wcale nie dziwi. Krzysztof debiutował prawie 30 lat temu i nikomu nic udowadniać nie musi. Może natomiast nadal tworzyć muzykę, do jakiej przyzwyczaił już swoich odbiorców, urozmaicając jej format o duet z Mei. Dzisiaj pochylimy się nad tym materiałem.
“To już nie muzyka, którą pokochałem
Nieziemskie geny i do tego talent
Jestem poetą z milionem wad
Nieraz się porzygałem od waszych dobrych rad”
Pierwsze, a zarazem podstawowe pytanie jakie powinniśmy sobie tutaj zadać to… czy ten duet ma w ogóle sens? Zanim to rozstrzygniemy, przyjrzyjmy się samemu projektowi. „Delirium” to materiał bliższy formatowi EPki. Zawiera zaledwie sześć numerów, z czego aż pięć w akompaniamencie śpiewu Zdziarki. Co do warstwy lirycznej – teksty poruszają tematy introspekcji, rozliczeń z przeszłością oraz trudnych emocji, typowo już dla tego duetu. Przekaz jest osobisty, wręcz konfesyjny. Fazi nie wymyśla tutaj rapu na nowo i prezentuje raczej swój charakterystyczny, szorstki styl. Mei natomiast dostarcza nam większej melodyjności tworząc między muzykami wyraźny kontrast. I w takiej konfiguracji, duet ten ma i ręce i nogi. Gdyby ci artyści próbowali mierzyć się z mikrofonem w stricte tym samym stylu, zapewne ponieśliby porażkę.
I wchodzę w social media, by znów to zobaczyć
Jak wielki uśmiech skrywa poziom Twej rozpaczy
Beznadziejna pustka rozrywa Cię od środka
Gdy nie możesz sprostać, goniąc wirtualną postać
Choć nie pozornie, „Delirium” to materiał, który już zapisał się na kartach historii polskiego rapu. W jaki sposób? Poprzez utwór „Wirtualna postać” z gościnnym udziałem Liroya. Bo to właśnie wraz z jego publikacją zakończył się pierwszy beef w polskim rapie. Trochę historii dla kontekstu. Konflikt między Panami rozpoczął się w 1995 roku poprzez premierę „Antyliroya”. Co najważniejsze w kontekście tej recenzji, spór ten oficjalnie nigdy nie został wyjaśniony. Aż do “Delirium”. Z perspektywy kultury Hip-Hopu w Polsce, to nadwyraz ważne wydarzenie. W pewnych czasach równie niewyobrażalne jak zgoda Peji i Tedego. A jednak do tego doszło. A pozostając już w temacie rapowych featureingów, na płycie udzielił się także wyżej wymieniony Rychu, Pih i Dono.
Spektakl trwa, każdy gra, ten, co ma
Ukrywając twarz za tym, co podpowie świat
„Delirium” to projekt, który jest właśnie tym, czego po nim się spodziewacie. Nie zawiera fikołków, skoków w dal i innych akrobacji artystycznych. Jest za to muzyka – surowa, dynamiczna, emocjonalna. Duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin. A było nim przygotowanie płyty, na której nie będą siebie nawzajem tłamsić lub zagłuszać. Drugim egzaminem będzie odbiór słuchaczy. Wynik tego testu pozostawiam do waszej opinii.
Recenzja
Biografia Sentino „Tatuażyk” – przedpremierowa recenzja
„Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.

Przeczytałem autobiograficzną książkę Sentino… i dzisiaj Wam o niej opowiem.
Ustalmy to jednak na samym początku. Ja nie wierzyłem, że to wydanie kiedykolwiek ujrzy światło dzienne. Brałem ten projekt pod uwagę równie poważnie co szlugi Alvarezy, napój Midas, wódkę Tatuażyk, high-endową markę Sicarios Culture z dresami po 200 euro i całą rzeszę innych pomysłów na komercjalizację postaci Sentino. Jaka była więc szansa na powodzenie tego projektu? A jednak fizyczny egzemplarz biografii Sentence trafił w końcu do mojej ręki. Prosto z drukarni, prosto z rąk Truemana na Złotej 44, prosto do czytelników portalu GlamRap, aby jako pierwsi dowiedzieli się co skrywa w sobie “Tatuażyk”.
