Felieton
Najlepsi i najgorsi freestyle’owcy wśród polskich raperów |FELIETON

Wyobraźcie sobie któregoś z topowych polskich raperów wybierającego się ze starymi kumplami na piwo. Po krótkiej gadce pada prośba czy raczej rozkaz:„Ty, weź nam coś zafristajluj”. No i co nasz raper na to? Jeden pewnie się uśmiechnie i ponawija – przecież to dla niego największa frajda , drugi lekko się zepnie, ale ku uciesze publiki trochę pobełkocze, trzeci nie będzie miał siły i ochoty lub przypomni sobie o chorobie gardła, a czwarty pożałuje rano, że przez promile zupełnie o niej zapomniał.
Oczywiście to tylko moje wyobrażenie, ale myślę, że spokojnie znalazłoby ono swoje odzwierciedlenia w rzeczywistości i szczerze mówiąc zawsze trochę mnie to dziwiło. Przecież zajawka rapem bardzo często zaczyna się od wolnych stylów. Chyba każdy młody raper freestyle’ował z kumplami na domówkach, nawijał pod blokiem z flaszką w ręku, by dopiero dużo później wziąć się za pisanie płyt i robienie kariery.
Znaczy tak zawsze mi się wydawało. Nie wiem, może niektórych ten etap zajawki ominął, a może po prostu mimo wszelkich starań freestyle’ować nigdy się nie nauczą – ciężko mi to wyczuć. Jednak tak czy owak chyba warto tych, którzy z wolnym stylem są na bakier i co ważne nie boją się tego udowadniać, specjalnie wyróżnić.
Ze słynnego freestyle’u Eldo w MTV ludzie śmieją się do dziś i w ogóle im się nie dziwię. Klasyk. Może i to prawda, że od wielu lat jest to już trochę nudne i krzywdzące dla samego rapera, który nie potrafi fristajlować jak wielu, a został na tym złapany chyba jak nikt inny. Nie zmienia to jednak faktu, że jak na jednego z pionierów polskiego rapu Eldo fristajluje po prostu fatalnie. Nie chodzi tu tylko o wspomniany klasyk z kanap, ale i chociażby o bitwę Obrońców Tytułu z Gib Gibonem, gdzie raper nie dość, że dobitnie udowadnia, że nie powinien nigdy zapominać o chorobie gardła, to jeszcze pokazuje, że w demonstrowaniu tego, jak bardzo jest słaby bywa zanadto ambitny i natarczywy. Można czy nawet trzeba mieć do Eldo szacunek za działalność w Grammatiku czy za „Eternię", ale w momencie, gdy pozostawia się go bez przygotowania z mikrofonem w ręku, można o tym, co się widzi i słyszy powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że ten gość przypomina rapera.
Kolejnym, który powinien rzadziej mieć siłę i ochotę na freestyle jest oczywiście Peja. Na jego koncerty nikt nie chodzi, by posłuchać wolnego stylu w wykonaniu rapera spod Poznania i może już paru odważnym po zapoznaniu się z tym zjawiskiem dyskretnie udało się wyjść, a mimo to Peja wciąż uparcie nas nim zachwyca. Słuchając tego bełkotu, myślę sobie tylko- „Rychu, z czym do ludzi?”. Fajnie, że facet ma ambicje, by urozmaicać swoje koncerty, że chcę być uważany za prawdziwego MC, ale kurde, nie wiem, może niech najpierw poćwiczy trochę przed lustrem czy z córką na spacerze, może niech ustawi się z kolegami, by pobrać jakieś korki w tym temacie. Albo niech po prostu sobie odpuści – tylu to robi i chyba za wiele na tym nie tracą.
No właśnie, słyszeliście może kiedyś freestyle HG? Chodzicie na koncerty Łony, Mesa, VNM-a czy wielu innych czołowych graczy z nadzieją na usłyszenie dobrego wolnego stylu między kawałkami? Wielu raperów wychodzi z prostego i dosadnego założenia: „Ja nie freestyle’uje”. Nie wiem, czy im samym to sprzyja – przecież taki Eldo z pewnością dorobił się sporo fejmu na swojej wpadce, ale na pewno nie wpływa to dobrze na ogólny obraz naszej rapgry.
Na szczęście pod tym konkretnym względem ratują go Ci, którzy zapytani o freestyle reagują uśmiechem, w każdej chwili mogą ponawijać o pierdołach, bo przecież w gruncie rzeczy w byciu raperem nie ma nic prostszego. Jest ich sporo, choć tych, którzy są w tym naprawdę dobrzy, zaledwie paru.
