Sprawdź nas też tutaj

Recenzja

RECENZJA 2: Jeden Osiem L – ”DeKada”

Opublikowany

 

Najbardziej znienawidzona grupa hip-hopowa w Polsce powraca. Wprawdzie nie w pełni z nowym materiałem, a podsumowaniem swojej dotychczasowej działalności muzycznej, ale jednak. Chłopaki chcą o sobie przypomnieć, dokonać rozliczenia z przeszłością, i… Zacząć od nowa, inaczej? Ja, chociaż o zespole nie zapomniałem, to jednak widmo jego reaktywacji wydawało mi się bardzo mało prawdopodobne. Od wydania ostatniego, studyjnego albumy grupy minęło przecież całych 7 długich lat, i chociaż zespół może wciąż poszczycić się niemal setką tysięcy fanów na samym profilu Facebook, jakoś – o dziwo – nie kwapił się do próby wejścia szturmem na rynek. Ukazały się jednak w międzyczasie jakieś luźne utwory w przestrzeni internetowej, kontakt z miłośnikami twórczości też został w jakimś stopniu zachowany, podłoże ku takiemu przedsięwzięciu niby jest. Znamienną twórczość Jeden Osiem L warto szerzej omówić, ale też recenzja ta niech stanie się także punktem wyjścia dla drobnej refleksji nad tym, jak zmieniła się mentalność sceny rapowej w Polsce na przestrzeni dekady.

Od czasu głośnego, legalnego debiutu Jeden Osiem L minęło całych 10 lat – ''Wideoteka'' ukazała się w 2003 roku, i między innymi za sprawą pierwszego singla ją promującego – utworu ''Jak Zapomnieć'' – szybko wspięła się na pierwsze miejsce OLiS-u, ostatecznie rozchodząc się w ilości 57 tysięcy sprzedanych egzemplarzy! Chociaż materiał ten był bardzo krytykowany ze względu na swoją przystępność, z perspektywy czasu uważam, że trzymał naprawdę dobry poziom wykonania, i lawina hejtów jaka nań spadła była raczej niezasłużona. Nie ukrywam, że chociaż ''Wideoteka'' nie towarzyszyła mi jako całość przez jakiś konkretny okres mojego życia, to jednak odsłuch części utworów na niej był dla mnie nie lada sentymentalną przygodą. Zawarte na składance utwory ''Jak Zapomnieć'' opowiadający o rozstaniu się Łukasza z dziewczyną (chociaż sam twierdził w wywiadach, jakoby metaforycznie o zerwaniu z nałogiem narkotykowym, w co osobiście nie wierzę ani trochę), czy ciekawy od strony wokalnej ''Powodzenia'', gdzie raper bawi się beztrosko flow to do dzisiaj kawałek naprawdę solidnej muzyki. Utworów na poziomie było na płycie zresztą znacznie więcej, żeby wymienić chociażby singlowy ''Czasem Tak Bywa'' nagrany z wokalistką Sandrą, którego utworu nieobecności na składance nijak nie potrafię sobie wytłumaczyć, czy też również pominięty ''Pozapominali'' gdzie skład podjął temat ''gwiazdorzenia'' w naprawdę wielkim stylu. Przesłuchawszy ''DeKadę'' powróciłem do pierwszego albumu składu, ze zdziwieniem odkrywając, że chociaż od czasu kiedy słyszałem ostatni raz część z utworów na nim minęło wiele lat, niektóre teksty wciąż znam całkiem dobrze. Na ile popowy jest to album na tle tego, co możemy usłyszeć dzisiaj na płytach wielu innych, powszechnie szanownych MC's? Zapraszam do powtórnego odsłuchu, sprawdźcie. Będziecie zaskoczeni.

Wartość artystyczna albumów grupy spadała jednak na łeb, na szyję, z każdym kolejnym wydawnictwem. Komercyjna również. Chociaż bowiem zespół odkrywszy, jakiego rodzaju twórczość potencjalnie jest w stanie przysporzyć mu największej popularności oraz fortuny, połasił się o zapełnienie miłosnym chłamem większej niż wcześniej ilości drugiego albumu – wydanego w dwa lata po debiucie ''Słuchowiska'' – słuchacze okazali się bystrzy i nie dali się nabrać na kolejne tego typu utwory, powoli, ale konsekwentnie odrzucając je precz do diabła. Longplay nie przyjął się tak dobrze, jak poprzedni – dotarł tylko do 24 miejsca OLiS-u, zresztą raczej na fali popularności poprzedniego dzieła, sprzedając się do dziś w liczbie 17 tysięcy kopi, co jednak sukcesem niewątpliwie było. Osobiście uważam ''Słuchowisko'' za album kiepski. Ze wszystkich utworów które były obecne na nim, a które znaleźć można także na składance, zapadły mi w pamięć tylko ''Smak Zwycięstwa'' promujący pozytywne myślenie, podkreślony urzekającym, smutnym bitem oraz ''Za Szybą'' gdzie Łukasz zaskakuje naprawdę dobrym flow, tekstem w konwencji listu z pamięcią o nieuchronnej śmierci w tle, oraz przyjemnym, gitarowym bitem. ''Jest Tak'' to utwór ciekawy lirycznie, przedstawiający szare realia życia w Polsce, ale muzycznie jest tak nędzny, że przesłuchanie go do końca graniczy z cudem, zaś ''Pytam Kiedy'' to miłosny ochłap opowiadający o dwójce mijających się stale ludzi będących w związku.

