Felieton
Streaming zgarnia wszystko i „Vanillahajs” po raz piąty |FELIETON

Patrzcie gałgany jak Vanilliowy Jaco promuje i sprzedaje płytę.
Tede po raz kolejny zaśmiał się wszystkim prosto w twarz, a chyba inaczej tego nazwać nie można, jeżeli raper wydaje swoją "Vanillahajs" chyba po raz… piąty.
"Vanillahajs" po raz piąty.
Jeżeli podliczymy sobie wszystkie numery, jakie przewinęły się na krążkach "Vanillahajs", to wychodzi, że Tede zażartował sobie także drugi raz. W jaki sposób? Przy większości płyt TDF-a głównym i największym zarzutem było to, że krążki są zbyt obszerne, rozwlekłe, niespójne, a dobre numery przeplatane są nijakimi lub po prostu słabymi, co niby miało ulec zmianie przy 19-trackowej "Vanilli". No, ale jak sobie policzymy 19 numerów z podstawowej wersji, 3 z preorderu, 13 z Premium i jeszcze kolejne 3, które pojawiły się po dotłoczeniu "EP" ("100k Na Insta", "Ostatnia Noc Remix" i "Patologia Deluxe"), to wychodzi łącznie 38 kawałków. Mając prawie 40 tracków nagranych na album w bardziej skrajnych przypadkach można byłoby rozłożyć na 4 albumy i wydawać co 2 lata. W tych trochę mniej skrajnych wyszłyby pewnie 3 płyty i to już brzmi całkiem sensownie dla niektórych.
– "Vanillahajs" podstawowa – 19 kawałków,
– "Vanillahajs" z preorderu – 19 + 3 kawałki,
– "Vanillahajs" Edycja Premium – 19 + 13 kawałków,
– druga wersja "Vanillahajs" Edycja Premium – 19 + 13 + 3 kawałki,
– "Vinyllahajs".
Tak sobie myślę, że Tede to chyba jedyny Polak, który promuje swoje albumy w jakiś bardziej oryginalny sposób niż kilkoma nic nie wnoszącymi klipami, pięcioma newsami na stronach, logiem portalu nadrukowanym z tyłu pudełka i wywiadami z tysiącem oglądających, w których prowadzący pyta o to samo, co wcześniejszy. To taka delikatna wskazówka i sugestia dla tych, co narzekają na słabe odbiory płyt.
Streaming zgarnia wszystko.
Jeżeli Waszym hobby było kolekcjonowanie płyt, a do orgazmu doprowadzał Was proces składający się z pójścia do galerii handlowej, odwiedzenia Empiku, zakupienia fizycznego nośnika, a potem podziwianie tego artefaktu na półce w pokoju, to przygotujcie się, że już niedługo zaczniecie być masowo nazywani "oldskulowcami". Tak, tak, powiedzmy to sobie po raz kolejny – płyta CD stanie się niebawem historią, tak jak spotkało to inne nośniki muzyczne, czyli winyl i kasetę. Oczywiście można krzyczeć i protestować, że nie ma się czym przejmować, że CD to jednak z nami zostanie, ale niestety fakty są zupełnie inne i trwający rok dobitnie nas o tym uświadamia.
Kanye West po premierze swojego "The Life Of Pablo" ogłosił, że album będzie dostępny tylko i wyłącznie w streamingu. Nie będzie żadnego fizyka, żadnego winyla, żadnej płyty dla kolekcjonerów, nic z tych rzeczy. W zasadzie to w ogóle tej płyty nie kupicie. Oczywiście, Pana Westa można uznać za oszołoma, przygłupa i tak dalej, ale jak się po kilku kolejnych miesiącach okazało, trend przemawia raczej na jego korzyść, a i sam krążek trafił przecież na pierwsze miejsce na liście Billboardu nie sprzedając się w gruncie rzeczy w ani jednym egzemplarzu. Można?
100 milionów 300 tysięcy sprzedanych albumów w ciągu pół roku wygląda całkiem imponująco, prawda? Na pierwszy rzut oka tak właśnie jest, ale jeżeli porównamy to tylko z rokiem wcześniejszym, to okazuje się, że wówczas sprzedaż w analogicznym okresie była aż o prawie 14% wyższa! Mimo tego, znacznego i wyraźnego przecież, spadku sam rynek i tak zyskał sporo dzięki streamingowi prawie 2 miliardy dolarów, co stanowi około 9%. Przemysł muzyczny zyskuje, zyskują także użytkownicy serwisów udostępniających muzykę, bo za kilka – kilkanaście złotych mają niemal nieograniczony dostęp do przeogromnej ilości kawałków z każdego miejsca, w którym się aktualnie znajdują.
Powyższe liczby mogą raczej wywołać lekki strach na twarzach wielu artystów. Nie wszystkich oczywiście, bo Ci żyjący głównie z koncertów i pobocznych biznesów, najczęściej odzieżowych, powinni raczej w miarę płynnie przemknąć przez te spore zmiany w biznesie, ale Ci, dla których sprzedaż fizycznych nośników ma znaczenie opierające się na zasadzie "być albo nie być", mogą niebawem obudzić się z ręką w nocniku.
