Felieton
KOMENTARZ: Polski rap jak Gra o Tron…
Upaliłem się, a co, mogę… wolne mam. Wyłączyłem Xboxa, wyłączyłem steam'a (wszystko z łóżka – poco wstawać?) i mając za sobą najtrudniejszą rzecz czyli nooo…. kurwa, gubię wątki coraz częściej. Dobra chwila.
Chwila później….
Ok, jestem. Mając najtrudniejszą czynność za sobą, czyli jednak wstać – nalać soku – wrócić do łóżka. Odpaliłem Youtube w celu pooglądania filmików z Kotami – nie wiem, ale koty po zjaraniu są śmieszne, serio… muszę sobie kupić – i jaranie i kota. Zwłaszcza taki kot co no, drugiego kota spycha ze schodów – linka dam na końcu to będzie można sobie zobaczyć jak ktoś nie widział – ale nie zmuszam, jak ktoś nie chce to nie.
Wracając do tematu. Po godzinie zmarnowanego czasu i spaleniu kolejnego jointa przełączyłem się na tryb "co tam słychać w polskim rapie". Obadałem nowości i tak mnie naszło, że cały ten no, polski rap, to taka swojego rodzaju gra o tron, jak zauważył palący ze mną ziomek kiedyś (znaczy kiedyś palący i kiedyś zauważył – po prostu mi się przypomniało) brak tylko tak dużej ilości cycków i jeszcze nikogo nie odjebali (a w końcu kogoś zajebią – i mamy już nawet własne typy kto będzie pierwszy), także szykować się na ujarane przemyślenia na temat polskiej rapowej sceny – podziemnej i mainstream'owej. Płyńmy.
Cała scena to swojego rodzaju gra, każdy zaczyna jako pionek – a jak myśli, że nie, bo jego rodzice mają jakiś dorobek i będzie mu łatwiej – to mają jeszcze bardziej przejebane. Ot niefart. Taki zaczynający "janusz" ma marne szanse wybić się ponad "bekowo" jeśli nie pierdolnie się w ten głupi łeb i zrezygnuje z pomysłu wrzucenia swojej drugiej nagrywki do sieci, albo wysłania je na jakieś konkurs bardziej znanego "janusza". Ja ten błąd niestety popełniłem (ehhh młodość), na całe kurwa szczęście bez klipu itp, dlatego rozeszło się po kościach – wszyscy olali, tylko kumple się nabijali – Shit Happens. Próbować jednak nie można przestawać – polecam jednak na dysk… przez minimum pół roku, albo nawet więcej, można opcjonalnie puścić zaufanemu kumplowi – ale podsyłać nie polecam – wiemy jak to po pijaku potem jest. ("Ej coś wam pokaże!").
Jeśli "janusz" nabierze już trochę pokory, zauważy, że trzeba siadać w bit, a teksty nie będą opierały się na jebaniu policji na czasownikach, zacząć może walkę na swoim podwórku – street cred zbiera się na początku lokalnie – jak doświadczenie w rpgach – wyższy level – wyższe rozpoznanie – i tak dalej i tak dalej. Mechanika taka sama jak w mainstream'ie tylko na mniejszą skalę.
No to teraz przerwa techniczna bo schodzi mi faza….
Wracamy, i tak. Powiedzmy, że nasz "janusz" dotarł do mainstream'u, jest znany, ma ekipę albo jest w wytwórni. "Janusza" możemy już więc olać – nie dosłownie – nie wypada, chyba. Skupmy się na mechanice. Dzieje się ostatnimi czasy dużo – wręcz można powiedzieć, że trwa wojna domowa – niestety głównie facebook'owa – again Pierdolona Era Facebooka. Co chwila lecą jakieś pstryczki w nos, w trackach też ktoś walnie od czasu do czasu jakiś celniejszy punchline (albo mniej celniejszy patrz – Aspiratio Crew).
Jak już jesteśmy przy Aspiratio Crew, to na warsztat weźmiemy sobie SB Maffiję, która aktualnie (można się z tym zgadzać lub nie, ja raczej się zgadzam) piastuje dość wysoką pozycje na scenie. No może poza tym jednym takim co nawet nie wiem jak się nazywa – mały taki, coś tam z hajsem była z nim afera – no offence, ale nie mogę go słuchać. Mimo początkowej niechęci do nich, docenić trzeba fakt, że chłopaki poradzili sobie śpiewająco, wybili się, i trzymają aktualnie formę życia. Głównie z 2 powodów:
Punkt A: Raper to jest no, raper – a nie pieprzony felietonista na facebooku – załatwia problemy na bitach, i jego zadanie to sprowadzić przeciwnika nisko, bardzo nisko.
