Sprawdź nas też tutaj

Felieton

Kamerzysta na wolności. Podopieczny Malika wyzwał go na walkę

Budowanie kariery na patoinfluencerze?

Opublikowany

 

kamerzysta

Tuż przed weekendem dowiedzieliśmy się, że wkrótce odbędzie się druga gala Malika Montany High League. Niespodziewanie, nowy podopieczny rapera Don Kronkel wyzwał na pojedynek popularnego youtubera Kamerzystę, który właśnie opuścił więzienie.

100 tys. zł i wolność Kamerzysty

2 października Kamerzysta opuścił więzienie. Spędził w nim kilka miesięcy. Udało mu się wyjść po wpłacie 100 tys. zł kaucji. Ma zakaz opuszczania kraju i dozór policyjny. Kilka dni po powrocie do domu influencer nagrał wideo, w którym powiedział:

– Zadajecie mi w kółko to samo pytanie i szczerze nie wiem, jak mam na nie odpowiedzieć, bo sam nie wiem, kiedy oficjalnie wrócę. Jestem w trakcie pisania mojej książki, którą zacząłem w zakładzie karnym i jeszcze ją kończę. Obecnie jestem na etapie 3/4 , może 4/5. W areszcie czasu nie marnowałem, schudłem 20 kilogramów. To był dobrze spędzony czas. Jakby nie patrzeć, dobrze go wspominam. Nie wiem, kiedy wrócę, ale na pewno wrócę. Musicie zrozumieć, że po tym wszystkim chciałbym mieć trochę czasu dla siebie.

Kamerzysta trafił do aresztu po tym, jak jego filmem „Jak daleko posunie się za pieniądze”, w którym upadla niepełnosprawnego zainteresowała się prokuratura i postawiła mu zarzuty. Wciąż grozi mu do 8 lat więzienia.

Kronkel Dom chce walki z Kamerzystą na High League 2

Kronkel Dom to polsko-niemiecki raper, który wychowywał się w Niemczech. Od niedawna jest reprezentantem wytwórni Malika Montany. Na kanale GM2L pojawiły się jego pierwsze dwa single, które mają w okolicach miliona wyświetleń. Ku zaskoczeniu słuchaczy, raper wykonał małego fikołka, bo wyzwał na pojedynek na High League 2 wspomnianego wyżej Kamerzystę.

Kronkel Dom twierdzi, że chce mu wymierzyć sprawiedliwość. Dodaje także, że zarobione na walce pieniądze odda jego ofierze, niepełnosprawnemu chłopakowi, którego Kamerzysta upokarzał w swoim filmie.

– High League, mówię z góry, że nie śledzę za bardzo środowiska youtuberów i niektóre informacje dochodzą do mnie po prostu trochę później. Ogarnijcie mi do oktagonu Kamerzystę, bo moim zdaniem powinien zostać przed całą Polską minimum tak upokorzony, jak on upokarzał niepełnosprawnego. Wiem, że jeśli chodzi o wagę i wzrost, to ten burak nie ma podjazdu i nie jest to realne mówić o tym, żebym dał radę zjechać z wagą na jego poziom. Proponuję z góry walczyć z jedną ręką związaną na plecach albo jakieś inne rozwiązanie, żeby było bardziej „fair play”. Choć uważam, że nie należy mu się to. – poinformował Kronkel.

– Nie wiem, czy wraca wkrótce za kraty ssać pały, bo widziałem, że jednak uśmiecha ryja w necie, ale jeśli nie, to chciałbym koniecznie tę „walkę”. Wszelkie dochody z wydarzenia podaruję ofiarze tej całej afery. Chodzi o sprawiedliwość panie i panowie. Bo skąd pochodzę mnie nauczono chronić „słabszych”. I wiem, że nikt nie jest święty – każdy robi błędy. Ale za to, że nie jesteś w stanie przeprosić za takie zachowanie i uśmiechasz się swoim brzydkim ryjem do kamery tuż po zwolnieniu z paki, czeka cię lekcja pokory. – dodał.

Budowanie kariery na patoinfluencerze?

Raperzy już dawno nauczyli się, jak zrobić wokół siebie trochę szumu. Jedno zdanie napisane na Instastories wystarczy, żeby mówiła o tobie cała Polska, albo chociażby serwisy branżowe. Zasięg zależy od atrakcyjności wypowiedzi, czyli jej kontrowersyjnego wydźwięku. Takiego właśnie zabiegu dopuścił się zawodnik GM2L.

Trudno bowiem uwierzyć, że wyzwanie na pojedynek Kamerzysty to spontaniczna inicjatywa Kronkel Doma. Oczywistym jest, że deklaracja walki z osobą, która od wielu, wielu miesięcy jest na nagłówkach wszystkich portali zrobi medialny szum. Zyska na nim Kronkel, a co za tym idzie GM2L, ale także federacja High League, a na samym końcu uśmiechnięty Malik Montana, który od liczenia będzie miał odciski.

Kronkel Dom na pewno zyskał wyzwaniem Kamerzysty nowy elektorat, chociaż dla niektórych jego fanów może to nie być zbyt taktowne, żeby zdobywać popularność w taki sposób. Czy do takiej walki faktycznie dojdzie czy nie, cel został osiągnięty. Mission erfolgreich abgeschlossen.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

 
44 komentarze
Subscribe
Powiadom o

Felieton

GSP wyjaśnia: moda na rap i produkty wytwórni – felieton

„Słuchacze jak zaczarowani dają sobie wciskać sam kit”.

Opublikowany

 

Przez

Dzisiejszy rap w dużej mierze został zasypany natłokiem komercji i nieszczerości. Wielu świetnych artystów starej sceny pokochało pieniądze zamiast hip-hopu. Jestem w stanie częściowo zrozumieć ich motywację i to, że wielu z nich widząc, co się dzieje na scenie, poddało się i nie chce już z tym walczyć. Natomiast nie rozumiem kompletnie słuchaczy, którzy jak zaczarowani dają sobie wciskać ten sam kit, a są nim produkty dużych wytwórni, raperzy bez oryginalności skrojeni pod potrzeby rynku.

Wystarczy spojrzeć choćby na podopiecznych wytwórni Step, takich jak Dawid Obserwator czy Intruz. Pierwszy z nich syn prominentnego działacza PiS, który dzięki układom z władzą dostaje intratną posadę na PKP oraz mieszkanie, które sfinansowano z krwawicy zwykłych obywateli. Drugi, pozbawiony nawet krztyny talentu chłopak z gminu przygarnięty zapewne spod sklepu przez Pawełka ze Stepów, nieumiejący składać wersów z choćby szczyptą własnego stylu. Obaj trzymają się starych wałkowanych przez dziesiątki lat linii melodycznych oraz schematów, które w świecie nowoczesnej muzyki są od dawna passé. Czemu więc to właśnie oni zostali wybrani na reprezentantów tak dużej wytwórni, a nie jeden z utalentowanych undergroundowych artystów z sercem do rapu? Odpowiedź jest prosta: Dlatego, że łatwo ich kontrolować! Dawid, bananowy chłopak, który chodząc na wiece partyjne PiS, zawsze marzył, by być ulicznikiem. Dostaje szansę, by zmienić swój wizerunek społecznika, wiecznie kopanego przez tych, co systemu nie popierają. Trzeba mu przyznać, że nauczył się przynajmniej podstaw składania wersów… w przeciwieństwie do kolegi, który dorastając (tak jak i ja) w biedzie i patologii najwidoczniej takiej umiejętności nie wyrobił. Dla Intruza wytwórnia była szansą, żeby się z tej biedy odbić i przestać leżeć pijanym na osiedlowej ławce. Śmiało więc można powiedzieć, że uratowało mu to życie, lecz oprócz ślepej lojalności do ludzi, którzy myślą tylko o kasie nie zdobył nic, bo talentu nie da się kupić, a wielu lat treningów zastąpić gadaniem o swojej smutnej historii.