W Stanach hip hopowe legendy rodzą się niemal w każdym zakątku kraju, a my w Polsce wciąż musimy się cieszyć, że chociaż Łódź spłodziła nam kiedyś Ostrego, a parę lat później Siemiatycze dorzuciły Te-trisa. Ci dwaj goście mogliby być wizytówką naszej rapgry na całym świecie – dasz im majka w dłoń i zawsze doskonale wiedzą, co z nim robić, obudzisz ich najebanych o 5 rano, a i tak swoim free zjedzą całą polską scenę. Gdyby rap nie istniał to pewnie sami, by go wymyślili, bo już na pierwszy rzut oka widać, że urodzili się po to, by robić rozpierdol na hip hopowym gruncie. I jedyne, co mnie martwi to fakt, że na tle pozostałych polskich MC’s są wciąż cholernie wyjątkowi.
Jest jednak też paru, którzy może nie są tak utalentowani w omawianej domenie jak Tet i Ostry, a mimo to potrafią pokazać, że wolny styl zdecydowanie nie powinien być raperowi straszny. Tede najzwyczajniej w świecie umie fristajlować i choć nie robi tego Bóg wie jak często, to gdy było trzeba (m.in. na słynnym koncercie w Opolu czy podczas bitwy z Obrońcami Tytułu) pokazywał jak luźna i sensowna może być zabawa słowem. Co się z kolei tyczy Weny, to jak nawinął VNM: „na koncertach nieźle tnie na wolno – ci, co go nie oglądali, kurwa, niech oglądnął”. I ma rację – może i free Weny nie umywa się do kunsztu Teta i Ostego, ale rzeczywiście urozmaica jego koncerty, a przy okazji pokazuje, że to raper kompletny.
Oprócz wyżej wspomnianych dobrych freestyle’owców powinniśmy przede wszystkim szukać w raperach, którzy zaczynali swoje kariery od jeżdżenia po bitwach. Quebonafide, Solar, Białas, Flint czy Duże Pe to prócz Te-trisa chyba najlepsze przykłady „produktów” battle’owej sceny. Ich freestyle’u przy najróżniejszych okazjach do dziś słucha się z największą przyjemnością i mam nadzieję, że szybko się to nie zmieni.
Nie ma co czarować, że polski rap dorobił się wielu legend, że prawie każdy znany raper zasługuje na swój fejm, a także, że bitwy freestyle’owe stały kiedykolwiek na specjalnie wysokim poziomie. To wszystko zawsze było dość ograniczone – miało swoje wyniosłe momenty, ale za przeproszeniem chyba oprócz nielicznych wyjątków nikomu specjalnie nigdy dupy nie urywało. Dlatego też tylko trochę dziwi mnie fakt, że niektórzy pionierzy polskiego rapu freestyle’ują nie lepiej od pijanego licealisty, o ile w ogóle freestyle’ują, bo w sumie to po co? I bez tego płyty się sprzedadzą, a ludzie przyjdą na koncerty.
Fajnie, by tylko było zobaczyć na tych koncertach prawdziwych Mistrzów Ceremonii, gości, którzy w każdej sytuacji poradzą sobie z majkiem – czy to, gdy zapomną na imprezie fragmentu tekstu lub ktoś spod sceny zacznie ich obrażać, czy gdy znajomi zapragną, by nawinęli im parę luźnych wersów. Pewnie, można być profesjonalnym raperem, nagrywać świetne płyty i grać kozackie koncerty i wychodzić z założenia „Ja nie freestyle’uje", tylko czy nie zabija to trochę rapu?
Ja już sam nie wiem, bo słuchając najróżniejszych freestyle’i czasem myślę, że już bardziej skrzywdzić się go nie da. Może więc pozwólmy raperom nie freestyle’ować, co po niektórych do tego namawiajmy i będzie spokój. Niby mniej hip hopowo, a przede wszystkim dużo mniej śmiechu, ale przynajmniej jakoś to wygląda. Ci, którzy robić to potrafią, nie mają oczywiście, po co zaniechiwać freestyle’owania, bo sprawia to tylko, że są krok przed resztą. Tyle, że gloryfikować ich też nie zamierzam, bo dla dobrego rapera nie powinno być to ani to trudne ani wymagające. Niestety, jak widzimy, jest i to czasem bardzo.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Felieton
„Sentino przejął majówkę”. Kupionymi wyświetleniami czy botami od komentarzy? – felieton
Scamerski duet postanowił wypromować nowy numer i merch.