''Nowy Folder'', który ukazał się w 2007 roku, odniósł sukces nieporównywalnie mniejszy niż poprzednie dwa albumy – nie dotarł w ogóle na OLiS, nie wzbudził większego zainteresowania słuchaczy, zebrał złe recenzje, znudził nawet hejterów, i trzeba przyznać, że wszystko to jest w pełni zrozumiałe, bowiem była to płyta zwyczajnie słaba. Łukasz, od samego początku jawiący się jako najsilniejsze ogniwo składu, i tym razem dominował lirycznie i wokalnie, co nie było zresztą wcale trudne, bowiem Jeden Osiem L w tym momencie tworzył tylko on, słabiutki nawijacz Paczkoś, oraz producent Tfk. Wcześniej zespół opuściło dwóch MC's – Gmura (2003 rok), oraz Siwy (2005). Na składance znalazło się kilka numerów z tej płytki – lekki, przyjemny ''Sierpniowy Wieczór'', niezły ''Wierzyłem Tak'' stanowiący próbę ponowienia sukcesu ''Jak Zapomnieć'' która po części się powiodła, interesujący wprawdzie tekstowo, ale cienki muzycznie jak żyletka ''00:00'' opowiadający o snuciu marzeń, ''Kręć Mnie'' będący bez dwóch zdań najgorszym bangerem jaki w życiu słyszałem, oraz sentymentalny ''Kilka Chwil'' naprawdę imponujący bogatym brzmieniem.

Potencjału wokalnego wszystkich członków składu poza Łukaszem nie ma sensu analizować – wystarczy rzec, że był niewielki od początku do końca. Nie było ze strony Gmury, Siwego i Paczkosia żadnej zabawy flow, chłopaki po prostu wpasowali się za każdym razem w bit, i tyle dobrego z ich strony. Łukaszowi zdarzało się popłynąć ciekawie (m. in. w kawałkach ''Powodzenia'', ''00:00'', ''Miasto Bez Snu''), i z chęcią usłyszałbym go na podkładach innych producentów. Nie można nie wspomnieć o tym, że jeden z najważniejszych czynników, które zadecydowały o popularności kilku utworów zespołu, stanowiły śpiewane refreny. Już sukces hitowych ''Jak Zapomnieć'' oraz ''Czasem Tak Bywa'' z pierwszego albumu w dużej mierze stał nim – prosty patent na to, jak być na ustach wszystkich, został odkryty i zaczął być eksploatowany maksymalnie, jak się potem okazało, nadmiernie. W znacznej części przypadków słuchacze nie dali sobie bowiem wcisnąć kitu w przystępnej, melodyjnej formie, co nie zmienia faktu, że kilka naprawdę udanych refrenów grupa jeszcze opracowała. Moim faworytem jest przyśpiewka kawałka ''Sierpniowy Wieczór'' opowiadającego o uciechach melanżu – zawiera bowiem fantastycznie chwytliwą melodię, wobec której obojętnie, daję głowę, nie przejdzie nawet najbardziej zatwardziały fan hardcore'owych brzmień. Miłosny, opowiadający o męce rozstania ''Wierzyłem Tak'' również zaskakuje pod tym względem – owe przecinające zwrotki cztery wersy aż chce się nucić. Wyśmienicie wypada także refren w kawałku ''Za Szybą''. Łukasz odpowiadający za owe melodyjne wtręty nie posiłkował się na ogół damskimi wokalami, ale zdarzyło się i tak. Na składance obecny jest jeden z hitowych utworów, gdzie zastosowano taki właśnie patent – ''Kilka Chwil'' promujący ''Nowy Album'' z 2007 roku, gdzie gościnnie udzieliła się Joanna Bicz. Efekt współpracy z dziewczyną jest przesycony emocjami.

Za produkcję muzyki dla składu, od samego początku jego istnienia, bo od 2001 roku, odpowiada Tfk. Wywiązywał się ze swojej roli bardzo różnie – jeśli zaskakiwał pozytywnie, to brzmieniem stonowanym, klasycznym, zaś niemal wszystkie eksperymenty muzyczne spod jego ręki okazywały się nie sprawdzać zbyt dobrze. Muzyk jednak szukał intensywnie swojego brzmienia, i po ostatnich utworach które zespół wydał na światło dzienne widać, że odnalazł je, i że jest naprawdę niezłe.

