Recenzja
RECENZJA: Pawbeats – ”Utopia”

Pawbeats, kojarzony powszechnie ze współpracy między innymi z DKA, Biszem, Pihem czy Miuoshem intrygował za sprawą swego rozpoznawalnego stylu – stawiania w swoich podkładach na brzmienie żywych instrumentó Utwory, do których przyłożył rękę wyróżniały się smakowicie na tle dokonań innych bitmejkerów, a niektóre z nich wdarły się do świadomości słuchaczy przebojem. Kiedy zapowiedziana została jego płyta producencka, i na jaw zaczęły wychodzić stymulujące wyobraźnię planowane kolaboracje oraz informacje odnośnie instrumentów mających się na niej pojawić, oczekiwania wobec projektu rosły. Trwający pół godziny filmik przedstawiający pracę nad dziełem, który pojawił się na ponad miesiąc przed jego premierą, w sposób ostateczny wzmógł ciekawość odnośnie jego. Jak rzeczywiście prezentuje się ''Utopia''?
Zacznijmy od omówienia najmocniejszych punktów albumu. Już warstwa muzyczna otwierającego album utworu pt. ''Dzień Polarny'' gdzie udzielają się Jinx, Onar, Bonson i Miuosh, mówi bardzo wiele o tym, czego spodziewać można się po jego brzmieniu oraz podejmowanej w niej zadumanej tematyce. Opowiada on o dłużących się w nieskończoność chwilach niemocy, popadaniu w marazm i oczekiwaniu na nadzieję, zaś fortepian i skrzypce oddają świetnie obezwładniający ciężar chandry. ''Bracia'' autorstwa Flojda i Rovera to tragiczna opowieść o wychowujących się ciężkich warunkach materialnych dwójce braci, z których młodszy pasjonował się grą na fortepianie, a starszy z poświęceniem handlował substancjami psychoaktywnymi żeby zapewnić lepszy byt rodzinie. Utwór przemawia do odbiorcy tym silniej, że przedstawiona na nim historia jest według snujących ją autentyczna, a nakreślona w nim postać grającego na fortepianie młodzieńca wywołuje tym większe emocje właśnie z powodu pojawienia się jej na albumie producenta stawiającego na brzmienie fortepianu. Singlowy ''Na Miarę'', w którym udzielił się Paluch, to tradycyjna, refleksyjna życiówka której nie mogło zabraknąć na albumie. Raper przemyca wiele interesujących spostrzeżeń dotyczących zmian w mentalności społeczeństwa, wykorzystywania potencjału życia, wyznaczania priorytetów, itd. Poziomowi liryki rapera nie dotrzymuje niestety kroku warstwa muzyczna, wypadająca najwyżej przeciętnie na tle najlepszych produkcji na ''Utopii''. ''Maski'' Vixena, Ciry i Hukosa to pełen klasy utwór opowiadających o wynikających ze strachu maskowaniu emocji oraz swoich niedoskonałości, utwór pozbawiony nadmiernych nostalgicznych naleciałości, zaś KęKę w ''Momentach'' snuje ciekawą opowieść o rozterkach sercowych. ''Widnokrąg'' Zeusa to tekstowo śmiertelnie poważny, ale podany w przebojowej formie utwór bezsprzecznie stanowiący koronny dowód życiowej formy rapera. Przejmująca do grozy, gęsta brzmieniowo esencja jego twórczości. Przykład na to, jak podjąć dany temat i wyczerpać go przy tym całkowicie, zupełnie tak, jakby pisało się ostatni tekst w życiu, podsumowujący je do ostatku. Dynamika sekcji rytmicznych typowa dla Pawbeatsa oraz jej zmiany zaprezentowane są tu w pełnej krasie, a instrumenty – skrzypce, gitara oraz fortepian – znakomicie komponują się ze sobą tworząc przejmujący nastrój. ''Widnokrąg'' to w moim odczuciu najlepszy rapowy numer tego roku spośród tysięcy które dane było mi słyszeć – artystyczne arcydzieło geniusza rapu i utalentowanego instrumentalisty.
O dziwo, jednymi z najlepszych utworów zamieszczonych na albumie są te, tekstowo stanowiące tak znienawidzony przez wielu słuchaczy Rap o Rapie. W ''Weź Się Nie Obraź'' Oxon daje doskonały przykład na to, że jeśli się chce, można zarapować na ''Utopii'' nie popadając przy tym w ckliwości, nawet pomimo narzucającego się nachalnie, wyraźnie melancholijnego polotu podkładu. Raper opowiada w naprawdę urzekający sposób o swoim podejściu do tworzenia muzyki, szczerze, bez robienia się na bóstwo, patetycznej idealizacji i przejaskrawień. Wyśmienite flow rapera, mnóstwo pozytywnej energii przez niego przekazywanej, oraz tekstowy popis jego wysokich możliwości techniczno-merytorycznych wbija się mocno w pamięć i sprawia, że tej muzyki się nie chłonie, ją się ćpa. Z kolei w ''To Tylko Muzyka'' Tede opowiada z perspektywy weterana sceny rapowej o sile muzyki, odpowiedzialności związanej z tworzeniem jej oraz szkodliwymi społecznie nadużyciami, których niektórzy artyści dopuszczają się kreując ją, przesadnym traktowaniem jej jak religię przez słuchaczy, nadmiernym dorabianiem do niej ideologii, wiele mówiącym popytem na rap. Podkład utworu jako jeden z nielicznych posiada przeplatający się w nim prawdziwie niepokojący motyw, znakomicie wykorzystany przez rapera. ''To Tylko Muzyka'' to numer nie tylko świetnie brzmiący, ale bardzo istotny tekstowo.