Punkt 2: Pozytywne myślenie daje pozytywne wyniki – w tym wypadku to działa na zasadzie pozytywne myślenie o sobie jako o najlepszym raperze ever. (Każdy raper tak myśli, i jak się mówi, że nie mają to jest to bullshit, bo każdy tak myśli. Rzekłem.)
Moja przekmina jest taka – każdy ma jakiś swój genialny plan, niekoniecznie sądzę, że każde posunięcie jest planowane: – ooooooo mariuszku! A teraz tu pierdolniemy punchline, on nam odpowie, potem my to, i on wtedy to, ooooo kurwaaaaaa, jaram sie.
Plan jednak jakiś zawsze jest, może to mało odkrywcze, ale jak przez taki pryzmat patrząc na scenę można dojść do ciekawych konkluzji (jakie ładne słowo). Konkluzje chciałbym napisać ładnie ale siada mi myślenie – sorry.
Osoby traktujące rap poważnie, bez dystansu, jako coś wielkiego i w ogóle stawiającego go na równi z religią albo kij raczy wiedzieć czym jeszcze, szybko kończą "strollowane" przez nową szkołę, która pierdoli wszystko i interesuje ją tylko zrobienie największego hałasu. Takich delikwentów – (co biorą rap full poważnie) później chuj strzela z pistoletu, co społeczność internetu rozbraja jeszcze bardziej (pozdro Eldo). Dlatego chłopaki z SB (jak się nie doda Maffija, to brzmi to dziwnie, ale nie dodam, już mi się nie chcę.) radzą sobie wyśmienicie na "nowej" scenie.
Zdobywanie "władzy" w ten sposób jest czymś całkowicie innym, czego starsze pokolenie nie rozumie (bo oni tworzą ambitną muzykę dla ambitnego słuchacza, który pamięta czasy Kalibra – a taki chuj! bo takich słuchaczy jest coraz mniej) z drugiej strony trudno wymagać od 40-latniego faceta (mającego rodzinę, albo psa) żeby zachowywał się jak wyswagowane pokolenie nowych graczy. Innymi słowy śmierć naturalna jest nieunikniona i naturalna dla nich – tak wieszczę ja.
Dezinformacja (do dziś nie wiadomo co to było z tym Lankiem i passami do kanału SB), spiskowanie i kosy w plecy można wyjąć żywcem z gry o tron. Na przykład na przykładzie beefu z Deysem gdzie wypłynęło pełno "brudów", albo dziwnym zapewnieniom Sulina, że pokaże "brudy" na Bonsona – biedny chłopak pewnie myślał, że Bonson się przestraszy, zadzwoni z soróweczką, a tu wał, i nic nie pokazał Sulin nam – czuje jakiś "spiseg".
Tron jest jeden, co prawda nie z mikrofonów poległych raperów – a można by taki zrobić, tyle że nie z poległych, bo tych mamy mało, ale z przegranych (a tych już cała lista – kiedyś opublikuje). A "królów samozwańców" każdego dnia coraz więcej… Kto zasiada więc na aktualnym tronie? Mogę napisać, że Tomb – będzie źle, mogę napisać, że Tede – będzie źle, mogę napisać że Quebo? – będzie źle. OSTRy? Będzie źle, i że się nie znam, no może się nie znam, nie wiem.
Zasiada ten kto ma największe poparcie "ludu", a aktualnie takie + najwięcej hałasu w około siebie robi SB Maffija – taka prawda. Wiem za to, że w stanach króluje nieprzerwanie King Mathers – i nikt mi kurwa nie powie, że jest inaczej. Stany to jednak w ogóle inna bajka. Tam już dawno pojawiły się cycki przerastające liczbowo GoTa, i co chwila kogoś odstrzelą. Plaża.
Wracając jednak do Polski – każdy początkujący raper patrzy z błyskiem w oczach na iluzoryczny "tron" i "koronę", niestety zazwyczaj kończy bawiąc się "berłem" do własnych tracków – taka rzeczywistość. Again, sorry. Ci, którym udaje się wybić znajdują sojuszników, bo jak to napisał mistrz Sapkowski – "samemu to dobrze wychodzi tylko samogwałt".
Jest trochę chaotycznie ale czego spodziewać się można od gościa, który właśnie skończył palić trzeciego jointa z Amnezją. (I to bez tytoniu – nie żebym się chwalił – fajek po prostu nie mam.) Dobrze, że pamiętam o czym piszę.
Tak czy tak, jakbym miał porównać polską rap scenę do gry o tron – i to dość dosłownie – to tak kurwa właśnie zrobię! A co mi tam. Porównanie polskiej rap sceny do rodów w grze o tron (na podstawie serialu, bo książek to już kurwa chyba nikt w tym świecie nie czyta – a szkoda). Jedziemy:
Starks – Stoprocent, bo: Zgrani, technicznie trzymają poziom, poza poziomem trzymają też Szczecin, nie za bardzo interesują ich przepychanki reszty ekip chyba, że są w nie zamieszani.
Baratheon – Step Records, bo: Niby są dobrzy tam jakoś, niby coś tam przy tronie się kręcą, i hajs im się zgadza, ale tak naprawdę to są nijacy i za bardzo niczym się nie wyróżniają ot tak o są, dla tła.
Martell – QueQuality, bo: Pojawili się późno, i to za sprawą strasznie charyzmatycznego gościa, który namieszał i rozpierdolił parę osób, do tego mają dziwne fazy, których nie wszyscy tolerują.
Lannister – Prosto, bo: Hajs się zgadza konkretnie, silna liczba graczy których się lubi (Sokół, KęKę, etc.) I paru, których się nie trawi (np. KaeN).
Tyrell – Fandango, bo: Chcieliby uchodzić za nie wiadomo kogo, trzymać władzę nad wszystkimi – rzucając przy tym puste groźby, których nikt nie traktuje poważnie (eeee jak to było…"Eripe na oczach całej polski zje kutasa" – bitch please.)
Greyjoy – Koka Beats, bo: Kiedyś to było o nich głośno – ale głównie za sprawą lidera, mieli władzę i możliwości, a potem "pan i władca" się zestarzał, i chuj wszystko strzelił, cicho o nich jak w 4 sezonie GoTa.
Targaryen – Wielkie joł, bo: Jest ich dość mało, (a dla wielu to tylko jedna osoba tam jest) oddzielili się trochę od reszty, próbują coś tam działać, a Tede rośnie mimo wszystko w siłę, smoków nie ma, ale ma WuWunia – taki Tyrion, tylko wyższy i trochę głupszy. I Sir Micha – nawet ma Sir już dodane. Aaaa no i Tede – wielu go uwielbia ostatnio, i wielu nienawidzi i chciałoby, żeby zamknął mordę. Mi tam to lotto szczerze mówiąc. Nic nie mam do gościa i jego muzyki – taka dygresja.
Arryn – MaxFlo, bo: Tak siedzą tam u siebie, nie wychylają się za bardzo, i Buka coś ostatnio za bardzo wyje, więc tak mi się skojarzyło z tą jak jej tam jak spadała.
Tully – Alkopoligamia, bo: Wrażenie jest jakiegoś tam większego zżycia między nimi, tak o, i musiałem coś wymyślić tu, bo akurat to w Grze, to za bardzo się nimi nie przejmuje.
Bolton – SB Mafija, bo: Są pojebani, a beefami pokazują, że jak kogoś dopadną i nie na niego "uwezma" to good luck have fun. Dużo osób ich nie trawi, równie wiele uwielbia, na przykład właśnie za to. A ja dalej nie mogę wyjść z podziwu na ich progres – kiedyś jak słyszałem, że wychodzi coś od SB to bez jarania w ogóle było, potem udowodnili mi, że są dobrzy.
Frey – RPS, bo: no kurwa… nie, nie będę pisał, ale jako bonus dodam, że jak Freyowie blokowali przeprawę przez rzekę, tak Ryszard blokuje Jackowi Poznań.
Nights Watch – Asfalt Records. bo: trzymają poziom, w dupie mają innych i robią swoje, przez co ogólnie się ich szanuje i nie wtyka nosa w ich sprawy.