Ale jeżeli spojrzymy na to z drugiej strony, to można się zastanawiać, czy streaming nie przyszedł czasem na pomoc artystom, którym pieniądze uciekały przez ogromną skalę piractwa. Zauważyłem to sam wśród swojego otoczenia – wielu znajomych mających przez długi czas głęboko w poważaniu kupno całych albumów, zainteresowało się ofertą Spotify bądź TIDAL i obecnie regularnie z nich korzystają, płacąc przy tym bez problemu abonament. A skąd pieniądze dla artystów? Oczywiście z abonamentu.
Powiedzmy sobie jednak szczerze – kwoty, które trafiają do twórców z tytułu ilości odtworzeń ich numerów to jest jakiś dramat. Jakiś czas temu, screen otrzymanej faktury, na swojego facebooka udostępnił muzyk Tomasz Lipiński, która wyraźnie pokazuje, że za dokładnie 15 673 odsłony otrzymał on porażającą kwotę 2,25 złotych, natomiast artystka Zoe Keating za 72 tysiące odtworzeń zgarnęła 282 dolary. Kompozytor Armen Chakmakian, nominowany niegdyś do Grammy za 14 tysięcy odtworzeń otrzymał 4 dolary 20 centów i tak się chłop wkurwił, że machnął ręką na te bycie artystą i zajął się robieniem muzyki do reklam.
Najwięcej pieniędzy z odtworzeń, zgarniają oczywiście wytwórnie. Zaskoczenie to żadne, w końcu tak samo jest w przypadku płyt leżących na Empikowych półkach. Artyści niechętnie przyznają się jaki procent z naklejonej na opakowaniu ceny kilkudziesięciu złotych trafia na ich konta, jednak jeśli już się komuś zbierze na szczerość, to stawki można zamknąć w widełkach od kilkudziesięciu groszy do maksymalnie kilku złotych. Spotify z kolei za jedno odtworzenie płaci od 0,0005 do 0,0084 dolara (w przybliżeniu), co dzielone jest następnie pomiędzy labele i twórców, a wygląda to mniej więcej w ten sposób:
– 46% zgarnia wytwórnia,
– 10% przypada autorom tekstów i wydawcom,
– 7% może sobie wziąc dany artysta,
– a z pozostałej kwoty opłacane są podatki i obsługa serwisów.
Bardziej przedsiębiorczy osobnik piszący swoje teksty, produkujący swoją muzykę i do tego wydający się sam zgarnie oczywiście najwięcej, ale i tak wysokość stawek nadal pozostawia wiele do życzenia. Czy będzie się to w jakiś sposób zmieniać? Najprawdopodobniej tak, w końcu serwisy streamingowe to raczej świeża sprawa, a i liczba ich użytkowników stale rośnie. A skoro rośnie, to oznacza więcej pieniędzy z abonamentu i wpływów z reklam. Najbardziej znane Spotify jak na razie zostawia konkurencję w tyle mając 30 milionów subskrybentów, natomiast drugie miejsce z 11 milionami korzystających zajmuje Apple Music. "Zaledwie" 3 miliony użytkowników udało się zgromadzić TIDAL-owi, ale warto przy tym wziąć pod uwagę fakt, że ponad połowę przyciągnął w tym roku sam Kanye West, który nastraszył wszystkich dookoła, że poza platformę Jaya-Z, jego nowy album nigdzie się nie pojawi.
Wzbraniający się przed naliczaniem zebranych wyświetleń polscy raperzy niedługo powinni już zmienić zdanie, jeśli dotrze do nich, że płyty za jakiś czas kompletnie przestaną się sprzedawać. Protestować oczywiście można, ale tłumaczenie w wywiadach swojej dezaprobaty dla cyfryzacji zaczyna brzmieć kuriozalnie, bo wynika to chyba z błogiej nieświadomości delikwenta co się wokół niego w biznesie muzycznym dzieje. Heroiczne i chwalebne niewliczanie do ilości sprzedanych płyt wyświetleń i odtworzeń powinno zniknąć gdzieś maksymalnie dwie płyty później. Półki w sklepach muzycznych zaczną się niebezpiecznie kurczyć, co już zaobserowować można w Stanach, gdzie sieć sklepów Walmart zmniejszyła ilość stoisk z płytami aż o 40%! Ilość prezentowanych pozycji z 3500 spadła do 2100. A o tym, że Walmart nie jest byle popierdółką niech świadczy fakt, że w 2013 roku poprzez tę sieć sprzedane zostały płyty o wartości 600 milionów dolarów, a ogólny ich udział w rynku wyniósł około 10%.
W Polsce nadal sporą siłę stanowią nośniki fizyczne, które stanowią prawie 77% rynku muzycznego, jednak już w tej chwili można zaobserować spadek w porównaniu z ubiegłymi latami, co oczywiście przekałada się na nic innego, jak na wzrost poziomu sprzedaży cyfrowej i udziału streamingu. I rósł będzie nadal. W bardzo szybkim tempie.
fot. Cyfrowastolica.pl
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Felieton
„Sentino przejął majówkę”. Kupionymi wyświetleniami czy botami od komentarzy? – felieton
Scamerski duet postanowił wypromować nowy numer i merch.