Na osobną uwagę zasługują trzy utwory z udziałem płci pięknej, traktujące o sprawach damsko męskich. Każdy z tracków, pomimo podjętej takiej samej tematyki, różni się od siebie znacznie nastrojem, dynamiką, potencjałem. ''Euforia'' Quebonafide i wokalistki Kasi Grzesiek opowiada o obłędnych emocjach doświadczanych przez parę kochających się ludzi. Raper w swojej zwrotce bezbłędnie opisał krańcowe stany emocjonalne towarzyszące zakochaniu, ekstatyczne postradanie zmysłów, zaś bardzo melodyjny refren odśpiewany przez Kasię Grzesiek dopełnia popowego tonu utworu – popowego w dobrym tego słowa znaczeniu – o którym stanowi również jego dynamiczny podkład, czyniąc z niego potencjalny hit radiowy. Kolejnym numerem opracowanym w nakreślonym schemacie jest ''Porozmawiaj z Nią'' Lilu i PeeRZeta. Utwór opowiada o napięciu wzrastającym pomiędzy parą kochanków na wskutek milczenia, z perspektywy obojga z nich – najpierw kobiety, potem mężczyzny. Trzeba przyznać, że artyści włożyli w numer masę emocji, i zdołali przekazać je w świetnie przyswajalnej formie. Dziewczęca pretensjonalność refrenu Lilu z początku budziła we mnie mieszane uczucia, ale już po kilku odsłuchach byłem w stanie stwierdzić bez wątpienia, że wychodzi utworowi jak najbardziej na dobre, tym bardziej w odniesieniu do nawiniętej z nutą wyrafinowanej, męskiej suchości zwrotki rapera. Łagodny, pełen romantycznej finezji bit znacznie różni się od większości zamieszczonych na albumie, ponieważ jego motywu przewodniego nie stanowią partie fortepianowe. W ''Nie Szukaj Mnie'' VNM-a oraz wokalistki Marceliny raper sunie po bicie z perfekcyjną płynnością, naświetlając malowniczo widok swojego mieszkania, z którego pod jego nieobecność wyprowadziła się jego dziewczyna. Słuchacz spragniony idealnego rapu i nastawiony na niego z uwagi na wiele obiecujący początek utworu będzie jednak zawiedziony, bowiem przez jego większość przewija się z gracją złomowanego pociągu cukierkowy do cna, i dziecinnie brzmiący jazgot Marceliny, którego słuchanie jest katorżniczą wręcz mordęgą. Naprawdę, nie jestem w stanie powiedzieć, co pchnęło Pawbeatsa do zaangażowania dziewczyny w piosenkę równoznacznego ze zrujnowaniem jej, jak można było wypełnić jej przesłodzonym do wyrzygania wokalem niemal cały utwór zamiast pozwolić Venomowi na pełne rozwinięcie skrzydeł. ''Nie Szukaj Mnie'' to najbardziej sknocony rapowy numer, jaki kiedykolwiek słyszałem.
Znajduje się na albumie jeden utwór utrzymany w zupełnie innej stylistyce muzyczno-lirycznej, niż wszystkie inne składające się na niego – wieńcząca go horrorcore'owa ''Schizofrenia'' na której udzielili się Rahim, Pih oraz Buka. W tekście otrzymujemy sutą porcję ociekających krwią, czarnych wizji jakby wyjętych żywcem z koszmaru szaleńca. Makabryczne opisy okaleczeń, tortur, ledwie uchwytne prześwity świata paranormalnego, przesycenie świadomością nieuchronnej śmierci, obłędnej iluzji. Rahim fascynuje paraliżująco swoim wokalem rzeczywiście wskazującym na niezrównoważenie, Buka kolorowo łączy kontrastujące ze sobą motywy feeryczne i makabryczne, zaś Pih w sposób autentycznie przejmujący grozą nakreśla zaburzoną percepcję osoby nie potrafiącej odróżnić urojeń i halucynacji od rzeczywistości. Na sam koniec swej zwrotki, kiedy w podkładzie następuje niezwykłe, kołysankowe przejście, raper w stopniu szczytowo oddziałującym na odbiorcę rapuje: ''I kiedy mnie uwolnisz przyjmę to z pokorą/Dam zgasnąć neuronom, opadną jak płatki róż/Życie mnie męczy, wanna gorącej wody/Z kompletem noży kładę się w ciszy do snu''. Po prostu musicie to usłyszeć – przebywając nocą sami, na słuchawkach, w dobrze zaciemnionym pomieszczeniu. Utwór dowodzi tego, że Pawbeats potrafi stworzyć wysokiej klasy podkład w złowieszczym klimacie, a właśnie tego przydałoby się w warstwie muzycznej ''Utopii'' więcej – surowej powagi, gorzkiego zakręcenia, agresywnej posępności – a album zyskałby znacznie na mocy.
