Felieton
15-lecie polskiego freestyle’u – co zapoczątkowała legendarna Bitwa w Płocku? |FELIETON

Parę dni temu obchodziliśmy skromny jubileusz: polski freestyle ma już dziś aż 15 lat! Pełnych diametralnych przemian, zaskakujących zwrotów akcji, ale i stanowiących jedną bardzo okazałą historię. Czasem smuci, czy może nawet wkurwia mnie fakt, że większość z jego aktualnych fanów wyodrębnia i kojarzy jedynie ostatnich parę bitewnych wiosen. Dziś więc, korzystając z okazji, chciałbym choć w najmniejszym stopniu coś w tym temacie zmienić…
Zabiorę was w podróż w daleką freestyle’ową przeszłość. Wystartujemy w roku 2001 podczas legendarnej Bitwy w Płocku, wspomnimy czasy prawdziwych początków budowy sceny battle’owej w Polsce, następnie przyjrzymy się bliżej okresowi „złotej ery”, by na koniec przejść do tego, jak wolny styl prezentuje się dziś i jakie mogą być jego rokowania na przyszłość…
Czy będzie nudno? Wątpię, a zadbam o to nie tylko ja, ale i sami prekursorzy rodzimego freestyle’u, których to przy różnych okazjach dane mi było wypytywać o jego historię i aktualną kondycję.
Jednak nim o nich, wypada nam poświęcić choć parę zdań mającym miejsce w Płocku oficjalnym „narodzinom polskiego wolnego stylu”. Mający miejsce przed piętnastoma laty konflikt Gib Gibon Składu i Obrońców Tytułu miał charakter nawet i nieco ideologiczny i świetną sprawą było to, że mógł on zostać zwieńczony pierwszą i jedną z większych w historii bitwą freestyle’ową w Polsce. Podczas pojedynku Tede z Eldoką oraz Pezetem (w battle’u sporadycznie brali też udział Dizkret, CNE i WSZ) po raz pierwszy mogliśmy zobaczyć, jak widowiskowe może być wymienianie się spontanicznymi punchline’ami na koncertowej scenie, jak mało praktyki i umiejętności potrzeba by w tej konwencji zagrzewać do czerwoności zgromadzoną publikę…
Jednak nie bez kozery wziąłem wyrażenie „narodziny polskiego freestyle’u” w cudzysłów. Otóż, mimo, że to właśnie Bitwę w Płocku utarło się określać tym mianem, to musimy pamiętać, że korzenie naszego rodzimego wolnego stylu sięgają znacznie dalej, a słynny pojedynek Tedego i Eldoki wcale nie miał kluczowego wpływu na jego rozwój w kraju nad Wisłą.
Zaczęło się bowiem przede wszystkim od…freestyle’owych zwrotek Wujka Samo Zło na „jasnej” stronie pierwszej składanki DJ’a Volta wydanej w 1998 roku, czyli na trzy lata przed imprezą w Płocku. WSZ był absolutnie pierwszym polskim MC, który wyniósł wolny styl na światło dzienne- owszem niektórzy freestyle’owcy (jak chociażby pierwszy mistrz WBW Rufin MC) przekonują, że rymowali w tej konwencji wraz ze znajomymi już dobrych parę lat wcześniej, jednak to dopiero Wujkowi udało się ukazać ją szerszemu gronu odbiorców.
A wśród nich zaczęli powoli pojawiać się inni, późniejsi prekursorzy wolnego stylu w Polsce. Początkowo musieli się oni zadowalać freestyle’owaniem nad poranną jajecznicą, ze względu na nikłą dostępność instrumentali w rytm rapowych kawałków zza Oceanu lub acapella, by po jakimś czasie zacząć kultywować swą zajawkę w mniejszym lub większym gronie znajomych. Jednak wówczas, pod koniec XXI wieku do organizacji jakichkolwiek freestyle’owych battle’i było jeszcze nadzwyczaj daleko…
A rozegrana na początku kolejnego stulecia Bitwa w Płocku pokazała jedynie, że można, że warto. Była pierwsza, ale z pewnością nie najważniejsza. Już po niej, w latach 2001-2003 odbyło się prawdopodobnie około dziesięciu wolnostylowych bitew, do których mogło dojść tylko i wyłącznie ze względu na olbrzymie zaangażowanie i ambicję pierwszych polskich, bitewnych freestyle’owców.