Myślę, że warto by tu wymienić również jednego z zawodników wytwórni GM2L. Alberto, który całe życie latał po Sulejówku, patrząc co tu wynieść na złom i usilnie starając się zacząć być „kimś” w świecie metropolii, jaką jest Warszawa, do momentu, kiedy to ktoś postanowił władować w niego dużą kasę. Dlaczego on? Zapytacie. Odpowiedź jest równie prosta, co logiczna. Ponieważ na polskiej scenie były dwie nisze. Pierwszą było to, że dawno przewidziany, chociażby przez Alcomindz, Oyche Doniza czy Young Multiego drill zaczął zdobywać zagraniczne sceny, drugą natomiast, że na polskiej scenie rapowej brakowało naprawdę czarnego artysty. Alberto pasował idealnie, a że przy tym nie pochodził z bogatej rodziny i nie był za mądry, w łatwy sposób dał się kształtować w kierunku udawanego pseudo brytyjskiego gangsta drillu z odrobiną sztucznego luksusu i strzelania z broni na kapiszony.

Wszystkich ich łączy to, że gdy przychodzi co do czego i trzeba pokazać rapowy pazur, zasłaniając się swoją wielką sławą oraz wyższością nad innymi raperami – unikają wszelkiej konfrontacji, która mogłaby zepsuć w oczach fanów ich wyidealizowany obraz rodem z kina lat 90’tych. Brakuje im obycia wśród ludzi związanych z tą kulturą, które pozwala w niej przetrwać na dłużej. Na szczęście dla nas i nieszczęście dla nich, prawdziwy rap to prawdziwe historie oraz emocje. Nasze życie, wzloty upadki i błędy – nie produkt, który ma stać na półce jak figurki z Wojny Klonów, pozbawione oryginalności, smutno bezbarwnie jednakowe. Nie mówię tu oczywiście o tym, że rap ma być pozbawiony fikcji literackiej, bo to utopia, a jak wiemy z twórczości Orwella, nie jest to nic dobrego. Chodzi mi tutaj o postać, którą jest taki raper. O to, że nie powinna być to rola narzucona przez koniunkturę tylko prawdziwe odbicie duszy artysty i niezależnie od pochodzenia, koloru skóry czy religii, a nawet poglądów powinna być szczera.

Dlaczego, zapytacie? Po co być prawdziwym? Powiecie, że to się nie opłaca. A ja odpowiem wam w imieniu swoim i każdego, kto kocha rap. Dlatego że sława, choćby największa bardzo szybko może przerodzić się w niesławę. Czar może prysnąć, wytwórnie znaleźć nowych frontlinerów, a szacunek słuchaczy zniknąć jak kamfora.

Wszystko idzie do przodu, czasy się zmieniają, ale na scenie od początku do końca zostają tylko ci, którzy prawdziwie kochają rap i potrafią o to walczyć. Spójrzcie choćby na takiego Peję lub Tedego. Obaj są z innych środowisk, przez co niosą ze sobą całkowicie odwrotny przekaz, trafiający do zupełnie innych ludzi. Każdy z nich miał swoje wzloty i upadki, ale jednak na scenie pozostali i z niej nie znikną. Nawet mimo ostatniej nagonki na Peję, z resztą nie pierwszej – jest oczywistym fakt, że jest to ktoś, kto budował tę kulturę i wciąż zostanie z nim niemałe grono oddanych słuchaczy. Niezależnie od nagłówków w rapowych magazynach.

Wracając do wytworów koniunktury, jako kontrast do Tedego i Peji – odwiecznych adwersarzy, którzy są na scenie od 25 lat, postawię Filipa Fergusona, który pojawił się na scenie znikąd, zrobił kilka wątpliwych hitów, a zanim człowiek zdążył go jakkolwiek poznać, przehulał zaliczkę od wytwórni i szybko obrócił przeciw sobie słuchaczy oraz scenę.

Pamiętam jak dziś, festiwal w Czaplinku gdzie grał „koncert wieczoru”, a ja grałem tuż przed nim. Działo się to wtedy, kiedy jego czar już rozpływał w bezmiarze pogardy, a ja dawno poświęciłem się bardziej krucjacie przeciw światu niż graniu. Postanowiliśmy wraz z chłopakami z 81 dać z siebie wszystko. Przygotowaliśmy świetny materiał. Stroje w stylu żołnierzy z kartelu, kamizelki kuloodporne i maczety przywieszone na paskach. Na nasze show zebrało się wtedy grubo ponad 400 osób. Były bisy i dodatkowe numery. Czasu było sporo, ponieważ jak to często bywa, niektóre supporty nie dojechały. W momencie, gdy schodziliśmy ze sceny i dawałem mu mikrofon, publika była rozkręcona na maksa i bawiła się świetnie. Wystarczyło, że zagrał jeden kawałek, a 90 procent ludzi widząc różnice w jakości wykonania, zwyczajnie wyszła. Natomiast ci, którzy zostali, poszli do stoisk z alkoholem czy jedzeniem albo usiedli gdzieś na drugim krańcu pola, żeby nie słyszeć z bliska tego smutnego występu. Pamiętam, że zostałem tam z chłopakami posłuchać go do końca, kiedy już nikt nie został przy scenie, bo było mi go żal, bo widziałem, że on już zrozumiał, że przegrał, zanim naprawdę zaczął rozgrywkę. Organizatorzy po wszystkim przeprosili nas (z resztą niepotrzebnie), że to nasz występ nie był tym głównym i dorzucili trochę ekstra siana za dobrze wykonaną robotę. Ja wciąż pamiętam jednak Filipa, jak tam stoi na scenie ze swoim hypemanem, nawijając do pustej widowni. To jest też przykład, jak duże wytwórnie często traktują artystów, kiedy ktoś przestaje być opłacalny i modny – zostawiają na pastwę losu takie produkty, jednocześnie bardzo często wiążąc ich kontraktami. W sytuacji, w której nie mogą zarabiać bez nich i z nimi już też nie – zawieszają ich w próżni twórczej bez możliwości samodzielnej rehabilitacji.

Wiem, że mój felieton nie jest w stanie zatrzymać tego, co dzieje się z dzisiejszym rapem, raperami i słuchaczami, że nie da się nacisnąć przycisku replay, żeby cofnąć czas i zacząć wszystko od nowa. Jednak wiem też, że wciąż zostało wielu takich, którzy rozumieją, czym jest ta kultura, jej korzenie i pochodzenie, i że, co by się nie działo, zostaną przy niej, nawet gdy ulotna moda się skończy.