Są na ''Utopii'' również słabe numery, które lepiej byłoby wyrzucić z niej by nie zamęczać słuchacza nadmiarem smętności. Zaliczam do nich ''Pozory'' Danny'ego i Diseta, oraz ''Martwy Piksel'' Mam na Imię Aleksander i Haju. Instrumentalna, tytułowa ''Utopia'' również nie wkomponowuje się udanie w całość, wycieńczając uszy patosem. Warto dodać, że album ma w sobie na tyle duży ładunek emocjonalny, że po pierwszych dwóch jego odsłuchach pewne jego tony odbierałem jako patetyczne, łzawe. Kilka historii na nim przedstawionych wydało mi się nazbyt banalnych i ckliwych, a ogół materiału zalatujący tandetą, ale z czasem przyszło mi zmienić zdanie, chociaż nie do końca. Solo gitarowe na koniec utworu ''Bracia'' brzmi nieznośnie kiczowato i psuje wrażenie płynące z jego odsłuchu.
Znając nieco wcześniejszych dokonań Pawbeats'a, spodziewałem się tego, że jego album producencki będzie utrzymany muzycznie w poważniejszym, surowszym tonie, tymczasem dźwięk fortepianu nie sprawia o dziwo, że album ma ciężkie brzmienie, wręcz nawet przeciwnie – okazał się on dość popowy. Od strony technicznej fortepianowa gra producenta jest bez zarzutu, brak w niej jakichkolwiek fałszywych dźwięków, kakofonii, itd., jednak poszczególne partie klawiszowe są momentami pełne nostalgii i zadumy dość dziwacznej, i w ilości przesadnej. Podobnie sprawa ma się z dynamiką sekwencji rytmicznych – pojawiającej się zbyt często, utrzymanej w szybkim tempie płaskiej perkusji. Znacznie strawniejszy klimat wygenerowany został przez inne instrumenty użyte w podkładach, ale i tutaj coś nie gra – być może brzmienie jest zbyt czyste na rap.
Nie ulega wątpliwości, że ''Utopia'' jest projektem nowatorskim, że to pierwsze duże kroki w stronę przetarcia pewnego niedostępnego większości muzykom szlaku, stąd też wypada wybaczyć pewne nawet dość istotne błędy na niej popełnione. Pierwsze odsłuchy rapowego albumu, na którym warstwa muzyczna oparta jest w tak dużym stopniu na żywych instrumentach, wywołuje dość mieszane uczucia, i moje zdanie na temat albumu zmieniało się kilkukrotnie w trakcie sesji z nim, ale kilka październikowych spacerów podczas których nosiłem w sobie podkłady nostalgii zawarte na albumie, zmieniły moje o nim zdanie i ugruntowało je. Na ''Utopii'' tak tekstowo, jak i muzycznie odmalowano całą masę uczuć, toteż odbiór dzieła, i jego ocena, zależna w ponadprzeciętnej mierze od emocjonalności jego odbiorcy. Słuchacze łatwo wzruszający się mogą spokojnie dodać do oceny jeden punkt i nie rozstawać się z albumem przez całą jesień. Ja sam z pewnością spędzę z nią znaczną jej część. Ocena: 4/6
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Recenzja
Fazi & Mei „Delirium”: osobisty przekaz, bez wymyślania rapu na nowo – recenzja
Czy duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin?

Ustalmy to już na samym początku. ”Delirium” to nie jest album, który ma kogokolwiek przekonać do twórczości Faziego lub Mei. Ten materiał momentami zdaje się nawet mieć zupełnie odwrotny cel. I mnie to wcale nie dziwi. Krzysztof debiutował prawie 30 lat temu i nikomu nic udowadniać nie musi. Może natomiast nadal tworzyć muzykę, do jakiej przyzwyczaił już swoich odbiorców, urozmaicając jej format o duet z Mei. Dzisiaj pochylimy się nad tym materiałem.