To oni w gruncie rzeczy sami zajmowali się najczęściej ich organizacją. Wyruszali w podróż przez pół Polski, by móc wziąć udział w jakimś małym gównie, które odbywało się późną nocą po zakończeniu rapowych koncertów, a przy obecności często nawet i ledwie kilkunastu „najwytrwalszych” widzów. Jeden z nich zasypiał najebany na jedynym działającym głośniku, inny puszczał pawia pod sceną, a freestyle’owcom i tak chciało się wówczas- przede wszystkim dla samych siebie- toczyć na niej pierwsze wolno stylowe boje.
I zostali za to wynagrodzeni. Już w roku 2003 odbyła się premierowa edycja legendarnej Wielkiej Bitwy Warszawskiej, którą po raz pierwsz poprzedziły liczne imprezy eliminacyjne i która to na koniec- choć w stosunkowo profesjonalnej atmosferze- mogła wyłonić najlepszego freestyle’owca ze stolicy i okolic. W jej finale wzięli wówczas udział między innymi Rufin MC (triumfator bitwy) oraz Proceente (zdobywca trzeciego miejsca), którzy to obok takich postaci jak mistrz drugiej edycji Pan Duże Pe czy też śląski wolnostylowiec Majkel mieli największy udział w początkach budowy battle’owej sceny w naszym kraju.
Premierowa odsłona Wielkiej Bitwy Warszawskiej, która odbywała się w czasie, gdy w polskich kinach po raz pierwszy puszczano „Ósmą Milę”, prawdziwie zapoczątkowała coś wielkiego. Kolejne edycje tej imprezy, począwszy od roku 2004 robiły już za nieoficjalne mistrzostwa Polski, a ich uczestnicy mogli liczyć na to, że sukcesy na bitewnej scenie przełożą się w przyszłości na owocną karierę w studyjnym rapie.
Rok 2004 kojarzymy przede wszystkim z fantastycznym finałem WBW rozegranym pomiędzy dwiema ikonami rodzimego wolnego stylu, Te-trisem oraz Dużym Pe. Następne lata to z kolei legendarne imprezy w wypełnionym po brzegi klubie Ground Zero, transmisje w Limtv, sponsoring redbulla i przekozackie walki odbywające się między linami bokserskiego ringu.
Chciałoby się rzecz, że to prawdziwi freestyle’owy raj…
Jednak to właśnie w tych czasach (finał WBW odbywał się w klubie Ground Zero w latach 2005-2006) zaczęło dochodzić w polskim freestyle’u do nie lada rewolucji. Zapoczątkowało ja bowiem pojawienie się na bitewnej scenie chłopaków ze stołecznej ekipy Freestyle Palace (między innymi Muflona, Flinta, Gołego, Theodora czy Puocia), którzy dzięki regularnym treningom, odrobinę bardziej schematycznemu i agresywnemu podejściu do freestyle’owej rywalizacji obsadzili w finale WBW 2006 aż sześć spośród wszystkich ośmiu miejsc.
Niemal od samego początku najbardziej błyszczał wśród nich rzecz jasna Muflon, zwycięzca wspomnianej imprezy, zdobywca pasa z roku 2008 oraz triumfator niezliczonej liczby bitew w całym kraju. Warszawski freestyle’owiec był wówczas niczym czarna owca- w otoczeniu stylowych i często naprawdę świetnych technicznie MC’s, wyróżniał się nie tylko zdecydowanie najbardziej błyskotliwymi punchline’ami… ale i wyjątkowo kulawym warsztatem.
Sęk w tym, że o dziwo w niczym mu to nie przeszkadzało. Muflon uwydatnił wówczas, jaką siłę mają nawet i koślawo kładzione na bicie mocne linijki, przy których to – być może niestety- także i najwspanialsze popisy techniczne zdecydowanie bledły, by nie powiedzieć, że w oczach publiki pozostawały zupełnie niezauważane.
Wkrótce potem w ślad warszawskiego mistrza poszli inni zawodnicy, którzy postanowili odnaleźć istotę wolnego stylu w nieustannym i jak najbardziej agresywnym atakowaniu oponenta. Dziś, po latach to rozegrana w 2008 roku w ramach półfinału Bitwy o Mokotów spektakularna walka pomiędzy Trzy Sześciem a Ensonem jest uznawana za swoisty symbol prawdziwych początków dominacji punchline’ów na battle’owej scenie w Polsce.