Jaki rap dzisiaj mamy – taki, o który walczyli 18L, Mezo, oraz Verba, czy ten, o który batalie toczyli Peja, Trzeci Wymiar, Ten Typ Mes? Coś pomiędzy. Działają na rapowej scenie z dobrym skutkiem zarówno hardcore'owcy, jak i popularyzatorzy brzmienia przebojowego. Śpiewane refreny i rozrywkowe patenty stały się chlebem powszednim dla odbiorcy rapu którego uznanie zresztą wzbudzają, i nikt już chyba nie wyobraża sobie powrotu do zacofania sprzed 10 lat, kiedy ówczesna mentalność odbiorców i środowiska była prosta i wyrażała się w zasadzie: ''Jeśli zarabiasz na muzyce, to znaczy, że sprzedałeś się i tworzysz komercyjny chłam''. Zmiana myślenia trwała długo, a bez zespołu, oraz kilku innych, wyklętych obcnie twórców rapu jak Ascetoholix czy Mezo, mogłaby trwać jeszcze dłużej. Dało się też zauważyć, że grono antyfanów zespołu zmalało znacznie. Ludzie, którzy wychowali się na nienawiści do ich muzyki, teraz słuchają znacznie bardziej skomercjalizowanej lub chociaż w większym stopniu przebojowej niż znienawidzone dokonania 18L z pierwszego ich, naprawdę niezłego albumu, i kochają się w niej otwarcie – linkują ją na portalach społecznościowych, zasypują propsami, itd. Jak 10 lat temu przyjęte zostałyby ostatnie płyty 2stego, Flinta, czy Tedego? Ilu z was hejtowałoby wtedy na przykład Palucha tylko za śpiewane refreny?

Nie ulega wątpliwości, że z perspektywy czasu inaczej ocenia się albumy, a przede wszystkim ich wpływ na środowisko, trendy, itd., toteż przygoda z ''DeKadą'' była dla mnie dość przyjemnym doświadczeniem, chociaż niekoniecznie pod względem muzycznym. Sęk w tym, że w dorobku artystycznym zespołu pełno jest utworów przecenionych, jak i niedocenionych; uwielbianego przez słuchaczy badziewia oraz dobrego, zapomnianego materiału, wrzucanego niechybnie do jednego worka z tymi pierwszymi przez ignorantów. To, co znalazło się na składance, niekoniecznie stanowi esencję najlepszych numerów grupy, których trochę było, a raczej przekrój ich najbardziej komercyjnych nagrań, chociaż, jak już pisałem, kilka perełek zabłyszczało. Poza utworami znanymi już wcześniej, znalazły się na składance także dwa zupełnie premierowe – o dziwo, naprawdę dobre od strony produkcji ''Znów To Mam'' i funkowy ''Zimny Lód''. Inne dwa utwory były znane już wcześniej, bowiem chociaż nie zostały zamieszczone na żadnym legalnym wydawnictwie, zostały wypuszczone w przestrzeń internetową luzem i oprawione teledyskami – pełen humoru ''Miś'', oraz tętniące basowym syntezatorem ''Auto''. Na ich podstawie można wysnuć wniosek, że duet, a w szczególności jego producencka część, jest w naprawdę niezłej formie. Grupa zapowiedziała wydanie nowego albumu w następnym roku. Nie powiem, żebym czekał ze zniecierpliwieniem, jednak z ciekawością na pewno. Osobiście mam wyjątkową sympatię do jednego utworu grupy – ''Miasto Bez Snu'' stanowiącego dla mnie koronny dowód na potencjał tkwiący w dzisiaj już duecie, którego wydobycia mu życzę. Ocena: 3/6.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Recenzja

Rico Nasty zwala z nóg alternatywnym albumem „LETHAL” – Goldiethebossy poleca

28-letnia OG rapu z bezczelnym brzmieniem.

Opublikowany

 

Przez

rico nasty

Jeśli lubicie eksperymenty i macie w sobie buntowniczą iskierkę, charakterek z pazurem to będziecie za tą polecajkę wdzięczni. Mam wrażenie, że w świecie TikToka i viralowych food trendów, pomiędzy Labubu i industry plants, brakuje nam artystycznych, dobrych muzycznych alternatyw. Dlatego warto przesłuchać nową, wieloelementową produkcję od Rico Nasty, która nie jest tylko i wyłącznie dedykowana rapowym słuchaczom. 

Rico jest ciężko opisać i przypisać do czegoś klarownego, ponieważ ta postać to oddychający eksperyment sam w sobie. OG rapu ma za sobą 11 lat kariery i należy do generacji, która zdobywała popularność za sprawą platformy Soundcloud. Viralowy “iClary” czy ponadczasowy “Poppin” pozwoliły Nasty szybko zdobyć uznanie, zwłaszcza tych bardziej alternatywnych słuchaczy. Nietuzinkowe makijaże, kolorowe stroje, charakterystyczne brzmienie i laidbackowy charakter doceniło wielu znanych artystów takich jak: Lil Yachty, Megan Thee Stallion, Famous Dex, Schoolboy Q, Mahalia. W 2019 raperka była częścią uznanego cyklu magazynu XXL Freshman Classs i wystąpiła na feacie u Doja Cat w “Tia Tamera“. Następnie wydała jeszcze 2 albumy i takie hity jak “STFU” czy “Turn It Up” oraz wiele innych świetnych numerów.