Mógłbym tak wymieniać dalej, ale mi się nie chce, i tak jestem wielce zdziwiony że chciało mi się coś takiego napisać, przecież to trzeba mieć najebane, ehh.. pierdole, idę oglądać koty na YT.
Oczywiście mam świadomość, że jeśli ktoś to przeczyta, to można napisać, że mnie pojebało, bo on uważa inaczej (albo nie uważa, ale i tak mnie pojebało i jestem zjebany – hejting dla hejtingu zawsze spoko) także no, nie brać do końca wszystkiego na poważnie, tekst nie miał chyba na celu nikogo obrazić (może miał ale już o tym zapomniałem – ehhhh kochana Amnezja) a jak ktoś się obraził, to znaczy, że to jego pojebało.
To ja ten, płynę gdzieś dalej, zwłaszcza że mam urlop, (taaaaak kurwa, wbrew wszelkim przesłankom mam pracę… mówiłem, że zawsze da się znaleźć miejsce gdzie będą płacić za opierdalanie się? Mówiłem.) to do następnego portu.
Jakby coś, i ktoś by był na tyle wariat żeby uznać że to się spoko czytało to no – na blogu więcej tekstów ujaranego pióra – statekopti.blogspot.com. Aaaa ten, no P.S. To tu wrzucam ten link z kotem co 2 spycha ze schodów… no kurwa przecież to jest zajebiste!
__________
Tekst nadesłany przez czytelnika. *Cykl "Komentarz" jest subiektywną oceną wydarzeń ze świata Hip-Hopu. Jeżeli Ty również chcesz podjąć się jakiegoś tematu, który ma zostać opublikowany w tym cyklu, prześlij do nas gotowy tekst na adres kontakt@glamrap.pl
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
„Kutas Records” – żart Kuqe 2115 to tak naprawdę spory problem – felieton
Wspomniana wytwórnia istnieje, jest z Polski i ma pół miliona słuchaczy.
Kilka dni temu Kuqe 2115 opublikował żartobliwy film, w którym mówi, że odchodzi z 2115 Label na rzecz nowej wytwórni „Kutas Records”. Pośmialiśmy się z rzekomo czerstwego żartu, który tak naprawdę nie do końca był żartem. Jak sprawdziliśmy, wytwórnia „Kutas Records” istnieje, jest z Polski i podbija Spotify.
„Kutas Records” – o co w tym chodzi?
Na Youtube powstał kanał zatytułowany „Kutas Records”. Uśmiech na twarzy może budzić nie tylko nazwa kanału, ale także współgrające logo z plemnikiem. Od razu więc mamy jasny komunikat, że mamy do czynienia z trollingiem. Tylko ten żart powoli wymyka się spod kontroli, bo jest całkiem sprawnie zarządzany.
Kawałki, które pojawiają się na kanale mają zawsze podtekst erotyczny i są w pełni wygenerowane przez skrypt AI. Ich treść jest dość wulgarna, ale dla młodszych odbiorców może być interesująca i zabawna. Każdy kawałek jest dobrze opisany i ma wygenerowaną unikalną okładkę. Tytuły numerów, podobnie jak ich treść jest nacechowana seksualnie.
Oto kilka przykładów:
- Dariusz Jebadło – Podziemny Drąg
- Gejtos – Bóg Morza
- Cwelgar – Gejowski Łowca Potworów
- Johnny Cwel – NNN (Nie Orzech Listopad)
- Homo Erectus – Gejowski Jaskiniowiec II (prod. Kutas Records)

W ciągu roku, odkąd istnieje „wytwórnia” na Youtube wygenerowano 163 utwory, które łącznie mają ponad 4 mln wyświetleń.
Spotify podbite przez „Kutas Records”
Jeszcze większe cyfry żartobliwa wytwórnia wykręca na Spotify. Przed kilkoma dniami doszło do sytuacji, kiedy na pierwszych 15 miejsc najbardziej viralujących numerów aż 8 pochodziło z labelu „Kutas Records”. Na pierwszym miejscu mogliśmy zobaczyć „Antycznego Napaleńca”, który przebił już barierę 1 mln streamów.

Wytwórnia AI ma już blisko pół miliona słuchaczy na Spotify. To więcej niż Belmondo (300 tys.), Liroy (160 tys.) czy Ten Typ Mes (240 tys.). Niewiele więcej od żartownisiów ma np. O.S.T.R. (580 tys.), który jest w ciągu wydawniczym od ponad 25 lat.

Co więcej, kawałki wygenerowane przez AI zaczynają trafiać też do TOP 50 Polska. Wspomniany „Napaleniec” jest obecnie na 8. pozycji, wyprzedzając m.in. Malika Montanę, Kaza Bałagane czy Pezeta.

AI w muzyce – mamy problem
Sztucznie generowane kawałki i całe „wirtualne wytwórnie” oparte na AI to coraz większe wyzwanie dla branży muzycznej. Z jednej strony zalew tanich, żartobliwych produkcji obniża próg wejścia, ale z drugiej – rozmywa granice między twórczością a automatem.
To jest też problem dla słuchaczy, bo coraz częściej mają oni problem z odróżnieniem prawdziwej muzyki od algorytmicznej masówki. Branża stoi więc przed pytaniem, jak chronić kreatywność i unikalność w czasach, gdy muzykę można „wyklikać” w kilka sekund.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Eminem ma polskie korzenie? Dokumenty wskazują na wieś pod Strzegomiem
„Pradziadek rapera wpisywał w dokumentach narodowość polską”.
Brzmi absurdalnie? Z dokumentów wynika, że jeden z największych raperów świata ma rodzinne powiązania z Polską. Według badań genealogicznych część przodków Eminema pochodzi z Dolnego Śląska.
Od lat w mediach powraca temat polskich korzeni Marshalla Mathersa. Wiele portali pisze wprost – pradziadek Eminema był Polakiem. Choć historia ta nigdy nie zyskała takiej popularności jak internetowe plotki o jego rzekomej niechęci do Polski, fakty wskazują, że raper rzeczywiście może mieć polskie pochodzenie.

Polskie korzenie Eminema
Jak ustalono, jeden z pradziadków Eminema od strony matki – Georg A. Scheinert – urodził się 29 stycznia 1851 roku we wsi Kostrza, znajdującej się dziś w gminie Strzegom (woj. dolnośląskie).
Miejscowość ta, znana z wydobycia granitu, należała wówczas do Prus i nosiła nazwę Häslicht. Przodkowie Eminema mieli być z nią związani od pokoleń. W dokumentach pojawiają się nazwiska Joseph Scheinert (ur. ok. 1825) i Ewa Wasuzki (1827–1901) – rodzice wspomnianego Georga. To właśnie nazwisko Wasuzki, zapisane błędnie przez amerykańskich urzędników imigracyjnych, może sugerować polskie pochodzenie matki przodka rapera.

Przodkowie rapera – „Ger Polish”
Sprawą zainteresował się Janusz Andrasz, autor bloga „Genealogiczne śledztwo”, który odnalazł szereg dokumentów potwierdzających ten trop. Jak wskazuje, część aktów metrykalnych nie zachowała się, jednak dostępne źródła sugerują, że przodkowie rapera rzeczywiście mogli pochodzić z terenów dzisiejszej Polski.
Co więcej, w amerykańskich spisach ludności z początku XX wieku pojawia się przy rodzinie Scheinert określenie „Ger Polish”, co tłumaczone jest jako narodowość polska, kraj pochodzenia – Niemcy.
– Znalazłem zagadkowo brzmiący wpis w spisie mieszkańców USA z 1910 r., gdzie w przypadku jednej z córek Georga (wspomnianego 3x pradziadka Eminema) – Marcie Scheinert, po mężu Roesch, w rubryce „Miejsce urodzenia ojca”, znajduje się zapis „Ger Polish”. Potem znalazłem analogiczną kartę ze spisu, dotyczącego samego Josepha Scheinerta, czyli jej ojca. I tu również pada określenie „Ger Polish„, które znalazło się zarówno w rubryce jego matki, czego można byłoby się spodziewać, mając na uwadze jej polsko brzmiące nazwisko Wasuzki, jak i w rubryce podającej pochodzenie ojca Georga – Josepha Scheinerta! – pisze badacz.

W Eminemie płynie polska krew?
Wnioski z przeprowadzonego śledztwa odnośnie „polskości Eminema” są niejednoznaczne, ale coś ewidentnie jest na rzeczy.
