Felieton
Jak starzeją się polscy raperzy #3 |FELIETON
W tym cyklu porównywałem już rapowe dorastanie na nowo czerpiącego radość z życia Ostrego z odrobinę poddenerwowanym na stare lata Łoną. Zestawiłem również podejście do hip hopowej kultury stale podliczającego banknoty Borixona z nastawieniem bazującego na ciągłym szacunku i miłości do muzyki, Włodiego. Teraz przyszedł więc czas na jeszcze innych, bardzo sobie podobnych, ale i za razem diametralnie od siebie różnych pionierów polskiego rapu…
Te-tris i Duże Pe…Co łączy tych dwóch panów? 35 lat na karku oraz, rzecz jasna, bitewny freestyle. A co ich dzieli? Absolutnie wszystko, co działo się w ich artystycznych karierach już po zejściu z battle’owej sceny. Naszą opowieść zaczniemy więc w momencie, kiedy to drogi obu panów po raz pierwszy się skrzyżowały, czyli podczas finału Wielkiej Bitwy Warszawskiej 2004.
„To balety kradną pamięć, ale łapię flashback i znów nagle jestem w tamtej kolejce przed Graffenbergiem”- nawijał w tytułowym kawałku swojego najnowszego albumu Te-tris. Takich momentów po prostu się nie zapomina. Jesienią 2004 roku w Przestrzeni Graffenberga zebrało się ośmiu najlepszych polskich freestyle’owców, lecz tych wybitnych mogliśmy wówczas oglądać jedynie dwóch…
Pan Duże Pe jechał na finał WBW 2004 może nie w roli gwiazdy, lecz z pewnością jako zdecydowanie najbardziej rozpoznawalny z uczestników oraz główny faworyt imprezy. Warszawskiego freestyle’owca kojarzono wówczas nie tylko z triumfów na licznych wolnostylowych bitwach, ale i ze współpracy z Mezo oraz wydania świetnie przyjętego i nie gorzej sprzedającego się krążka pod tytułem „Sinus”. Można powiedzieć, że podczas rywalizacji z siedmioma MC’s z podziemia, dla Dużego Pe już wtedy drzwi do rapowego mainstreamu stały otworem.
A Te- tris? Jego przed finałem WBW 2004 kojarzyli tylko najwięksi hip hopowi koneserzy. Jednak, kto tylko miał okazję usłyszeć wydany tuż przed imprezą w Przestrzeni Graffenberga nielegal pod tytułem „Naturalnie EP” ten wiedział, był kurwa w 100% pewny, że Tet to przesiąknięty hip hopem, cholernie utalentowany artysta. Dla mnie do dziś pierwszy krązek rapera z Siemiatycz pozostaje jego najwybitniejszym… -jak na 2004 rok to był prawdziwy kosmos. I choć album ten zakupiło ponoć jedynie ok. 800 fanów rodzimego rapu, to już niemal drugie tyle z nich miało okazję obejrzeć i posłuchać popisów Teta na finale WBW 2004…
A naprawdę, cholera, było czemu się przypatrywać. Pan Duże Pe i Te- tris spotkali się w Przestrzeni Graffenberga dwukrotnie- najpierw w rywalizacji grupowej, a później, na koniec imprezy w wielkim finale. W pierwszym pojedynku bezsprzecznie górował Te-tris, a w drugim po kapitalnej walce, niezapomnianych linijkach i bardzo dyskusyjnym werdykcie zwyciężył Pan Duże Pe. Po latach decyzję sędziów możemy odłożyć już na dalszy plan – najważniejsze, że ze względu na swój wyśmienity poziom i niepodrabialny klimat finał WBW 2004 na dobre otworzył drogę obu swym uczestnikom do bardzo okazałych muzycznych karier…
Ale za nim o nich, to jeśli jeszcze tego nie robiliście, koniecznie sprawdźcie samą bitwę;)
Ale dość już tego przydługiego wstępu… Zaczynamy od oficjalnie przegranego moralnego zwycięzcy powyższego finału. Po pokazaniu swoich skillsów światu w Przestrzeni Graffenberga Te-tris szybko poszedł za ciosem. Zachwycał na freestyle’owych eventach w całym kraju, a dominował także i na kolejne edycji WBW w roku 2005. Wówczas po raz kolejny został „okradziony” z triumfu, dał sobie spokój z bitewnym freestyle’em i mógł na dobre kontynuować karierę studyjną. Jednak na jego kolejny solowy album musieliśmy czekać aż cztery lata…
