Felieton
Dookoła miliard nut a my dalej słuchamy polskiego rapu |FELIETON
W pierwszym kawałku swojego najnowszego krążka radomski raper Kękę z kalkulatorem w ręku podlicza liczbę utworów muzycznych, które mogły do tej pory powstać na świecie. Wychodzimy mu, że jest ich około miliarda. Przynajmniej część z nich to absolutne dzieła sztuki, a mniej więcej połowa to muzyka znacznie wyższych lotów niż numery tworzone przez „typa z Radomia”. A jednak coś sprawia, że na głośnikach w kółko i w kółko leci właśnie on, a także jemu podobni, niespecjalnie uzdolnieni raperzy z kraju nad Wisłą.
W ogóle strasznie mi się ten numer spodobał. I strasznie fajnie, że wyszedł właśnie spod pióra Kękę. „A ty jednak słuchasz typa z Radomia, co nie gra, ani nie śpiewa, coś tam umie rapować”– nawija były reprezentant Prosto. I trafia w absolutne sedno. Bo to nie żadna naciągana skromność, a czysta, stuprocentowa prawda. Kękę nie jest i nigdy nie będzie wielkim, wróć- świetnym, wróć- więcej niż dobrym raperem. Może i na polskie warunki daje radę, ale jeśli ktoś chciałby jego warsztat porównać chociażby do kolegów po fachu zza oceanu, to…no chyba rozumiecie.
Ale jest też Kękę bardzo reprezentatywny dla naszej sceny. Ot taki gość, który coś tam umie rapować, dostał wielką szansę i potrafił ją wykorzystać. Jasne, za jego sukcesem stoi też w miarę oryginalny styl nawijki, niemała charyzma i tęga głowa do pisania tekstów (wspomniany numer pod tytułem „Cud” jest tego najlepszym przykładem). Jednak w dużej mierze wejście na rapowy piedestał i bycie na szczycie listy OLIS radomski raper zawdzięcza własnemu wizerunkowi, który udało mu się przez ostatnie lata wytworzyć. Historii od pijanego listonosza do założyciela muzycznej wytwórni i jednego z najpopularniejszych polskich raperów, od zera… może nie do bohatera, lecz do gościa, który bardzo chciałby szczęśliwie spełniać się w swojej pasji i godnie przeżyć dane mu życie. Wiecie, Kękę to taki typ, który łatwo nigdy nie miał, od problemów uciekł, a teraz kocha dziecko i żonę- w sumie fajnie się z takim gościem utożsamiać…
I to jest kluczowe. Jasne, na sukces polskiego rapu składa się niby wiele różnych czynników. Jednym z nich jest z pewnością krążąca wszędzie dookoła beka, coś, co przyciągnęło do hip hopu internetową społeczność poszukiwaczy rozrywki najniższych lotów. Nasz rodzimy rap już chyba zawsze będzie miał swoich bonusów, tigerów czy pikejów- i w sumie ja jakoś bardzo na to nie narzekam. Po drugie okazało się, że można jego konwencję wykorzystać do robienia muzyki czysto rozrywkowej, która wartości rapowych/tekstowych/muzycznych nie ma żadnych, ale wpada w ucho, a poza tym słuchają jej ziomki z ostatniej ławki. No, ale to nie wszystko. Po pierwsze najważniejsze (i w sumie mało odkrywcze) z raperem- jak z nikim innym- możemy się utożsamiać…
"Wiesz czemu teraz biorę za to siano?
Bo nie myślałem jak na tym zarobić
A jak znaleźć ludzi, co czują to samo”- nawija na swojej najnowszej płycie Białas.