– Skoro urodzony w 1851 roku w pruskim Häslicht Georg Scheinert, mieszkając w USA już od 46 lat, wpisuje w roku 1910 jako swoją narodowość polską, to coś jednak na rzeczy musi być. Niestety, bez dostępu do metryk tej tajemnicy wyjaśnić się nie da. Przyznam, że na początku tego genealogicznego śledztwa myślałem, iż wzmianka o polskich korzeniach Eminema była pomyłką. Teraz jednak widzę, że to raczej tajemnica, która wciąż czeka na swoje rozwiązanie.
Choć metryki z XIX-wiecznej Kostrzy nie są dostępne online, odkryte zapisy pozwalają przypuszczać, że w żyłach Eminema rzeczywiście może płynąć kropla polskiej krwi.
Fakty kontra plotki
W przeciwieństwie do dawnych, nieprawdziwych historii o rzekomym spaleniu polskiej flagi przez Eminema czy jego niechęci do występów w Polsce, informacje o polskim pochodzeniu rapera mają częściowo podstawy w dostępnych dokumentach.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Schwesta Ewa i Loredana – jedna z najbardziej wyczekiwanych kolaboracji od lat! – felieton
Polsko-niemiecko-albański mix, który może podbić rynek naszych zachodnich sąsiadów.
Fani komentują nieustannie sociale, upominając się o wyczekiwaną kolaborację dwóch kluczowych artystek w Niemczech. Kilka miesięcy temu pojawiły się filmiki jak Loredana czekała na Schwesta Ewę, przetrzymywaną dłużej przez celników na lotnisku. Wtedy pojawiły się pierwsze plotki na temat ich współpracy.
Takiego koktajlu nikt się jednak nie spodziewał. Można powiedzieć, że to muzyczne kamikadze przyprawiające o skoki ciśnienia. Jak mówi mój znajomy z Albanii: „Nie ma nic niebezpieczniejszego niż polsko-albański mix”. I chyba coś w tym jest.
Schwesta Ewa od dłuższego nie wypuściła żadnego nowego projektu i mocno ucichła w social mediach, zwłaszcza po tragicznej śmierci Xatar’a. Dużo osób oczekiwało od niej publicznego statementu, jednak ona przeżywała żałobę prywatnie.
Naturalnie, każdy z nas miał ochotę na nowe projekty jednej z najbardziej kontrowersyjnych raperek w Niemczech. W połowie października ukazała się świetna, nowa płyta rapera SSIO, wypromowana z resztą z wielkim sarkazmem, komizmem, rozmachem oraz zabawnymi i politycznymi reels, które viralowo latały w socialach. Niemiecki rynek nie widział jeszcze czegoś takiego, współtwórcą wizuali był jeden z najbardziej utalentowanych video makerów Mac Duke, który jest w połowie Polakiem. Raper zaprosił naszą rodaczkę m.in. na „Bitte keine Anzeige machen”, gdzie Ewa nawija do bardzo chilloutowego beatu:
Prześlizgam się przez system sprawiedliwości w szpilkach Versace
Wyślij laskę – Sandy do inspektora
Nancy do sędziego, gdzie uprawia seks na pieska
Albo duplikat Rolexa jako
akt wdzięczności za utracone dokumenty.
Fakt, że Ewa nie przebiera w słowach czyni ją jedną z najbardziej autentycznych postaci na niemieckiej scenie muzycznej. Do tematu bycia real odniosła się ostatnio Albanka, która w “Privileg” mocno krytykowała inne raperki i ich wizerunek, zarzucając im poniekąd kopiowanie jej osoby oraz wiele sztuczności. Loredana ma od wielu lat status gwiazdy, wybijając się typowymi chartowymi hitami. Już na początku kariery zyskała szybko popularność i uznanie. Niemcy potrzebowali nowej ikony damskiego rapu, kogoś kto nie tylko dobrze wygląda, ale potrafi faktycznie nawijać.
Jej burzliwy związek z raperem Mozzim, turbulentne sytuację życiowe, przeobraziły Albankę w artystkę, która odcięła się od starego brzmienia. King Lori mówi wprost, że ma dosyć robienia muzyki typowo pod label. Jej ostatni projekt jest osobisty, dlatego tak dobry. Prawda jest taka, że mimo komercyjnych początków Loredana jako jedna z nielicznych, autentycznie odzwierciedla wizerunek i definicję Hip-Hopu. Co ciekawe, nie pokazuje się w głębokich dekoltach czy kusych sukienkach, nie twerkuje na klipach, co jest w obecnych czasach dość unikalne.
Dwie silne kobiety – połączenie albańskiego i polskiego temperamentu to jedna z najbardziej ekscytujących kolaboracji od lat na niemieckim rynku muzycznym! Loredana i Schwesta Ewa w „Ihr möchtegern”.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Koniec kariery Quebonafide to farsa. Jego fani to „Psikutasy”, ale bez „s” – felieton
Opluj, zdepcz, ale na koniec przeproś.
Każdy element końca rapowej kariery Quebonafide miał wtopę i jest szeroko krytykowany nawet przez jego fanów. Od wydarzenia online, przez koncert na Narodowym, po wysyłkę płyt.
Z polskimi raperami jest dokładnie tak, jak z polskimi politykami. Mogą odpi*rdolić największą kaszanę, a i tak za chwilę wszyscy o tym zapomną. Tak jest teraz chociażby z Popkiem, który po kilku miesiącach od afery z psem wrócił do mainstreamowych mediów, a Kuba Wojewódzki przywitał go jak króla. To samo dzieje się z Januszem Palikotem, który jest w trakcie ocieplania swojego wizerunku w mediach. Komentatorzy zastanawiają się np. ile kosztuje wybielenie się u Żurnalisty, u którego był ostatnio pseudo biznesmen z Biłgoraja.
Jeszcze inaczej jest z Quebonafide, bo fani rapu są jeszcze bardziej podatni na dymanie i można to robić długofalowo – spokojnie – oni wybaczą wszystko, bo mają wyjątkowo silną psychikę. Takie Psikutasy, ale bez „s” na końcu.
Zakończenie rapowej kariery Quebonafide poszło jak krew z nosa – wyjątkowo dużego nosa. Większość pewnie już nie pamięta, ale budowanie napięcia przed ostatnim koncertem trwało naprawdę długo, a balonik był napuchnięty jak konserwa po surstrommingu. Media i fani robili „ochy i achy” na każde pierdnięcie rapera, a Krętacz z Ciechanowa to sprytnie wykorzystywał. Kiedy jednak przyszedł moment, żeby powiedzieć „sprawdzam”. Po stronie artysty tego nie udźwignięto.
Wydarzenie online reklamowane jako coś ekskluzywnego, i żeby to obejrzeć wiele osób musiało się zwalniać z pracy – ma być za chwilę dostępne online w każdej chwili dla każdego – kiedy tylko będziesz miał na to czas. Awesome! To tak się da? Da, no chyba, że chciało się włączyć tryb dymania, to się nie dało, ale teraz już się będzie dało, bo Canal+ rzucił kilka monet.
Koncert na Narodowym był pokazem chciwości i braku szacunku dla fanów. Kupiłeś bilet na ostatni koncert, a tu bach! Dzień wcześniej 60 tys. osób zobaczy ten sam koncert – szybciej niż ty – wierny fan, który kupując bilet był przekonany o wyjątkowości ostatniego koncertu. Znów zwolniłeś się z roboty, żeby klikać F5 na stronie, próbując załapać się na wejściówkę. Jakby tego było mało, piątkowi koncertowicze zleakują go w sieci – tysiące TikToków i artykułów prasowych i brak efektu pierwszeństwa – znów zostałeś przegrywem, ale mimo wszystko dalej czujesz się kimś elitarnym. No tak, elitarnym przegrywem też można być.
To oczywiście nie wszystko, bo z boxem „Północ/Południe” jest jeszcze większa wtopa. Preorderowicze mieli dostać zakupione boxy pod koniec sierpnia. Mamy tydzień do listopada… i oświadczenie Dawida Szynola, że na boxy jeszcze…. poczekacie. Kilka tygodni.
Koniec, bo szkoda strzępić ryja. Ha tfu!

Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Dawid Obserwator, na litość boską! „Nie miałem co jeść, mama robiła mi obiady” – felieton
Były raper dziękuje Bajorsonowi, a potem Bogu.
Dawid Obserwator to idealny przykład, jak swoim karczemnym zachowaniem można zaprzepaścić i tak ledwo funkcjonującą karierę rapera, by potem żalić się, że mama musiała mu gotować obiady, bo ten ma dwie lewe ręce i nie może iść do normalnej pracy.