My skupiamy się dzisiaj na nowym albumie “LETHAL” który dostarczy Wam zarówno rapu, hip hopu, popu, punku, rocka i metalu – WOW!  28 latka cechuje się mocniejszym, bezczelnym brzmieniem, przy którym nie ma szans na zamułkę. Ta nowa produkcja ma w sobie bardzo dużo energii i dźwiękowych mood swings. Raperka zabiera nas w emocjonalną podróż, odkrywając kolejne krainy, nieprzewidywalne levely muzycznej gry. Owy contemporary projekt promuje klip do trapowo- rockowego kawałka “TEETHSUCKER”.

Rico mimo swojej międzynarodowej sławy nadal pozostaje w undergroundowych kręgach i wielu jej oddanych fanów często słusznie pisze w komentarzach na Youtube:

„I don’t understand why Rico doesn’t get as much hype as other modern rappers. She’s so good and been so good for years now.

Trzeci krążek głównie wyprodukowany przez Imad Royal otwiera trapowy, mroczny “WHO WANT IT”, natomiast ciekawym zaskoczeniem, jest już spokojniejsze “ON THE LOW”, a brzmienie gitary przypomina słynny “Thunderstruck AC/DC.”

Artystka przyznaje, że: I wrote “ON THE LOW” for the girls. It’s been one of my favourite songs on the record, and shows a different side to the album than “TEETHSUCKER” I think. She’s sweeter and cuter but just as “LETHAL”!

W “PINK” cukruje nam słodkim vibem, i flow uroczej dziewczynki w stylu Coi Leray. Nasty ma wiele wcieleń, charakterów, tak jak w seksualnym “EAT ME” dorzuca swojego buntowniczego spice, modyfikując ten kawałek w obłędny sposób, doprowadzając głowę do wybuchowego moshpitu.

Jednym z moich ulubionych numerów jest bardzo warstwowy muzycznie “SOUL SNATCHER” – kompozycja tego utworu jest nasycona emocjami ukrytymi w akcentowaniu, śpiewie, melodiach i basie. Dawno nie słyszałam tak dobrego tracka! Nasty i jej producenci dopracowali do perfekcji, bogate oraz złożone bity, które nie brzmią jak chaos, tylko jak spójna całość. Wizuale również zasługują na uznanie, umiejętnie budują wyrazisty przekaz, otulając nas konkretną i pewną siebie wizją raperki z Maryland. Cała sztuka polega na tym, aby ubrać różnorodność w twór, który tak dobrze się razem zespoli, ale nadal zaskoczy odbiorcę i go nie znudzi. Podobnie ma się “GRAVE”, w którym zastosowano ostrzejsze gitary oraz trap. Rockową wisienką jest wgniatający w fotel “SON OF A GUN” czy miażdżący, punkowo-heavy-metalowy “SMOKE BREAK”.

Rico Nasty ma wspaniałe rapowe skille, i pokazuje to w każdym utworze, bawiąc się melodiami, zmieniając co linijkę styl swojego flow, przechodząc z trapu, w klimaty 2000s, rocka, post-punku, metalu, rapu, trapu, popu, Jersey Club. W “YOU COULD NEVER” opowiada o doświadczeniu w music industry i o tym jak to jest być sobą lub innym niż masówka.

“They thought I was crazy, too out of the box
Then they step in my shoes and they see how I’m treatеd
Never complained, thеy was bashing my name
But I wasn’t afraid, l came back from my demons
Made it from SoundCloud to China, Belize”

W ostatniej części projektu serwuje nostalgiczne, miłosne, piękne ballady jak “SMILE” czy “CRASH”, a sama opisuje ten album słowami:

„This album is about being confident and saying fuck everybody else. It’s about getting doors slammed in your face and people telling you to try it their way again and again, and you stay true to yourself and it works. That’s what this project is. It’s an ode to yourself”.

W wywiadzie z XXL artystka zdradziła, że “LETHAL” nie miał konceptu, Rico zaczęła produkować piosenki, które dla niej dobrze brzmiały, nie myśląc o tym, jak to wszystko razem będzie później wyglądać. Chciałaby bardzo inspirować innych do tego, aby robili to, co na prawdę chcą – jest to trafny opis obecnego rynku muzycznego i kontrolowania przez labele, całej twórczości artystów. Dla niej ważniejsze jest zjedzenie jednego tracka w studiu, wsiąknięcie w jego brzmienie po kres, niż nagrywanie 10 numerów na akord, które będą średniakami.

“LETHAL” pozostawia wrażenie bardzo dojrzałej produkcji, doceniony przez słuchaczy którzy nie zamykają się na gatunki muzyczne czy autentyczność. Każdy znajdzie coś dla siebie. Rico jest wygadana i inteligentna, ma opinie kontrowersyjnej. Jest sexy, refleksyjna, romantyczna, zabawna oraz charyzmatyczna. Takie samo wrażenie zrobiła na mnie rok temu podczas show w Berlinie, na scenie undergrundowego clubu, na który przyszło wielu lokalnych raperów, co rzadko się w tym mieście zdarza. Ten występ potwierdził tylko to, jaką jest uzdolnioną artystką, która zasługuje na jeszcze więcej hype, niż go faktycznie ma.

„Own who made you, own who you are” – Rico Nasty.

@goldiethebossy


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Recenzja

Fazi & Mei „Delirium”: osobisty przekaz, bez wymyślania rapu na nowo – recenzja

Czy duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin?