Jeśli moje słowa otworzą oczy choć jednemu z młodych, znaczy, że nie były one płonne.
Na zakończenie chcę wam dać małą pracę domową z klasyk. Mianowicie kawałek WWO z 2002 roku „Moda”, który znajdziecie na dole. Track ten już wiele lat temu poruszał zagadnienia, które dziś omawialiśmy, choć w trochę innym kontekście. Moim zdaniem pozostał aktualny mimo zmian, które przetasowały siły na naszej scenie już niejednokrotnie.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Felieton

Kukon chwali się, że przeleje 100 tys. zł najbiedniejszym – felieton

Przekombinowana działalność charytatywna?

Opublikowany

 

Przez

Kukon chce przekazać 100 tysięcy zotych potrzebującym rodzinom, by te spędziły godnie święta Bożego Narodzenia. Jednocześnie raper podkreśla, że nie zamierza przekazywać tej kwoty żadnej instytucji, tylko sam rozdysponuje ją wśród potrzebujących, którzy się do niego zgłoszą.

Na początku roku, kiedy wybuchła wojna na Ukrainie Kukon poinformował, że może wysłać kilka busów na granicę, żeby pomóc uchodźcom (jego brat ma firmę transportową). Jego wpis spotkał się z ogromnym feedbackiem w mediach i wśród słuchaczy, a raper stał się automatycznie bohaterem. Dalsza część tej historii nie jest znana i próżno szukać w sieci informacji czy ogłaszane busy faktycznie zostały wysłane.

Teraz Kukon rusza z kolejną charytatywną pomocą. Chce on przekazać 100 tysięcy złotych na pomoc najuboższym w okresie świąt: – Z racji tego, że kolejny raz mi zaufaliście i wszystko wskazuje, że preorder płyty ogrody Mixtape 3 niedługo się wyprzeda, chciałbym się odzwięczyć (…) Ze zgromadzonych pieniędzy z muzyki (które zarobiłem dzięki wam) chciałbym przeznaczyć 100.000 zł na pomoc rodzinom, które nie są w stanie przeżyć w godnych warunkach tego okresu. Nie dofinansuje żadnej agencji, wolontariatu, ani zbiórki, raz ze nie do końca ufam takim akcjom, dwa że chciałbym mieć realny pogląd sytuacji ludzi, do których trafi nasza pomoc – poinformował artysta, zakładając też skrzynkę ogrody.santaclaus@gmail.com, na którą mogą zgłaszać się potrzebujący.

Chęć niesienia pomocy najuboższym to szczytny cel i za każdym razem godny naśladowania. Przy wpisie Kukona pojawia się jednak lampka ostrzegawcza, czy jego intencje są takie, jakie zakładamy. Raper w pierwszej kolejności zareklamował swój mixtape, którego preorder… wciąż można kupić. Dalszą część wpisu możemy odebrać jako grę na emocjach ludźmi najuboższymi, którzy w dobie kryzysu nie mogą związać końca z końcem. Następnie pojawia się póki co TYLKO DEKLARACJA wsparcia, a nie faktyczna pomoc. Na koniec raper informuje, że nie ufa instytucjom i sam zmierza rozdysponować zadeklarowane środki wśród osób, które się do niego zgłoszą.

– Odpaliłem skrzynkę pocztową, na którą możesz zgłosić się, nie ujawnimy twoich danych, ani żadnych screenów, nikt może nie dowiedzieć się, że prosisz o pomoc, chyba że jesteś patusem, co próbuje nas naciągnąć na alkohol i narkotyki, takie sytuacje potrafimy przechwycić – informuje artysta.

W czasie promocji nowej płyty i za chwilę wzmożonej pracy przy wysyłce preorderów Kukon zamierza czytać tysiące zgłoszeń i je weryfikować, żeby jeszcze przed świętami rozdać 100 000 zł najbiedniejszym? Brzmi to na razie niestety jak komiks Marvela, nawet jeżeli ma on za sobą sztab ludzi, którzy mu w tym pomogą.

W przypadku Kukona drugą kwestią jest rozliczenie się z tej deklaracji przed odbiorcami. W jaki sposób udowodnić, że deklarowane pieniądze faktycznie zostały przekazane na cel charytatywny, jeżeli artysta na samym początku deklaruje, że nie będzie udostepniał żadnych screenów? Zdecydowanie brakuje tu transparentności. Wpis Kukona na dobrą sprawę mógłby brzmieć: „Jeżeli znacie potrzebujące rodziny, zgłoście się pod adres meilowy xxx”. Nikt wtedy nie miałby wątpliwości, jakie faktycznie intencje ma raper.

Sytuacja analogiczna do tej z wysłaniem busów na Ukrainę. Nikt jeszcze nic nie dostał, a media i słuchacze bezrefleksyjnie robią z artystę prawie bohatera narodowego (co nie jest oczywiście jego winą). Chwalenie się pomocą charytatywną to grząski temat. Tym bardziej, kiedy jeszcze nikt nic nie dostał.

Jeżeli już osoby znane chcą się pochwalić działalnością charytatywną, warto to zrobić z głową. Za przykład może tu posłużyć KęKę. Zachęcił on fanów do wsparcia szpitala w swoim rodzinnym mieście, podając nr konta i informując, że on sam przelał na ten cel 100 tysięcy złotych. Prosto, szybko, charytatywnie i przede wszystkim transparentnie.

Powyższe rozważania to jedynie spojrzenie z drugiej strony na wpis Kukona, w którym zdecydowanie brakuje przejrzystości działań, a chęć niesienia pomocy najuboższym wydaje się być w jego przypadku mocno przekombinowana. Świadomie czy nieświadomie, każdy niech oceni sam.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Felieton

Kali i jego przygody z logiką – felieton

Poziom hipokryzji poza skalą.

Opublikowany

 

fot. materiały prasowe e-muzyka

“Hucpa to mój ostatni album” – zarzekał sie w listopadzie 2020 roku Marcin Kamil Gutkowski. Nie żebym oczekiwał od polskiego rapera prawdomówności, ale gdzieś trzeba zacząć ten felieton. Już wtedy moi redakcyjni koledzy poddawali wątpliwości to jakże majestatyczne ogłoszenie. Sam przeszedłem obok tej informacji dosyć obojętnie. Oczywiste jest, że skończy się w końcu zainteresowanie jego osobą, a tym samym jego koncertami i masą akcesoriów sygnowanych logo Ganja Mafii. Saldo zacznie topnieć, a raper znów nabierze weny twórczej. Klasyk i temat niewart sam w sobie uwagi. Jednak był to nieoczekiwany początek końca. Dla wielu słuchaczy końca szacunku budowanego przez 20 lat działalności na scenie. Dzisiaj przeanalizujemy sobie jak, pomimo pokaźnej ilości złotych płyt i uznanych za klasyki materiałów, w prosty sposób można stracić uznanie w oczach środowiska.