“To już nie muzyka, którą pokochałem
Nieziemskie geny i do tego talent
Jestem poetą z milionem wad
Nieraz się porzygałem od waszych dobrych rad”
Pierwsze, a zarazem podstawowe pytanie jakie powinniśmy sobie tutaj zadać to… czy ten duet ma w ogóle sens? Zanim to rozstrzygniemy, przyjrzyjmy się samemu projektowi. „Delirium” to materiał bliższy formatowi EPki. Zawiera zaledwie sześć numerów, z czego aż pięć w akompaniamencie śpiewu Zdziarki. Co do warstwy lirycznej – teksty poruszają tematy introspekcji, rozliczeń z przeszłością oraz trudnych emocji, typowo już dla tego duetu. Przekaz jest osobisty, wręcz konfesyjny. Fazi nie wymyśla tutaj rapu na nowo i prezentuje raczej swój charakterystyczny, szorstki styl. Mei natomiast dostarcza nam większej melodyjności tworząc między muzykami wyraźny kontrast. I w takiej konfiguracji, duet ten ma i ręce i nogi. Gdyby ci artyści próbowali mierzyć się z mikrofonem w stricte tym samym stylu, zapewne ponieśliby porażkę.
I wchodzę w social media, by znów to zobaczyć
Jak wielki uśmiech skrywa poziom Twej rozpaczy
Beznadziejna pustka rozrywa Cię od środka
Gdy nie możesz sprostać, goniąc wirtualną postać
Choć nie pozornie, „Delirium” to materiał, który już zapisał się na kartach historii polskiego rapu. W jaki sposób? Poprzez utwór „Wirtualna postać” z gościnnym udziałem Liroya. Bo to właśnie wraz z jego publikacją zakończył się pierwszy beef w polskim rapie. Trochę historii dla kontekstu. Konflikt między Panami rozpoczął się w 1995 roku poprzez premierę „Antyliroya”. Co najważniejsze w kontekście tej recenzji, spór ten oficjalnie nigdy nie został wyjaśniony. Aż do “Delirium”. Z perspektywy kultury Hip-Hopu w Polsce, to nadwyraz ważne wydarzenie. W pewnych czasach równie niewyobrażalne jak zgoda Peji i Tedego. A jednak do tego doszło. A pozostając już w temacie rapowych featureingów, na płycie udzielił się także wyżej wymieniony Rychu, Pih i Dono.
Spektakl trwa, każdy gra, ten, co ma
Ukrywając twarz za tym, co podpowie świat
„Delirium” to projekt, który jest właśnie tym, czego po nim się spodziewacie. Nie zawiera fikołków, skoków w dal i innych akrobacji artystycznych. Jest za to muzyka – surowa, dynamiczna, emocjonalna. Duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin. A było nim przygotowanie płyty, na której nie będą siebie nawzajem tłamsić lub zagłuszać. Drugim egzaminem będzie odbiór słuchaczy. Wynik tego testu pozostawiam do waszej opinii.
Recenzja
Biografia Sentino „Tatuażyk” – przedpremierowa recenzja
„Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.

Przeczytałem autobiograficzną książkę Sentino… i dzisiaj Wam o niej opowiem.
Ustalmy to jednak na samym początku. Ja nie wierzyłem, że to wydanie kiedykolwiek ujrzy światło dzienne. Brałem ten projekt pod uwagę równie poważnie co szlugi Alvarezy, napój Midas, wódkę Tatuażyk, high-endową markę Sicarios Culture z dresami po 200 euro i całą rzeszę innych pomysłów na komercjalizację postaci Sentino. Jaka była więc szansa na powodzenie tego projektu? A jednak fizyczny egzemplarz biografii Sentence trafił w końcu do mojej ręki. Prosto z drukarni, prosto z rąk Truemana na Złotej 44, prosto do czytelników portalu GlamRap, aby jako pierwsi dowiedzieli się co skrywa w sobie “Tatuażyk”.
Technicznie jest to wywiad rzeka. Sentino naprowadzany pytaniami swojego rozmówcy opowiada o tym, co, gdzie, kiedy, z kim zrobił. Przez większość książki idą oni całkiem chronologicznie, aby pod koniec już stricte wyrywkowo rozwijać najbardziej intrygujące kwestie. Sebastian zaczyna swój wywód od bardzo szczegółowego omówienia swojego dzieciństwa i aspektów, które ukształtowały go jako człowieka. To właśnie tutaj pierwszy raz publicznie opowiada on więcej o swojej rodzinie i wychowaniu. Uważni słuchacze Alvareza od razu wyłapią fragmenty pasujące treścią do konkretnych zwrotek w twórczości rapera. Pojawiają się też tematy nigdzie wcześniej nie poruszane. Dowiecie się z tej lektury między innymi szczegółów pierwszego stosunku seksualnego Sentino oraz rozstania jego rodziców.