Sentino przeżywa drugą młodość, przejmuje majówkę w Polsce – informują rapowe media. Tymczasem to kolejny scam spod szyldu Sentino x Trueman i jego brzydka promocja.
Konflikt Sentino z Truemanem sprzed kilku tygodni był prawdopodobnie tylko sprytnym planem marketingowym dla kilku nagłówków. Chociaż wiemy, jaki jest Sebastian, to przemycanie przez Truemana co chwila informacji o „Casablance”, kiedy są pokłóceni od samego początku źle pachniało. Minęły zaledwie dwa tygodnie, a duet rusza z grubą promocją: nowego numeru, płyty i merchu! W tak krótkim czasie udało się to wszystko zorganizować czy może było to przygotowane już wcześniej? Teraz śmierdzi już tak, jakby w domu zaparkowała ci śmieciarka, a to dalej nie wszystko.
Większość ostatnich numerów Sentino po miesiącu od publikacji ma ok. 150 tys. wyświetleń na Youtube. Nagle pojawia się kawałek „Casablanca”, który otwiera promocję płyty „King Sento 2” i merchu z koszulkami. Po dwóch dniach ma prawie pół miliona odsłon. Dziwne, ale wystarczy spojrzeć do komentarzy, żeby poznać prawdę o tej promocji.