Z kolei już następne dwanaście miesięcy w wolnym stylu stało pod znakiem odejścia na zasłużoną bitewną emeryturę Muflona oraz domniemanej walki o przejęcie po nim mistrzowskiej schedy. Na WBW 2009 według niemal wszystkich obserwatorów miał uczynić to dysponujący nie mniej błyskotliwymi pociskami Trzy Sześć, jednak po najwspanialszej w historii imprezie finałowej, grupowym triumfie nad głównym faworytem, półfinałowej victorii nad Białasem oraz decydującym zwycięstwie z Ensonem pas zgarnął Flint. No a potem…
Wszystko się posypało. Miał się ledwo rozpocząć wolny od dominacji Muflona złoty okres polskiego freestyle’u, a z dnia na dzień, po konfliktach zawodników z organizatorami i kolejnych szokujących decyzjach o zawieszeniu battle’owych rękawic na kołku przyszedł czas na najchudsze lata w historii polskiego wolnego stylu.
WBW świeciło pustkami, wygrywali je zawodnicy nie mający przed laty na to najmniejszych szans, a także i inne bitwy w kraju zdecydowanie straciły na poziomie i popularności. Kto jednak myślał, że to koniec był w nie lada błędzie…
O to, po latach oczekiwań na wolno stylową scenę wkroczyło wreszcie nowe, młode pokolenie. Grupa ludzi posiadająca nie tylko nie mniejszą zaciekłość i ambicję niż ich poprzednicy, ale i dysponująca swym własnym choć trochę innowacyjnym pomysłem na freestyle.
Rok 2012 to okres, powiedzmy że, przejściowy. Na scenie finału WBW zobaczyliśmy wówczas prawdziwy mezalians osobistości- od starego wyjadacza Czeskiego, przez świetnie radzących sobie w ostatnich latach na scenie Boneza, Kota czy Tymina aż po reprezentantów nowej szkoły freestyle’u Edzia czy Filozofa. Wtedy triumfowała jeszcze stara gwardia (dokładniej Czeski), lecz już następne lata zostały w pełni zawładnięte przez młode pokolenie…
A wraz z nim przez zapoczątkowany przez bitwę Ensona i Trzy Sześcia styl walki, w którym to poza mocnymi punchline’ami nie liczy się absolutnie nic. Nie liczy się technika, flow ani fakt, że niektórzy MC’s równie często co agresywnymi linijkami decydują się nas raczyć dwuwersowymi przerywnikami…czyli rzeczą, która stanowi przecież najoczywistsze przeciwieństwo freestyle’u.
Wraz z wypełniaczami pojawiła się też spora ilość gotowych schematów typu: „on myślał, że…”, „prędzej niż ze mną wygrasz…”, „twoja panna jest jak…”, dzięki, którym składaniu puchline’ów zrobiło się zdecydowanie prostsze… a ich obraz tysiąc razy bardziej przewidywalny. Do tego doszły też rzucane bez wstydu preemade’y, nie znające granic obelgi oraz miliony co raz to bardziej wulgarnych linijek o dziewczynach oponentów…Krótko mówiąc, wszystko to, co nowa, przybyła wraz z młodym pokoleniem publiczność wolnego stylu kocha najbardziej…
Freestyle zaczął tracić to, co w nim najważniejsze, czyli element spontaniczności i zaskoczenia. Bez wątpienia nabierał też profesjonalizacji, lecz często przemycane w nim treści nie tylko przestawały zadziwiać, ale też nijak miały się do obowiązującego przed laty obustronnego szacunku na scenie.
Dla jednych była to po prostu naturalna kolej rzeczy. Według wieloletniego jurora WBW, hip hopowego publicysty oraz członka składu Wielkie Joł, Jakuzy wolny styl jedynie dostosował się do zmieniającego się świata, a co za tym idzie także hip hopu oraz wymagań młodszej publiczności. I nie mamy co narzekać- tak widocznie musiało być, a freestyle wciąż ma w sobie potencjał i siłę, by dalej bawić i cieszyć ucho odbiorcy…
Jednak według innych doszliśmy do krytycznego momentu, w którym to wolny styl zaczął zatracać swoją istotę. Zdaniem pierwszego mistrza WBW oraz jednego z absolutnych pionierów battle’owej sceny w Polsce, Rufina MC bezsprzecznie istnieje pewien freestyle’owy kanon, z ram którego bitewna scena zaczęła się w ostatnim czasie zdecydowanie wymykać. Daleko poza tym kanonem są rzecz jasna pisanki, przerywniki oraz schematy, poza nim jest brak szacunku i przymykanie oka na fatalny warsztat techniczny najbardziej cenionych freestyle’owców…Czyli w gruncie rzeczy naprawdę niemal wszystko, co działo się na wolnostylowej scenie w ostatnich paru latach.