Premiera pierwszego legalnego krążka Te-trisa przeciągała się z miesiąca na miesiąc. Wypatrywać jej jednak nie przestaliśmy choćby na chwilę- był to jeden ze zdecydowanie najbardziej oczekiwanych, a jak się później okazało także i najdojrzalszych debiutów w historii polskiego rapu. Klimatycznie album przypominał wydaną pięć lat wcześniej epkę, lecz tekstowo był już dużo dojrzalszy i bardziej urozmaicony. Na krążku roiło się od mistrzowskich gierek słownych, zabawnych narracji, ale i na wskroś szczerych opowieści o osobistym świecie Teta. A wszystko to było urozmaicone o niezłe przyśpieszenia, stylowe flow i podane nam w dużej mierze na jego autorskich bitach. Murowany sukces? Nie do końca…
Pierwszy legalny album rapera z Siemiatycz wcale nie otworzył mu bram do wielkiej kariery w rapowym mainstreamie. Na pewno po części przez nie najlepszy dobór wytwórni, lecz także być może ze względu na cechującą jego rap zbytnią „grzeczność” oraz brak należytej charyzmy, która przyciągnęłaby randomowego słuchacza. „Dwuznacznie”, choć pokazało niesamowity kunszt rapowy Teta, nie zachwyciło, nie porwało, a być może nawet trochę zawiodło. Na szczęście później było już tylko lepiej…
A zaczęło się od „Lotu 2011”, kolejnego solowego materiału rapera z Siemiatycz wydanego nakładem wytwórni Aptaun Records. Wypuszczony do sprzedaży dwa lata po premierze „Dwuznacznie” krążek to bardzo wnikliwy opis codzienności z tak zwanego lotu ptaka, dokonywany z ogromnym dystansem, z dozą wspomnień, refleksji oraz rozliczeń . Płyta ta jest dużo bardziej przyziemna niż jej poprzedniczka- próżno szukać na niej gierek słownych, braggowych popisów, a jedyne co znajdziemy to codzienne życie w jego najczystszej postaci, pojawiające się w nim problemy i dokonywane wybory.
„Na płytach aż roi się od fałszu, ale nie na tej, bo muzyka to mój przyjaciel, co zgarnął mnie z brudnych klatek”- słyszymy w jednym z kawałków i trzeba przyznać, że rzeczywiście prawdziwości w opisie swej codzienności oraz rodzących się z niej życiowych doświadczeń Tetowi nigdy nie można było odmówić…
Wszystko to w połączeniu z faktem, iż wspomniany album jest dużo bardziej żywiołowy i różnorodny niż poprzednie krążki, a znajdziemy na nim także i chwytliwe refreny, sprawiło, że wreszcie, po latach oczekiwań siematycki raper wyszedł z cienia. Swoją historię, refleksje i skillsy pokazał już nie tylko hip hopowym koneserom, ale i całkiem sporemu gronu odbiorców, którzy nigdy wcześniej o istnieniu tak świetnego rapera jak Te-tris nie zdołali nawet usłyszeć.
Nie był to może jakiś mega szał, ale z pewnością miejsce w pierwszej dziesiątce Olisu to coś, co raperowi z Siemiatycz należało się już dawno temu (dokładniej w 2004 roku…). Na szczęście, co się odwlecze, to nie uciecze i po swoim pierwszym, większym komercyjnym sukcesie w branży Te-tris na dobre zagościł w rapowym mainstreamie.
Po „Locie 2011” przyszedł czas na nagrany wspólnie z Pogzem album pod tytułem „Teraz”, a już dwa lata później mogliśmy znaleźć na sklepowych półkach kolejny solowy projekt Te-trisa. „Definitywnie” to świetny krążek, podsumowujący całą jego dotychczasową drogę muzyczną, wydany w wieku 34 lat. Ale czy jest on dowodem na to, w jaki sposób Te-tris rapowo się zestarzał? Otóż, i tak i nie…
Z jednej strony, słuchając „Definitywnie” poznajemy zupełnie innego rapera z Siemiatycz- po stokroć bardziej charyzmatycznego niż na pierwszych albumach i stawiającego dziś już nie tylko na prawdziwość i miłość do muzyki, ale i na sukces w branży. Nie bez kozery Te-tris w pierwszym z z singli z tego krążka nawija: „Ten rok będzie mój i wie to każdy na mieście. Spytasz: po co jestem tu? Po te hajsy i respekt”. Raperem z Siemiatycz wreszcie zainteresowała się wytwórnia z prawdziwego zdarzenia (Step Records), dzięki temu Tet mógł zrealizować fajne, a przy tym bardzo komercyjne klipy i wreszcie, po latach oczekiwań spróbować zgarnąć z rapu coś znacznie więcej niż tylko szacunek…
Z drugiej jednak strony, jeśli chodzi o pisanie tekstów, podejście do życia i muzyki mam wrażenie, że Te-tris nie zmienił się niemal w ogóle od czasu wydania swojej pierwszej epki. Już na niej pełno było rozliczeń z przeszłością, wspomnień i refleksji nad tym, jaką życiową drogę sam autor powinien wybrać. Z kolei na kolejnych albumach raper z Siemiatycz zwyczajnie zdaje się już podążać najlepszą z rozważanych ścieżek, a w swych rozliczeniach z przeszłością zdaje się według mnie jedynie nabierać jeszcze większego dystansu do minionych wydarzeń.Najpierw zdecydował się opisać je nam z lotu ptaka, a następnie z perspektywy znacznie bliższej, ale i wymagającej niezwykłej dojrzałości do opisu nawet i najbardziej traumatycznych historii sprzed lat…
Przez całą karierę Teta wszystko zdawało się przebiegać na wskroś naturalnie. Jego hip hopowa droga należy do tych najbardziej klasycznych- od freestyle’owych bitew, przez legendarny dziś nielegal, kozackie mixtape’y, aż po dobrze sprzedające się albumy wydawane nakładem największych rapowych wytwórni. Była to ścieżka niełatwa, ale jakże imponująca…
Jeśli ktoś w polskim rapie rzeczywiście zasługuje na znacznie większe hajsy i respekt, to tym kimś jest właśnie Te-tris. Przesiąknięty hip hopem raper z krwi i kości, gość, który dzięki muzyce uciekł z ławki przed blokiem, lecz nigdy nie zapomniał o swych korzeniach. Dziś potrafi nam o nich opowiadać, zgrabnie wprowadzając nas do swojego prywatnego światka niczym starszy ziomek z osiedla, gość , któremu najzwyczajniej w świecie udało się osiągnąć sukces i który, nie zapominając o swej przeszłości i korzeniach, zamierza zbierać z niego jak największe żniwa .
I zajebiście, mocno trzymam kciuki, by Tet wyciągnął z rapu choćby połowę tego, ile samemu zdołał w niego włożyć…
Ale dość już o nim, bo, jak pewnie zauważyliście, mógłbym tak gadać bez końca. Czas na Pana Duże Pe, gościa…, o którym również mógłbym opowiadać Wam do usranej śmierci. A czemu? Bo jestem wiernym fanem freestyle’u, dziedziny rapu, która Dużemu Pe zawdzięcza cholernie dużo…
No ale po kolei…Po zwycięstwie na WBW 2004 warszawski raper z sukcesami kontynuował bitewną karierę. Pojawił się także na kolejnej edycji warszawskiej imprezy, lecz kończąc swoje zmagania na półfinale, na dłuższy czas zdecydował się odłożyć na kołek battle’owe rękawice. A co robił w najbliższych latach, pewnie sami doskonale pamiętacie…
Do dziś warszawski raper szkalowany jest za długoletnią współpracę z Mezo, raperem określanym mianem farbowanego lisa, który według wielu nie miał pojęcie o hip hopowej kulturze i jej korzeniach, a wykorzystywał jedynie konwencje rapowej muzyki do zarabiania pieniędzy. Cóż, w obronie Dużego Pe mogę postawić w tym miejscu dwa duże „ale”. Po pierwsze wielu zapomina, że za czasów współpracy obu panów Mezo był naprawdę bardzo solidnym warsztatowo i nagrywającym sporo niezłych kawałków raperem, kimś, z kim nawiązanie kooperacji nie powinno być uznane za specjalny blamaż. A po drugie, jak się niebawem przekonamy, również sam Pe zdecydowanie nie był nigdy hip hopowcem z krwi i kości, a jedynie dużej klasy muzykiem i artystą, szukającym spełnienia na wielu bardzo różnych ścieżkach.
Już w czasach początków swojej kariery bitewnej warszawski raper, stale pokazywał się zarówno na imprezach rapowych, jak i reggae. W niedawno udzielonym wywiadzie dla portalu Gig24.pl mówił wręcz, że energia, którą dostawał od publiki na imprezach rodem z Jamajki, robiła na nim znacznie większe wrażenie, od tej, którą obserwował na imprezach hip hopowych. I to chyba właśnie ten fakt sprawił, że jeden z pionierów warszawskiego rapu, bardziej niż hip hopowcem po latach stał się muzykiem reggae.
I to wcale nie najgorszym. Duże Pe przez lata występował w jednym zespole z bardzo cenionym zawodnikiem o ksywce Mista Pita, a wraz ze swym drugim kolektywem nagrywającym muzykę z pogranicza reggae i dancehallu wydał aż sześć, różnego rodzaju krążków.
A co oprócz tego? Cóż, przez lata Duże Pe był prawdziwym człowiekiem orkiestrą…, a właściwie ciągle nim jest. Już w roku 2004 warszawski raper rozpoczął współprowadzenie audycji muzycznych w radiu i nie zaprzestał robić tego aż do dziś. Jeśli jesteście ciekawi efektów, to wraz z Filipem Rudanacją Pe co tydzień ma zarezerwowaną godzinę na antenie radiowej „Czwórki”.
Ale to nie wszystko. Ogromu bitew freestyle’owych zorganizowanych przez warszawskiego rapera od 2006 roku nawet nie ma sensu zliczać. Były klasyki takie jak puszczana w telewizji Bitwa o Mokotów, mniejsze imprezy jak chociażby Bitwa o Index czy też o Chwilę, a teraz mamy słynny Pitos. Nie bez kozery w światku freestyle’owym mówi się, że jak Pe coś zorganizuje to kolokwialnie mówiąc, nie ma chuja…Wszystkie kreowane przez tego pana eventy, na których nie raz robił on zarówno za prowadzącego, DJ’a, jak i jurora, stały na absolutnie najwyższym poziomie nie tylko wolnostylowym, ale i organizacyjnym.
A po pierwsze i najważniejsze panowała na nich kozacka atmosfera tworzona przez samego zainteresowanego;)
Rzecz jasna Duże Pe od lat ima się prowadzenia dużo bardziej rozmaitych imprez niż bitwy freestyle’owe, lecz to chyba właśnie dla ich rozwoju uczynił on zdecydowanie najwięcej. Nie bez przyczyny pierwszy tekst, jaki napisałem w życiu o tematyce hip hopowej, robił za swego rodzaju skromny tribute dla wkładu tego pana w budowę i rozwój battle’owej sceny w Polsce.
W przypadku Dużego Pe zdecydowanie wolałbym skupiać się na rzeczach pozytywnych, dlatego też zdecydowałem się pominąć (w mojej opinii przegrany przez niego) beef z Pihem. Stwierdziłem też, że nie będę też skupiał się na dalszych działaniach rapowych warszawskiego rapera, by móc w pierwszej kolejności w pełni pokazać Wam, jak na „stare lata” stał się on prawdziwym, muzycznym człowiekiem orkiestrą.
W każdym razie teraz widzimy już bardzo dobitnie, że Pe wybrał sobie na dalsze lata swojej muzycznej kariery drogę diametralnie inną od tej, którą poszedł jego rywal z finału WBW 2004. Najważniejsze jest jednak, to że w przypadku obu panów wybór dalszej artystycznej ścieżki zdawał się być na wskroś naturalny. Hip hopowiec z krwi i kości poszedł szukać szczęścia i sukcesu w rapowej branży, a muzyczny (i nie tylko) człowiek orkiestra do dziś spełnia się na najróżniejszych artystycznych polach. Obaj, parafrazując wersy Teta z „Lotu 2011”, olali i modę i wybrali to, co prawdziwie chwyta ich za gardło…
A że przy okazji mogą dawać rozsławianym kulturom mnóstwo od siebie samych, to jedynie świadczy o ich wielkości. Uczestnicy bezsprzecznie najlepszego w historii finału Wielkiej Bitwy Warszawskiej dziś – gdyby tylko chcieli- mogliby się licytować na to, który z nich zrobił dla muzyki więcej dobrego.
A także pewnie i na to, który w swojej artystycznej karierze doszedł do większego spełnienia. To właśnie znaczy „zestarzeć się” z klasą…
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
„Kutas Records” – żart Kuqe 2115 to tak naprawdę spory problem – felieton
Wspomniana wytwórnia istnieje, jest z Polski i ma pół miliona słuchaczy.
Kilka dni temu Kuqe 2115 opublikował żartobliwy film, w którym mówi, że odchodzi z 2115 Label na rzecz nowej wytwórni „Kutas Records”. Pośmialiśmy się z rzekomo czerstwego żartu, który tak naprawdę nie do końca był żartem. Jak sprawdziliśmy, wytwórnia „Kutas Records” istnieje, jest z Polski i podbija Spotify.
„Kutas Records” – o co w tym chodzi?
Na Youtube powstał kanał zatytułowany „Kutas Records”. Uśmiech na twarzy może budzić nie tylko nazwa kanału, ale także współgrające logo z plemnikiem. Od razu więc mamy jasny komunikat, że mamy do czynienia z trollingiem. Tylko ten żart powoli wymyka się spod kontroli, bo jest całkiem sprawnie zarządzany.
Kawałki, które pojawiają się na kanale mają zawsze podtekst erotyczny i są w pełni wygenerowane przez skrypt AI. Ich treść jest dość wulgarna, ale dla młodszych odbiorców może być interesująca i zabawna. Każdy kawałek jest dobrze opisany i ma wygenerowaną unikalną okładkę. Tytuły numerów, podobnie jak ich treść jest nacechowana seksualnie.
Oto kilka przykładów:
- Dariusz Jebadło – Podziemny Drąg
- Gejtos – Bóg Morza
- Cwelgar – Gejowski Łowca Potworów
- Johnny Cwel – NNN (Nie Orzech Listopad)
- Homo Erectus – Gejowski Jaskiniowiec II (prod. Kutas Records)

W ciągu roku, odkąd istnieje „wytwórnia” na Youtube wygenerowano 163 utwory, które łącznie mają ponad 4 mln wyświetleń.
Spotify podbite przez „Kutas Records”
Jeszcze większe cyfry żartobliwa wytwórnia wykręca na Spotify. Przed kilkoma dniami doszło do sytuacji, kiedy na pierwszych 15 miejsc najbardziej viralujących numerów aż 8 pochodziło z labelu „Kutas Records”. Na pierwszym miejscu mogliśmy zobaczyć „Antycznego Napaleńca”, który przebił już barierę 1 mln streamów.

Wytwórnia AI ma już blisko pół miliona słuchaczy na Spotify. To więcej niż Belmondo (300 tys.), Liroy (160 tys.) czy Ten Typ Mes (240 tys.). Niewiele więcej od żartownisiów ma np. O.S.T.R. (580 tys.), który jest w ciągu wydawniczym od ponad 25 lat.

Co więcej, kawałki wygenerowane przez AI zaczynają trafiać też do TOP 50 Polska. Wspomniany „Napaleniec” jest obecnie na 8. pozycji, wyprzedzając m.in. Malika Montanę, Kaza Bałagane czy Pezeta.

AI w muzyce – mamy problem
Sztucznie generowane kawałki i całe „wirtualne wytwórnie” oparte na AI to coraz większe wyzwanie dla branży muzycznej. Z jednej strony zalew tanich, żartobliwych produkcji obniża próg wejścia, ale z drugiej – rozmywa granice między twórczością a automatem.
To jest też problem dla słuchaczy, bo coraz częściej mają oni problem z odróżnieniem prawdziwej muzyki od algorytmicznej masówki. Branża stoi więc przed pytaniem, jak chronić kreatywność i unikalność w czasach, gdy muzykę można „wyklikać” w kilka sekund.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Eminem ma polskie korzenie? Dokumenty wskazują na wieś pod Strzegomiem
„Pradziadek rapera wpisywał w dokumentach narodowość polską”.
Brzmi absurdalnie? Z dokumentów wynika, że jeden z największych raperów świata ma rodzinne powiązania z Polską. Według badań genealogicznych część przodków Eminema pochodzi z Dolnego Śląska.
Od lat w mediach powraca temat polskich korzeni Marshalla Mathersa. Wiele portali pisze wprost – pradziadek Eminema był Polakiem. Choć historia ta nigdy nie zyskała takiej popularności jak internetowe plotki o jego rzekomej niechęci do Polski, fakty wskazują, że raper rzeczywiście może mieć polskie pochodzenie.

Polskie korzenie Eminema
Jak ustalono, jeden z pradziadków Eminema od strony matki – Georg A. Scheinert – urodził się 29 stycznia 1851 roku we wsi Kostrza, znajdującej się dziś w gminie Strzegom (woj. dolnośląskie).
Miejscowość ta, znana z wydobycia granitu, należała wówczas do Prus i nosiła nazwę Häslicht. Przodkowie Eminema mieli być z nią związani od pokoleń. W dokumentach pojawiają się nazwiska Joseph Scheinert (ur. ok. 1825) i Ewa Wasuzki (1827–1901) – rodzice wspomnianego Georga. To właśnie nazwisko Wasuzki, zapisane błędnie przez amerykańskich urzędników imigracyjnych, może sugerować polskie pochodzenie matki przodka rapera.

Przodkowie rapera – „Ger Polish”
Sprawą zainteresował się Janusz Andrasz, autor bloga „Genealogiczne śledztwo”, który odnalazł szereg dokumentów potwierdzających ten trop. Jak wskazuje, część aktów metrykalnych nie zachowała się, jednak dostępne źródła sugerują, że przodkowie rapera rzeczywiście mogli pochodzić z terenów dzisiejszej Polski.
Co więcej, w amerykańskich spisach ludności z początku XX wieku pojawia się przy rodzinie Scheinert określenie „Ger Polish”, co tłumaczone jest jako narodowość polska, kraj pochodzenia – Niemcy.
– Znalazłem zagadkowo brzmiący wpis w spisie mieszkańców USA z 1910 r., gdzie w przypadku jednej z córek Georga (wspomnianego 3x pradziadka Eminema) – Marcie Scheinert, po mężu Roesch, w rubryce „Miejsce urodzenia ojca”, znajduje się zapis „Ger Polish”. Potem znalazłem analogiczną kartę ze spisu, dotyczącego samego Josepha Scheinerta, czyli jej ojca. I tu również pada określenie „Ger Polish„, które znalazło się zarówno w rubryce jego matki, czego można byłoby się spodziewać, mając na uwadze jej polsko brzmiące nazwisko Wasuzki, jak i w rubryce podającej pochodzenie ojca Georga – Josepha Scheinerta! – pisze badacz.

W Eminemie płynie polska krew?
Wnioski z przeprowadzonego śledztwa odnośnie „polskości Eminema” są niejednoznaczne, ale coś ewidentnie jest na rzeczy.
– Skoro urodzony w 1851 roku w pruskim Häslicht Georg Scheinert, mieszkając w USA już od 46 lat, wpisuje w roku 1910 jako swoją narodowość polską, to coś jednak na rzeczy musi być. Niestety, bez dostępu do metryk tej tajemnicy wyjaśnić się nie da. Przyznam, że na początku tego genealogicznego śledztwa myślałem, iż wzmianka o polskich korzeniach Eminema była pomyłką. Teraz jednak widzę, że to raczej tajemnica, która wciąż czeka na swoje rozwiązanie.
Choć metryki z XIX-wiecznej Kostrzy nie są dostępne online, odkryte zapisy pozwalają przypuszczać, że w żyłach Eminema rzeczywiście może płynąć kropla polskiej krwi.
Fakty kontra plotki
W przeciwieństwie do dawnych, nieprawdziwych historii o rzekomym spaleniu polskiej flagi przez Eminema czy jego niechęci do występów w Polsce, informacje o polskim pochodzeniu rapera mają częściowo podstawy w dostępnych dokumentach.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Schwesta Ewa i Loredana – jedna z najbardziej wyczekiwanych kolaboracji od lat! – felieton
Polsko-niemiecko-albański mix, który może podbić rynek naszych zachodnich sąsiadów.
Fani komentują nieustannie sociale, upominając się o wyczekiwaną kolaborację dwóch kluczowych artystek w Niemczech. Kilka miesięcy temu pojawiły się filmiki jak Loredana czekała na Schwesta Ewę, przetrzymywaną dłużej przez celników na lotnisku. Wtedy pojawiły się pierwsze plotki na temat ich współpracy.
Takiego koktajlu nikt się jednak nie spodziewał. Można powiedzieć, że to muzyczne kamikadze przyprawiające o skoki ciśnienia. Jak mówi mój znajomy z Albanii: „Nie ma nic niebezpieczniejszego niż polsko-albański mix”. I chyba coś w tym jest.
Schwesta Ewa od dłuższego nie wypuściła żadnego nowego projektu i mocno ucichła w social mediach, zwłaszcza po tragicznej śmierci Xatar’a. Dużo osób oczekiwało od niej publicznego statementu, jednak ona przeżywała żałobę prywatnie.
Naturalnie, każdy z nas miał ochotę na nowe projekty jednej z najbardziej kontrowersyjnych raperek w Niemczech. W połowie października ukazała się świetna, nowa płyta rapera SSIO, wypromowana z resztą z wielkim sarkazmem, komizmem, rozmachem oraz zabawnymi i politycznymi reels, które viralowo latały w socialach. Niemiecki rynek nie widział jeszcze czegoś takiego, współtwórcą wizuali był jeden z najbardziej utalentowanych video makerów Mac Duke, który jest w połowie Polakiem. Raper zaprosił naszą rodaczkę m.in. na „Bitte keine Anzeige machen”, gdzie Ewa nawija do bardzo chilloutowego beatu:
Prześlizgam się przez system sprawiedliwości w szpilkach Versace
Wyślij laskę – Sandy do inspektora
Nancy do sędziego, gdzie uprawia seks na pieska
Albo duplikat Rolexa jako
akt wdzięczności za utracone dokumenty.
Fakt, że Ewa nie przebiera w słowach czyni ją jedną z najbardziej autentycznych postaci na niemieckiej scenie muzycznej. Do tematu bycia real odniosła się ostatnio Albanka, która w “Privileg” mocno krytykowała inne raperki i ich wizerunek, zarzucając im poniekąd kopiowanie jej osoby oraz wiele sztuczności. Loredana ma od wielu lat status gwiazdy, wybijając się typowymi chartowymi hitami. Już na początku kariery zyskała szybko popularność i uznanie. Niemcy potrzebowali nowej ikony damskiego rapu, kogoś kto nie tylko dobrze wygląda, ale potrafi faktycznie nawijać.
Jej burzliwy związek z raperem Mozzim, turbulentne sytuację życiowe, przeobraziły Albankę w artystkę, która odcięła się od starego brzmienia. King Lori mówi wprost, że ma dosyć robienia muzyki typowo pod label. Jej ostatni projekt jest osobisty, dlatego tak dobry. Prawda jest taka, że mimo komercyjnych początków Loredana jako jedna z nielicznych, autentycznie odzwierciedla wizerunek i definicję Hip-Hopu. Co ciekawe, nie pokazuje się w głębokich dekoltach czy kusych sukienkach, nie twerkuje na klipach, co jest w obecnych czasach dość unikalne.
Dwie silne kobiety – połączenie albańskiego i polskiego temperamentu to jedna z najbardziej ekscytujących kolaboracji od lat na niemieckim rynku muzycznym! Loredana i Schwesta Ewa w „Ihr möchtegern”.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Koniec kariery Quebonafide to farsa. Jego fani to „Psikutasy”, ale bez „s” – felieton
Opluj, zdepcz, ale na koniec przeproś.
Każdy element końca rapowej kariery Quebonafide miał wtopę i jest szeroko krytykowany nawet przez jego fanów. Od wydarzenia online, przez koncert na Narodowym, po wysyłkę płyt.
Z polskimi raperami jest dokładnie tak, jak z polskimi politykami. Mogą odpi*rdolić największą kaszanę, a i tak za chwilę wszyscy o tym zapomną. Tak jest teraz chociażby z Popkiem, który po kilku miesiącach od afery z psem wrócił do mainstreamowych mediów, a Kuba Wojewódzki przywitał go jak króla. To samo dzieje się z Januszem Palikotem, który jest w trakcie ocieplania swojego wizerunku w mediach. Komentatorzy zastanawiają się np. ile kosztuje wybielenie się u Żurnalisty, u którego był ostatnio pseudo biznesmen z Biłgoraja.
Jeszcze inaczej jest z Quebonafide, bo fani rapu są jeszcze bardziej podatni na dymanie i można to robić długofalowo – spokojnie – oni wybaczą wszystko, bo mają wyjątkowo silną psychikę. Takie Psikutasy, ale bez „s” na końcu.
Zakończenie rapowej kariery Quebonafide poszło jak krew z nosa – wyjątkowo dużego nosa. Większość pewnie już nie pamięta, ale budowanie napięcia przed ostatnim koncertem trwało naprawdę długo, a balonik był napuchnięty jak konserwa po surstrommingu. Media i fani robili „ochy i achy” na każde pierdnięcie rapera, a Krętacz z Ciechanowa to sprytnie wykorzystywał. Kiedy jednak przyszedł moment, żeby powiedzieć „sprawdzam”. Po stronie artysty tego nie udźwignięto.
Wydarzenie online reklamowane jako coś ekskluzywnego, i żeby to obejrzeć wiele osób musiało się zwalniać z pracy – ma być za chwilę dostępne online w każdej chwili dla każdego – kiedy tylko będziesz miał na to czas. Awesome! To tak się da? Da, no chyba, że chciało się włączyć tryb dymania, to się nie dało, ale teraz już się będzie dało, bo Canal+ rzucił kilka monet.
Koncert na Narodowym był pokazem chciwości i braku szacunku dla fanów. Kupiłeś bilet na ostatni koncert, a tu bach! Dzień wcześniej 60 tys. osób zobaczy ten sam koncert – szybciej niż ty – wierny fan, który kupując bilet był przekonany o wyjątkowości ostatniego koncertu. Znów zwolniłeś się z roboty, żeby klikać F5 na stronie, próbując załapać się na wejściówkę. Jakby tego było mało, piątkowi koncertowicze zleakują go w sieci – tysiące TikToków i artykułów prasowych i brak efektu pierwszeństwa – znów zostałeś przegrywem, ale mimo wszystko dalej czujesz się kimś elitarnym. No tak, elitarnym przegrywem też można być.
To oczywiście nie wszystko, bo z boxem „Północ/Południe” jest jeszcze większa wtopa. Preorderowicze mieli dostać zakupione boxy pod koniec sierpnia. Mamy tydzień do listopada… i oświadczenie Dawida Szynola, że na boxy jeszcze…. poczekacie. Kilka tygodni.
Koniec, bo szkoda strzępić ryja. Ha tfu!

Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Dawid Obserwator, na litość boską! „Nie miałem co jeść, mama robiła mi obiady” – felieton
Były raper dziękuje Bajorsonowi, a potem Bogu.
Dawid Obserwator to idealny przykład, jak swoim karczemnym zachowaniem można zaprzepaścić i tak ledwo funkcjonującą karierę rapera, by potem żalić się, że mama musiała mu gotować obiady, bo ten ma dwie lewe ręce i nie może iść do normalnej pracy.
Dawid Obserwator od zawsze był 3-ligowcem z przebłyskami wyświetleniowymi, bez perspektyw na większy zarobek z rapu, bo sprzedaż jego płyt oscylowała wokół błędu statystycznego, a koncerty można było policzyć na palcach jednej ręki. W przypadku ulicznych raperów trzeba być naprawdę topką, żeby mieć booking koncertowy, z którego można utrzymać się na poziomie. Nawet Peja, który jest weteranem przez lata był pomijany w line’upach największych hip-hopowych festiwali, bo według organizatorów uliczny rap nie nadawał się na taką imprezę i wprowadzał negatywny klimat.
„Boję się, że w rapie nie osiągnę więcej” – rapował w maju 2022 roku były zawodnik Step Records. Trzy miesiące później okazało się, że młody Dawid Obserwator próbował zrobić karierę polityczną w strukturach PiSu. Był jednym z twórców młodzieżówki tej partii w Wałbrzychu. Gryzło się to trochę z jego późniejszą karierę ulicznika, ale wciąż to było do przełknięcia przez jego garstkę fanów. Wystarczyło się przyznać, obrócić w żart, zrobić cokolwiek innego niż kłamać. Tymczasem Dawid postanowił brnąć w fejki, że nic takiego nie miało miejsca i tak właściwie znalazł się tam przypadkiem i było to jednorazowe, więc nie ma tematu. Większy reserach sprawił, że pojawiły zdjęcia Obserwatora z prominentnymi działaczami PiSu, a także wyszły na jaw dokumenty, że raper z ramienia partii Jarosława Kaczyńskiego zasiadał w komisjach obwodowych.
Ledwo zipiąca rapowa kariera Dawida załamała się na amen, bo nie był już wiarygodny dla swoich słuchaczy. Na odchodne zdissował GlamRap.pl bo opisał jego przeszłość polityczną i wytknął kłamstwa. A prawdziwy uliczny raper przecież taki nie jest, bo to nieskazitelny gracz i dobry chłopak, który zawsze dorzuci się do rakiety.
Wałbrzyski raper po załamaniu kariery bynajmniej nie poszedł do pracy. Wynika to z jego najnowszych statementów, bo teraz żali się, że nie miał co jeść i obiady musiała mu gotować mama. To kolejna bezczelna zagrywka byłego rapera, czyli branie ludzi na litość i jednoczesne chwalenie się wynikami w branży disco-polo. To trochę tak jakby ksiądz zrzucił sutannę, został najbardziej aktywnym ze Świadków Jehowy i odtrąbił sukces, żaląc się na brak gosposi.
– Chciałem podziękować wam z całego serca, ekipie siemano soprano i Bogu, i też przede wszystkim sobie kochani, bo jak mam mówić szczerze to rok temu byłem na dnie nie miałem co jeść mama mi przynosiła obiady. Zobaczcie, ile zrobiłem w rok. I to nie chodzi o to, że chcę się chwalić, ale skoro taki wulkanizator z Wałbrzycha może to wy też.
To zabawne jak szybko można przemianować się z rapera na disco-polowca. W którym momencie w głowie zachodzi ten proces, że zamiast sztywnym chłopakiem z ulicy jesteś zabawnym grajkiem do kotleta z narkotycznymi refrenami, którym do tej pory twoje środowisko gardziło. Money is bitch.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
-
News4 dni temuZnany muzyk ujawnił mroczne kulisy śmierci Pona
-
News5 dni temuKto z ZIP Składu nagłośnił zbiórkę dla córki Pona? Odpowiedź zaskakuje
-
News4 dni temuPeja zaskakuje – zdjęcie z Pelsonem i Doniem. „Spotkanie po latach”
-
News5 dni temuDiddy zrobił obiad dla 1000 współwięźniów. Gangsterów zagonił do garów
-
Felieton5 dni temu„Kutas Records” – żart Kuqe 2115 to tak naprawdę spory problem – felieton
-
News3 dni temuPrzemek Ferguson dissuje Filipka!
-
News2 dni temuBezdomny Bastek dostał propozycję pracy. Jak zareagował?
-
News20 godzin temuThe Nitrozyniak dissuje Boxdela, Gimpera i Wardęgę