I zupełnie mija się z prawdą. Szukanie ludzi, którzy czują to samo, a raczej chcieliby czuć to samo, chcieliby być tacy jak my w tekstach, jest w polskim rapie równoznaczne z szukanie zarobku. Można to robić, będąc autentycznym, można kreować swój wizerunek na dowolny fałszywy sposób. Nikt Ci tego nie sprawdzi i nie ma to właściwie żadnego znaczenia. Grunt to znaleźć odbiorców, którzy poczują, że nasze życiowe opowieści, nasz wizerunek jest dla nich atrakcyjny. Który małolat nie chciałby w końcu wieść ulicznego życia niczym artysta kombinator Bonus RPK? A może bardziej – który nie chciałby się z takim życiem bezpiecznie utożsamiać? Który dzieciak nie zajara się tym, że można zaczynając z niczym, jebać bananów ze strzeżonego osiedla i jak Białas wejść na szczyt, plując w twarz tym, którzy zostali na dole? Jeśli się jakiś przypadkiem wyłamie, to z pewnością odnajdzie siebie w smętach Zeusa i będzie śpiewał wraz z nim, że choć na szkolnych korytarzach był nikim, to w końcu odleci jak ptak, zdobędzie świat i w ogóle już nikt nigdy się z niego nie odważy zaśmiać.
Ot, taki prosty klucz do sukcesu. A za razem jest to też przyczyna, dla której spośród miliona nut, wybieramy właśnie te rapowe- i to- o zgrozo- rodem z Polski. Dużo przyjemniej i „fajniej” jest nam utożsamiać się z nawijającym o miłości Kękę niż z prawiącymi na ten temat w kółko i w kółko te same frazesy gwiazdami popu. Bo przecież Kę „naprawdę” to czuje, a one tylko „coś tam se od rzeczy pierdolą, co im manager napisze". Dużo wiarygodniej i atrakcyjniej prezentuje się mówiący o osiąganiu sukcesu w życiu i pokonywaniu trudności Białas niż przykładowo Szymon Wydra. W końcu na szczyt dochodzimy nie tylko po to, by śpiewać o tym „ciepłe piosenki”, ale i żeby móc jebać i gardzić tymi, którzy w nas nie wierzyli, tymi, którzy na starcie mieli łatwiej i dostawali na urodziny drogie prezenty. No dobra, ale czemu do cholery taki Włodi jest dla nas atrakcyjniejszy od Nasa, a Kaen od Eminema? Proste, przynajmniej rozumiemy „o czym do nas śpiewają”…
Nie jest to więc żaden „Cud”, że ponad 30 tysięcy Polaków zakupiło płytę Kękę, o Eminemie, wiedząc tyle że grał w Ósmej Mili, o Kaczmarskim, że dużo pił i umarł, a o Chopinie, że całkiem nieźle pogrywał swego czasu na pianinie. Dla mnie to jest bardziej fenomen- z pewnych względów wytłumaczalny, a z innych wciąż trudny do zrozumienia. A przecież dotyczy on w dużym stopniu także i mnie.
Polskim rapem- nie ze względu na kwestie, które nadmieniłem powyżej- rzeczywiście mogli się jarać chyba tylko ci, którzy na własne oczy i uszy doświadczali początków jego rozwoju. Ja jako młody gówniarz mogę sobie tylko wyobrazić, jak wielką rzeczą było przejmowanie na grunt polski amerykańskiej kultury, muzyki i stylu życia. Wówczas tworzyło się coś świeżego, wielkiego- każdy nowy kawałek, płyta, organizowany koncert był czymś wyjątkowym. Super sprawa. A dziś?
Dziś czas mocno zweryfikował możliwości polskiej rap sceny. Nie jest już ona ani świeża, ani wielka ani wyjątkowa. Jest taką bardzo niedoskonałą kalką tego, co mamy za Oceanem- w miejscu, gdzie zaledwie jedna dzielnica potrafiła zrodzić kilkadziesiąt rapowych legend. U nas raperów, których można by prawdziwie określić mianem „zajebisty” dałoby się policzyć na palcach maksymalnie dwóch rąk. Stale wyprzedzający grę Mes jest tylko jeden, posiadający zdolności nie tylko rapowe, ale i muzyczne O.S.T.R nie ma sobie równych, a mam często wrażenie, że jeśli chodzi o spostrzegawczość i refleksyjność w tekstach do Łony nikt nigdy nie będzie miał w ogóle podjazdu. Oprócz tego mamy właśnie Kękę, Białasów, Paluchów, Zeusów i Małolatów- gości, którzy są przecież niezłymi raperami, ale wyjątkowość słuchania ich muzyki polega według mnie niemal tylko i wyłącznie na tym, że każdy z nich stworzył swój atrakcyjny wizerunek, że ze wszystkimi możemy lub chcielibyśmy się na swój sposób utożsamiać.