Gdy pytałem się nadmienionych wyżej panów o to, czy jest szansa na jakąkolwiek zmianę i powrót do korzeni, obaj zgodnie odpowiadali, że jak najbardziej tak. Musi to jednak wypłynąć z wnętrza, muszą pojawić się nowi, oryginalni i nietuzinkowi gracze, którzy wniosą na zalaną pisankami, schematami oraz punchilene’ami o pannach bitewną scenę powiew oldschool’owej świeżości…
I tak też, dzięki Bogu, się stało. Już rok temu na WBW 2015 kapitalne show zrobił stawiany przez wszystkich w roli stylowego chłopca do bicia, Babinci. Jego triumf w pamiętnej dogrywce nad Filipkiem był przez 90% młodszych stażem fanów uznany za nie lada skandal, ale mimo to był cholernie potrzebny. Ba, ja mam nawet nadzieję, że za jakiś czas będziemy mogli powiedzieć o nim, iż stał się swoistym początkiem kolejnej, nowej ery w polskim freestyle’u…
Ery, w której to wciąż każdy bardziej popularny zawodnik bitewny musi być przygotowany na to, że jadąc do obcego miasta, po raz setny usłyszy ten sam przygotowany punchline i z niewiadomych przyczyn polegnie. Okresu, w którym z pewnością nie uda się wyzbyć preemade’ów, oklepanych schematów, punchline’ów o pannach oraz wygrywających bitwy MC’s, o których można powiedzieć wszystko tylko nie to, że umieją rapować.
Mam jednak głęboką nadzieję, że dzięki takim świadomym i stylowym graczom jak wspomniany już Babinci (choć on akurat deklarował niedawno chęć odejścia na emeryturę), Kaz, Toczek, Bober czy Pueblos będzie to też era, w której choć w pewnym stopniu nawiąże się do filozofii freestyle’u wyznawanej przez jego starszych przedstawicieli.
Do filozofii, wedle której w wolnym stylu ponad wszystko liczy się kreatywność, oryginalność i spontaniczność. Według której freestyle oparty jest na wzajemnym szacunku, przerywniki i pisanki uchodzą za dyshonor, a freestyle’owcy, którzy nie potrafią jakkolwiek rapować…nie są prawdziwymi freestyle’owcami.
By tak się stało potrzeba nie tylko starań samych zawodników, ale i działań mających niemały wpływ na obraz sceny fanów. Ci, którzy spowodowali, że wolny styl mógł stać się kolebką obrzydliwych obelg, schematów i pisanek muszą dziś posypać głowę popiołem i robić wszystko, by obrał on inny, właściwy kierunek. A czy tak się stanie? Nie wiem, ale wiary mi nie brakuje…
Ba, jestem chyba w tym temacie wręcz niepoprawnym optymistą. Pomaga mi wrażenie, że wśród młodych stażem fanów freestyle’u już nie tylko ja zacząłem sięgać po rozum do głowy…
A myślę, że przyszedł czas, by sięgnąć i do korzeni.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Felieton
Tede i Young Leosia – kolaboracja, która się nie udała?
„Najlepiej brzmi wyciszone” – brzmi jeden z wielu krytycznych komentarzy.

Tede postanowił na nową płytę „Vox Veritatis” zaprosić same kobiety, wśród których usłyszymy Bambi, Modelki i Young Leosię. Singiel z tą ostatnią ukazał się kilka dni temu i już możemy go podsumować, a właściwie zrobili to słuchacze.
Zarzuty w stronę Tedego i Young Leosi
Zazwyczaj, gdzie się nie pojawi Young Leosia, tam mamy murowany hit z repeat value. Niestety, nie w tym przypadku. Po trzech dniach kawałek z Tede „Więcej miejsca” ma skromne jak na taki duet niecałe 50 tys. wyświetleń klipu. Wynik kiepski i trzeba to otwarcie przyznać. Widać to też po odbiorze: 2 tys. łapek w górę i 400 w dół daje pogląd na to, że coś jest na rzeczy. Po wejściu w komentarze już jest wszystko jasne.
Słuchacze zarzucają Tedemu i Leosi, że nie wykorzystali potencjału współpracy. Numer nie buja tak jak powinien, trudno jest cokolwiek zrozumieć. Pojawiają też wątpliwości co do dobrze zrealizowanego numeru pod względem technicznym, w szczególności do mixu. Teledysk także się większości nie spodobał.