Technicznie jest to wywiad rzeka. Sentino naprowadzany pytaniami swojego rozmówcy opowiada o tym, co, gdzie, kiedy, z kim zrobił. Przez większość książki idą oni całkiem chronologicznie, aby pod koniec już stricte wyrywkowo rozwijać najbardziej intrygujące kwestie. Sebastian zaczyna swój wywód od bardzo szczegółowego omówienia swojego dzieciństwa i aspektów, które ukształtowały go jako człowieka. To właśnie tutaj pierwszy raz publicznie opowiada on więcej o swojej rodzinie i wychowaniu. Uważni słuchacze Alvareza od razu wyłapią fragmenty pasujące treścią do konkretnych zwrotek w twórczości rapera. Pojawiają się też tematy nigdzie wcześniej nie poruszane. Dowiecie się z tej lektury między innymi szczegółów pierwszego stosunku seksualnego Sentino oraz rozstania jego rodziców.
Po omówieniu młodzieńczych lat zaczyna się kwestia buntu, która towarzyszy nam do samego końca lektury. Sebastian zdaje się postacią niezmiennie idącą na przekór otaczającym go standardom. Dotknięty specyficznymi sytuacjami za młodu, emigrując z kraju do kraju, nauczył się żyć w niezmiernie specyficzny sposób. I ten lifestyle towarzyszy mu od 16 roku życia, aż po dziś dzień. Tylko że on go nie wybrał a mimowolnie zaczął w nim funkcjonować. Chociaż ewidentnie Sentence przechodzi przez różne etapy życia, które ta książka umiejętnie dzieli kolejnymi rozdziałami, to wciąż pozostaje on tą samą osobą. Zresztą tyczy się to również jego wyglądu. I tutaj pojawia się bardzo ważna kwestia. Bo ogromną zaletą “Tatuażyka” są zawarte w nim materiały z prywatnych zbiorów rodziny Sentino. Fotografie, rysunki, skany rękopisów, które to razem z kodami QR (stanowiącymi odnośniki do konkretnych utworów muzycznych) stały się fenomenalnym uzupełnieniem książki. To w pewien sposób nadało biografii charakteru i bardziej urzeczywistnionego zarysu.
Mam też parę dotkliwych uwag co do “Tatuażyka”. Po omówieniu dzieciństwa zaczyna się istny fabularny rollercoaster. Niektóre lata życia naszego bohatera zawarte są w paru zdaniach. Sentence nie raz stawia w losowym momencie zdecydowaną kropkę, odmawiając kontynuowania danego tematu. Rzecz jasna wynika to z dotkliwości wspomnień do jakich musi on na potrzebę wywiadu wracać. Nie dziwi więc wzmianka o butelce alkoholu towarzyszącej Sentino w trakcie rozmowy. Jednak te urywane kwestie szkodzą książce jako biografii. Ostatecznie “Tatuażyk” to 220 stron tekstu, napisanego bardzo dużą czcionką, wraz z wielkimi odstępami między akapitami. Lektura na jeden wieczór. A szkoda, bo potencjał był tu zdecydowanie na dłuższe dzieło. Brakuje mi też uwzględnienia wielu postaci. Rozmówca dopytuje się co prawda o różne nazwiska ze świata showbiznesu, jak Malik, Mata, Diho, Kaz Bałagane, TPS i Paluch, jednak to stanowczo za mało. Wiele osób jak chociażby Raff Smirnoff zostało niestety pominiętych. A no i jeszcze jedna rzecz, wielokrotnie pojawia się błąd zapisu liczbowego. Zamiast 40 tysięcy mamy “40 000 tysięcy”. To powinna akurat korekta wyłapać.