Opublikowany

 

fazi mei delirium

Ustalmy to już na samym początku. ”Delirium” to nie jest album, który ma kogokolwiek przekonać do twórczości Faziego lub Mei. Ten materiał momentami zdaje się nawet mieć zupełnie odwrotny cel. I mnie to wcale nie dziwi. Krzysztof debiutował prawie 30 lat temu i nikomu nic udowadniać nie musi. Może natomiast nadal tworzyć muzykę, do jakiej przyzwyczaił już swoich odbiorców, urozmaicając jej format o duet z Mei. Dzisiaj pochylimy się nad tym materiałem.

“To już nie muzyka, którą pokochałem 
Nieziemskie geny i do tego talent 
Jestem poetą z milionem wad 
Nieraz się porzygałem od waszych dobrych rad”

Pierwsze, a zarazem podstawowe pytanie jakie powinniśmy sobie tutaj zadać to… czy ten duet ma w ogóle sens? Zanim to rozstrzygniemy, przyjrzyjmy się samemu projektowi. „Delirium” to materiał bliższy formatowi EPki. Zawiera zaledwie sześć numerów, z czego aż pięć w akompaniamencie śpiewu Zdziarki. Co do warstwy lirycznej – teksty poruszają tematy introspekcji, rozliczeń z przeszłością oraz trudnych emocji, typowo już dla tego duetu. Przekaz jest osobisty, wręcz konfesyjny. Fazi nie wymyśla tutaj rapu na nowo i prezentuje raczej swój charakterystyczny, szorstki styl. Mei natomiast dostarcza nam większej melodyjności tworząc między muzykami wyraźny kontrast. I w takiej konfiguracji, duet ten ma i ręce i nogi. Gdyby ci artyści próbowali mierzyć się z mikrofonem w stricte tym samym stylu, zapewne ponieśliby porażkę.

I wchodzę w social media, by znów to zobaczyć
Jak wielki uśmiech skrywa poziom Twej rozpaczy
Beznadziejna pustka rozrywa Cię od środka
Gdy nie możesz sprostać, goniąc wirtualną postać

Choć nie pozornie, „Delirium” to materiał, który już zapisał się na kartach historii polskiego rapu. W jaki sposób? Poprzez utwór „Wirtualna postać” z gościnnym udziałem Liroya. Bo to właśnie wraz z jego publikacją zakończył się pierwszy beef w polskim rapie. Trochę historii dla kontekstu. Konflikt między Panami rozpoczął się w 1995 roku poprzez premierę „Antyliroya”. Co najważniejsze w kontekście tej recenzji, spór ten oficjalnie nigdy nie został wyjaśniony. Aż do “Delirium”. Z perspektywy kultury Hip-Hopu w Polsce, to nadwyraz ważne wydarzenie. W pewnych czasach równie niewyobrażalne jak zgoda Peji i Tedego. A jednak do tego doszło. A pozostając już w temacie rapowych featureingów, na płycie udzielił się także wyżej wymieniony Rychu, Pih i Dono.

Spektakl trwa, każdy gra, ten, co ma
Ukrywając twarz za tym, co podpowie świat

„Delirium” to projekt, który jest właśnie tym, czego po nim się spodziewacie. Nie zawiera fikołków, skoków w dal i innych akrobacji artystycznych. Jest za to muzyka – surowa, dynamiczna, emocjonalna. Duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin. A było nim przygotowanie płyty, na której nie będą siebie nawzajem tłamsić lub zagłuszać. Drugim egzaminem będzie odbiór słuchaczy. Wynik tego testu pozostawiam do waszej opinii. 


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Recenzja

Biografia Sentino „Tatuażyk” – przedpremierowa recenzja

„Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.

Opublikowany

 

sentino biografia recenzja

Przeczytałem autobiograficzną książkę Sentino… i dzisiaj Wam o niej opowiem. 

Ustalmy to jednak na samym początku. Ja nie wierzyłem, że to wydanie kiedykolwiek ujrzy światło dzienne. Brałem ten projekt pod uwagę równie poważnie co szlugi Alvarezy, napój Midas, wódkę Tatuażyk, high-endową markę Sicarios Culture z dresami po 200 euro i całą rzeszę innych pomysłów na komercjalizację postaci Sentino. Jaka była więc szansa na powodzenie tego projektu? A jednak fizyczny egzemplarz biografii Sentence trafił w końcu do mojej ręki. Prosto z drukarni, prosto z rąk Truemana na Złotej 44, prosto do czytelników portalu GlamRap, aby jako pierwsi dowiedzieli się co skrywa w sobie “Tatuażyk”.

Technicznie jest to wywiad rzeka. Sentino naprowadzany pytaniami swojego rozmówcy opowiada o tym, co, gdzie, kiedy, z kim zrobił. Przez większość książki idą oni całkiem chronologicznie, aby pod koniec już stricte wyrywkowo rozwijać najbardziej intrygujące kwestie. Sebastian zaczyna swój wywód od bardzo szczegółowego omówienia swojego dzieciństwa i aspektów, które ukształtowały go jako człowieka. To właśnie tutaj pierwszy raz publicznie opowiada on więcej o swojej rodzinie i wychowaniu. Uważni słuchacze Alvareza od razu wyłapią fragmenty pasujące treścią do konkretnych zwrotek w twórczości rapera. Pojawiają się też tematy nigdzie wcześniej nie poruszane. Dowiecie się z tej lektury między innymi szczegółów pierwszego stosunku seksualnego Sentino oraz rozstania jego rodziców.