Krytyka w kierunku „Możesz więcej” Tedego i Leosi
Oto kilka najczęściej lajkowanych komentarzy pod wspólnym singlem Tedego i Sary. Duet raczej nie będzie z nich zadowolony:
- Szczerze, ale to jest chu**we, klip to już żenada całkowita.
- Stary chłop i nie potrafi nagrać ani jednego kawałka bez wspomnienia o wyimaginowanych hejterach. Rent free.
- Najlepiej brzmi wyciszone.
- Szkoda zmarnowanego potencjału na kolabo, jakoś bez wyrazu ten kawałek. Taki po prostu poprawny. Bit też nudny. Z sentymentu włączyłem sobie „Szpanpan” dla porównania i realizacyjnie, dykcyjnie, tekstowo, bitowo – przepaść.
- Mimo najszczerszych chęci, niewiele rozumiem z części Tedego. Mix w tym kawałku oraz w TSTMF położony. Zapowiada się interesujący album z nawet niezłym replay value, ale niestety niedopracowany technicznie.
- nie rozumiem ani jednego słowa z tego utworu poza refrenem
- Kawałek na max dwa przesłuchania. Tedzik top1 dla mnie ale niektóre jego ostatnie kawałki to wielkie iks de.
Propsów jest niewiele
Pozytywnych wpisów na temat kawałka jest niewiele i są to raczej pojedyncze pozycje, które nie cieszą się zbyt dużą popularnością:
- Ale ta różnica w skillach to jest przepaść.
- Tede xYL jest Moc. banger. banger.
- Moja ulubiona piosenka musi być hitem.
- Super. zajebiste. Mam nadzieję, że kiedyś spotkam TDF-a jeden z ”NIELICZNYCH” Polskich Raperów, których na co dzień słucham.
Z Bambi poszło lepiej, ale też bez fajerwerków
Niedawno sporych echem odbiło się przekazanie przez Tedego „dziedzictwa melanżu” Bambi, czego efektem było nagranie przez tę dwójkę remixu kultowego numeru „Drin za drinem”. Ta wiadomość poszła szeroko w środowisku i spolaryzowała słuchaczy. Kiedy później ukazał się już wspomniany kawałek na kanale Baila Ella, nie wykręcił on jednak spektakularnych liczb. Ponownie obyło się bez viralowości, chociaż potencjał był duży.
Jak zauważył ktoś w komentarzach, to sympatyczne, że nowe pokolenie słuchaczy będzie bawiło się pod ten sam bit, co wiele pokoleń wstecz. Brakuje jednak tych szczytów list przebojów.


Od premiery najnowszej płyty Dwóch Sławów minęły już dwa miesiące. Zdążyłam się z nią solidnie osłuchać i dowiedzieć, co dobrze by było opisać. Opinie o projekcie – wprost mówiąc – nie są najlepsze, co duet wziął już na klatę. Moje zdanie jest jednak nieco inne więc zapraszam na łyżkę miodu w beczce dziegciu.
Kryzys wieku średniego?
Zacznę prosto z mostu – uwielbiam ten duet. Na ich wielowymiarowe metafory trzeba kupić drukarkę 3D. Zabawa słowem, luz i humor to cechy, które niewątpliwie muszę im przypisać i wcale nie muszą nikogo do tego przekonywać. Ale, co w sytuacji, gdy masz za sobą dziesięć lat punchline’ów, wszechobecnej beki i hashtagów, a fani czekają? Jasne, możesz zrobić kolejny taki sam album, który i tak nie ma podjazdu do debiutu. Stąd najnowszy projekt Astka i Rada jest totalnie zrozumiały – dajmy im działać i się rozwijać. Kryzys wieku średniego i te sprawy.
Zabawa formą
A tak serio – spodziewaliście się kiedyś, że łódzki duet mógłby zagrać swoje numery na imprezie Świętego Bassu albo zrobi manifest polityczny, który będziecie podśpiewywać pod prysznicem? Chcecie starych Sławów – włączcie „Ludzi Sztosów”, proste. I oczywiście – jak większość z Was – analizowałam ten album na Genusie, łapiąc się za głowę po wytłumaczeniu kolejnego wersu. Jednak… to było dekadę temu. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że przyszedł u panów czas na zabawę formą, poniekąd wyniesioną z projektu club2020.