Dawid Obserwator od zawsze był 3-ligowcem z przebłyskami wyświetleniowymi, bez perspektyw na większy zarobek z rapu, bo sprzedaż jego płyt oscylowała wokół błędu statystycznego, a koncerty można było policzyć na palcach jednej ręki. W przypadku ulicznych raperów trzeba być naprawdę topką, żeby mieć booking koncertowy, z którego można utrzymać się na poziomie. Nawet Peja, który jest weteranem przez lata był pomijany w line’upach największych hip-hopowych festiwali, bo według organizatorów uliczny rap nie nadawał się na taką imprezę i wprowadzał negatywny klimat.
„Boję się, że w rapie nie osiągnę więcej” – rapował w maju 2022 roku były zawodnik Step Records. Trzy miesiące później okazało się, że młody Dawid Obserwator próbował zrobić karierę polityczną w strukturach PiSu. Był jednym z twórców młodzieżówki tej partii w Wałbrzychu. Gryzło się to trochę z jego późniejszą karierę ulicznika, ale wciąż to było do przełknięcia przez jego garstkę fanów. Wystarczyło się przyznać, obrócić w żart, zrobić cokolwiek innego niż kłamać. Tymczasem Dawid postanowił brnąć w fejki, że nic takiego nie miało miejsca i tak właściwie znalazł się tam przypadkiem i było to jednorazowe, więc nie ma tematu. Większy reserach sprawił, że pojawiły zdjęcia Obserwatora z prominentnymi działaczami PiSu, a także wyszły na jaw dokumenty, że raper z ramienia partii Jarosława Kaczyńskiego zasiadał w komisjach obwodowych.
Ledwo zipiąca rapowa kariera Dawida załamała się na amen, bo nie był już wiarygodny dla swoich słuchaczy. Na odchodne zdissował GlamRap.pl bo opisał jego przeszłość polityczną i wytknął kłamstwa. A prawdziwy uliczny raper przecież taki nie jest, bo to nieskazitelny gracz i dobry chłopak, który zawsze dorzuci się do rakiety.
Wałbrzyski raper po załamaniu kariery bynajmniej nie poszedł do pracy. Wynika to z jego najnowszych statementów, bo teraz żali się, że nie miał co jeść i obiady musiała mu gotować mama. To kolejna bezczelna zagrywka byłego rapera, czyli branie ludzi na litość i jednoczesne chwalenie się wynikami w branży disco-polo. To trochę tak jakby ksiądz zrzucił sutannę, został najbardziej aktywnym ze Świadków Jehowy i odtrąbił sukces, żaląc się na brak gosposi.
– Chciałem podziękować wam z całego serca, ekipie siemano soprano i Bogu, i też przede wszystkim sobie kochani, bo jak mam mówić szczerze to rok temu byłem na dnie nie miałem co jeść mama mi przynosiła obiady. Zobaczcie, ile zrobiłem w rok. I to nie chodzi o to, że chcę się chwalić, ale skoro taki wulkanizator z Wałbrzycha może to wy też.
To zabawne jak szybko można przemianować się z rapera na disco-polowca. W którym momencie w głowie zachodzi ten proces, że zamiast sztywnym chłopakiem z ulicy jesteś zabawnym grajkiem do kotleta z narkotycznymi refrenami, którym do tej pory twoje środowisko gardziło. Money is bitch.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
-
News4 dni temuZnany muzyk ujawnił mroczne kulisy śmierci Pona
-
News5 dni temuKto z ZIP Składu nagłośnił zbiórkę dla córki Pona? Odpowiedź zaskakuje
-
News3 dni temuPeja zaskakuje – zdjęcie z Pelsonem i Doniem. „Spotkanie po latach”
-
News5 dni temuDiddy zrobił obiad dla 1000 współwięźniów. Gangsterów zagonił do garów
-
Felieton4 dni temu„Kutas Records” – żart Kuqe 2115 to tak naprawdę spory problem – felieton
-
News2 dni temuPrzemek Ferguson dissuje Filipka!
-
News1 dzień temuBezdomny Bastek dostał propozycję pracy. Jak zareagował?
-
News5 dni temuPo bójce z Żabsonem, Bedoes ma bliznę na głowie