Mało? Nie dla odbiorców rapu…
Niech lecą sobie dookoła miliardy innych utworów, niech tysiące z nich mają po stokroć wyższą wartość od polskiego hip hopu- my ich i tak nie słyszymy. Do niczego nam one nie są potrzebne ani w niczym nam nie przeszkadzają. Za chuja nie zrozumiemy, czemu w utworze Chopina melodia układa się tak a nie inaczej, za to bez trudu pojmiemy, czemu Kękę przestał pić, Ostry jarać a Te- tris się wywyższać. W dodatku w żaden sposób nie jest nam do tego konieczna wybitna muzyka ani nawet nienaganny warsztat. To wcale nie musi być specjalnie… „dobre”, ma być atrakcyjne.
„Cudem” byłoby natomiast, gdyby przeciętni słuchacze polskiego rapu równie często co po tracki „typa z Radomia” zaczęli sięgać po twórczość jego kolegów po fachu ze Stanów. A Chorały Gregoriańskie? Bach? Liszt? To przecież jakaś czysta abstrakcja. Cudem byłoby, gdyby przytoczeni ludzie w ogóle wiedzieli, kim i czym są wspominane przez Kękę utwory i artyści.
Ot taka krótka refleksja. Wracam do nadrabiania zaległości z rodzimej sceny.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
„Kutas Records” – żart Kuqe 2115 to tak naprawdę spory problem – felieton
Wspomniana wytwórnia istnieje, jest z Polski i ma pół miliona słuchaczy.
Kilka dni temu Kuqe 2115 opublikował żartobliwy film, w którym mówi, że odchodzi z 2115 Label na rzecz nowej wytwórni „Kutas Records”. Pośmialiśmy się z rzekomo czerstwego żartu, który tak naprawdę nie do końca był żartem. Jak sprawdziliśmy, wytwórnia „Kutas Records” istnieje, jest z Polski i podbija Spotify.
„Kutas Records” – o co w tym chodzi?
Na Youtube powstał kanał zatytułowany „Kutas Records”. Uśmiech na twarzy może budzić nie tylko nazwa kanału, ale także współgrające logo z plemnikiem. Od razu więc mamy jasny komunikat, że mamy do czynienia z trollingiem. Tylko ten żart powoli wymyka się spod kontroli, bo jest całkiem sprawnie zarządzany.
Kawałki, które pojawiają się na kanale mają zawsze podtekst erotyczny i są w pełni wygenerowane przez skrypt AI. Ich treść jest dość wulgarna, ale dla młodszych odbiorców może być interesująca i zabawna. Każdy kawałek jest dobrze opisany i ma wygenerowaną unikalną okładkę. Tytuły numerów, podobnie jak ich treść jest nacechowana seksualnie.
Oto kilka przykładów:
- Dariusz Jebadło – Podziemny Drąg
- Gejtos – Bóg Morza
- Cwelgar – Gejowski Łowca Potworów
- Johnny Cwel – NNN (Nie Orzech Listopad)
- Homo Erectus – Gejowski Jaskiniowiec II (prod. Kutas Records)

W ciągu roku, odkąd istnieje „wytwórnia” na Youtube wygenerowano 163 utwory, które łącznie mają ponad 4 mln wyświetleń.
Spotify podbite przez „Kutas Records”
Jeszcze większe cyfry żartobliwa wytwórnia wykręca na Spotify. Przed kilkoma dniami doszło do sytuacji, kiedy na pierwszych 15 miejsc najbardziej viralujących numerów aż 8 pochodziło z labelu „Kutas Records”. Na pierwszym miejscu mogliśmy zobaczyć „Antycznego Napaleńca”, który przebił już barierę 1 mln streamów.

Wytwórnia AI ma już blisko pół miliona słuchaczy na Spotify. To więcej niż Belmondo (300 tys.), Liroy (160 tys.) czy Ten Typ Mes (240 tys.). Niewiele więcej od żartownisiów ma np. O.S.T.R. (580 tys.), który jest w ciągu wydawniczym od ponad 25 lat.