Sentino przeżywa drugą młodość, przejmuje majówkę w Polsce – informują rapowe media. Tymczasem to kolejny scam spod szyldu Sentino x Trueman i jego brzydka promocja.
Konflikt Sentino z Truemanem sprzed kilku tygodni był prawdopodobnie tylko sprytnym planem marketingowym dla kilku nagłówków. Chociaż wiemy, jaki jest Sebastian, to przemycanie przez Truemana co chwila informacji o „Casablance”, kiedy są pokłóceni od samego początku źle pachniało. Minęły zaledwie dwa tygodnie, a duet rusza z grubą promocją: nowego numeru, płyty i merchu! W tak krótkim czasie udało się to wszystko zorganizować czy może było to przygotowane już wcześniej? Teraz śmierdzi już tak, jakby w domu zaparkowała ci śmieciarka, a to dalej nie wszystko.
Większość ostatnich numerów Sentino po miesiącu od publikacji ma ok. 150 tys. wyświetleń na Youtube. Nagle pojawia się kawałek „Casablanca”, który otwiera promocję płyty „King Sento 2” i merchu z koszulkami. Po dwóch dniach ma prawie pół miliona odsłon. Dziwne, ale wystarczy spojrzeć do komentarzy, żeby poznać prawdę o tej promocji.

Numer od samego początku jest pompowany przez boty, które piszą także pod nim komentarze dla zwiększenia zasięgu poprzez interakcje. Nie są to tzw. wpisy premium pochodzące z Polski, bo te są kilka razy droższe od tych „turecko-azjatyckich”. To losowe komentarze po angielsku, które co kilka minut pojawiają się masowo pod klipem. Najczęściej powtarzające się to:
- „You just earned a new subscriber”
- „I can t stop smiling watching this”

Sentino jak Skolim?
Idziemy dalej. Za produkcje nowego numeru Sentino odpowiada Crackhouse. Bardzo bliscy współpracownicy Skolima, któremu Young Multi zarzucił niedawno, że kupił sobie karierę milionowymi wyświetleniami pod klipami. Dorzucamy do tego Truemana jako menagera i mamy scamerską drużynę marzeń.

Mimo tego, że nowy numer Sebastiana śmierdzi jak zgniłe jaja, laurka w zaprzyjaźnionych mediach musi się zgadzać:


Przy okazji polecam tekst na temat działalności Sentino i Truemana: Sentino spadł Truemanowi jak z nieba. Uwiarygadnia scamy.

Warszawa, miasto, gdzie to nie hajs był problemem, tylko do której dziwki pojechać na noc. Gdzie nowe perspektywy, przybierając kształt rysunkowych gwiazdek na nocnym niebie, wlewały się falami światła do naszych spojówek.
Było głośne, niespokojne, niebezpieczne, i choć w tamtym momencie wydawało się nam domem, było właściwie miejscem, by oddychać. Oddychać, ale nie tak zwyczajnie… Oddychać smogiem pełnym konopnego dymu i wydychać rap wypełniony marzeniami o luksusie
Pustelnik, poszukujący spokoju, mógłby go tu odnaleźć jedynie pośród gwaru, wśród szumu dostrzegając linie wewnętrznej ciszy oplatającej jego skronie jak bluszcz… Czemu wcześniej nie dostrzegłeś jej zasięgu? Spoglądał w dal!

A jego oczy? Jakby z bólu utkane, jakby z opalu wykute, wykształcone, by móc wyczuć to, co ukryte, jak opuszki niematerialnych palców, delikatnie muskające kształty pokoju, w którym leżała nago…
Ta, była idealna. Zawsze wolał drogie swemu sercu przyjaciółki od tanich dziwek z Mokotowa i proste towarzystwo złodziei z Woli, od lewackiej młodzieży w kolorowych strojach, towarzystwo starych gangsterów — zawsze uważał, że w pewnym sensie to zagrożenie, ale byli też tacy, których szanował. Na ogół trzeba się ich wystrzegać…
Naprawdę… Okradną was, zabiją, zniszczą wam życie — możecie być pewni. No chyba że macie jakieś w sobie to coś… Takie coś specjalnego, co oni też mają, ale nie wszyscy, którzy to mają, muszą być jak oni… Oni to nie my… My to nie oni…
– Kim oni są? – krzyczy policjant przesłuchujący Mahatmę. A ten tylko, uśmiechając się delikatnie, mówi tonem ledwie głośniejszym od szeptu:
– A kim są „Oni”?