Po omówieniu młodzieńczych lat zaczyna się kwestia buntu, która towarzyszy nam do samego końca lektury. Sebastian zdaje się postacią niezmiennie idącą na przekór otaczającym go standardom. Dotknięty specyficznymi sytuacjami za młodu, emigrując z kraju do kraju, nauczył się żyć w niezmiernie specyficzny sposób. I ten lifestyle towarzyszy mu od 16 roku życia, aż po dziś dzień. Tylko że on go nie wybrał a mimowolnie zaczął w nim funkcjonować. Chociaż ewidentnie Sentence przechodzi przez różne etapy życia, które ta książka umiejętnie dzieli kolejnymi rozdziałami, to wciąż pozostaje on tą samą osobą. Zresztą tyczy się to również jego wyglądu. I tutaj pojawia się bardzo ważna kwestia. Bo ogromną zaletą “Tatuażyka” są zawarte w nim materiały z prywatnych zbiorów rodziny Sentino. Fotografie, rysunki, skany rękopisów, które to razem z kodami QR (stanowiącymi odnośniki do konkretnych utworów muzycznych) stały się fenomenalnym uzupełnieniem książki. To w pewien sposób nadało biografii charakteru i bardziej urzeczywistnionego zarysu.
Mam też parę dotkliwych uwag co do “Tatuażyka”. Po omówieniu dzieciństwa zaczyna się istny fabularny rollercoaster. Niektóre lata życia naszego bohatera zawarte są w paru zdaniach. Sentence nie raz stawia w losowym momencie zdecydowaną kropkę, odmawiając kontynuowania danego tematu. Rzecz jasna wynika to z dotkliwości wspomnień do jakich musi on na potrzebę wywiadu wracać. Nie dziwi więc wzmianka o butelce alkoholu towarzyszącej Sentino w trakcie rozmowy. Jednak te urywane kwestie szkodzą książce jako biografii. Ostatecznie “Tatuażyk” to 220 stron tekstu, napisanego bardzo dużą czcionką, wraz z wielkimi odstępami między akapitami. Lektura na jeden wieczór. A szkoda, bo potencjał był tu zdecydowanie na dłuższe dzieło. Brakuje mi też uwzględnienia wielu postaci. Rozmówca dopytuje się co prawda o różne nazwiska ze świata showbiznesu, jak Malik, Mata, Diho, Kaz Bałagane, TPS i Paluch, jednak to stanowczo za mało. Wiele osób jak chociażby Raff Smirnoff zostało niestety pominiętych. A no i jeszcze jedna rzecz, wielokrotnie pojawia się błąd zapisu liczbowego. Zamiast 40 tysięcy mamy “40 000 tysięcy”. To powinna akurat korekta wyłapać.
Wbrew pozorom nie jest to wesoła lektura pełna pięknych opowieści na temat kradzieży małp z Gibraltaru i rzucaniu talerzami w restauracjach z latynoskimi kobietami u boku. Dużo w niej bólu i walki o lepsze dzisiaj, bo „jutro” zdaje się dla Sebastiana mniej ciekawe niż obecna chwila. Sentino z pewnością prezentuje się w „Tatuażyku” jako jedna z najciekawszych person w polskim przemyśle muzycznym jednak nie zawsze w ten sposób, w jaki sam by sobie życzył. Zawód poczują także czytelnicy ciekawi historii Sentence z “ulicy”, nad czym w posłowiu ubolewa sam autor książki. Nadal nie wiemy co wiązało tego polsko-niemieckiego rapera z Hellsami. Zawarta prywata raczej usatysfakcjonuje fanów, chcących, chociaż troszkę lepiej poznać swojego idola. Słowem podsumowania tego tekstu niech będzie poniższy cytat z posłowia, z którym to Was zostawię.
”W jego otoczeniu od zawsze był brak jakiejkolwiek osoby, której mógłby zaufać. W koło tylko k*rwy i gangsterzy. Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.
Recenzja
Sapi Tha King „Wado Loco”: Odklejenia korposzczura – recenzja
Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart.

Każda recenzja wymaga ode mnie przynajmniej kilkukrotnego przesłuchania ocenianego materiału. Nieraz kilkunastokrotnego. W międzyczasie sporządzam notatki i spisuję luźne myśli. Naturalnie rzecz biorąc, pierwszy odsłuch daje mi ich najwięcej. Chociaż najbardziej wnikliwe obserwacje przychodzą dopiero z kolejnymi godzinami. No i tak sobie spoglądam na moje notatki po czterech pierwszych numerach „Wado Loco”: Seplenienie, gubienie rytmu, udawanie, że potrafi śpiewać + problemy z tempem i tonacją. Wiem już, że to będzie uciążliwa recenzja. Przed wami debiutant. Sapi Tha King.
“Jebać stare baby, jebać stare baby, jebać stare baby.
U u a a po co dzwoniłaś na psy, kurwa?”