Po omówieniu młodzieńczych lat zaczyna się kwestia buntu, która towarzyszy nam do samego końca lektury. Sebastian zdaje się postacią niezmiennie idącą na przekór otaczającym go standardom. Dotknięty specyficznymi sytuacjami za młodu, emigrując z kraju do kraju, nauczył się żyć w niezmiernie specyficzny sposób. I ten lifestyle towarzyszy mu od 16 roku życia, aż po dziś dzień. Tylko że on go nie wybrał a mimowolnie zaczął w nim funkcjonować. Chociaż ewidentnie Sentence przechodzi przez różne etapy życia, które ta książka umiejętnie dzieli kolejnymi rozdziałami, to wciąż pozostaje on tą samą osobą. Zresztą tyczy się to również jego wyglądu. I tutaj pojawia się bardzo ważna kwestia. Bo ogromną zaletą “Tatuażyka” są zawarte w nim materiały z prywatnych zbiorów rodziny Sentino. Fotografie, rysunki, skany rękopisów, które to razem z kodami QR (stanowiącymi odnośniki do konkretnych utworów muzycznych) stały się fenomenalnym uzupełnieniem książki. To w pewien sposób nadało biografii charakteru i bardziej urzeczywistnionego zarysu.

Mam też parę dotkliwych uwag co do “Tatuażyka”. Po omówieniu dzieciństwa zaczyna się istny fabularny rollercoaster. Niektóre lata życia naszego bohatera zawarte są w paru zdaniach. Sentence nie raz stawia w losowym momencie zdecydowaną kropkę, odmawiając kontynuowania danego tematu. Rzecz jasna wynika to z dotkliwości wspomnień do jakich musi on na potrzebę wywiadu wracać. Nie dziwi więc wzmianka o butelce alkoholu towarzyszącej Sentino w trakcie rozmowy. Jednak te urywane kwestie szkodzą książce jako biografii. Ostatecznie “Tatuażyk” to 220 stron tekstu, napisanego bardzo dużą czcionką, wraz z wielkimi odstępami między akapitami. Lektura na jeden wieczór. A szkoda, bo potencjał był tu zdecydowanie na dłuższe dzieło. Brakuje mi też uwzględnienia wielu postaci. Rozmówca dopytuje się co prawda o różne nazwiska ze świata showbiznesu, jak Malik, Mata, Diho, Kaz Bałagane, TPS i Paluch, jednak to stanowczo za mało. Wiele osób jak chociażby Raff Smirnoff zostało niestety pominiętych. A no i jeszcze jedna rzecz, wielokrotnie pojawia się błąd zapisu liczbowego. Zamiast 40 tysięcy mamy “40 000 tysięcy”. To powinna akurat korekta wyłapać.

Wbrew pozorom nie jest to wesoła lektura pełna pięknych opowieści na temat kradzieży małp z Gibraltaru i rzucaniu talerzami w restauracjach z latynoskimi kobietami u boku. Dużo w niej bólu i walki o lepsze dzisiaj, bo „jutro” zdaje się dla Sebastiana mniej ciekawe niż obecna chwila. Sentino z pewnością prezentuje się w „Tatuażyku” jako jedna z najciekawszych person w polskim przemyśle muzycznym jednak nie zawsze w ten sposób, w jaki sam by sobie życzył. Zawód poczują także czytelnicy ciekawi historii Sentence z “ulicy”, nad czym w posłowiu ubolewa sam autor książki. Nadal nie wiemy co wiązało tego polsko-niemieckiego rapera z Hellsami. Zawarta prywata raczej usatysfakcjonuje fanów, chcących, chociaż troszkę lepiej poznać swojego idola. Słowem podsumowania tego tekstu niech będzie poniższy cytat z posłowia, z którym to Was zostawię.

”W jego otoczeniu od zawsze był brak jakiejkolwiek osoby, której mógłby zaufać. W koło tylko k*rwy i gangsterzy. Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Recenzja

Sapi Tha King „Wado Loco”: Odklejenia korposzczura – recenzja

Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart.

Opublikowany

 

Każda recenzja wymaga ode mnie przynajmniej kilkukrotnego przesłuchania ocenianego materiału. Nieraz kilkunastokrotnego. W międzyczasie sporządzam notatki i spisuję luźne myśli. Naturalnie rzecz biorąc, pierwszy odsłuch daje mi ich najwięcej. Chociaż najbardziej wnikliwe obserwacje przychodzą dopiero z kolejnymi godzinami. No i tak sobie spoglądam na moje notatki po czterech pierwszych numerach „Wado Loco”: Seplenienie, gubienie rytmu, udawanie, że potrafi śpiewać + problemy z tempem i tonacją. Wiem już, że to będzie uciążliwa recenzja. Przed wami debiutant. Sapi Tha King.