Co więcej, kawałki wygenerowane przez AI zaczynają trafiać też do TOP 50 Polska. Wspomniany „Napaleniec” jest obecnie na 8. pozycji, wyprzedzając m.in. Malika Montanę, Kaza Bałagane czy Pezeta.

AI w muzyce – mamy problem
Sztucznie generowane kawałki i całe „wirtualne wytwórnie” oparte na AI to coraz większe wyzwanie dla branży muzycznej. Z jednej strony zalew tanich, żartobliwych produkcji obniża próg wejścia, ale z drugiej – rozmywa granice między twórczością a automatem.
To jest też problem dla słuchaczy, bo coraz częściej mają oni problem z odróżnieniem prawdziwej muzyki od algorytmicznej masówki. Branża stoi więc przed pytaniem, jak chronić kreatywność i unikalność w czasach, gdy muzykę można „wyklikać” w kilka sekund.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Eminem ma polskie korzenie? Dokumenty wskazują na wieś pod Strzegomiem
„Pradziadek rapera wpisywał w dokumentach narodowość polską”.
Brzmi absurdalnie? Z dokumentów wynika, że jeden z największych raperów świata ma rodzinne powiązania z Polską. Według badań genealogicznych część przodków Eminema pochodzi z Dolnego Śląska.
Od lat w mediach powraca temat polskich korzeni Marshalla Mathersa. Wiele portali pisze wprost – pradziadek Eminema był Polakiem. Choć historia ta nigdy nie zyskała takiej popularności jak internetowe plotki o jego rzekomej niechęci do Polski, fakty wskazują, że raper rzeczywiście może mieć polskie pochodzenie.

Polskie korzenie Eminema
Jak ustalono, jeden z pradziadków Eminema od strony matki – Georg A. Scheinert – urodził się 29 stycznia 1851 roku we wsi Kostrza, znajdującej się dziś w gminie Strzegom (woj. dolnośląskie).
Miejscowość ta, znana z wydobycia granitu, należała wówczas do Prus i nosiła nazwę Häslicht. Przodkowie Eminema mieli być z nią związani od pokoleń. W dokumentach pojawiają się nazwiska Joseph Scheinert (ur. ok. 1825) i Ewa Wasuzki (1827–1901) – rodzice wspomnianego Georga. To właśnie nazwisko Wasuzki, zapisane błędnie przez amerykańskich urzędników imigracyjnych, może sugerować polskie pochodzenie matki przodka rapera.

Przodkowie rapera – „Ger Polish”
Sprawą zainteresował się Janusz Andrasz, autor bloga „Genealogiczne śledztwo”, który odnalazł szereg dokumentów potwierdzających ten trop. Jak wskazuje, część aktów metrykalnych nie zachowała się, jednak dostępne źródła sugerują, że przodkowie rapera rzeczywiście mogli pochodzić z terenów dzisiejszej Polski.
Co więcej, w amerykańskich spisach ludności z początku XX wieku pojawia się przy rodzinie Scheinert określenie „Ger Polish”, co tłumaczone jest jako narodowość polska, kraj pochodzenia – Niemcy.
– Znalazłem zagadkowo brzmiący wpis w spisie mieszkańców USA z 1910 r., gdzie w przypadku jednej z córek Georga (wspomnianego 3x pradziadka Eminema) – Marcie Scheinert, po mężu Roesch, w rubryce „Miejsce urodzenia ojca”, znajduje się zapis „Ger Polish”. Potem znalazłem analogiczną kartę ze spisu, dotyczącego samego Josepha Scheinerta, czyli jej ojca. I tu również pada określenie „Ger Polish„, które znalazło się zarówno w rubryce jego matki, czego można byłoby się spodziewać, mając na uwadze jej polsko brzmiące nazwisko Wasuzki, jak i w rubryce podającej pochodzenie ojca Georga – Josepha Scheinerta! – pisze badacz.

W Eminemie płynie polska krew?
Wnioski z przeprowadzonego śledztwa odnośnie „polskości Eminema” są niejednoznaczne, ale coś ewidentnie jest na rzeczy.