Wbrew pozorom nie jest to wesoła lektura pełna pięknych opowieści na temat kradzieży małp z Gibraltaru i rzucaniu talerzami w restauracjach z latynoskimi kobietami u boku. Dużo w niej bólu i walki o lepsze dzisiaj, bo „jutro” zdaje się dla Sebastiana mniej ciekawe niż obecna chwila. Sentino z pewnością prezentuje się w „Tatuażyku” jako jedna z najciekawszych person w polskim przemyśle muzycznym jednak nie zawsze w ten sposób, w jaki sam by sobie życzył. Zawód poczują także czytelnicy ciekawi historii Sentence z “ulicy”, nad czym w posłowiu ubolewa sam autor książki. Nadal nie wiemy co wiązało tego polsko-niemieckiego rapera z Hellsami. Zawarta prywata raczej usatysfakcjonuje fanów, chcących, chociaż troszkę lepiej poznać swojego idola. Słowem podsumowania tego tekstu niech będzie poniższy cytat z posłowia, z którym to Was zostawię.
”W jego otoczeniu od zawsze był brak jakiejkolwiek osoby, której mógłby zaufać. W koło tylko k*rwy i gangsterzy. Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.
Recenzja
Sapi Tha King „Wado Loco”: Odklejenia korposzczura – recenzja
Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart.

Każda recenzja wymaga ode mnie przynajmniej kilkukrotnego przesłuchania ocenianego materiału. Nieraz kilkunastokrotnego. W międzyczasie sporządzam notatki i spisuję luźne myśli. Naturalnie rzecz biorąc, pierwszy odsłuch daje mi ich najwięcej. Chociaż najbardziej wnikliwe obserwacje przychodzą dopiero z kolejnymi godzinami. No i tak sobie spoglądam na moje notatki po czterech pierwszych numerach „Wado Loco”: Seplenienie, gubienie rytmu, udawanie, że potrafi śpiewać + problemy z tempem i tonacją. Wiem już, że to będzie uciążliwa recenzja. Przed wami debiutant. Sapi Tha King.
“Jebać stare baby, jebać stare baby, jebać stare baby.
U u a a po co dzwoniłaś na psy, kurwa?”
Może Sapi ma problemy z prawie każdym aspektem muzycznym, ale za to porywa głęboką liryką. Nie no, żartuję. Jest taki numer jak „Zamknij ryj”, w którym Sapi zapewnia, że żadne komentarze go nie bolą. Totalnie nie obchodzą. Żadne. Dlatego pełen emocji nagrywa numer, gdzie obraża osoby, którym nie podoba się jego muzyka. Rzuca przy tym pełną gamą obelg i wyzwisk. Skoro tak bardzo ma to w poważaniu to, z jakiego powodu tak sfrustrowany o tym nagrywa? Pytanie retoryczne, wszyscy znamy odpowiedź. Jednak najbardziej mnie zaintrygowały wspomnienia z pracy w korporacji IT. Na przykład w kawałku „Baba z HR” nasz bohater recenzji żali się, że chcieli go zwolnić za przychodzenie pijanym do pracy. Poważnie. Dziwi się on też temu, że na spotkaniach integracyjnych ludzie pozwalają sobie na zabawę, a w zakładzie pracy to już niezbyt. Innym razem pojawia się temat wyzysku i pracy na czarno. To akurat są tematy z kategorii poważnych. Jednak budowanie wokół siebie otoczki korposzczura z ilością odklejeń na poziomie Malika Montany, zupełnie rujnuje sens podejmowania takiej problematyki.
“I k*rwa teraz siedzisz taki sfrustrowany, że my mamy takie durne wersy.
K*rwa nie masz roboty, siedzisz u matki.
Jedyne co jej dorzucasz to k*rwa pranie do pralki.
Ty j*bana parówo, śmieciu. Jesteś nikim”
Techniką Sapi też nie grzeszy. Wiele rymów jest do przewidzenia, jeszcze zanim padną z ust rapera. Zupełna amatorszczyzna. A są jakieś plusy albumu „Wado Loco”? Znajdą się. Utwór „Królowa manipulacji” porusza arcy ważny temat współczesnych relacji w geocentrycznym świecie. Wiecie – mężczyzna zły, kobieta dobra. Nigdy na odwrót. Jakbyście czytali Onet i w jakimś kosmicznym otępieniu stwierdzili, że jego pseudoredaktorzy mogą mówić z sensem. To właśnie o takiej nowoczesnej patologii traktuje ten numer. Z kilometra też czuć od Sapiego mocne przywiązanie do miejsca wychowania. Wplątywanie swojego pochodzenia między wersami, zawsze jest mile widziane w rapie. Nie można też raperowi odmówić charyzmy, która to konsekwentnie buduje autentyczność wokół jego persony. O i jeszcze dwa słowa. Kubi Producent. Bo to on podjął się wyprodukowania wszystkich bitów na ten album. Świetna robota. Gościnne zwrotki położyli natomiast Fukaj i Kizo. No i tutaj chciałbym zwrócić uwagę na tego pierwszego pana. Chłopak, który jest moim zdaniem autorem najgorszego albumu wydanego nakładem SBM Label, nagrał zaskakująco porządną zwrotkę. Prawdopodobnie najlepszą w swojej dotychczasowej karierze. Jeszcze może coś z niego być. Kibicuję.
„Robiłem strony internetowe, configi portów i także grafiki
I cały czas darłeś mordę, straszyłeś brakiem pensji, zamiast zachęcić
Myślałeś, że mając monopol w tym mieście, możesz swoich podwładnych tępić
Chuj ci do mordy, ty stary chamie, jeśli teraz dziwko to słyszysz”
Poziom polskiego rapu leży. Rok 2023 jest wyjątkowo felerny pod tym kątem. Popularność takich person jak Sapi Tha King jest jedynie tego smutnym potwierdzeniem. Gdzie jest biuro ochrony rapu, kiedy jest naprawdę potrzebne? Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart. Szczerze, to z coraz większym zaniepokojeniem obserwuję takie ekscesy. Mam spore obawy przed tym, aby takie albumy miały być codziennością na scenie. To nie jest żaden performens wychodzący przed szereg. To wymizerowany produkt. Jednak nie skreślałbym jeszcze Sapiego. Tha King pomimo tego, że aktualnie kuleje w tworzeniu muzyki — przynajmniej próbuje iść własną drogą. W przyszłości mu to zapewne zaowocuje. Ale patrząc na “Wado Loco”… to zdecydowanie w tej dalszej przyszłości.
“Byłaś największą brudaską, jaką poznałem
Stawałem na końcu chuja, a w zamian chuja dostałem
Tyle razy myślałem, że sam odwiedzę Ostrawę
I pojadę na kurwy, jeszcze przed karnawałem”
Ps: A myślałem, że po „Kici Meow” Reto i Leosi już nic gorszego nie usłyszę.
Ocena płyty Sapi Tha King „Wado Loco”:
Tracklista
- Nawet jeśli nie wyjdzie mi z rapem
- Jestem młody
- To wszystko dała mi branża IT
- 10K20K
- 200km/h (Unreleased)
- Baba z HR (Unreleased)
- Terabajt
- Mimo że dzwonisz
- Zamknij ryj (Unreleased)
- Chcę mi się pić (Unreleased)
- Królowa Manipulacji
- Pytasz mnie czy zaufam? (Unreleased)
- Służbistka
Recenzja
Chivas „młody say10”: tylko hity – recenzja
W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby pięć lat i z trzy wydane albumy.

Znacie to uczucie, kiedy polski rap was pozytywnie zaskakuje? Ja też niezbyt. Natomiast każdy taki eksces warty jest naszej uwagi. Z tego właśnie powodu spotykamy się dzisiaj w ramach recenzji albumu Chivasa. Fakt, rzadko kiedy tak z góry narzucam moje odczucia przy pisaniu opinii o danym krążku. “Młody say10” jednak jest dla mnie zupełnym przełomem w postrzeganiu postaci jego autora. Stąd recenzja być może nacechowana będzie moją sympatią już od początku, taki wyjątek.
Wyjdę sobie na dwór, bo mieszkam sam
Spotkam kogoś, kto mnie słucha i kojarzy twarz
Jest podobna do Jezusa, to trochę pojebane
Bo nie jestem jego fanem, ale fajnie, gdyby był
Chivasowi nigdy nie można było odmówić zdolności stricte wokalnych. Niestety obrany przez niego styl, zdawał się nie do końca przemyślany czy opanowany przez samego artystę. Tak jak doskonale rozumiałem fenomen podopiecznego Szpaka przy okazji debiutu, daleko mi było do propsowania “nauczyłem się przeklinać”. Co się zmieniło? W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby z trzy longplaye. “Młody say10” pozbawiony jest chaosu, pomimo dużej dynamiki. Muzyk bezbłędnie lawiruje klimatami popu, rocka, punka i rapu, nie dając nawet na sekundę odlecieć myślami odbiorcy. Materiał płynie, jakby był zaledwie jednym utworem. Dawno nie spotkałem się z taką spójnością.