Mija parę dni od ogłoszenia końca kariery muzycznej. W grudniu ukazuje się wydawnictwo „To nie jest hip-hop. Rozmowy III”. Tym razem jednym z rozmówców okazuje się Kali… który to przyznaje się do bycia oszustem i złodziejem. Na pozór to nic, o czym słuchacz by nie wiedział. Tyle, że padają konkrety. Myślicie, że był to wyczyn przeciwko złej władzy? Polski Robin Hood, co zabierze tym nieuczciwym rządzącym i rozda wykorzystywanej klasie robotniczej? Nic bardziej mylnego. Raper udawał dilera. Udawał, bo towaru albo nie przynosił, albo dostarczał podpuchę w postaci majeranku lub pociętych gazet. Daleko mi do promowania lub potępiania narkomanii, jestem dziennikarzem muzycznym i to nie moja rola. Natomiast warto zauważyć z jakiego środowiska wywodzi się sam raper Kali. Wystarczy przesłuchać pierwszych materiałów jego autorstwa. Co z nich będzie wynikać? Kali oszukiwał ludzi z jego własnego środowiska. Ten sam człowiek, który rapował niegdyś, iż „Szacunek dla ludzi, których domem zakłady karne”. Ten sam człowiek robił taki biznes. Wielki mi szacunek. No dobra, ale zaraz ktoś wyskoczy z tekstem, że był on wtedy małolatem i każdy popełnia błędy. Tylko, że Kali się nie zmienił. 

Po zakończeniu działalności stricte muzycznej Kali miał zamiar wydać dwie książki i jedną ekranizację filmową. Jak możecie się domyślać, nic takiego nie miało miejsca, a samego rapera bardzo szybko odsunęli nawet od pracy przy filmie, na podstawie jego własnej powieści. Ktoś tu nie patrzył co podpisywał. Podobnie jak w przypadku firmy produkującej breloczki, które wchodziły w skład preorderu albumu „Hucpa”. Pojawiło się niewzbudzające przekonania tłumaczenie zwalające winę na podwykonawcę. Skontaktowałem się z dwójką moich znajomych – Senior Account Executive i Account Managerem. Po przybliżeniu im sprawy jednogłośnie stwierdzili, iż nie ma takiej możliwości aby tak długo ciągnęły się problemy z byle podwykonawcą. A przynajmniej kiedy potrafisz prowadzić biznes. Ktoś tu kłamie ohydnie lub wykonuje swój zawód boleśnie niekompetentnie. No dobra, ktoś odpowiedzialny za projekt nawalił i trzeba było z tego wybrnąć. Życie. Gorzej, jeśli miesiącami wciska się kit swoim słuchaczom. Tak, przechodzimy do sprawy z DVD. Płyta zawierająca pamiątkę z wyjątkowego eventu, jakim był koncert na 20-lecie kariery muzycznej Marcina. W cenie 79,99 zł fani mieli otrzymać 100 minut koncertu w formie DVD oraz 68 stron foto albumu w formacie A4 w eleganckiej twardej oprawie. Sprzedaż ruszyła w styczniu 2020 roku w limitowanej ilości 10 tysięcy egzemplarzy. No właśnie, mieli otrzymać. Mijały kolejne miesiące, a razem z nimi oświadczenia. Tak właściwie to wiele oświadczeń, poprzedzonych kolejnymi przeprosinami i następnymi zapewnieniami, że już za chwilkę sprawa się rozwiąże.

O tym całym ekscesie na Glamrapie informowaliśmy wielokrotnie. Temat podjął również, dobrze znany naszym czytelnikom, Grande. Kali przejął się filmem internetowego twórcy na tyle, aby poświęcić mu cztery wersy na najnowszym albumie. Tak, po dwóch latach jednak raper wrócił do muzyki. Szok i niedowierzanie. To jeszcze nic. Niedługo po premierze, najbardziej słowny raper w naszym kraju odpalił live stream na Instagramie. Transmisję na którym padły takie słowa:

– Moje jedyne kroki jakie podjąłem we własnej obronie, to słowne wyjaśnienia oraz działania dystrybutora mające na celu usunięcie z kanału Grande Connection materiału, w którym bezprawnie wykorzystuje i monetyzuje materiały wideo należące do Ganja Mafia Label bez licencji i zgody.

Ten sam człowiek, na swojej najnowszej płycie bez pozwolenia wykorzystuje sobie refren od niszowego zespołu, zmieniając w nim dwa wyrazy. Czyli jak ktoś “kradnie” Kaliemu to jest źle (oczywiście to nie była kradzież, tylko wykorzystanie 3-sekundowego fragmentu na potrzebę cytatu). Ale jak się przepisuje żywcem 3 wersy do swojej piosenki bez podania autora to jest prześwietnie. To już nie jest zarabianie na czymś, co nie należy do nas? Poziom hipokryzji poza skalą. Mowa tutaj o utworze Atlantyda, a konkretnie o jego refrenie. Szczegóły przeczytacie tutaj. Mnie się już nie chce tego nawet komentować. Kali skwitował sytuację, że to kolejna pożywka dla hejterów. Sprawa najpewniej zakończy się za zamkniętymi drzwiami i tyle. Nic się nie zmieni. Poza tym, że po tych wybrykach parę osób już nigdy nie odpali dyskografii rapera. W tym ja.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Felieton

Malik Montana – der rewolucjonista

O polskim rapie w końcu usłyszą w Europie.

Opublikowany

 

Przez

Po opublikowaniu felietonów „Niemiecka scena rapowa z polskimi korzeniami” wszyscy spod byka zadawali mi pytanie, czy zapomniałam o Maliku Montanie? Halo?! Nie wiedziałam, czy traktować je na serio, więc odpowiadałam z uśmiechem na twarzy: easy. Byłam już wtedy pewna, że chciałabym zrobić małe case study na jego temat, bo zrewolucjonizowanie polskiej sceny muzycznej nie przeszło obok mnie obojętnie.

„Brudasem byłem, będę w oczach społeczeństwa, pewnie dlatego tak ich wk*rwia moja kariera”

W kulturze hip-hopowej pochodzenie, miejsce wychowania i perypetie za młodu mają zdecydowanie ważny punkt odniesienia podczas analizy osobowości oraz kariery. Malik Montana posiada polsko-afgańsko-greckie korzenie. Urodził się w Hamburgu oraz mieszkał tam do czternastego roku życia. W Niemczech nikogo nie dziwią mieszanki krwi. Multikulti w przeciwieństwie do Polski to żadne unikalne zjawisko. W Polsce niestety rasizm jest na dość powszechnym i dla mnie kompletnie niezrozumiałym poziomie. Kto z Was miał w latach 90-tych, w szkolnej klasie koleżankę czy kolegę mających inne niż polskie korzenie? Prawie nikt… no właśnie, tak wyglądały realia. Natomiast wielu miało jakoś zawsze dużo do powiedzenia na temat obcokrajowców już na długo przed falą słynnych wycieczek do Egiptu czy Dubaju. Każdy z nas zna słowo „ciapaty”, które tak naprawdę odnosi się do osób pochodzenia arabskiego, tureckiego, hinduskiego, afrykańskiego, romskiego, hiszpańskiego i nie mam pojęcia jeszcze, co ci ludzie klasyfikują w ten śmieszny box. Na pewno i dzisiaj znajdzie się ktoś, kto będzie miał problem z afgańsko-polsko-greckim pochodzeniem Malika. Raper już na starcie jako „odmieniec”, wykorzystał niezrozumiały dla ludzi o normalnych poglądach rasowych ten negatywizm społeczny „bycia ciapatym”. Hustler obrócił to w biznes i ku zdziwieniu innych na swoją korzyść, stając się międzynarodowym raperem wysokiej ligi. Mosa rozpoczął karierę w kraju, w którym przez dłuższy czas wszystko, co było inne niż nudny standard, było dziwne i rozumiane jako złe. Obecnie po części nadal tak jest, tylko nagle pojawił się typ, który otwarcie robi muzykę, której chcą słuchać w Niemczech czy innych krajach Europy. To, co za Odrą było normą i powszechnym trendem, który nabijał wyświetlenia oraz streamy, rozumiano u nas jako pruderyjną zabawę w „showbiznes”.