Najwyżej będzie stójka lub parter
Czy „Dobrze by było” jest krążkiem bez treści? Złośliwi powiedzieliby, że tak. Ale obiektywnie patrząc – numery „Myślałem, że będzie gorzej” czy wcześniej wspomniany bez nazwy „To nie jest kraj dla kabrioletów”, mają to, co tygryski lubią najbardziej. Jest więcej śpiewów, autotune’ów i wtyczek niż kiedykolwiek. I dobrze by było trochę odpuścić, wychillować i zaakceptować ten wytwór, spięty słuchaczu. A, że krążek buja i na żywo miałam okazję sama się przekonać na trasie – a jakże! – „Dobrze by było Tour”. Już 4 kwietnia w ich mothership (czytaj w Łodzi) zagrają finałowy koncert więc jeśli w domowym zaciszu denerwują Cię te chłopy, daj im szansę. Najwyżej będzie stójka lub parter.
Felieton
Drugi koncert Quebonafide na Narodowym. Czy to jawne oszustwo? – felieton
Na pewno zachowanie nie po koleżeńsku.

Organizacja pożegnalnego koncertu Quebonafide przypomina zabawę w kotka i myszkę. Na pewno jest brakiem poszanowania dla słuchaczy, którzy kupili bilet i właśnie się dowiedzieli, że ostatni koncert rapera będzie miał kilka dat.
Wyobraźmy sobie sytuację, że kupujemy limitowaną płytę artysty za 200 zł, który deklaruje, że nakład tysiąca sztuk nie będzie nigdy wznawiany. Tymczasem zamiast cieszyć się z „białego kruka” w domu dowiadujemy się jeszcze w dniu zakupu, że z powodu dużego zainteresowania płytą postanowiono dotłoczyć drugi tysiąc egzemplarzy. Podobne do tej sytuacje już się zdarzały, ale płyty były dotłaczane po kilku latach. Tym niemniej, mamy tu do czynienia ze złamaniem umowy między artystą a słuchaczem, czyli ze zwykłym oszustwem.
Pierwszy, drugi… i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide
Podobnie jest z koncertem Quebonafide. W przeciągu bardzo krótkiego czasu, słuchacze mogą czuć się oszukani i to aż dwukrotnie. Za pierwszym razem, kiedy „Ostatni koncert Quebonafide” miał się odbyć online. Po kilku tygodniach, kiedy wykupiono bilety na wydarzenie, dowiedzieliśmy się, że wcale nie będzie to ostatni koncert, bo ostatni odbędzie się dzień później na PGE Narodowym. Kombinacje alpejskie, przesuwanie startu sprzedaży zakupu biletu to temat na zupełnie oddzielny wątek, ale to co się dzisiaj wydarzyło i jak zostały potraktowane osoby, które kupiły bilety na wydarzenie online powinno skończyć się co najmniej bojkotem ze strony odbiorców.
To jednak nie koniec kpin ze słuchaczy.

Oszustwo na drugi koncert?
W czwartek, w zaledwie parę godzin bilety na ostatni koncert Quebonafide na Narodowym zostały wyprzedane. Jeżeli ktoś miał szczęście, to po kilku godzinach walki z systemem bileterii i zacinającej się stronie kupił bilety. To nic, że będzie siedział gdzieś za przysłowiowym filarem, w ósmym rzędzie z daleka od sceny. Miał świadomość i satysfakcję, że warto było się pomęczyć, bo miało to być jedyne takie wydarzenie – unikalne, tak przynajmniej go zapewniano. Więc zamiast wcisnąć „Esc” postanowił wziąć nawet to najsłabsze miejsce, bo będzie częścią historii. Nic bardziej mylnego.
Po kilku godzinach ogłoszono, że „ostatni koncert” Quebonafide będzie miał jeszcze jedną datę. Dzień wcześniej raper zagra jeszcze jeden koncert. Dzień wcześniej! Przecież to brzmi jak absurd. Tuż po zakupie biletu, zmieniane są zasady gry i umowy między raperem a słuchaczem. Wygląda to jak celowe działanie i wprowadzenie kupującego bilety w błąd. Który koncert więc będzie tym ostatnim. Ten 27 czy 28 czerwca?
Quebonafide z ostatniego koncertu robi sobie trasę koncertową, choć przy zakupie biletu z nikim się na to nie umawiał. Ba, sugerował unikalne i jedyne tego typu wydarzenie. Tymczasem osoby, które walczyły dzisiaj o bilety będą musiały pocieszyć się zmęczonym artystą po występie dzień wcześniej i zleakowanym koncertem na TikToku.



Felieton
Zaginiona córka Magika. Kamka z „Rap Generation” to przyszłość sceny? – felieton
Uczestniczka programu zdobyła uznanie jurorów i widzów.