Kondukt pogrzebowy, niczym strumień łez, niosąc z prądem kilkadziesiąt pękniętych serc, wlewał się przez bramę cmentarza.
Większa część osób wyszła zaraz po ceremonii — my jednak zostaliśmy.
Żadne z nas nie mogło się pogodzić, że postanowił odejść.
Zostawił po sobie pustkę, którą jak dziura w płucach do dziś dławi czasem mój oddech.
Żaden opis nie jest w stanie wyrazić cierpienia na obliczu jego matki, gdy zamykano trumnę
Ani wyrazu spojrzenia starego bandziora, gdy zrozumiał, że widzi go ostatni raz…
Dzwony zaczęły uderzać miarowo, a wiatr wybrzmiewał smutną pieśń…
Stary grabarz patrzał bez wyrazu na górę ziemi, którą trzeba było przysypać trumnę…
Za kilka dni postawią tam pomnik… Taki z prawdziwego zdarzenia…
Ale dziś wbili krzyż i położyli na nim kwiaty, by osłonić nagi kurchanik przed wzrokiem przechodniów.
Pomyślałem sobie, że chyba nawet kamieniarz nie przewidział takiego obrotu spraw…
Utwór i krótkie wyjaśnienie:
– Utwór dedykuje moim zmarłym przyjaciołom. Chciałem jeszcze raz zobaczyć was takich jak kiedyś, chciałem by wasze imiona nie poszły w zapomnienie, chciałem by to, że tak młodo odeszliście stało się lekcją dla moich słuchaczy. Lekcją, by cenić życie, a w nim to, co najważniejsze, czyli miłość i przyjaźń… Rest in Peace Bracia [*]… – komentuje GSP, publikując utwór „Wars-Sawa”.
Felieton
Tede i Young Leosia – kolaboracja, która się nie udała?
„Najlepiej brzmi wyciszone” – brzmi jeden z wielu krytycznych komentarzy.

Tede postanowił na nową płytę „Vox Veritatis” zaprosić same kobiety, wśród których usłyszymy Bambi, Modelki i Young Leosię. Singiel z tą ostatnią ukazał się kilka dni temu i już możemy go podsumować, a właściwie zrobili to słuchacze.
Zarzuty w stronę Tedego i Young Leosi
Zazwyczaj, gdzie się nie pojawi Young Leosia, tam mamy murowany hit z repeat value. Niestety, nie w tym przypadku. Po trzech dniach kawałek z Tede „Więcej miejsca” ma skromne jak na taki duet niecałe 50 tys. wyświetleń klipu. Wynik kiepski i trzeba to otwarcie przyznać. Widać to też po odbiorze: 2 tys. łapek w górę i 400 w dół daje pogląd na to, że coś jest na rzeczy. Po wejściu w komentarze już jest wszystko jasne.
Słuchacze zarzucają Tedemu i Leosi, że nie wykorzystali potencjału współpracy. Numer nie buja tak jak powinien, trudno jest cokolwiek zrozumieć. Pojawiają też wątpliwości co do dobrze zrealizowanego numeru pod względem technicznym, w szczególności do mixu. Teledysk także się większości nie spodobał.