Numer od samego początku jest pompowany przez boty, które piszą także pod nim komentarze dla zwiększenia zasięgu poprzez interakcje. Nie są to tzw. wpisy premium pochodzące z Polski, bo te są kilka razy droższe od tych „turecko-azjatyckich”. To losowe komentarze po angielsku, które co kilka minut pojawiają się masowo pod klipem. Najczęściej powtarzające się to:
- „You just earned a new subscriber”
- „I can t stop smiling watching this”

Sentino jak Skolim?
Idziemy dalej. Za produkcje nowego numeru Sentino odpowiada Crackhouse. Bardzo bliscy współpracownicy Skolima, któremu Young Multi zarzucił niedawno, że kupił sobie karierę milionowymi wyświetleniami pod klipami. Dorzucamy do tego Truemana jako menagera i mamy scamerską drużynę marzeń.

Mimo tego, że nowy numer Sebastiana śmierdzi jak zgniłe jaja, laurka w zaprzyjaźnionych mediach musi się zgadzać:


Przy okazji polecam tekst na temat działalności Sentino i Truemana: Sentino spadł Truemanowi jak z nieba. Uwiarygadnia scamy.

Warszawa, miasto, gdzie to nie hajs był problemem, tylko do której dziwki pojechać na noc. Gdzie nowe perspektywy, przybierając kształt rysunkowych gwiazdek na nocnym niebie, wlewały się falami światła do naszych spojówek.
Było głośne, niespokojne, niebezpieczne, i choć w tamtym momencie wydawało się nam domem, było właściwie miejscem, by oddychać. Oddychać, ale nie tak zwyczajnie… Oddychać smogiem pełnym konopnego dymu i wydychać rap wypełniony marzeniami o luksusie
Pustelnik, poszukujący spokoju, mógłby go tu odnaleźć jedynie pośród gwaru, wśród szumu dostrzegając linie wewnętrznej ciszy oplatającej jego skronie jak bluszcz… Czemu wcześniej nie dostrzegłeś jej zasięgu? Spoglądał w dal!

A jego oczy? Jakby z bólu utkane, jakby z opalu wykute, wykształcone, by móc wyczuć to, co ukryte, jak opuszki niematerialnych palców, delikatnie muskające kształty pokoju, w którym leżała nago…
Ta, była idealna. Zawsze wolał drogie swemu sercu przyjaciółki od tanich dziwek z Mokotowa i proste towarzystwo złodziei z Woli, od lewackiej młodzieży w kolorowych strojach, towarzystwo starych gangsterów — zawsze uważał, że w pewnym sensie to zagrożenie, ale byli też tacy, których szanował. Na ogół trzeba się ich wystrzegać…
Naprawdę… Okradną was, zabiją, zniszczą wam życie — możecie być pewni. No chyba że macie jakieś w sobie to coś… Takie coś specjalnego, co oni też mają, ale nie wszyscy, którzy to mają, muszą być jak oni… Oni to nie my… My to nie oni…
– Kim oni są? – krzyczy policjant przesłuchujący Mahatmę. A ten tylko, uśmiechając się delikatnie, mówi tonem ledwie głośniejszym od szeptu:
– A kim są „Oni”?

Kondukt pogrzebowy, niczym strumień łez, niosąc z prądem kilkadziesiąt pękniętych serc, wlewał się przez bramę cmentarza.
Większa część osób wyszła zaraz po ceremonii — my jednak zostaliśmy.
Żadne z nas nie mogło się pogodzić, że postanowił odejść.
Zostawił po sobie pustkę, którą jak dziura w płucach do dziś dławi czasem mój oddech.
Żaden opis nie jest w stanie wyrazić cierpienia na obliczu jego matki, gdy zamykano trumnę
Ani wyrazu spojrzenia starego bandziora, gdy zrozumiał, że widzi go ostatni raz…
Dzwony zaczęły uderzać miarowo, a wiatr wybrzmiewał smutną pieśń…
Stary grabarz patrzał bez wyrazu na górę ziemi, którą trzeba było przysypać trumnę…
Za kilka dni postawią tam pomnik… Taki z prawdziwego zdarzenia…
Ale dziś wbili krzyż i położyli na nim kwiaty, by osłonić nagi kurchanik przed wzrokiem przechodniów.
Pomyślałem sobie, że chyba nawet kamieniarz nie przewidział takiego obrotu spraw…
Utwór i krótkie wyjaśnienie:
– Utwór dedykuje moim zmarłym przyjaciołom. Chciałem jeszcze raz zobaczyć was takich jak kiedyś, chciałem by wasze imiona nie poszły w zapomnienie, chciałem by to, że tak młodo odeszliście stało się lekcją dla moich słuchaczy. Lekcją, by cenić życie, a w nim to, co najważniejsze, czyli miłość i przyjaźń… Rest in Peace Bracia [*]… – komentuje GSP, publikując utwór „Wars-Sawa”.
Felieton
Tede i Young Leosia – kolaboracja, która się nie udała?
„Najlepiej brzmi wyciszone” – brzmi jeden z wielu krytycznych komentarzy.