– Skoro urodzony w 1851 roku w pruskim Häslicht Georg Scheinert, mieszkając w USA już od 46 lat, wpisuje w roku 1910 jako swoją narodowość polską, to coś jednak na rzeczy musi być. Niestety, bez dostępu do metryk tej tajemnicy wyjaśnić się nie da. Przyznam, że na początku tego genealogicznego śledztwa myślałem, iż wzmianka o polskich korzeniach Eminema była pomyłką. Teraz jednak widzę, że to raczej tajemnica, która wciąż czeka na swoje rozwiązanie.
Choć metryki z XIX-wiecznej Kostrzy nie są dostępne online, odkryte zapisy pozwalają przypuszczać, że w żyłach Eminema rzeczywiście może płynąć kropla polskiej krwi.
Fakty kontra plotki
W przeciwieństwie do dawnych, nieprawdziwych historii o rzekomym spaleniu polskiej flagi przez Eminema czy jego niechęci do występów w Polsce, informacje o polskim pochodzeniu rapera mają częściowo podstawy w dostępnych dokumentach.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Schwesta Ewa i Loredana – jedna z najbardziej wyczekiwanych kolaboracji od lat! – felieton
Polsko-niemiecko-albański mix, który może podbić rynek naszych zachodnich sąsiadów.
Fani komentują nieustannie sociale, upominając się o wyczekiwaną kolaborację dwóch kluczowych artystek w Niemczech. Kilka miesięcy temu pojawiły się filmiki jak Loredana czekała na Schwesta Ewę, przetrzymywaną dłużej przez celników na lotnisku. Wtedy pojawiły się pierwsze plotki na temat ich współpracy.
Takiego koktajlu nikt się jednak nie spodziewał. Można powiedzieć, że to muzyczne kamikadze przyprawiające o skoki ciśnienia. Jak mówi mój znajomy z Albanii: „Nie ma nic niebezpieczniejszego niż polsko-albański mix”. I chyba coś w tym jest.
Schwesta Ewa od dłuższego nie wypuściła żadnego nowego projektu i mocno ucichła w social mediach, zwłaszcza po tragicznej śmierci Xatar’a. Dużo osób oczekiwało od niej publicznego statementu, jednak ona przeżywała żałobę prywatnie.
Naturalnie, każdy z nas miał ochotę na nowe projekty jednej z najbardziej kontrowersyjnych raperek w Niemczech. W połowie października ukazała się świetna, nowa płyta rapera SSIO, wypromowana z resztą z wielkim sarkazmem, komizmem, rozmachem oraz zabawnymi i politycznymi reels, które viralowo latały w socialach. Niemiecki rynek nie widział jeszcze czegoś takiego, współtwórcą wizuali był jeden z najbardziej utalentowanych video makerów Mac Duke, który jest w połowie Polakiem. Raper zaprosił naszą rodaczkę m.in. na „Bitte keine Anzeige machen”, gdzie Ewa nawija do bardzo chilloutowego beatu:
Prześlizgam się przez system sprawiedliwości w szpilkach Versace
Wyślij laskę – Sandy do inspektora
Nancy do sędziego, gdzie uprawia seks na pieska
Albo duplikat Rolexa jako
akt wdzięczności za utracone dokumenty.
Fakt, że Ewa nie przebiera w słowach czyni ją jedną z najbardziej autentycznych postaci na niemieckiej scenie muzycznej. Do tematu bycia real odniosła się ostatnio Albanka, która w “Privileg” mocno krytykowała inne raperki i ich wizerunek, zarzucając im poniekąd kopiowanie jej osoby oraz wiele sztuczności. Loredana ma od wielu lat status gwiazdy, wybijając się typowymi chartowymi hitami. Już na początku kariery zyskała szybko popularność i uznanie. Niemcy potrzebowali nowej ikony damskiego rapu, kogoś kto nie tylko dobrze wygląda, ale potrafi faktycznie nawijać.
Jej burzliwy związek z raperem Mozzim, turbulentne sytuację życiowe, przeobraziły Albankę w artystkę, która odcięła się od starego brzmienia. King Lori mówi wprost, że ma dosyć robienia muzyki typowo pod label. Jej ostatni projekt jest osobisty, dlatego tak dobry. Prawda jest taka, że mimo komercyjnych początków Loredana jako jedna z nielicznych, autentycznie odzwierciedla wizerunek i definicję Hip-Hopu. Co ciekawe, nie pokazuje się w głębokich dekoltach czy kusych sukienkach, nie twerkuje na klipach, co jest w obecnych czasach dość unikalne.
Dwie silne kobiety – połączenie albańskiego i polskiego temperamentu to jedna z najbardziej ekscytujących kolaboracji od lat na niemieckim rynku muzycznym! Loredana i Schwesta Ewa w „Ihr möchtegern”.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Koniec kariery Quebonafide to farsa. Jego fani to „Psikutasy”, ale bez „s” – felieton
Opluj, zdepcz, ale na koniec przeproś.
Każdy element końca rapowej kariery Quebonafide miał wtopę i jest szeroko krytykowany nawet przez jego fanów. Od wydarzenia online, przez koncert na Narodowym, po wysyłkę płyt.
Z polskimi raperami jest dokładnie tak, jak z polskimi politykami. Mogą odpi*rdolić największą kaszanę, a i tak za chwilę wszyscy o tym zapomną. Tak jest teraz chociażby z Popkiem, który po kilku miesiącach od afery z psem wrócił do mainstreamowych mediów, a Kuba Wojewódzki przywitał go jak króla. To samo dzieje się z Januszem Palikotem, który jest w trakcie ocieplania swojego wizerunku w mediach. Komentatorzy zastanawiają się np. ile kosztuje wybielenie się u Żurnalisty, u którego był ostatnio pseudo biznesmen z Biłgoraja.
Jeszcze inaczej jest z Quebonafide, bo fani rapu są jeszcze bardziej podatni na dymanie i można to robić długofalowo – spokojnie – oni wybaczą wszystko, bo mają wyjątkowo silną psychikę. Takie Psikutasy, ale bez „s” na końcu.
Zakończenie rapowej kariery Quebonafide poszło jak krew z nosa – wyjątkowo dużego nosa. Większość pewnie już nie pamięta, ale budowanie napięcia przed ostatnim koncertem trwało naprawdę długo, a balonik był napuchnięty jak konserwa po surstrommingu. Media i fani robili „ochy i achy” na każde pierdnięcie rapera, a Krętacz z Ciechanowa to sprytnie wykorzystywał. Kiedy jednak przyszedł moment, żeby powiedzieć „sprawdzam”. Po stronie artysty tego nie udźwignięto.
Wydarzenie online reklamowane jako coś ekskluzywnego, i żeby to obejrzeć wiele osób musiało się zwalniać z pracy – ma być za chwilę dostępne online w każdej chwili dla każdego – kiedy tylko będziesz miał na to czas. Awesome! To tak się da? Da, no chyba, że chciało się włączyć tryb dymania, to się nie dało, ale teraz już się będzie dało, bo Canal+ rzucił kilka monet.
Koncert na Narodowym był pokazem chciwości i braku szacunku dla fanów. Kupiłeś bilet na ostatni koncert, a tu bach! Dzień wcześniej 60 tys. osób zobaczy ten sam koncert – szybciej niż ty – wierny fan, który kupując bilet był przekonany o wyjątkowości ostatniego koncertu. Znów zwolniłeś się z roboty, żeby klikać F5 na stronie, próbując załapać się na wejściówkę. Jakby tego było mało, piątkowi koncertowicze zleakują go w sieci – tysiące TikToków i artykułów prasowych i brak efektu pierwszeństwa – znów zostałeś przegrywem, ale mimo wszystko dalej czujesz się kimś elitarnym. No tak, elitarnym przegrywem też można być.
To oczywiście nie wszystko, bo z boxem „Północ/Południe” jest jeszcze większa wtopa. Preorderowicze mieli dostać zakupione boxy pod koniec sierpnia. Mamy tydzień do listopada… i oświadczenie Dawida Szynola, że na boxy jeszcze…. poczekacie. Kilka tygodni.
Koniec, bo szkoda strzępić ryja. Ha tfu!

Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Dawid Obserwator, na litość boską! „Nie miałem co jeść, mama robiła mi obiady” – felieton
Były raper dziękuje Bajorsonowi, a potem Bogu.
Dawid Obserwator to idealny przykład, jak swoim karczemnym zachowaniem można zaprzepaścić i tak ledwo funkcjonującą karierę rapera, by potem żalić się, że mama musiała mu gotować obiady, bo ten ma dwie lewe ręce i nie może iść do normalnej pracy.