Może Sapi ma problemy z prawie każdym aspektem muzycznym, ale za to porywa głęboką liryką. Nie no, żartuję. Jest taki numer jak „Zamknij ryj”, w którym Sapi zapewnia, że żadne komentarze go nie bolą. Totalnie nie obchodzą. Żadne. Dlatego pełen emocji nagrywa numer, gdzie obraża osoby, którym nie podoba się jego muzyka. Rzuca przy tym pełną gamą obelg i wyzwisk. Skoro tak bardzo ma to w poważaniu to, z jakiego powodu tak sfrustrowany o tym nagrywa? Pytanie retoryczne, wszyscy znamy odpowiedź. Jednak najbardziej mnie zaintrygowały wspomnienia z pracy w korporacji IT. Na przykład w kawałku „Baba z HR” nasz bohater recenzji żali się, że chcieli go zwolnić za przychodzenie pijanym do pracy. Poważnie. Dziwi się on też temu, że na spotkaniach integracyjnych ludzie pozwalają sobie na zabawę, a w zakładzie pracy to już niezbyt. Innym razem pojawia się temat wyzysku i pracy na czarno. To akurat są tematy z kategorii poważnych. Jednak budowanie wokół siebie otoczki korposzczura z ilością odklejeń na poziomie Malika Montany, zupełnie rujnuje sens podejmowania takiej problematyki.
“I k*rwa teraz siedzisz taki sfrustrowany, że my mamy takie durne wersy.
K*rwa nie masz roboty, siedzisz u matki.
Jedyne co jej dorzucasz to k*rwa pranie do pralki.
Ty j*bana parówo, śmieciu. Jesteś nikim”
Techniką Sapi też nie grzeszy. Wiele rymów jest do przewidzenia, jeszcze zanim padną z ust rapera. Zupełna amatorszczyzna. A są jakieś plusy albumu „Wado Loco”? Znajdą się. Utwór „Królowa manipulacji” porusza arcy ważny temat współczesnych relacji w geocentrycznym świecie. Wiecie – mężczyzna zły, kobieta dobra. Nigdy na odwrót. Jakbyście czytali Onet i w jakimś kosmicznym otępieniu stwierdzili, że jego pseudoredaktorzy mogą mówić z sensem. To właśnie o takiej nowoczesnej patologii traktuje ten numer. Z kilometra też czuć od Sapiego mocne przywiązanie do miejsca wychowania. Wplątywanie swojego pochodzenia między wersami, zawsze jest mile widziane w rapie. Nie można też raperowi odmówić charyzmy, która to konsekwentnie buduje autentyczność wokół jego persony. O i jeszcze dwa słowa. Kubi Producent. Bo to on podjął się wyprodukowania wszystkich bitów na ten album. Świetna robota. Gościnne zwrotki położyli natomiast Fukaj i Kizo. No i tutaj chciałbym zwrócić uwagę na tego pierwszego pana. Chłopak, który jest moim zdaniem autorem najgorszego albumu wydanego nakładem SBM Label, nagrał zaskakująco porządną zwrotkę. Prawdopodobnie najlepszą w swojej dotychczasowej karierze. Jeszcze może coś z niego być. Kibicuję.
„Robiłem strony internetowe, configi portów i także grafiki
I cały czas darłeś mordę, straszyłeś brakiem pensji, zamiast zachęcić
Myślałeś, że mając monopol w tym mieście, możesz swoich podwładnych tępić
Chuj ci do mordy, ty stary chamie, jeśli teraz dziwko to słyszysz”
Poziom polskiego rapu leży. Rok 2023 jest wyjątkowo felerny pod tym kątem. Popularność takich person jak Sapi Tha King jest jedynie tego smutnym potwierdzeniem. Gdzie jest biuro ochrony rapu, kiedy jest naprawdę potrzebne? Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart. Szczerze, to z coraz większym zaniepokojeniem obserwuję takie ekscesy. Mam spore obawy przed tym, aby takie albumy miały być codziennością na scenie. To nie jest żaden performens wychodzący przed szereg. To wymizerowany produkt. Jednak nie skreślałbym jeszcze Sapiego. Tha King pomimo tego, że aktualnie kuleje w tworzeniu muzyki — przynajmniej próbuje iść własną drogą. W przyszłości mu to zapewne zaowocuje. Ale patrząc na “Wado Loco”… to zdecydowanie w tej dalszej przyszłości.
“Byłaś największą brudaską, jaką poznałem
Stawałem na końcu chuja, a w zamian chuja dostałem
Tyle razy myślałem, że sam odwiedzę Ostrawę
I pojadę na kurwy, jeszcze przed karnawałem”
Ps: A myślałem, że po „Kici Meow” Reto i Leosi już nic gorszego nie usłyszę.
Ocena płyty Sapi Tha King „Wado Loco”:
Tracklista
- Nawet jeśli nie wyjdzie mi z rapem
- Jestem młody
- To wszystko dała mi branża IT
- 10K20K
- 200km/h (Unreleased)
- Baba z HR (Unreleased)
- Terabajt
- Mimo że dzwonisz
- Zamknij ryj (Unreleased)
- Chcę mi się pić (Unreleased)
- Królowa Manipulacji
- Pytasz mnie czy zaufam? (Unreleased)
- Służbistka
Recenzja
Chivas „młody say10”: tylko hity – recenzja
W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby pięć lat i z trzy wydane albumy.