Tede postanowił na nową płytę „Vox Veritatis” zaprosić same kobiety, wśród których usłyszymy Bambi, Modelki i Young Leosię. Singiel z tą ostatnią ukazał się kilka dni temu i już możemy go podsumować, a właściwie zrobili to słuchacze.
Zarzuty w stronę Tedego i Young Leosi
Zazwyczaj, gdzie się nie pojawi Young Leosia, tam mamy murowany hit z repeat value. Niestety, nie w tym przypadku. Po trzech dniach kawałek z Tede „Więcej miejsca” ma skromne jak na taki duet niecałe 50 tys. wyświetleń klipu. Wynik kiepski i trzeba to otwarcie przyznać. Widać to też po odbiorze: 2 tys. łapek w górę i 400 w dół daje pogląd na to, że coś jest na rzeczy. Po wejściu w komentarze już jest wszystko jasne.
Słuchacze zarzucają Tedemu i Leosi, że nie wykorzystali potencjału współpracy. Numer nie buja tak jak powinien, trudno jest cokolwiek zrozumieć. Pojawiają też wątpliwości co do dobrze zrealizowanego numeru pod względem technicznym, w szczególności do mixu. Teledysk także się większości nie spodobał.

Krytyka w kierunku „Możesz więcej” Tedego i Leosi
Oto kilka najczęściej lajkowanych komentarzy pod wspólnym singlem Tedego i Sary. Duet raczej nie będzie z nich zadowolony:
- Szczerze, ale to jest chu**we, klip to już żenada całkowita.
- Stary chłop i nie potrafi nagrać ani jednego kawałka bez wspomnienia o wyimaginowanych hejterach. Rent free.
- Najlepiej brzmi wyciszone.
- Szkoda zmarnowanego potencjału na kolabo, jakoś bez wyrazu ten kawałek. Taki po prostu poprawny. Bit też nudny. Z sentymentu włączyłem sobie „Szpanpan” dla porównania i realizacyjnie, dykcyjnie, tekstowo, bitowo – przepaść.
- Mimo najszczerszych chęci, niewiele rozumiem z części Tedego. Mix w tym kawałku oraz w TSTMF położony. Zapowiada się interesujący album z nawet niezłym replay value, ale niestety niedopracowany technicznie.
- nie rozumiem ani jednego słowa z tego utworu poza refrenem
- Kawałek na max dwa przesłuchania. Tedzik top1 dla mnie ale niektóre jego ostatnie kawałki to wielkie iks de.
Propsów jest niewiele
Pozytywnych wpisów na temat kawałka jest niewiele i są to raczej pojedyncze pozycje, które nie cieszą się zbyt dużą popularnością:
- Ale ta różnica w skillach to jest przepaść.
- Tede xYL jest Moc. banger. banger.
- Moja ulubiona piosenka musi być hitem.
- Super. zajebiste. Mam nadzieję, że kiedyś spotkam TDF-a jeden z ”NIELICZNYCH” Polskich Raperów, których na co dzień słucham.
Z Bambi poszło lepiej, ale też bez fajerwerków
Niedawno sporych echem odbiło się przekazanie przez Tedego „dziedzictwa melanżu” Bambi, czego efektem było nagranie przez tę dwójkę remixu kultowego numeru „Drin za drinem”. Ta wiadomość poszła szeroko w środowisku i spolaryzowała słuchaczy. Kiedy później ukazał się już wspomniany kawałek na kanale Baila Ella, nie wykręcił on jednak spektakularnych liczb. Ponownie obyło się bez viralowości, chociaż potencjał był duży.
Jak zauważył ktoś w komentarzach, to sympatyczne, że nowe pokolenie słuchaczy będzie bawiło się pod ten sam bit, co wiele pokoleń wstecz. Brakuje jednak tych szczytów list przebojów.