Za nami dwa pierwsze odcinki programu „Rap Generation”, po którym sporo emocji budzi Kamka – skromna raperka z klasycznym sznytem.
Kamka „zaginiona córka Magika”
Kamka wykonała w programie utwór „To nie GTA”. Spodobał się on Pezetowi, Malikowi i Leosi. Pierwsze recenzje występu Kamki wśród widzów są bardzo, ale to bardzo pozytywne – mówi się już wprost o nowej świeżości na scenie. Nie tylko komentatorzy hip-hopowi są pełni optymizmu, ale także słuchacze. Pod nagraniami z Kamką pojawiają się prawie same propsy:
- Lepszego flow nie słyszałem w polskim rapie od lat.
- Vibe jak Paktofonika.
- Zaginiona córka Magika.
- Malik jest w szoku, że można tak rymować.
- Leosia w końcu usłyszała prawdziwy damski rap.
- Rzadko mam ciary od muzy, dzięki młoda za emocje.
Czy Kamka to przyszłość sceny?
Pojawienie się newschoolu i nowej fali raperów zrewolucjonizowało scenę, ale nie spowodowało, że weterani tworzący klasyczny odłam zaczęli zdychać z głodu. Po kilku latach tryumfu młodej fali, dinozaury sceny zaczynają brać coraz głębszy oddech. Młodzi wracają do oldschoolu, co widać chociażby po ilości koncertów starych wyjadaczy. To też bardzo dobra wiadomość dla Kamki, która dała się poznać z klasycznej strony.
Najpopularniejsze raperki w kraju to twórcy newschoolowi, balansujący na granicy rapu i popu. Kamka jest ich przeciwieństwem i z automatu zdobyła przychylność sporej części odbiorców, którzy – powiedzmy sobie szczerze – nie przepadają za rapem Bambi, Young Leosię czy Oliwki Brazil. Dobrze poprowadzona Kamka może stać się jedną z głównych sił na polskiej scenie rapowej. To idealny czas na kobiecy trueschool – słuchacze o to zabiegają jak nigdy dotąd, rzygając cukierkowością i zbyt przesadną wulgarnością.
Kim jest Kamka
Kamka, czyli Kamila Podziewska to 20-latka pochodząca z Suwałk, która obecnie mieszka w Warszawie. Swoje numery publikuje od 1.5 roku, chociaż pierwsze teksty zaczęła pisać już w szkole podstawowej. W ostatnim czasie publikuje coraz więcej muzyki i nie boi się eksperymentować z różnymi gatunkami. Raperka może liczyć na wsparcie mamy, siostry, ojczyma i babci. Z tatą nie utrzymuje kontaktu.
Łączy rap z wojskiem
Kamila od lat interesuje się wojskowością. To studentka Akademii Sztuk Wojennych. Przez ostatnie dwa lata służy w Wojskach Obrony Terytorialnej: wyjeżdża na granice, poligony i ćwiczenia.
Felieton
Sentino spadł Truemanowi jak z nieba. Uwiarygadnia scamy – felieton
„Udawany milioner, największy pozer i scamer”.

Trueman został menagerem Sentino, pomógł wydać mu książkę, wypuścili razem płytę i przy jego medialności promuje swoje biznesy. Co najważniejsze – Sentino uwiarygadnia je, a ten może docierać do nowej grupy docelowej, którą łatwo scamować.
Trueman to postać pozująca na milionera, która uchodzi za płynnie poruszającego się po biznesach internetowych i kryptowalutowych. Za każdą z jego działalności ciągnie się jednak potężny smród, a na największych forach o zarabianiu w sieci jest określany przez użytkowników jako scamer, czyli oszust.
Sprzedawca ebooków
Początkowo internetowa działalność Truemana opierała się na tworzeniu filmów na temat innych twórców. Szybko jednak przeszedł do sprzedaży własnych ebooków. W 2020 roku ukazał się „Milioner 2021”. W ebooku obiecywał jak zarabiać setki złotych dziennie na afiliacji kont bankowych. Osoby, które dały się namówić na zakup magicznej wiedzy Truemana, twierdzą, że poradniki finansowego influencera to same ogólniki i oczywistości. Wszystko, co znajduje się w jego książkach, znajdziemy na pierwszym lepszym kanale o finansach.
I tak np. promowany przez niego projekt kryptowalutowy ScanDeFi okazał się być pump and dumpem, czyli oszustwem finansowym, który polega na sztucznym podbijaniu cen aktywów (w przypadku Truemana, cenę podbijały jego kontakty z influencerami), żeby potem na górce szybko je sprzedać, zostawiając innych inwestorów z bezwartościowymi udziałami. Na kryptowalucie zarobił oczywiście tylko Trueman, a straciły osoby, które mu uwierzyły, że zarobią. Z przekazów medialnych wiemy, że wzbogacił się na tym o ok. 180 tys. zł.