“Jebać stare baby, jebać stare baby, jebać stare baby.
U u a a po co dzwoniłaś na psy, kurwa?”

Może Sapi ma problemy z prawie każdym aspektem muzycznym, ale za to porywa głęboką liryką. Nie no, żartuję. Jest taki numer jak „Zamknij ryj”, w którym Sapi zapewnia, że żadne komentarze go nie bolą. Totalnie nie obchodzą. Żadne. Dlatego pełen emocji nagrywa numer, gdzie obraża osoby, którym nie podoba się jego muzyka. Rzuca przy tym pełną gamą obelg i wyzwisk. Skoro tak bardzo ma to w poważaniu to, z jakiego powodu tak sfrustrowany o tym nagrywa? Pytanie retoryczne, wszyscy znamy odpowiedź. Jednak najbardziej mnie zaintrygowały wspomnienia z pracy w korporacji IT. Na przykład w kawałku „Baba z HR” nasz bohater recenzji żali się, że chcieli go zwolnić za przychodzenie pijanym do pracy. Poważnie. Dziwi się on też temu, że na spotkaniach integracyjnych ludzie pozwalają sobie na zabawę, a w zakładzie pracy to już niezbyt. Innym razem pojawia się temat wyzysku i pracy na czarno. To akurat są tematy z kategorii poważnych. Jednak budowanie wokół siebie otoczki korposzczura z ilością odklejeń na poziomie Malika Montany, zupełnie rujnuje sens podejmowania takiej problematyki.

“I k*rwa teraz siedzisz taki sfrustrowany, że my mamy takie durne wersy.
K*rwa nie masz roboty, siedzisz u matki.
Jedyne co jej dorzucasz to k*rwa pranie do pralki.
Ty j*bana parówo, śmieciu. Jesteś nikim”

Techniką Sapi też nie grzeszy. Wiele rymów jest do przewidzenia, jeszcze zanim padną z ust rapera. Zupełna amatorszczyzna. A są jakieś plusy albumu „Wado Loco”? Znajdą się. Utwór „Królowa manipulacji” porusza arcy ważny temat współczesnych relacji w geocentrycznym świecie. Wiecie – mężczyzna zły, kobieta dobra. Nigdy na odwrót. Jakbyście czytali Onet i w jakimś kosmicznym otępieniu stwierdzili, że jego pseudoredaktorzy mogą mówić z sensem. To właśnie o takiej nowoczesnej patologii traktuje ten numer. Z kilometra też czuć od Sapiego mocne przywiązanie do miejsca wychowania. Wplątywanie swojego pochodzenia między wersami, zawsze jest mile widziane w rapie. Nie można też raperowi odmówić charyzmy, która to konsekwentnie buduje autentyczność wokół jego persony. O i jeszcze dwa słowa. Kubi Producent. Bo to on podjął się wyprodukowania wszystkich bitów na ten album. Świetna robota. Gościnne zwrotki położyli natomiast Fukaj i Kizo. No i tutaj chciałbym zwrócić uwagę na tego pierwszego pana. Chłopak, który jest moim zdaniem autorem najgorszego albumu wydanego nakładem SBM Label, nagrał zaskakująco porządną zwrotkę. Prawdopodobnie najlepszą w swojej dotychczasowej karierze. Jeszcze może coś z niego być. Kibicuję.

„Robiłem strony internetowe, configi portów i także grafiki
I cały czas darłeś mordę, straszyłeś brakiem pensji, zamiast zachęcić
Myślałeś, że mając monopol w tym mieście, możesz swoich podwładnych tępić
Chuj ci do mordy, ty stary chamie, jeśli teraz dziwko to słyszysz”

Poziom polskiego rapu leży. Rok 2023 jest wyjątkowo felerny pod tym kątem. Popularność takich person jak Sapi Tha King jest jedynie tego smutnym potwierdzeniem. Gdzie jest biuro ochrony rapu, kiedy jest naprawdę potrzebne? Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart. Szczerze, to z coraz większym zaniepokojeniem obserwuję takie ekscesy. Mam spore obawy przed tym, aby takie albumy miały być codziennością na scenie. To nie jest żaden performens wychodzący przed szereg. To wymizerowany produkt. Jednak nie skreślałbym jeszcze Sapiego. Tha King pomimo tego, że aktualnie kuleje w tworzeniu muzyki — przynajmniej próbuje iść własną drogą. W przyszłości mu to zapewne zaowocuje. Ale patrząc na “Wado Loco”… to zdecydowanie w tej dalszej przyszłości.

“Byłaś największą brudaską, jaką poznałem
Stawałem na końcu chuja, a w zamian chuja dostałem
Tyle razy myślałem, że sam odwiedzę Ostrawę
I pojadę na kurwy, jeszcze przed karnawałem”

Ps: A myślałem, że po „Kici Meow” Reto i Leosi już nic gorszego nie usłyszę.