Malik Montana na początku swojej muzycznej drogi

Swoje pierwsze kroki w branży muzycznej Malik rozpoczął dość nietuzinkowo, bo od nagrywek w języku angielskim, które niestety nie zyskały wiele popularności, ale brzmiały całkiem dobrze. Kolaboracja z Diho z 2015 roku była takim pierwszym stabilniejszym początkiem wydawania rapsów po polsku. Czasy Big Poppa (przyznajmy szczerze dość średni feat. z Tede) to jeszcze takie miotanie się naszym rynku. Znajdowaliśmy się nawet nie blisko, lecz bardzo daleko, za tym, co działo się np. we Francji i Niemczech. 2016-2018 – niemieccy raperzy, a zwłaszcza imigranci – muzycznie bardzo płodnie wykorzystali, miksując różnego rodzaju style i zwiększając tempo swoich numerów, czyniąc je lubianymi kawałkami w Shisha barach czy klubach, a rola Spotify zaczęła bardzo wzrastać.

Jeśli chodzi o tzw. open minded proces, muzycznie i psychologicznie trwał on w Polsce dłużej niż w innych krajach. Rozmawiamy o kraju, w którym w 2022 roku jest nielegalna aborcja. Anyway, zawczasu w środowisku było jakieś niespokojne poruszenie portfeli i gęsto sypały się teksty, kto się sprzedał, a kto nie, albo kto kogo nie porobił na siano. Prywaty było sporo już od początków niezależnego budowania polskiej hip-hopowej sceny opartej na relacjach z ziomkami, znajomymi i starych koneksji z lat 90. Trzeba przyznać, że nasz rynek to dość przykładowy hustle z piwnicy, stworzony między zajawkowiczami, którzy rozwinęli hip-hop z własnego budżetu przez Youtube, koncerty, marki odzieżowe i w następstwie social media. Radio nas nie chciało, więc weszliśmy nie drzwiami, tylko oknami, co praktykuje zresztą też sam bohater moich rozważań. Tak czy siak, lubiano się powszechnie w klasycznej formie rapu i hasłach „hip hop is dead?”. Oczywiście, znajdywali się i też tacy, co reprezentowali bardziej otwarte poglądy, bo słuchali amerykańskiego i europejskiego rapu i szli z duchem czasu. Trend trap i kawałki „clap clap”, czyli czasy „Jojo” to jeszcze nieśmiałe początki w Polsce wprowadzania wszech światowych trendów w dzień powszedni. Szeroko komentowana przez słuchaczy, ale dobitniej przez samych raperów kwestia otwartości i „sprzedajności” z czasem będzie absurdem, jak jedzenie berlińskiego kebaba z polską kiełbą, bo trzeba trzymać się tradycji, ale z drugiej strony każdy chce więcej sosu.

„Co ten Malik odpi*rdala, co za poj*b”

Mosa z pewnością siebie podjął się na serio zadania wniesienia trendów do polskiej gospodarki muzycznej, jednak nie od razu w najwyższej formie. Początki to nieustanna podróż, a utwór „Pelikan” nie był najbardziej udanym kawałkiem w jego karierze. Był to jeszcze okres szukania solidnego i własnego flow. Jeden patent, który gra bardzo istotną rolę w tworzeniu bangerów są beaty. Malikowskie miały zawsze moc i potencjał hitów, nawet jak nawijał na ostrym autotune np. w „Baby same przyjdą”. W tym też kawałku sam powiedział o sobie dość trafnie jako „w polskim rapie objawienie”. Jego świadomość twórcza była już na dość wysokim poziomie, brakowało tylko ugruntowania flow i zastanowienia się nad tym, jak ugryźć street rap po polsku.

malik montana mr polska
Malik Montana i Mr. Polska

Bardzo sensowym pomysłem była kolaboracja z Mr. Polską, który przez wiele lat trząsł holenderską sceną i był jednym z najbardziej popularnych tam raperów. „Jagodzianki” wniosły powiew świeżości i przemyciły specyficzny styl holenderskiej sceny na naszą ziemię. Malika stylówka prezentowała się już wtedy bardzo „imigrancko”, co wywoływało u mnie pozytywny uśmiech na twarzy. Naturalnie fajny look w dobie social mediów i wizualnego marketingu to bardzo silny element packaging’u. Kolejnym przełomowym i ważnym akcentem, który na stałe zapisze się w historii polskiego rapu, jest „750” z Milonairem i Bonezem MC. Bardzo ważny feat nie tylko ze względu na to, że raper zdecydowanie zaliczył spory progres oraz zaprosił naprawdę ważnych raperów z niemieckiej sceny. Ten feat jest bardzo spójny, nie przypomina kolaboracji typu: sławny zagraniczny raper i jakiś tam polski raper. Wiecie, czasem da się wyczuć, czy coś ma wspólny vibe czy nie.

„Czas i pieniądz zweryfikował przyjaźnie. Z uśmiechem po plecach klepią, a chcą widzieć na dnie”

Podczas mojej rozmowy w 2015 roku z królem afrobeat’u Wizkid’em dowiedziałam się od niego, że ten gatunek za rok, dwa zrewolucjonizuje świat. Zgodziłam się bez zastanowienia z jego statementem i pomyślałam po chwili: jak teraz anty imigrancki kraj jakim jest Polska zacznie banglać rapsy do afrobeatów? Naturalnie sprawy potoczyły się zgodnie z przepowiednią Nigeryjczyka. Kiedy zaczął być modny w Europie i na świecie afrobeat byłam bardzo ciekawa jakie powstaną w Polsce produkcje muzyczne. Nie było lepszego kandydata na spróbowanie tematu. Montana oczywiście starał się iść z duchem czasu i dość gładko poradził sobie z nim w „Mona Lisa” , gdzie znanym słowem refrenu jest ta słynna kokaina. Street rap para się tematyką gangsterki powiązanej z dragami, robieniem hajsu, trochę więziennych odwołań, samochodów i lasek niezależnie w jakim kraju się go robi. Kwestią jest tylko forma w jaką się go ubierze, doda więcej kunsztu i sensowniejszego zabarwienia. Rynek na świecie uległ komercjalizacji idącej w większą ilość śpiewu, autotune’a i nie zawsze bardzo głębokie przekazy ubrane w górnolotne metafory. Natomiast zaczęto bawić się w sarkastyczne, chwytliwe i humorystyczne frazy. W numerach typu „Za pasem” Mosa trenował sobie różnego rodzaju melodie reggaeton i chwytliwe refreny, co będzie jego mocną zaletą w przyszłości. W międzyczasie ogromną niespodziankę sprawił solidnym i klasycznym „Skorpionem” z rozwalającym głowę featem. Kto by pomyślał, że legendarny ojciec niemieckiego street rapu nawinie gościnkę u polskiego artysty. Mind blowing! Ta kolaboracja znaczyła dla mnie więcej niż wszystkie kawałki Ghwasiego razem wzięte. Czapki z głów za próbę otworzenia uszu nie tylko Polakom na zagraniczny rynek, ale także Niemcom, i pokazanie, że w 2019 roku w Polsce zaczynamy pomału dorastać do pięt reszcie Europy (np. w Albanii powstawały mega produkcje i dobre klipy).