Znacie to uczucie, kiedy polski rap was pozytywnie zaskakuje? Ja też niezbyt. Natomiast każdy taki eksces warty jest naszej uwagi. Z tego właśnie powodu spotykamy się dzisiaj w ramach recenzji albumu Chivasa. Fakt, rzadko kiedy tak z góry narzucam moje odczucia przy pisaniu opinii o danym krążku. “Młody say10” jednak jest dla mnie zupełnym przełomem w postrzeganiu postaci jego autora. Stąd recenzja być może nacechowana będzie moją sympatią już od początku, taki wyjątek.
Wyjdę sobie na dwór, bo mieszkam sam
Spotkam kogoś, kto mnie słucha i kojarzy twarz
Jest podobna do Jezusa, to trochę pojebane
Bo nie jestem jego fanem, ale fajnie, gdyby był
Chivasowi nigdy nie można było odmówić zdolności stricte wokalnych. Niestety obrany przez niego styl, zdawał się nie do końca przemyślany czy opanowany przez samego artystę. Tak jak doskonale rozumiałem fenomen podopiecznego Szpaka przy okazji debiutu, daleko mi było do propsowania “nauczyłem się przeklinać”. Co się zmieniło? W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby z trzy longplaye. “Młody say10” pozbawiony jest chaosu, pomimo dużej dynamiki. Muzyk bezbłędnie lawiruje klimatami popu, rocka, punka i rapu, nie dając nawet na sekundę odlecieć myślami odbiorcy. Materiał płynie, jakby był zaledwie jednym utworem. Dawno nie spotkałem się z taką spójnością.
I się zastanawiam cały czas, czy jej kupić gaz?
Czy ona mnie kocha, czy chce się tylko pieprzyć?
I tak cały czas, czy jej kupić gaz?
“Młody say10” zawiera jedenaście pozycji na trackliście, a co za tym idzie album trwa jedynie 26 minut. Bez gościnnych wokali. Jednak wbrew pozorom, płyta nie pozostawia po sobie odczucia niedosytu. Dlaczego? Materiał skrojony został na miarę z każdej strony. Z pewnością pomocnym w tym aspekcie był fakt, że za wyprodukowanie wszystkich bitów odpowiedzialny jest sam Chivas. Dalej. Podopieczny Szpaka rapuje o emocjach jakie spotyka przy dobitnie życiowych sytuacjach. Bez wyniosłości. Bez bawienia się w wieszcza. Przebijają się przede wszystkim negatywne myśli, nie raz wypowiedziane w sposób bardzo prosty. Nie doszukiwałbym się jednak legendarnie złożonych zwrotek. Co więcej, ten album wcale taki nie musi taki być, aby pozostać wybitnym dziełem. Poprzez odpowiednią zmianę tempa i akcentu, utwory pozostają prawidłowo skonstruowane bez zmuszania się do pisania wersów pod stałą liczbę sylab.
Moja pierwsza dziewczyna udawała, że ma raka
Dawno temu, no i wcale nie umarła
To nie jest gatunek rapu jaki będę sobie słuchał w wolnym czasie. Jednak docenić muszę jakim ewenementem na naszej scenie jest “młody10”. To świerzość jakiej nie podrobisz. Styl wykreowany przez Chivasa jest unikalny w polskich realiach i pozostawia po sobie wrażenie jeszcze sporego potencjału do wydobycia. Przyjemnie mi jest jeszcze czasem się zaskoczyć słuchając polskiego rapu.
Przez siedem lat adorowałem głupią szmulę
Nie chodzi o D–, ani K–, ani Zuzię, ta pierwsza to zrozumie
A w sumie szczerze niezbyt chciałem gadać o tej drugiej
(Czemu? Czemu?) To ta od raka
Ocena płyty Chivas „młody say10”: 9.3/10
Tracklista
- anyżowe żelki
- narcyz
- koleżanko mojej byłej
- drzewko
- to ostatni raz gdy jadę nad bałtyk
- miałem kolegę bartka
- kupić jej gaz czy torebkę?
- jesteś najlepszy/najlepsza
- mam chyba za drogie auto
- prevka na płytę może (młody say10)
Recenzja
DeNekstBest „Młyn”: Czarny koń – recenzja
W pełni wykorzystany potencjał przyjętego formatu krążka.

Denekstbest odżyło. Poczynając od kontynuacji mixtapeu z 2016 roku, przez fenomenalny debiut Szymona_C i opus magnum w twórczości Sebastiana Fabijańskiego. Ku mojemu zaskoczeniu, chwilę po tych premierach pojawia się już kolejny projekt pod szyldem DNB. “Młyn” to album nagrany w całości podczas pięciodniowej sesji zrealizowanej na wspólnym wyjeździe artystów związanych z wytwórnią. Koncept równie banalny, co wszystkim dobrze w ostatnich latach znany. Zobaczmy co z tego się narodziło.