Krytyka w kierunku „Możesz więcej” Tedego i Leosi
Oto kilka najczęściej lajkowanych komentarzy pod wspólnym singlem Tedego i Sary. Duet raczej nie będzie z nich zadowolony:
- Szczerze, ale to jest chu**we, klip to już żenada całkowita.
- Stary chłop i nie potrafi nagrać ani jednego kawałka bez wspomnienia o wyimaginowanych hejterach. Rent free.
- Najlepiej brzmi wyciszone.
- Szkoda zmarnowanego potencjału na kolabo, jakoś bez wyrazu ten kawałek. Taki po prostu poprawny. Bit też nudny. Z sentymentu włączyłem sobie „Szpanpan” dla porównania i realizacyjnie, dykcyjnie, tekstowo, bitowo – przepaść.
- Mimo najszczerszych chęci, niewiele rozumiem z części Tedego. Mix w tym kawałku oraz w TSTMF położony. Zapowiada się interesujący album z nawet niezłym replay value, ale niestety niedopracowany technicznie.
- nie rozumiem ani jednego słowa z tego utworu poza refrenem
- Kawałek na max dwa przesłuchania. Tedzik top1 dla mnie ale niektóre jego ostatnie kawałki to wielkie iks de.
Propsów jest niewiele
Pozytywnych wpisów na temat kawałka jest niewiele i są to raczej pojedyncze pozycje, które nie cieszą się zbyt dużą popularnością:
- Ale ta różnica w skillach to jest przepaść.
- Tede xYL jest Moc. banger. banger.
- Moja ulubiona piosenka musi być hitem.
- Super. zajebiste. Mam nadzieję, że kiedyś spotkam TDF-a jeden z ”NIELICZNYCH” Polskich Raperów, których na co dzień słucham.
Z Bambi poszło lepiej, ale też bez fajerwerków
Niedawno sporych echem odbiło się przekazanie przez Tedego „dziedzictwa melanżu” Bambi, czego efektem było nagranie przez tę dwójkę remixu kultowego numeru „Drin za drinem”. Ta wiadomość poszła szeroko w środowisku i spolaryzowała słuchaczy. Kiedy później ukazał się już wspomniany kawałek na kanale Baila Ella, nie wykręcił on jednak spektakularnych liczb. Ponownie obyło się bez viralowości, chociaż potencjał był duży.
Jak zauważył ktoś w komentarzach, to sympatyczne, że nowe pokolenie słuchaczy będzie bawiło się pod ten sam bit, co wiele pokoleń wstecz. Brakuje jednak tych szczytów list przebojów.


Od premiery najnowszej płyty Dwóch Sławów minęły już dwa miesiące. Zdążyłam się z nią solidnie osłuchać i dowiedzieć, co dobrze by było opisać. Opinie o projekcie – wprost mówiąc – nie są najlepsze, co duet wziął już na klatę. Moje zdanie jest jednak nieco inne więc zapraszam na łyżkę miodu w beczce dziegciu.
Kryzys wieku średniego?
Zacznę prosto z mostu – uwielbiam ten duet. Na ich wielowymiarowe metafory trzeba kupić drukarkę 3D. Zabawa słowem, luz i humor to cechy, które niewątpliwie muszę im przypisać i wcale nie muszą nikogo do tego przekonywać. Ale, co w sytuacji, gdy masz za sobą dziesięć lat punchline’ów, wszechobecnej beki i hashtagów, a fani czekają? Jasne, możesz zrobić kolejny taki sam album, który i tak nie ma podjazdu do debiutu. Stąd najnowszy projekt Astka i Rada jest totalnie zrozumiały – dajmy im działać i się rozwijać. Kryzys wieku średniego i te sprawy.
Zabawa formą
A tak serio – spodziewaliście się kiedyś, że łódzki duet mógłby zagrać swoje numery na imprezie Świętego Bassu albo zrobi manifest polityczny, który będziecie podśpiewywać pod prysznicem? Chcecie starych Sławów – włączcie „Ludzi Sztosów”, proste. I oczywiście – jak większość z Was – analizowałam ten album na Genusie, łapiąc się za głowę po wytłumaczeniu kolejnego wersu. Jednak… to było dekadę temu. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że przyszedł u panów czas na zabawę formą, poniekąd wyniesioną z projektu club2020.
Najwyżej będzie stójka lub parter
Czy „Dobrze by było” jest krążkiem bez treści? Złośliwi powiedzieliby, że tak. Ale obiektywnie patrząc – numery „Myślałem, że będzie gorzej” czy wcześniej wspomniany bez nazwy „To nie jest kraj dla kabrioletów”, mają to, co tygryski lubią najbardziej. Jest więcej śpiewów, autotune’ów i wtyczek niż kiedykolwiek. I dobrze by było trochę odpuścić, wychillować i zaakceptować ten wytwór, spięty słuchaczu. A, że krążek buja i na żywo miałam okazję sama się przekonać na trasie – a jakże! – „Dobrze by było Tour”. Już 4 kwietnia w ich mothership (czytaj w Łodzi) zagrają finałowy koncert więc jeśli w domowym zaciszu denerwują Cię te chłopy, daj im szansę. Najwyżej będzie stójka lub parter.
Felieton
Drugi koncert Quebonafide na Narodowym. Czy to jawne oszustwo? – felieton
Na pewno zachowanie nie po koleżeńsku.

Organizacja pożegnalnego koncertu Quebonafide przypomina zabawę w kotka i myszkę. Na pewno jest brakiem poszanowania dla słuchaczy, którzy kupili bilet i właśnie się dowiedzieli, że ostatni koncert rapera będzie miał kilka dat.
Wyobraźmy sobie sytuację, że kupujemy limitowaną płytę artysty za 200 zł, który deklaruje, że nakład tysiąca sztuk nie będzie nigdy wznawiany. Tymczasem zamiast cieszyć się z „białego kruka” w domu dowiadujemy się jeszcze w dniu zakupu, że z powodu dużego zainteresowania płytą postanowiono dotłoczyć drugi tysiąc egzemplarzy. Podobne do tej sytuacje już się zdarzały, ale płyty były dotłaczane po kilku latach. Tym niemniej, mamy tu do czynienia ze złamaniem umowy między artystą a słuchaczem, czyli ze zwykłym oszustwem.
Pierwszy, drugi… i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide
Podobnie jest z koncertem Quebonafide. W przeciągu bardzo krótkiego czasu, słuchacze mogą czuć się oszukani i to aż dwukrotnie. Za pierwszym razem, kiedy „Ostatni koncert Quebonafide” miał się odbyć online. Po kilku tygodniach, kiedy wykupiono bilety na wydarzenie, dowiedzieliśmy się, że wcale nie będzie to ostatni koncert, bo ostatni odbędzie się dzień później na PGE Narodowym. Kombinacje alpejskie, przesuwanie startu sprzedaży zakupu biletu to temat na zupełnie oddzielny wątek, ale to co się dzisiaj wydarzyło i jak zostały potraktowane osoby, które kupiły bilety na wydarzenie online powinno skończyć się co najmniej bojkotem ze strony odbiorców.
To jednak nie koniec kpin ze słuchaczy.

Oszustwo na drugi koncert?
W czwartek, w zaledwie parę godzin bilety na ostatni koncert Quebonafide na Narodowym zostały wyprzedane. Jeżeli ktoś miał szczęście, to po kilku godzinach walki z systemem bileterii i zacinającej się stronie kupił bilety. To nic, że będzie siedział gdzieś za przysłowiowym filarem, w ósmym rzędzie z daleka od sceny. Miał świadomość i satysfakcję, że warto było się pomęczyć, bo miało to być jedyne takie wydarzenie – unikalne, tak przynajmniej go zapewniano. Więc zamiast wcisnąć „Esc” postanowił wziąć nawet to najsłabsze miejsce, bo będzie częścią historii. Nic bardziej mylnego.
Po kilku godzinach ogłoszono, że „ostatni koncert” Quebonafide będzie miał jeszcze jedną datę. Dzień wcześniej raper zagra jeszcze jeden koncert. Dzień wcześniej! Przecież to brzmi jak absurd. Tuż po zakupie biletu, zmieniane są zasady gry i umowy między raperem a słuchaczem. Wygląda to jak celowe działanie i wprowadzenie kupującego bilety w błąd. Który koncert więc będzie tym ostatnim. Ten 27 czy 28 czerwca?
Quebonafide z ostatniego koncertu robi sobie trasę koncertową, choć przy zakupie biletu z nikim się na to nie umawiał. Ba, sugerował unikalne i jedyne tego typu wydarzenie. Tymczasem osoby, które walczyły dzisiaj o bilety będą musiały pocieszyć się zmęczonym artystą po występie dzień wcześniej i zleakowanym koncertem na TikToku.



-
News2 dni temu
Współpracownik DJ Hazela ujawnia: strzelił sobie w głowę
-
News4 dni temu
DJ Hazel nie żyje – legendarny polski artysta
-
News4 dni temu
Sushi z Krakowa promuje się na śmierci Joki. Skandaliczna reklama
-
News5 dni temu
Open’er wraca do TVP po 15 latach
-
News2 dni temu
Zmarł młody polski raper – informuje SBM Label
-
News19 godzin temu
Peja, Kali, WSZ, Rahim na pogrzebie śp. brata Joki
-
News4 dni temu
Sentino ujawnił swoje zarobki z muzyki
-
News4 dni temu
Ten Typ Mes ma żal do Białasa i innych raperów, bo rehabilitują hip-hopolo