Punktem zwrotnym w jego karierze było podjęcie współpracy z Amadeuszem Ferrarim, który był idealnym uwiarygodnieniem działalności Truemana w sieci. Dzięki niemu mógł docierać do nowej grupy odbiorców i pomnażać na niej swój majątek. Jak sam mówił, w wieku 20 lat miał na koncie podobno 4 mln zł. Prowadził też rzekomo 12 firm. Jego nazwiska próżno jednak było szukać w KRS czy CEIDG, a jedyną działalność jaką miał, była ta otworzona w 2022 roku.

„Oscamował tyle ludzi. Łapią się na to dzieciaki”
Wśród społeczności skupionej wokół zarabiania w Internecie Trueman jest spalony, mając opinię scamera, z którym nie warto wchodzić w żadną współpracę.
„Ten gość opiera się tylko na farmazonach. Łapią się na to dzieciaki, które myślą, że jak kupią ebooka to będą robić kasę jak ich idole z Internetu. Tu nie ma żadnej wartości.”
„Gościu przecież tyle ludzi oscamował, czy to na fake krypto, bukmacherka czy kij wie co jeszcze. Tak jak wszystko inne, zapewne jego aktualna działalność opiera się na wyłudzeniu jak największej kasy i rozpoczęcie kolejnego „biznesu”.”

Sentino – uwiarygadniacz
Co więc można zrobić w sytuacji, kiedy branża nie chce mieć z tobą nic wspólnego? Poszukać odbiorców w innej, robiąc biznes na tych, którzy cię jeszcze nie znają i próbować założyć własną społeczność. Pomóc w tym może ten, który ma już wierną grupę fanów, czyli w tym przypadku Sentino.
Obecnie Trueman działa jako menager Sentino. Pomógł wydać mu książkę, razem również wydali płytę „BNP”. Współpraca z raperem otworzyła mu nowe możliwości i dotarcie do całkiem innej grupy odbiorców i to liczonej w setkach tysięcy. Bazując na stałej grupie słuchaczy Sentino i jego muzyki, Trueman chce spieniężyć swoją współpracę z raperem kolejnym biznesem – BNP.Global. To społeczność, która ma zrzeszać „scammerów, finesserów oraz hustlerów”.

Sentino wydaje się być do tego idealną postacią, która od lat polaryzuje środowisko rapowe, ale ma też zaufane grono fanów. Panowie zaczęli właśnie promować nowy biznes, oczywiście pokazując jak bardzo są zarobieni, bo nic nie działa tak na wyobraźnię, jak kupno bransoletki za 20 tys. zł czy okularów za 5 tys. zł

– Idziemy jeszcze po najdroższą torbę, która jest w Louis Vuitton dostępna, która jest w cenie samochodu polskiego rapera – mówi Sentino w pierwszym vlogu reklamowym, którego zadaniem jest napędzić jak największą ilość osób do zakupu dostępu do nowej platformy Truemana.
Niestety, po komentarzach widać, że współpraca Treumana z Sentino jest strzałem w dziesiątkę. Tylko nieliczni dopatrują się w ich biznesie czegoś niepokojącego. Dodatkowo jakiś czas temu pojawiła się informacja o pogodzeniu się Sentino z Malikiem i ich spotkaniu w Paryżu, do czego miał doprowadzić sam Trueman. Czy szef GM2L będzie kolejną osobą, która ma uwiarygadniać szemrane biznesy, czas pokaże.

-
News3 dni temu
Wujek o sprzedaży książek na ulicy: „Dowiedziałem się, że to totalny upadek”
-
News4 dni temu
Jongmenowi anulowali paszport. Chcą ściągnąć rapera z Dubaju
-
News1 dzień temu
Szpaku odbiera Popkillera za Young Multiego i mówi o Fagacie
-
News3 dni temu
O.S.T.R. nie odwoła swojego festiwalu mimo żałoby narodowej
-
News2 dni temu
Mata ujawnił, dlaczego McDonald’s się od niego odciął
-
News2 dni temu
Mata chce iść do wojska
-
News5 dni temu
Sarius i Juras pokazali się z rodzinami
-
News3 dni temu
Prezydent ogłosił żałobę narodową. Co z koncertami KęKę, Ostrego i Young Leosi?