Od premiery najnowszej płyty Dwóch Sławów minęły już dwa miesiące. Zdążyłam się z nią solidnie osłuchać i dowiedzieć, co dobrze by było opisać. Opinie o projekcie – wprost mówiąc – nie są najlepsze, co duet wziął już na klatę. Moje zdanie jest jednak nieco inne więc zapraszam na łyżkę miodu w beczce dziegciu.
Kryzys wieku średniego?
Zacznę prosto z mostu – uwielbiam ten duet. Na ich wielowymiarowe metafory trzeba kupić drukarkę 3D. Zabawa słowem, luz i humor to cechy, które niewątpliwie muszę im przypisać i wcale nie muszą nikogo do tego przekonywać. Ale, co w sytuacji, gdy masz za sobą dziesięć lat punchline’ów, wszechobecnej beki i hashtagów, a fani czekają? Jasne, możesz zrobić kolejny taki sam album, który i tak nie ma podjazdu do debiutu. Stąd najnowszy projekt Astka i Rada jest totalnie zrozumiały – dajmy im działać i się rozwijać. Kryzys wieku średniego i te sprawy.
Zabawa formą
A tak serio – spodziewaliście się kiedyś, że łódzki duet mógłby zagrać swoje numery na imprezie Świętego Bassu albo zrobi manifest polityczny, który będziecie podśpiewywać pod prysznicem? Chcecie starych Sławów – włączcie „Ludzi Sztosów”, proste. I oczywiście – jak większość z Was – analizowałam ten album na Genusie, łapiąc się za głowę po wytłumaczeniu kolejnego wersu. Jednak… to było dekadę temu. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że przyszedł u panów czas na zabawę formą, poniekąd wyniesioną z projektu club2020.
Najwyżej będzie stójka lub parter
Czy „Dobrze by było” jest krążkiem bez treści? Złośliwi powiedzieliby, że tak. Ale obiektywnie patrząc – numery „Myślałem, że będzie gorzej” czy wcześniej wspomniany bez nazwy „To nie jest kraj dla kabrioletów”, mają to, co tygryski lubią najbardziej. Jest więcej śpiewów, autotune’ów i wtyczek niż kiedykolwiek. I dobrze by było trochę odpuścić, wychillować i zaakceptować ten wytwór, spięty słuchaczu. A, że krążek buja i na żywo miałam okazję sama się przekonać na trasie – a jakże! – „Dobrze by było Tour”. Już 4 kwietnia w ich mothership (czytaj w Łodzi) zagrają finałowy koncert więc jeśli w domowym zaciszu denerwują Cię te chłopy, daj im szansę. Najwyżej będzie stójka lub parter.
Felieton
Drugi koncert Quebonafide na Narodowym. Czy to jawne oszustwo? – felieton
Na pewno zachowanie nie po koleżeńsku.

Organizacja pożegnalnego koncertu Quebonafide przypomina zabawę w kotka i myszkę. Na pewno jest brakiem poszanowania dla słuchaczy, którzy kupili bilet i właśnie się dowiedzieli, że ostatni koncert rapera będzie miał kilka dat.
Wyobraźmy sobie sytuację, że kupujemy limitowaną płytę artysty za 200 zł, który deklaruje, że nakład tysiąca sztuk nie będzie nigdy wznawiany. Tymczasem zamiast cieszyć się z „białego kruka” w domu dowiadujemy się jeszcze w dniu zakupu, że z powodu dużego zainteresowania płytą postanowiono dotłoczyć drugi tysiąc egzemplarzy. Podobne do tej sytuacje już się zdarzały, ale płyty były dotłaczane po kilku latach. Tym niemniej, mamy tu do czynienia ze złamaniem umowy między artystą a słuchaczem, czyli ze zwykłym oszustwem.
Pierwszy, drugi… i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide
Podobnie jest z koncertem Quebonafide. W przeciągu bardzo krótkiego czasu, słuchacze mogą czuć się oszukani i to aż dwukrotnie. Za pierwszym razem, kiedy „Ostatni koncert Quebonafide” miał się odbyć online. Po kilku tygodniach, kiedy wykupiono bilety na wydarzenie, dowiedzieliśmy się, że wcale nie będzie to ostatni koncert, bo ostatni odbędzie się dzień później na PGE Narodowym. Kombinacje alpejskie, przesuwanie startu sprzedaży zakupu biletu to temat na zupełnie oddzielny wątek, ale to co się dzisiaj wydarzyło i jak zostały potraktowane osoby, które kupiły bilety na wydarzenie online powinno skończyć się co najmniej bojkotem ze strony odbiorców.
To jednak nie koniec kpin ze słuchaczy.

Oszustwo na drugi koncert?
W czwartek, w zaledwie parę godzin bilety na ostatni koncert Quebonafide na Narodowym zostały wyprzedane. Jeżeli ktoś miał szczęście, to po kilku godzinach walki z systemem bileterii i zacinającej się stronie kupił bilety. To nic, że będzie siedział gdzieś za przysłowiowym filarem, w ósmym rzędzie z daleka od sceny. Miał świadomość i satysfakcję, że warto było się pomęczyć, bo miało to być jedyne takie wydarzenie – unikalne, tak przynajmniej go zapewniano. Więc zamiast wcisnąć „Esc” postanowił wziąć nawet to najsłabsze miejsce, bo będzie częścią historii. Nic bardziej mylnego.
Po kilku godzinach ogłoszono, że „ostatni koncert” Quebonafide będzie miał jeszcze jedną datę. Dzień wcześniej raper zagra jeszcze jeden koncert. Dzień wcześniej! Przecież to brzmi jak absurd. Tuż po zakupie biletu, zmieniane są zasady gry i umowy między raperem a słuchaczem. Wygląda to jak celowe działanie i wprowadzenie kupującego bilety w błąd. Który koncert więc będzie tym ostatnim. Ten 27 czy 28 czerwca?
Quebonafide z ostatniego koncertu robi sobie trasę koncertową, choć przy zakupie biletu z nikim się na to nie umawiał. Ba, sugerował unikalne i jedyne tego typu wydarzenie. Tymczasem osoby, które walczyły dzisiaj o bilety będą musiały pocieszyć się zmęczonym artystą po występie dzień wcześniej i zleakowanym koncertem na TikToku.



-
News2 dni temu
Śmierć Joki. Fani od miesiąca wiedzieli, że z raperem jest źle
-
News2 dni temu
Joka z Kalibra 44 nie żyje
-
News2 dni temu
Rapowa scena płacze. Pezet, Słoń, Włodi, Peja czy Pih żegnają śp. brata Jokę
-
News5 dni temu
Pezet: „Musiałem kłócić się z ludźmi na Hip-Hop.pl”
-
News1 dzień temu
Arek Tańcula, który zdissował Tedego, ujawnił swoje zarobki z muzyki
-
News4 dni temu
Belmondo żąda skanu dowodu od 15-latka, który prowadzi jego fanpage
-
News4 dni temu
Maciej Maciak na celowniku Mesa. Raper dał odczuć co o nim myśli
-
News1 dzień temu
Suja pokazał problemy z zębami. Powinien pilnie iść do dentysty?