I się zastanawiam cały czas, czy jej kupić gaz?
Czy ona mnie kocha, czy chce się tylko pieprzyć?
I tak cały czas, czy jej kupić gaz?
“Młody say10” zawiera jedenaście pozycji na trackliście, a co za tym idzie album trwa jedynie 26 minut. Bez gościnnych wokali. Jednak wbrew pozorom, płyta nie pozostawia po sobie odczucia niedosytu. Dlaczego? Materiał skrojony został na miarę z każdej strony. Z pewnością pomocnym w tym aspekcie był fakt, że za wyprodukowanie wszystkich bitów odpowiedzialny jest sam Chivas. Dalej. Podopieczny Szpaka rapuje o emocjach jakie spotyka przy dobitnie życiowych sytuacjach. Bez wyniosłości. Bez bawienia się w wieszcza. Przebijają się przede wszystkim negatywne myśli, nie raz wypowiedziane w sposób bardzo prosty. Nie doszukiwałbym się jednak legendarnie złożonych zwrotek. Co więcej, ten album wcale taki nie musi taki być, aby pozostać wybitnym dziełem. Poprzez odpowiednią zmianę tempa i akcentu, utwory pozostają prawidłowo skonstruowane bez zmuszania się do pisania wersów pod stałą liczbę sylab.
Moja pierwsza dziewczyna udawała, że ma raka
Dawno temu, no i wcale nie umarła
To nie jest gatunek rapu jaki będę sobie słuchał w wolnym czasie. Jednak docenić muszę jakim ewenementem na naszej scenie jest “młody10”. To świerzość jakiej nie podrobisz. Styl wykreowany przez Chivasa jest unikalny w polskich realiach i pozostawia po sobie wrażenie jeszcze sporego potencjału do wydobycia. Przyjemnie mi jest jeszcze czasem się zaskoczyć słuchając polskiego rapu.
Przez siedem lat adorowałem głupią szmulę
Nie chodzi o D–, ani K–, ani Zuzię, ta pierwsza to zrozumie
A w sumie szczerze niezbyt chciałem gadać o tej drugiej
(Czemu? Czemu?) To ta od raka
Ocena płyty Chivas „młody say10”: 9.3/10
Tracklista
- anyżowe żelki
- narcyz
- koleżanko mojej byłej
- drzewko
- to ostatni raz gdy jadę nad bałtyk
- miałem kolegę bartka
- kupić jej gaz czy torebkę?
- jesteś najlepszy/najlepsza
- mam chyba za drogie auto
- prevka na płytę może (młody say10)
Recenzja
DeNekstBest „Młyn”: Czarny koń – recenzja
W pełni wykorzystany potencjał przyjętego formatu krążka.

Denekstbest odżyło. Poczynając od kontynuacji mixtapeu z 2016 roku, przez fenomenalny debiut Szymona_C i opus magnum w twórczości Sebastiana Fabijańskiego. Ku mojemu zaskoczeniu, chwilę po tych premierach pojawia się już kolejny projekt pod szyldem DNB. “Młyn” to album nagrany w całości podczas pięciodniowej sesji zrealizowanej na wspólnym wyjeździe artystów związanych z wytwórnią. Koncept równie banalny, co wszystkim dobrze w ostatnich latach znany. Zobaczmy co z tego się narodziło.
Kiedyś się jak zombie kręciliśmy po blokach wkoło
Kilka lat minęło, coś tam się udało paru ziomom
Chłop mnie podał na psach, po pół roku odwołał zeznania
Płakała mama, kiedy pocztą przychodziły wezwania
Domeną takich projektów jest spektakularny luz i porywające linie melodyczne. Odcięci od codziennych bodźców, a tym samym niewychodzący z melanżu artyści płodzą najefektywniejsze bengery. Gorzej już niestety z samą liryką przez nich prezentowaną. Stąd nie jestem zbytnim entuzjastą takiego formatu. Przy czym ekipa DeNekstBest okazuje się wyjątkiem potwierdzającym powyższą regułę. “Młyn” porywa nie tylko świetnymi top line’nami, a również nadzwyczajną błyskotliwością muzyków. Podopieczni VNMa wraz z nim samym, zadbali o to, aby każdy pojedynczy numer posiadał określony zamysł. Coś więcej niż “impreza i używki” oraz “używki i impreza”. To właśnie ta pomysłowość stanowi największą zaletę “Młynu” jednocześnie wyróżniając go na tle konkurencji.