Dawid Obserwator od zawsze był 3-ligowcem z przebłyskami wyświetleniowymi, bez perspektyw na większy zarobek z rapu, bo sprzedaż jego płyt oscylowała wokół błędu statystycznego, a koncerty można było policzyć na palcach jednej ręki. W przypadku ulicznych raperów trzeba być naprawdę topką, żeby mieć booking koncertowy, z którego można utrzymać się na poziomie. Nawet Peja, który jest weteranem przez lata był pomijany w line’upach największych hip-hopowych festiwali, bo według organizatorów uliczny rap nie nadawał się na taką imprezę i wprowadzał negatywny klimat.
„Boję się, że w rapie nie osiągnę więcej” – rapował w maju 2022 roku były zawodnik Step Records. Trzy miesiące później okazało się, że młody Dawid Obserwator próbował zrobić karierę polityczną w strukturach PiSu. Był jednym z twórców młodzieżówki tej partii w Wałbrzychu. Gryzło się to trochę z jego późniejszą karierę ulicznika, ale wciąż to było do przełknięcia przez jego garstkę fanów. Wystarczyło się przyznać, obrócić w żart, zrobić cokolwiek innego niż kłamać. Tymczasem Dawid postanowił brnąć w fejki, że nic takiego nie miało miejsca i tak właściwie znalazł się tam przypadkiem i było to jednorazowe, więc nie ma tematu. Większy reserach sprawił, że pojawiły zdjęcia Obserwatora z prominentnymi działaczami PiSu, a także wyszły na jaw dokumenty, że raper z ramienia partii Jarosława Kaczyńskiego zasiadał w komisjach obwodowych.
Ledwo zipiąca rapowa kariera Dawida załamała się na amen, bo nie był już wiarygodny dla swoich słuchaczy. Na odchodne zdissował GlamRap.pl bo opisał jego przeszłość polityczną i wytknął kłamstwa. A prawdziwy uliczny raper przecież taki nie jest, bo to nieskazitelny gracz i dobry chłopak, który zawsze dorzuci się do rakiety.
Wałbrzyski raper po załamaniu kariery bynajmniej nie poszedł do pracy. Wynika to z jego najnowszych statementów, bo teraz żali się, że nie miał co jeść i obiady musiała mu gotować mama. To kolejna bezczelna zagrywka byłego rapera, czyli branie ludzi na litość i jednoczesne chwalenie się wynikami w branży disco-polo. To trochę tak jakby ksiądz zrzucił sutannę, został najbardziej aktywnym ze Świadków Jehowy i odtrąbił sukces, żaląc się na brak gosposi.
– Chciałem podziękować wam z całego serca, ekipie siemano soprano i Bogu, i też przede wszystkim sobie kochani, bo jak mam mówić szczerze to rok temu byłem na dnie nie miałem co jeść mama mi przynosiła obiady. Zobaczcie, ile zrobiłem w rok. I to nie chodzi o to, że chcę się chwalić, ale skoro taki wulkanizator z Wałbrzycha może to wy też.
To zabawne jak szybko można przemianować się z rapera na disco-polowca. W którym momencie w głowie zachodzi ten proces, że zamiast sztywnym chłopakiem z ulicy jesteś zabawnym grajkiem do kotleta z narkotycznymi refrenami, którym do tej pory twoje środowisko gardziło. Money is bitch.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
-
News4 dni temuZnany muzyk ujawnił mroczne kulisy śmierci Pona
-
News4 dni temuPeja zaskakuje – zdjęcie z Pelsonem i Doniem. „Spotkanie po latach”
-
News1 dzień temuThe Nitrozyniak dissuje Boxdela, Gimpera i Wardęgę
-
News3 dni temuPrzemek Ferguson dissuje Filipka!
-
News2 dni temuBezdomny Bastek dostał propozycję pracy. Jak zareagował?
-
News5 dni temuBedoes o problemach psychicznych Sentino
-
News4 dni temuBastek jest bezdomny. Kliczu zabrał głos: „Próbowałem…”
-
News3 dni temuFilipek odpowiada Fergusonowi po 7 godzinach – diss „Start up”