„Wczoraj pusty w ryj, a dzisiaj szampan i stek, słowa w złoto zamieniłem a życie w sen, słowa nic nie znaczą jak nie potwierdza gest”

Od jakiegoś czasu mieszkam już w Berlinie i obracam się standardowo w środowisku hip- hopowym. Podczas wspólnych rozmów o rapie ze znajomymi artystami czy fanami tej muzyki, często oczywiście z jakimiś już tam wiadomo większymi oczekiwaniami pytano mnie o to, abym pokazała coś z Polski. Tak było też pewnej soboty. Przyjemna noc na Kreuzbergu spędzona w towarzystwie turecko, arabsko, niemieckim w Späti (to taki „pimp my spożywyczy”, w których właścicielami są często imigranci. Gra się chętnie hip-hop, można czasem usiąść na ławce przy stole pod sklepem, jak i pod barem i po prostu spędzić czas ze znajomymi.

Zakręciliśmy się pod pewnym głośnym Späti naszego arabskiego kolegi. Fajka, gadka, cola zero i w końcu padło pytanie: „Goldie, puść jakiś polski rap”. Ja man – powiedziałam i za chwilę w centrum Kotti poleciał „Jungle Boyz”, a ludzie dookoła na ulicy, i na flexie nucili z uśmiechem na twarzy „Gestern Hartz-IV, heute Rolex am Arm”. Mad! W tymże utworze Malik rapuje dość sporo po niemiecku i jak nietrudno się domyślić wychodzi mu to bardzo gładko. To potwierdza dobry odbiór tego kawałka w Berlinie, a co ciekawe, nie było wśród nas Polonii. Dla wyjaśnienia ekscytacji publiki ważny jest sam przekaz tego wersu. Kreuzberg to turecka dzielnica, która była kiedyś uważana za ghetto. To tu też narodziła się kultura hip-hop. Natomiast Harz-IV to zasiłek socjalny drugiego stopnia dla bezrobotnych. W tym wypadku w Niemczech państwo płaci za Twoje mieszkanie, daje tobie pieniądze na minimalne przeżycie i opłaca ubezpieczenie zdrowotne. Na Kreuzbergu bardzo dużo posiadaczy luksusowych najnowszych Meroli są Turcy czy Arabowie na Harz-IV…, ale robią swoje interesy na boku i wożą się w Rolex’ach tłustymi brykami. Ciekawie. Pomyślałam, że Malik dostaje propsy nawet w Berku… To utwierdziło mnie w przekonaniu, że ten człowiek zmieni oblicze i image polskiej sceny. Jego starania w tym samym roku doceniono i zaproszono do bycia częścią soundtrack’u do filmu „Jak Zostałem Gangsterem”.

„Po tylu latach ciapaty numer jeden”!

2020 rok to zdecydowanie jeden z lepszych okresów w karierze rapera, który otworzył mu już oficjalnie kolejne furtki. Podczas wywiadów i rozmów nie krył swoich planów oraz powiązań z niemiecką sceną rapową, co uważam, dało mu możliwość przeniesienia zachodniej jakości na polski rynek. To również słychać w „Niedostępnym”, który jest wersją trendu Raf Camory.

Pewnego razu, podczas moich odwiedzin w 2020 roku w Poznaniu, siedziałam z kumplem w BMW z pancernymi szybami i nagle poleciały „Rundki”. Na początku track siadł mi dość średnio, potem obejrzałam klip… zobaczyłam featy, a potem uznałam go za ulubiony i przełomowy dla polskiej muzyki. Stary, byłam w Polsce, ale nie oglądałam typowo polskiego klipu. To było po prostu europejskie! Damn! W związku z kolejnym ruchem Montany w grze, który pozytywnie rozwalił głowę, było stworzenie już legit platformy, której szeregi zasilili artyści z różnymi etnicznie korzeniami na biało-czerwonym rynku rapowym. Mad ting! W mediach ukazał się news, że GM2L zasilili Alberto i Josef Bratan. Nie widziałam w Polsce jeszcze nigdy takiego multikulturowego labelu, nie było wcześniej także czarnoskórych raperów na naszym rynku, co dla wielu na pewno było sporym zdziwieniem. Polska nie jest państwem różnorodnym jak inne kraje europejskie pod względem etnicznym. Tego mi osobiście brakowało, osoby, która myśli poza box’em, kocha muzykę, a przy tym wie, jak dobrze ugryźć biznes. Wyśmienicie, że ten kraj zaczyna się w końcu normalizować i wzbogacać swoją scenę w coraz nowsze twarze oraz ludzi, którzy wiedzą, co to jest przemysł muzyczny.

Josef Bratan i Alberto – reprezentanci GM2L

Malik ma nosa do interesów i pływa sobie w tematyce marketingu jak bąbelki w szampanie. „GM2L nie kończy się tylko i wyłącznie na muzyce. Chcemy zbudować pewnego rodzaju movement, który będzie ludziom kojarzył się z całą kulturą miejską” –wyjaśnił podczas pewnego wywiadu raper. Umie dobrze zadbać o samego siebie, ale również wie, jak zrobić zdecydowany push nowych raperów w rynek. Jego podopieczni zostali wypromowani klasycznie, ale z budżetem. Malik przedstawił ich w swoich numerach i teledyskach. Bardzo korzystny i fair deal. Dobre plecy to zawsze podstawa. Pierwsze dostępne kawałki Alberto otrzymaliśmy w formie teledysków. Raper zaliczył także bardzo solidny i interesujący międzynarodowy feat z Mortel w „International”. Debiut Josefa Bratana można zaliczyć do równie dynamicznego i na petardzie. Bracia z afrykańskimi korzeniami szybko stanęli się twarzami polskiego drillu. Co nie ukrywajmy, jest przełamaniem też wszystkich dziwnych fobii obecnych w tym kraju.

Malik Montana stworzył bardzo silny Multikulti label z kolejnymi artystami jak: Kronkel Dom (Niemcy), Francuz Mordo (Francja) czy Bibič (pochodzenia bośniacko- tureckiego). Podczas gdy w Europie drill zaczęły tworzyć solidne ekipy jak np. Baby Gang z Włoch, Montana zaimportował do nas ten trend m.in. dzięki genialnemu „Wuwua” z Josefem Bratanem. Muszę tu osobiście przyznać, że tak jak znam polski rap, to najbardziej przełomowym rymem dla mnie, jako osoby, która nie ogarniała poglądowego ciemnogrodu w tym kraju był wers: „skurwysyny się patrzą, co to za bandyt fura, auto prowadzi murzyn, obok ziomek z podwórka…Wuwua”. Ciary! Oprócz pieczy nad labelem, w 2020 roku rozpoczęła się również era tłustych featów Malika Montany. „Mordo weź” z LX, członkiem słynnej nie tylko ze względu na muzykę, ale i poprzez kryminalne problemy 187 Strassenbande. Takie projekty pokazały, że Mosa posiada solidne kontakty i tworzy numery już z potencjałem światowego poziomu. Współpraca z Niemcem nie zakończyła się tylko na tym numerze, co słychać np. na „Es geht weiter”. Warto też wspomnieć o kolejnej międzynarodowej produkcji z Eight O „Kokain & Barbiepuppchen”.

„Pewne, że ważny jest sukces, ale ważniejszy jest honor. Dlatego możesz mnie nie lubić, ale ja i tak pozostanę sobą”

Pamiętamy wszyscy feat Palucha u Tovaritch’a, o wieści na temat tej kolaboracji byłam bardzo podekscytowana. Nie tylko dlatego, że uwielbiam robić trening siłowy podczas słuchania Tovaritch’a, ale ucieszył mnie fakt international kolabo. No i co, jakoś tak bezbarwnie to wyszło. Yuri, który prezentuje się bardzo solidnie gangstersko wbił do polski na klip, na którym widać było dość duży kontrast vibe’u między raperami. To po prostu nie siadło tak jak powinno. Niewykorzystany potencjał obrócił w sukces Malik. Klip nakręcony w „Artemis”, legendarnym klubie go go w Berlinie od razu przypadł nam do gustu. Sam beat od FRNKIE to majstersztyk. Raperzy do siebie pasują nie tylko wizualnie na klipie i mają naturalną chemię, bo obaj reprezentują to, o czym nawijają.

Na temat autentyczności raperów można napisać kolejną polemikę. Kto faktycznie kim jest czy tylko używa pewnego imagu, żeby robić muzykę, którą się jara to never ending story. W każdym razie moim zdaniem jest to jedna z najlepszych kolaboracji polsko-zagranicznych. Po prostu banger! Mosa w jednym z wywiadów wspomniał, że jara się bardzo francuską sceną i różnorakimi flow jakimi operują tam raperzy, no to czemu nie zrobić kolabo? Dobór gościa jakim był wszechstronnie utalentowany Sofian oddał pewnego rodzaju hołd francuskiej scenie. Owocem kolejnej kolaboracji jest polsko- francuskie „Click Clack Bang” ze świetnym Dossehem na feacie. Od momentu wydania „Rundek” nie tylko poleciały solidne gościnki, których mógłby pozazdrościć każdy polski raper. Ponadto Malik bardzo wysoko awansował pod względem swojego warsztatu i umiejętności, czego przykładem jest subtelny drillowy utwór „3 Telefony”, w którym wyraźnie bawi się flow. Pokazując znów wiele swoich twarzy, bez zawahania potwierdził swoją formę w bardzo egzotycznej kolaboracji.

Mata, Quebo i Malik – trzech muszkieterów, którzy są tak od siebie różni, ale tak spójni w swojej oryginalności, że razem skomponowali kolejny historyczny track „Papuga”. Malik nie zalicza już małych produkcyjnych wpadek jak na początku swojej kariery, tylko staje w szeregu z lirycznymi raperami, którzy nie reprezentują tej ulicznej strony hip-hopu i w dodatku promuje swój kolejny singiel w słynnej stacji JAM FM w berlińskim studio. Obserwuję naturalnie na Instagramie prowadzącą program Alishę Morgenstern i opadła mi kopara jak w jej story widziałam zapowiedź audycji z udziałem Malika Montany, który będzie promował swój singiel „Chodź” z Maxwellem (187 Strassenbande). Żaden polski raper nie wspiął się na szczyty promocji muzycznej na takim poziomie w Niemczech, umieszczając swoje nazwisko na bilbordzie w centrum Berlina przy okazji promocji „Brudasow” z wybitnym Farid Bangiem. Każdy ambitny człowiek, który ciężko pracuje na swój sukces lubi czasem zdobyć jakieś trofeum. Czas na udokumentowane rekordy, na które po ciężkim, wieloletnim hustlingu adekwatnie zasłużył. Po komercyjnym sukcesie Maty nikt nie spodziewał się, że to właśnie Malik pobije jego dokonanie, bo w ciągu doby „Jetlag” z DaChoyce odtworzono na Spotify 1 144 105 razy, jest to rekord polskojęzycznego utworu na tej platformie, który dotarł do top 50 na świecie. Teledysk nabił oczywiście wielomilionowe wyświetlenia i stał się medialnym sukcesem. Dobrą strategią Mosy jest to, że robi częste dropy. Pomiędzy pracą przy High League dopisał do swojego featuringowego menu współpracę ukraińsko-rosyjsko-niemiecką. Z Olexeshem kolaborował już kiedyś Paluch, natomiast kilka lat później to Olexesh zaprosił Malika na wspólny „Kurwas & Schaschlik”, które naliczyły satysfakcjonującą liczbę wyświetleń.

„Wiem, gdzie chcę iść, nie trzeba mi map, od zera na szczyt to brzmi dla mnie jak plan”

Malik Montana obrócił swoją „inność” w swoją złotą zaletę. Charyzmy przecież kupić się nie da. Sam wcielił w życie dewizę „Alles oder nix” . Dzięki wieloletniej styczności z niemiecką sceną rapową wiedział, jak robić muzykę, którą będą słuchać dilerzy z bramy, typy w samochodach, ludzie na imprezach i do czego dziewczyny będą trząść tyłkami w klubach. Jego wizje i sposób myślenia od początku wyprzedzały to, co działo się na polskiej scenie, a współpraca z Olkiem zapewniła mu produkcyjne wyżyny. Wypełnił lukę między ulicznym rapem, lirycznymi MC, a komercyjnym popytem. Jako jedyny posiada w swoim dorobku miażdżące głowę featuringi z międzynarodowymi raperami z pierwszych miejsc list przebojów, tworząc przy tym bezczelny street rap. To on sprowadził do Polski brzmienia z USA, Francji, Niemiec czy UK. Jeden z największych hustlerów polskiego rapu Malik Montana przytarł rogi nie tylko niedowiarkom, ale wszystkim rasistom, którzy nawet nim gardzili ze względu na jego pochodzenie. Nie każdy musi być fanem twórczości, ale nie da się go nie szanować. Jestem ciekawa, co przyniesie przyszłość. GO MALIK!

Amanda Nowaczyk aka Goldie @goldiethebossy


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Felieton

Sentino traci na konflikcie z Nitro – felieton

Ich spór przekłada się m.in. na odbiór muzyki rapera.

Opublikowany

 

Przyzwyczailiśmy się do tego, że Sentino mówi szybciej niż myśli i prowadzi wielofrontowe konflikty, atakując w niewybrednych słowach swoich oponentów, często grożąc im utratą zdrowia. Kiedy w ten sam sposób zaczął zwracać się do Nitrozyniaka, czara goryczy została przelana.

Nitrozyniak od zawsze bardzo pozytywnie wypowiadał się na temat Sentino. Starał się go bronić przed wszystkimi dookoła, nawet kiedy jego idol nie miał racji. To m.in. dzięki niemu raper wrócił na polską scenę i mógł się odbudować. Dzisiaj ma zasięgi, o których zawsze marzył. Kiedy więc Sentino zaczął odwracać się od Nitrozyniaka i traktować go jak innych oponentów, coś pękło. O jego nieodpowiednim zachowaniu zaczęli głośno mówić inni twórcy. – Lubię go dalej, ale ciężko mi to tolerować. Ciężko mi się tego słucha – mówił zniesmaczony Boxdel, kiedy Sentino zaczął insynuować, że może zawalczyć z Nitro na gali.

Głosy niezadowolenia pojawiły się także wśród fanów rapera, którzy do tej pory sumiennie supportowali swojego idola. Na grupie Sicarios słuchacze wyrażali swoje zaniepokojenie, mówiąc m.in. o „odklejce Sentino”. Najnowszy teledysk rapera „Lato” również potwierdza, że mają oni dość jego dziwnego zachowania. Ilość lajkow i dislajków po klipem prawie się zrównała, co dawno nie miało miejsca:

TPS podszczypuje Sentino?

O Sentino coraz częściej zaczęło się mówić również w kontekście takich chorób jak dwubiegunówka i schizofrenia. Wypowiedź Flera na temat rzekomej choroby Sebastiana wywołała u niego ogromną złość. Temat podłapali również polscy reprezentanci sceny:

Nitro usuwa Sentino ze swojej playlisty

Przez nieprzewidywalne zachowanie Sentino Nitrozyniak nie chce z nim dalej współpracować. Po kilku medialnych kłótniach doszli oni do chwilowego porozumienia, żeby wyprzedać merch Sicarios. W ten sposób youtuber chce odzyskać pieniądze, które zainwestował w nowopowstałą markę, która stworzył z raperem.

Warto też odnotować, że Nitro usunął wszystkie utwory ze swojej playlisty na Spotify, na której były głównie kawałki Sentino. Dodał tylko jeden numer „Martwe Ziomki” Tedego, który wymownie sugeruje, że to koniec przyjaźni.

Kariera oparta na konfliktach

Popularność Sentino zaczęła rosnąć skokowo, kiedy ten chciał wrócić na polską scenę i prowadził otwarty konflikt ze Step Records. Na temat rapera, jego potyczek z wytwórnią i jej reprezentantami pojawiło się dziesiątki artykułów. W ten sposób rozpoznawalność Sentino wyszła poza dotychczasowy krąg jego najwierniejszych fanów. W tym samym momencie raper zaczął upubliczniać lawinowo swoje nowe kawałki oraz wypuszczać wiele różnych krążków. W ten sposób ze swoją twórczością zaznajamiał osoby, które znały go dotychczas tylko przez powiedzenie kilku groźnych słów w kierunku tego czy innego rapera. Konflikty cały czas towarzyszyły raperowi, a kiedy jedne powoli wygasały starał się podkładać do pieca i tworzył sobie nowych oponentów. Jednym torem raper robił wokół siebie dużo szumu, a drugim przemycał swoje kawałki do odbiorców. Idealnie pasuje tutaj przysłowie: nieważne jak o tobie mówią, liczy się tylko to, żeby po prostu mówili, a im gorzej mówią, tym korzystniej dla ciebie.

Czy Sentino straci na konflikcie z Nitro? Tylko na chwilę. Długodystansowo na pewno nie. Słuchacze są jak wyborcy, zapominają o wybrykach wybrańców narodu.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Felieton

Bedoes w stroju wróżki na koncercie. Czy SBM wyrzuci go jak Deysa?

Solar i Białas pozbywali się kiedyś raperów za przyjście na koncert w „sukience”.

Opublikowany

 

Przez

bedoes wróżka
fot. @kadovsky

Podczas wczorajszego koncertu Kinnego Zimmera na Orange Warsaw Festival nieoczekiwanie na scenie pojawił się Bedoes. Raper wzbudził konsternację u słuchaczy, ponieważ pojawił się w stroju wróżki.

Bedoes w przebraniu wróżki

W piątek wieczorem na torze wyścigów konnych na warszawskim Służewcu odbył się koncert Kinnego Zimmera. W pewnym momencie na scenie pojawił się Bedoes. Miał on przy sobie nie tylko mikrofon, ale także doczepione do pleców, różowe skrzydełka. Udawał wróżkę. Bynajmniej nie wróżkę Balię (Kołcz, pamiętamy!)

Tym niecodziennym strojem raper nawiązał prawdopodobnie do popularnej kreskówki o wróżkach „Klub Winx”. Tą bajką inspirowane są m.in. koszulki „Bedoesiar”, które wypuściła SB Maffija.

Sukienka gorsza od różowych skrzydełek?

Przebranie Bedoesa natychmiast przywołuje pamiętną akcję z 2014 roku, kiedy Solar i Białas wyrzucili ze swoich szeregów Deysa. Powód? Pojawił się on na koncercie w „sukience”, a bardziej uszczegóławiając, w takiej przedłużonej koszulce.

– Cześć, chcielibyśmy poinformować o paru istotnych zmianach, które zachodzą w naszej kochanej SB Maffiji. Z szeregów zostają wypi*rdoleni: Deys (za przyjście na koncert SB Maffiji w Sukience (K*RWA JEGO MAĆ), a także za to, że nawet jego własny brat powiedział o nim, że jest p*dałem) – informowała przed laty warszawska ekipa.

– Po pierwsze sukienkę, za którą wpierdalają z SB MAFFIJI można nabyć na UrbanFlavours. pl :v Polecam. Po drugie BIAŁAS. Wyjebać z SB to byś mnie kurwa mógł gdybym tam jeszcze był. Po trzecie mój brat, jest k*rwa ZNIESMACZONY (zważ na słowo) tym kłamstwem, ale zarzutów odnośnie „pedalstwa” nie będziemy rozkminiać, bo mało czasu (wiesz, dziewczyna praca) – ripostował wtedy Deys.

Strój, w którym Deys pojawił się na koncercie

Jak widać włodarze SBM Label jeszcze parę lat temu byli bardzo konsekwentni w swoich decyzjach. Czy podobne konsekwencje dotkną także Bedoesa i zostanie on wykluczony z wytwórni? Chyba nie mamy wątpliwości, że to się nie stanie. Pozbywanie się z labelu przysłowiowej kury znoszącej złote jajka to co najmniej poważny błąd biznesowy.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Popularne

Copyright © Łukasz Kazek dla GlamRap.pl 2011-2023.
(Ta strona może używać Cookies, przeglądanie jej to zgoda na ich używanie.)