Zostanie wilczy bilet nam
Nie chce został nawet chwilę sam
Za to na chodniku wylewam
Nie wierzę w 21 gram
Udział w zamieszaniu wzięli: VNM, Fontam, Szymon_C, Gverilla, K-Leah, Toster, Veri, Emil Blef, Niko oraz Tomson. Bity wyprodukowali dla nich DrySkull, PMBTZ, Janga oraz SurfAir’a. Pojawiły się również scratche od Dj’a Chederac’a. W tym zespole przygotowali nam łączenie dwanaście utworów, oddając w nasze ręce ponad czterdzieści minut muzyki. Dominuje pozytywny vibe i letni klimat, chociaż pojawiają się bardziej sentymentalne fragmenty. Daleko im jednak do HuczuHucza, ewidentnie artystom z DNB udzielił się letni klimat. A co do naszych bohaterów, widać po nich liczne próby wygimnastykowania wokalu. Raz wychodzące lepiej, raz gorzej. Z pewnością jednak nie pozwalają takimi działaniami na nudę w trakcie odsłuchu. To też dla nich idealne miejsce na takie ekscesy, gdzie nie zostaną tak surowo ocenieni, jak na typowych studyjnych longplayach.
Po co pierdolić, jeśli chuja się znasz
Boli mnie fakt poziom rozprawy
to superexpress czy fakt jak w tabloidzie
Chętnie wyczyściłbym ci pamięć tak jak w androidzie
Od czasu “Molzy” to najlepszy wyjazdowy materiał jaki słyszałem. Masa luzu i przyjemnych linii melodycznych spotkała się tutaj z myślącymi głowami, które potrafiły przełożyć swoją narrację w spójną całość. Artyści wykorzystali do cna potencjał przyjętego formatu, dodając do niego swoje autorskie aspekty. Przyznam, jestem miło zaskoczony. To przecież może być rok DeNekstBestu. Czyżby czarny koń 2022 roku?
Miałem ją robić od przodu
ale miała na tył napęd
cały czas gonimy za tym trapem
Ocena płyty DeNekstBest „Młyn”
Tracklista
- Krzywe miny prod. Janga, Szymon_C (1 SINGIEL)
- Nie robimy kroku w tył prod. PMBTZ (4 SINGIEL)
- Wrak prod. Dryskull, Tomson, Gverilla (5 SINGIEL)
- Andromeda prod. Janga (3 SINGIEL)
- Mam dość prod. Dryskull (2 SINGIEL)
- Cool story bro prod. SurfAir
- Trap Skoda prod. PMBTZ (6 SINGIEL)
- Odmienne prod. Dryskull
- Żyć jak chce prod. Dryskull
- Mamo nie krzycz plz prod. Dryskull
- Las prod. Niko
-
News4 dni temu
Z bloku Belmondo kobieta wyskoczyła przez okno
-
News4 dni temu
Białas dissuje Bedoesa. Linijki wymierzone w byłego podopiecznego
-
News4 dni temu
Wstydu już nie ma. Bydgoszcz docenił Pawbeatsa
-
teledysk3 dni temu
Gural: „Kiedy było mi źle, wjeżdżała gruda i było grubo”
-
News4 dni temu
Red dostał nową pracę. Fala krytyki pod adresem rapera
-
News5 dni temu
Naćpany Belmondo pouczał dyspozytora pogotowia jak wymówić jego nazwisko
-
News3 dni temu
Wini o Grzegorzu Braunie: „To nie do przyjęcia, że można wygłaszać takie opinie”
-
News4 dni temu
Białas: „Prawie umarłem jak Fifty, bo stałem na dachu jak Bambi”