Kiedyś się jak zombie kręciliśmy po blokach wkoło
Kilka lat minęło, coś tam się udało paru ziomom
Chłop mnie podał na psach, po pół roku odwołał zeznania
Płakała mama, kiedy pocztą przychodziły wezwania
Domeną takich projektów jest spektakularny luz i porywające linie melodyczne. Odcięci od codziennych bodźców, a tym samym niewychodzący z melanżu artyści płodzą najefektywniejsze bengery. Gorzej już niestety z samą liryką przez nich prezentowaną. Stąd nie jestem zbytnim entuzjastą takiego formatu. Przy czym ekipa DeNekstBest okazuje się wyjątkiem potwierdzającym powyższą regułę. “Młyn” porywa nie tylko świetnymi top line’nami, a również nadzwyczajną błyskotliwością muzyków. Podopieczni VNMa wraz z nim samym, zadbali o to, aby każdy pojedynczy numer posiadał określony zamysł. Coś więcej niż “impreza i używki” oraz “używki i impreza”. To właśnie ta pomysłowość stanowi największą zaletę “Młynu” jednocześnie wyróżniając go na tle konkurencji.
Zostanie wilczy bilet nam
Nie chce został nawet chwilę sam
Za to na chodniku wylewam
Nie wierzę w 21 gram
Udział w zamieszaniu wzięli: VNM, Fontam, Szymon_C, Gverilla, K-Leah, Toster, Veri, Emil Blef, Niko oraz Tomson. Bity wyprodukowali dla nich DrySkull, PMBTZ, Janga oraz SurfAir’a. Pojawiły się również scratche od Dj’a Chederac’a. W tym zespole przygotowali nam łączenie dwanaście utworów, oddając w nasze ręce ponad czterdzieści minut muzyki. Dominuje pozytywny vibe i letni klimat, chociaż pojawiają się bardziej sentymentalne fragmenty. Daleko im jednak do HuczuHucza, ewidentnie artystom z DNB udzielił się letni klimat. A co do naszych bohaterów, widać po nich liczne próby wygimnastykowania wokalu. Raz wychodzące lepiej, raz gorzej. Z pewnością jednak nie pozwalają takimi działaniami na nudę w trakcie odsłuchu. To też dla nich idealne miejsce na takie ekscesy, gdzie nie zostaną tak surowo ocenieni, jak na typowych studyjnych longplayach.
Po co pierdolić, jeśli chuja się znasz
Boli mnie fakt poziom rozprawy
to superexpress czy fakt jak w tabloidzie
Chętnie wyczyściłbym ci pamięć tak jak w androidzie
Od czasu “Molzy” to najlepszy wyjazdowy materiał jaki słyszałem. Masa luzu i przyjemnych linii melodycznych spotkała się tutaj z myślącymi głowami, które potrafiły przełożyć swoją narrację w spójną całość. Artyści wykorzystali do cna potencjał przyjętego formatu, dodając do niego swoje autorskie aspekty. Przyznam, jestem miło zaskoczony. To przecież może być rok DeNekstBestu. Czyżby czarny koń 2022 roku?
Miałem ją robić od przodu
ale miała na tył napęd
cały czas gonimy za tym trapem
Ocena płyty DeNekstBest „Młyn”
Tracklista
- Krzywe miny prod. Janga, Szymon_C (1 SINGIEL)
- Nie robimy kroku w tył prod. PMBTZ (4 SINGIEL)
- Wrak prod. Dryskull, Tomson, Gverilla (5 SINGIEL)
- Andromeda prod. Janga (3 SINGIEL)
- Mam dość prod. Dryskull (2 SINGIEL)
- Cool story bro prod. SurfAir
- Trap Skoda prod. PMBTZ (6 SINGIEL)
- Odmienne prod. Dryskull
- Żyć jak chce prod. Dryskull
- Mamo nie krzycz plz prod. Dryskull
- Las prod. Niko
-
News4 dni temu
KęKę kupił sobie Porsche. To z okazji ważnej rocznicy
-
News4 dni temu
Sentino jest w USA i zaangażował się w pomoc dla Bonusa BGC
-
News5 dni temu
Peja na jednej scenie z Paluchem? Poznaliśmy szczegóły
-
News4 dni temu
Żabson opowiedział, jak stracił 350 tys. zł
-
News3 dni temu
Sentino i Trueman znów pokłóceni. „Oki ci nawet ręki nie podał”
-
teledysk3 dni temu
Young Leosia u Tedego. „Znowu mi powiesz, że Tede się sprzedał”
-
News1 dzień temu
Ten Typ Mes wskazał raperów, którzy najwięcej go nauczyli
-
News3 dni temu
Słoń do fanów: „Kałowe złogi”. Raper wypuszcza płytę 13. w piątek