Ocena płyty Sapi Tha King „Wado Loco”:

3.7 Ocena redakcji
1.8 Ocena słuchaczy (5 głosy)
Teksty1
Bity8
Flow2
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. Nawet jeśli nie wyjdzie mi z rapem
  2. Jestem młody
  3. To wszystko dała mi branża IT
  4. 10K20K
  5. 200km/h (Unreleased)
  6. Baba z HR (Unreleased)
  7. Terabajt
  8. Mimo że dzwonisz
  9. Zamknij ryj (Unreleased)
  10. Chcę mi się pić (Unreleased)
  11. Królowa Manipulacji
  12. Pytasz mnie czy zaufam? (Unreleased)
  13. Służbistka


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Recenzja

Chivas „młody say10”: tylko hity – recenzja

W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby pięć lat i z trzy wydane albumy.

Opublikowany

 

chivas młody say

Znacie to uczucie, kiedy polski rap was pozytywnie zaskakuje? Ja też niezbyt. Natomiast każdy taki eksces warty jest naszej uwagi. Z tego właśnie powodu spotykamy się dzisiaj w ramach recenzji albumu Chivasa. Fakt, rzadko kiedy tak z góry narzucam moje odczucia przy pisaniu opinii o danym krążku. “Młody say10” jednak jest dla mnie zupełnym przełomem w postrzeganiu postaci jego autora. Stąd recenzja być może nacechowana będzie moją sympatią już od początku, taki wyjątek.

Wyjdę sobie na dwór, bo mieszkam sam
Spotkam kogoś, kto mnie słucha i kojarzy twarz
Jest podobna do Jezusa, to trochę pojebane
Bo nie jestem jego fanem, ale fajnie, gdyby był

Chivasowi nigdy nie można było odmówić zdolności stricte wokalnych. Niestety obrany przez niego styl, zdawał się nie do końca przemyślany czy opanowany przez samego artystę. Tak jak doskonale rozumiałem fenomen podopiecznego Szpaka przy okazji debiutu, daleko mi było do propsowania “nauczyłem się przeklinać”. Co się zmieniło? W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby z trzy longplaye. “Młody say10” pozbawiony jest chaosu, pomimo dużej dynamiki. Muzyk bezbłędnie lawiruje klimatami popu, rocka, punka i rapu, nie dając nawet na sekundę odlecieć myślami odbiorcy. Materiał płynie, jakby był zaledwie jednym utworem. Dawno nie spotkałem się z taką spójnością.

I się zastanawiam cały czas, czy jej kupić gaz?
Czy ona mnie kocha, czy chce się tylko pieprzyć?
I tak cały czas, czy jej kupić gaz?

“Młody say10” zawiera jedenaście pozycji na trackliście, a co za tym idzie album trwa jedynie 26 minut. Bez gościnnych wokali. Jednak wbrew pozorom, płyta nie pozostawia po sobie odczucia niedosytu. Dlaczego? Materiał skrojony został na miarę z każdej strony. Z pewnością pomocnym w tym aspekcie był fakt, że za wyprodukowanie wszystkich bitów odpowiedzialny jest sam Chivas. Dalej. Podopieczny Szpaka rapuje o emocjach jakie spotyka przy dobitnie życiowych sytuacjach. Bez wyniosłości. Bez bawienia się w wieszcza. Przebijają się przede wszystkim negatywne myśli, nie raz wypowiedziane w sposób bardzo prosty. Nie doszukiwałbym się jednak legendarnie złożonych zwrotek. Co więcej, ten album wcale taki nie musi taki być, aby pozostać wybitnym dziełem. Poprzez odpowiednią zmianę tempa i akcentu, utwory pozostają prawidłowo skonstruowane bez zmuszania się do pisania wersów pod stałą liczbę sylab.

Moja pierwsza dziewczyna udawała, że ma raka
Dawno temu, no i wcale nie umarła

To nie jest gatunek rapu jaki będę sobie słuchał w wolnym czasie. Jednak docenić muszę jakim ewenementem na naszej scenie jest “młody10”. To świerzość jakiej nie podrobisz. Styl wykreowany przez Chivasa jest unikalny w polskich realiach i pozostawia po sobie wrażenie jeszcze sporego potencjału do wydobycia. Przyjemnie mi jest jeszcze czasem się zaskoczyć słuchając polskiego rapu.

Przez siedem lat adorowałem głupią szmulę 
Nie chodzi o D–, ani K–, ani Zuzię, ta pierwsza to zrozumie 
A w sumie szczerze niezbyt chciałem gadać o tej drugiej 
(Czemu? Czemu?) To ta od raka

Ocena płyty Chivas „młody say10”: 9.3/10

9.3 Ocena redakcji
2.6 Ocena słuchaczy (4 głosy)
Teksty9
Bity9
Flow10
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. anyżowe żelki
  2. narcyz
  3. koleżanko mojej byłej
  4. drzewko
  5. to ostatni raz gdy jadę nad bałtyk
  6. miałem kolegę bartka
  7. kupić jej gaz czy torebkę?
  8. jesteś najlepszy/najlepsza
  9. mam chyba za drogie auto
  10. prevka na płytę może (młody say10)


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Popularne

Copyright © Łukasz Kazek dla GlamRap.pl 2011-2025.
(Ta strona może używać Cookies, przeglądanie jej to zgoda na ich używanie.)

error: