Sprawdź nas też tutaj

Recenzja

RECENZJA: Jay-Z- Magna Carta… Holy Grail

Opublikowany

 

alt

Nie jest łatwo być hejterem Shawna Cartera, nigdy nie było. Bogaty, ustawiony, wygadany, popularny, ma najgorętszą kobietę show businessu codziennie do hmmm… dyspozycji, poza tym wpływowy, pamiętający najpiękniejsze lata hip hopu, terminujący u legend, mający na koncie co najmniej 3 arcyklasyki i parę klasyków mniejszych. Co jednak ważniejsze, o Jayu można powiedzieć coś, czego nie można o Nasie, 2Pacu, Notoriousie i paru innych ludziach z jego ligi. Przedsiębiorczość to słowo klucz, cecha, zaleta, dzięki której w 2013 Hova może wypuścić na rynek płytę bez żadnego singla i w dniu premiery dostać od RIAA status platyny (kwestie wysłane/faktycznie sprzedane zostawmy). Ciężka praca się opłaciła, budowanie swojej marki przez lata, wycieczki do innych branży, zakładanie wytwórni, promowanie talentów, cały ta wieloletni wysiłek utrudnia bardzo życie wszystkim tym, którzy chcą hejterami pozostać. Polskie cebulaki zarabiające 2300zł brutto oczywiście będą jojczyć, że powinien nagrywać z jakimiś  karykaturami samych siebie, pokroju Premiera czy Pete’a Rocka, my na szczęście mamy średnią krajową i możemy skupić się na nowej płycie, która szturmem zdobyła listy wszelakie.

Wszyscy wiedzą, że dla mnie sprzedaż jest najważniejsza, nikt niestety nie może tego udowodnić. Ok, to prawda, wolałbym wziąć walizkę z dolarami zamiast uścisnąć prawicę Evidence’a i być obdarzony jego serdecznym uśmiechem, ale mimo tego nie odmawiajcie rodakowi prawda do wyłożenia tych kilku nienachalnych akapitów o „Magna Carta… Holy Grail”.

Jest ona 12-tym solowym dziełem Jaya, i … 13-tym z kolei, który przy jego udziale wskakuje na pierwsze miejsca Billboardu. Pojawiło się ono dość niespodziewanie, udostępnione wcześniej jedynie posiadaczom konkretnego modelu telefonu Samsung (kolejny powód dla cebulaków 2300 brutto, by ciskać gromy), i nie tylko z tego powodu wydaje się ono stać niejako na uboczu tego, co w swojej twórczości prezentuje ostatnio pan Carter. Nie jest podobne bowiem ani do „Blueprint 3”, ani do „Watch The Throne”, i po raz pierwszy w karierze Jaya ma jeden team czuwający nad praktycznie całością warstwy produkcyjnej. Timbaland przewijał się w dokonaniach Hovy od 1998 roku, więc nie jest nowością, J-Roc za to po raz pierwszy pojawił na „BP3”, pomagając w tworzeniu 3 utworów, m.in. pamiętnego „Venus vs. Mars”. „MCHG” nie ma wystawki featuringów modnych raperów znanych z płyty z 2009, a jako że brakuje tu jakiegokolwiek udziału Kanye Westa, jest też daleko bardziej zachowawcza od wyrazu dominacji nad rapgrą znanej z „Watch The Throne”. Moje myśli po pierwszym odsłuchu były mniej więcej takie- jakim cudem przy braku hitów chłopak opchnął ten milion sztuk cyfrowo + jeszcze ponad 500k fizyków? 

timbland roc nation

Pytanie tym bardziej istotne, że produkcja Timbo i spółki niekoniecznie jest na tyle wizjonerska, by ową sprzedaż pociągnąć. Jak spojrzeć na tę kwestię przez pryzmat tego, co w mainstreamie aktualnie popularne, to można by stwierdzić, że płyta, choć niepozbawiona syntetyków i daleka brzmieniem od tak homoseksualnych przymiotników jak „organiczny”, jest bardziej konserwatywna, daleko mniej zatracona w szaleństwie niż choćby takie „Yeezus”. Brak młodzieńczych eskapad w nieznane rejony to nie tylko wyraz demencji twórców „Dirt Off My Shoulder”, ale i planowany zabieg, krojony na to, by pokazać pedziom kreślącym sinusoidy Cartera, że można jeszcze w 2013 zrosić ciepłym moczem cloud i trap i po prostu robić swoje.

Timbaland nigdy nie był moim ulubionym bitmejkerem, nie sądzę, bym go kiedyś zaliczył do top 5, ale z respektem zawsze przyglądałem się onegdaj temu, jak tworzył kariery Bubby Sparxxxa czy Nelly Furtado. Jakkolwiek bym go jednak nie szanował, to na „MCHG” nie stworzył niczego wiekopomnego. Produkcja, poza paroma wyjątkami, jest co najwyżej dobra, plasująca się tylko odrobinę wyżej niż „solidna, rzemieślnicza robota”. Album nie jest mocny ani bangerami, ani soulowymi interpretacjami, ani nawet nawiązaniami do klasyki. Takie „God Forgives, I Don’t” czarnego Brada Bellicka wydaje się pod tym względem znacznie bardziej przyjemne dla ucha i dopracowane.

Mówię to będąc pod wrażeniem cieszących basem bitów do „Crown”, świetnego stylowego „Part II (On The Run)”, czy może odrobinę wykastrowanego, ale jednak jakoś tam po ludzku przyzwoitego klona „99 Problems”, czyli „Picasso Baby”.

Takie choćby zajeżdżające trochę Neptunesami „Tom Ford” powoduje zsynchronizowane zgrzytanie zębów do niebezpiecznych zabaw syntetyką w refrenie i szkoda, że to nie niego zrobili demówkę, tylko z obiecującego sowite dudnienie „Beach Is Better”, „F.U.T.W.” z kolei brzmi jak wyjęte z jakiegoś podziemnego, silącego się na hołdy w stronę klasyki dema. Wyrazem solidniejszego dużo bardziej hołdu jest na pewno „Somewhereinamerica” od Hit-Boya i legendarnego Mike’a Deana, cudownie trafiający do serca dęciakami, przywodzący na myśl świetne „American Gangster” z 2007 roku, podobnie jak „Jay Z Blue” zresztą. Owa płyta, będąca zresztą jedną z nabardziej niedocenionych produkcji nowego tysiąclecia, konsekwencją w realizacji projektu przewyższa na pewno „MCHG”.

Zaskoczyć człowieka, który widział już wiele, może zapewne tylko „BBC”, podjumane bankowo Pitbullowi podczas którejś z zakrapianych imprez w 40/40. Żywe, radosne, latynoskie, pogodne rytmy, jeszcze na dodatek ze znanym mrukiem Nasem gościnnie- bezcenne.

 

Przyznam się, że trochę mi „MCHG” przeszła obok ucha muzycznie, znaczniej wyraźniej niż krytykowane powszechnie „BP3”, które miało choćby takie „D.O.A.”, najbardziej stylowy i najważniejszy track roku 2009. Niektóre songi są sklecone zasadniczo nawet i dobrze (Holy Grail, Oceans), ale brakuje im chyba trochę wyrazu i niezbędnej do zapalenia we mnie uczucia uwielbienia iskry.

Jakbyście przycisnęli mnie do muru i kazali wystawić samej produkcji ocenę, to dałbym chyba takie całkiem solidne 3,5, po znajomości oczywiście trochę, czerwonym długopisem kreśląc błyskotliwą uwagę, że powinno być bardziej… słychać ten budżet, jakim dysponuje na pewno jedyny raper po 40-ce, który trafia do odbiorców w każdym przedziale wiekowym. Timbaland jest kul, ale zgódźmy się, sieah jest kulszy, a to, co pokazał na „MCHG” Hit-Boy bezczelnie i w twarz wykrzykuje nam, że czas już na młodych, ambitnych, niesplamionych współpracą haniebną z OneRepublic.

jay-z-blue-ivy--z

Jedyny raper po 40-ce, który nie boi się publicznie nosić rurek na szczęście wydaje się być daleko bardziej ożywiony niż to, co przygrywa mu w tle, i po raz kolejny bezbłędnie uzewnętrznia swoje bliskie każdemu problemy codzienne milionera.

Wiecie, wiele rzeczy mnie w życiu wyprowadza z równowagi, polskie drogi, polscy politycy z Hienną Gronkowiec-Waltz na czele, ból w krzyżu, manifestacje pedziów (tych od sinusoid też), narodowców, rolników, górników, nauczycieli, ale najbardziej denerwuje mnie przeprowadzanie w kółko tych samych debat. Jay-Z akurat ma tu lepiej niż biedny Nasir, któremu nie mogą ciągle wybaczyć, że nie nagrywa w kółko „Illmatica”, ale na każdym drzewie w Najjaśniejszej znajdziecie cymbała, który wypłakuje codziennie mamusi w rękaw swe żale i dąsy na dobór tematów na płytach Hovy. Już pomijam fakt, że wg rad polskich „raperów” rap ma przecież być o życiu, więc Jay jak najbardziej pozostaje wierny tej zasadzie, ale zwłaszcza w Polsce natężenie przygłupów wydaje się odrobinę za wysokie, nawet jak na cierpliwość układu SI.

 

Zawsze bawi mnie, gdy ktoś wykłada mi takie dyrdymały na stół, a nie jest w stanie powiedzieć, kim są Boyce Watkins, Harry Belafonte czy Rosie Perez i dyskutować na temat ich głośnych medialnie odniesień do tego, co Jay sobą prezentuje. Jak nie wiesz co znaczy „Sama moja obecność jest działaniem charytatywnym”, to wróć proszę do Mesa i Pezeta, poważne sprawy zostaw dorosłym.

Jay-Z ma całą masę bardzo wpływowych linijek, które stały się już kanonem, i to pomimo tego, że nawija ciągle o „laskach i kasie”. Nie wmawiajcie mi więc, koledzy cymbały, że tylko dupy i hajs mu w głowie.

 

Nas, poniekąd z powodu IRS, potrafi tylko gadać, Hov woli czyny niż słowa. To coś podobnego do cyrku, jaki zawsze jest odstawiany przez władców autorytarnych reżimów, którzy przyjmują na swoim terenie papieża. Z uprzejmym, acz nieco niecierpliwym uśmiechem posłuchają, jak starszy pan ględzi o prawach człowieka i szatańskich korzeniach prezerwatyw, ucałują pierścień, poklepią go po plecach, odprowadzą do wyrazu męczeńskiego ubóstwa, który zabierze go z powrotem do Watykanu, a potem będą robić to samo. Jestem w stanie się założyć, że dolary wysłane na studnie w Afryce czy na pomoc ofiarom Katriny są dużo bardziej przydatne niż afrocentryczne „Distant Relatives”, jakkolwiek by się krytycy nad tą skądinąd dobrą przecież płytą nie spuszczali. To żem się zapędził co? A miało być o tekstach chyba…

Dobra, dobra, wiem, że Tom Ford to gej, więc „I rock Tom Ford”, biorąc pod uwagę tę mniej znane, acz perfidne znacznie tego słowa, może szanownego kolegę zniesmaczyć. Na szczęście w tym wypadku z dwóch tematów poruszanych przez Hovę usłyszymy tu o kasie. Nauczymy się w tym tracku także o pewnym wyjątkowo nieprzyjemnym panu.

Dziwki i kasa pojawiają się też w „BBC”, w którym MC pomysłowo otwiera kawałek i jednocześnie naprowadza tych, którzy są za głupi nawet na rapgeniusa, na swoje tory:

 

What you know about going out, head west
Maybach, 3 TV’s all up in the headrest
Mace niggas at Madison Square Garden
20 million sold and we still catching charges

 

nie zapominając też o przypomnieniu swojej niezdrowo obsesyjnej już fascynacji Jean-Michelem Basquite’em. Znający angielski ciekawscy mogą sobie poczytać o tym pod tym linkiem.

Jakby tekst z linka powyżej pisany był w 2013, to lyricsy z „Picasso Baby” i parę kolejnych nazwisk/nazw na pewno można by tam dodać. Czy twój ulubiony raper jest mecenasem sztuki? Oooo, tylko dobrze gada do klasycznego sampla? Jaka szkoda.

Warto zauważyć tu dość niespodziewany featuring Nasa, który w żywiołowej atmosferze poradził sobie całkiem zacnie.

 

Ciekawie wypadł też bardziej osobisty i rozliczeniowy „Nickels and Dimes”, gdzie Hov odnosi się między innymi do sprawy z Belafonte’em:

 

I’m just trying to find common ground
’fore Mr. Belafonte come and chop a nigga down
Mr. Day O, major fail
Respect these youngins boy, it’s my time now

 

 

jak i innych, istotnych kwestii swojego życia i kariery. O dziwkach i kasie jest też w „Oceans”, stylizowanym na afrocentryzm, pokazującym stosunek milionera do niewolnictwa i Krzysztofa Kolumba, który nie tylko że był Polakiem to jeszcze był wielkim odkrywcą, który ponoć źle traktował rdzennych mieszkańców Czarnego Lądu.

 

I’m anti-Santa Maria
Only Christopher we acknowledge is Wallace
I don’t even like Washingtons in my pocket
Black card go hard when I’m shoppingBoat dock in front of Hermes picking cotton
Silk and fleeces, lay on my Jesus

Z miłych akcentów warto jeszcze wspomnieć o „Part II (On The Run)”, nagranym wspólnie z Beyonce, który to track jest najlepszym, najbardziej klimatycznym i najbardziej stylowym utworem nagranym przez tę dwójkę (oczywiście każdy z was wie, że Queen B występuję na „MCHG” 3 razy?) jak i nawiązujące do najbogatszego dziecka w rapbiznesie „Jay Z Blue”, na którym to Jay chytrze niby tam coś mamrocze o córce, a tak naprawdę „nawija o laskach i kasie”.

 

Nie rozumiem szczerze mówiąc narzekań na warstwę tekstową płyty, znalazło się bowiem kilka kawałków naprawdę innych od „sztampowego przepisu Cartera”, nie ma żadnych ośmieszających linijek, nie ma też niczego, co poziomem kiczu zbliżałoby się choćby na kilometr do „Young Forever”, którego to słuchanie jest jedną z tych niebezpiecznych dla gustu przyjemności, podobnie zresztą jak „Sunshine” i pamiętnego teledysku, którego Hov się pewnie dziś wstydzi.

Jay-Z nie szarżuje z panczlajnami, ale i nie zapomina, jak się ich używa, prezentuje swój tradycyjny już poziom, do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić… jednak ci, którzy pamiętają „So Appalled” mogą trochę się rozczarować czekając na jakiś kładący na łopatki dwuwers albo porównanie. Tym razem chyba faktycznie Jay, idąc na przekór stereotypom na swój temat, wybrał treść, nie formę. Ja to widzę tak, że narodziny dziecka spowodowały wyjście Jaya z pewnych ram swojej twórczości i wejście w bardziej dorosłe, egzystencjalne tematy. Może to być zarówno zaleta, jak i wada, jak wadliwe i nieuprawnione w pełni były kobiety w oryginalnym teście „Magna Carta”.

jay-z-6001

Mc Hammer zapewne już szykuje odpowiedź na linijkę w „Holy Grail” (znowu), wy za to powinniście przyszykować wasze ciężko zarobione cebulackie złotówki i zakupić „MCHG”. Nie jest to płyta przełomowa, nie zrodzi ani takich singli jak „BP3”, ani nie będzie tak wpływowa jak „Watch The Throne”, ale ma swoją specyficzną atmosferę, jest ciekawsza przez swoją osobistość i szerszy niż zwykle u Jaya wachlarz tematyczny.

Doceniam wyraźną ambicję nagrania płyty trochę innej niż poprzednie, doceniam zręczne i oszczędne dobranie gości, doceniam konsekwencję i rzeczowość charakterystyczną dla człowieka, który osiągnął prawie wszystko, może poza występem w prestiżowym cyklu „Popkiller Młode Wilki”.

Brakuje jej, jak wspomniałem, odrobiny szaleństwa (czyli Kanye Westa), lepszego producenta (Kanye Westa i Just Blaze’a) i eksperymentów (Kanye Westa), można jednak po kilku odsłuchach ją polubić. A jak się jednak nie uda, to niech sinusoida mu lekką będzie. 3,5/5

 

Plusy:

–  Bardziej niż zwykle zróżnicowana tematyka
– Jay-Z ze swoim flow, głosem, spokojem, przekazem
– Dobrze dobrani goście
– Świetny track z Beyonce i świetny track na bicie Hit-Boya
– Równy poziom

Minusy:

– Timbaland to nie Kanye West
– Brak Kanye Westa
– Brak pierdolnięcia i tracków epokowych, na których gościnnie mógłby być też np. Kanye West
– Ta recenzja ma ponad 2k słów, Kanye West by to samo napisał w 500
– Ostatecznie jest to tylko solidna płyta

 

PS: Tak, oznacza to, że obiektywnie patrząc Nas i jego „Life Is Good” wypada lepiej. Cóż, zawsze pozostaje mi naśmiewanie się z Kelis, Carmen, IRS by zrobić zasłonę dymną i wycofać się na z góry upatrzone pozycje.

PS2: Było.

PS3: Jest.

PS4: Będzie, wierzę.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

 

Recenzja

Biografia Sentino „Tatuażyk” – przedpremierowa recenzja

„Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.

Opublikowany

 

sentino biografia recenzja

Przeczytałem autobiograficzną książkę Sentino… i dzisiaj Wam o niej opowiem. 

Ustalmy to jednak na samym początku. Ja nie wierzyłem, że to wydanie kiedykolwiek ujrzy światło dzienne. Brałem ten projekt pod uwagę równie poważnie co szlugi Alvarezy, napój Midas, wódkę Tatuażyk, high-endową markę Sicarios Culture z dresami po 200 euro i całą rzeszę innych pomysłów na komercjalizację postaci Sentino. Jaka była więc szansa na powodzenie tego projektu? A jednak fizyczny egzemplarz biografii Sentence trafił w końcu do mojej ręki. Prosto z drukarni, prosto z rąk Truemana na Złotej 44, prosto do czytelników portalu GlamRap, aby jako pierwsi dowiedzieli się co skrywa w sobie “Tatuażyk”.

Technicznie jest to wywiad rzeka. Sentino naprowadzany pytaniami swojego rozmówcy opowiada o tym, co, gdzie, kiedy, z kim zrobił. Przez większość książki idą oni całkiem chronologicznie, aby pod koniec już stricte wyrywkowo rozwijać najbardziej intrygujące kwestie. Sebastian zaczyna swój wywód od bardzo szczegółowego omówienia swojego dzieciństwa i aspektów, które ukształtowały go jako człowieka. To właśnie tutaj pierwszy raz publicznie opowiada on więcej o swojej rodzinie i wychowaniu. Uważni słuchacze Alvareza od razu wyłapią fragmenty pasujące treścią do konkretnych zwrotek w twórczości rapera. Pojawiają się też tematy nigdzie wcześniej nie poruszane. Dowiecie się z tej lektury między innymi szczegółów pierwszego stosunku seksualnego Sentino oraz rozstania jego rodziców.

Po omówieniu młodzieńczych lat zaczyna się kwestia buntu, która towarzyszy nam do samego końca lektury. Sebastian zdaje się postacią niezmiennie idącą na przekór otaczającym go standardom. Dotknięty specyficznymi sytuacjami za młodu, emigrując z kraju do kraju, nauczył się żyć w niezmiernie specyficzny sposób. I ten lifestyle towarzyszy mu od 16 roku życia, aż po dziś dzień. Tylko że on go nie wybrał a mimowolnie zaczął w nim funkcjonować. Chociaż ewidentnie Sentence przechodzi przez różne etapy życia, które ta książka umiejętnie dzieli kolejnymi rozdziałami, to wciąż pozostaje on tą samą osobą. Zresztą tyczy się to również jego wyglądu. I tutaj pojawia się bardzo ważna kwestia. Bo ogromną zaletą “Tatuażyka” są zawarte w nim materiały z prywatnych zbiorów rodziny Sentino. Fotografie, rysunki, skany rękopisów, które to razem z kodami QR (stanowiącymi odnośniki do konkretnych utworów muzycznych) stały się fenomenalnym uzupełnieniem książki. To w pewien sposób nadało biografii charakteru i bardziej urzeczywistnionego zarysu.

Mam też parę dotkliwych uwag co do “Tatuażyka”. Po omówieniu dzieciństwa zaczyna się istny fabularny rollercoaster. Niektóre lata życia naszego bohatera zawarte są w paru zdaniach. Sentence nie raz stawia w losowym momencie zdecydowaną kropkę, odmawiając kontynuowania danego tematu. Rzecz jasna wynika to z dotkliwości wspomnień do jakich musi on na potrzebę wywiadu wracać. Nie dziwi więc wzmianka o butelce alkoholu towarzyszącej Sentino w trakcie rozmowy. Jednak te urywane kwestie szkodzą książce jako biografii. Ostatecznie “Tatuażyk” to 220 stron tekstu, napisanego bardzo dużą czcionką, wraz z wielkimi odstępami między akapitami. Lektura na jeden wieczór. A szkoda, bo potencjał był tu zdecydowanie na dłuższe dzieło. Brakuje mi też uwzględnienia wielu postaci. Rozmówca dopytuje się co prawda o różne nazwiska ze świata showbiznesu, jak Malik, Mata, Diho, Kaz Bałagane, TPS i Paluch, jednak to stanowczo za mało. Wiele osób jak chociażby Raff Smirnoff zostało niestety pominiętych. A no i jeszcze jedna rzecz, wielokrotnie pojawia się błąd zapisu liczbowego. Zamiast 40 tysięcy mamy “40 000 tysięcy”. To powinna akurat korekta wyłapać.

Wbrew pozorom nie jest to wesoła lektura pełna pięknych opowieści na temat kradzieży małp z Gibraltaru i rzucaniu talerzami w restauracjach z latynoskimi kobietami u boku. Dużo w niej bólu i walki o lepsze dzisiaj, bo „jutro” zdaje się dla Sebastiana mniej ciekawe niż obecna chwila. Sentino z pewnością prezentuje się w „Tatuażyku” jako jedna z najciekawszych person w polskim przemyśle muzycznym jednak nie zawsze w ten sposób, w jaki sam by sobie życzył. Zawód poczują także czytelnicy ciekawi historii Sentence z “ulicy”, nad czym w posłowiu ubolewa sam autor książki. Nadal nie wiemy co wiązało tego polsko-niemieckiego rapera z Hellsami. Zawarta prywata raczej usatysfakcjonuje fanów, chcących, chociaż troszkę lepiej poznać swojego idola. Słowem podsumowania tego tekstu niech będzie poniższy cytat z posłowia, z którym to Was zostawię.

”W jego otoczeniu od zawsze był brak jakiejkolwiek osoby, której mógłby zaufać. W koło tylko k*rwy i gangsterzy. Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Recenzja

Sapi Tha King „Wado Loco”: Odklejenia korposzczura – recenzja

Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart.

Opublikowany

 

Każda recenzja wymaga ode mnie przynajmniej kilkukrotnego przesłuchania ocenianego materiału. Nieraz kilkunastokrotnego. W międzyczasie sporządzam notatki i spisuję luźne myśli. Naturalnie rzecz biorąc, pierwszy odsłuch daje mi ich najwięcej. Chociaż najbardziej wnikliwe obserwacje przychodzą dopiero z kolejnymi godzinami. No i tak sobie spoglądam na moje notatki po czterech pierwszych numerach „Wado Loco”: Seplenienie, gubienie rytmu, udawanie, że potrafi śpiewać + problemy z tempem i tonacją. Wiem już, że to będzie uciążliwa recenzja. Przed wami debiutant. Sapi Tha King.

“Jebać stare baby, jebać stare baby, jebać stare baby.
U u a a po co dzwoniłaś na psy, kurwa?”

Może Sapi ma problemy z prawie każdym aspektem muzycznym, ale za to porywa głęboką liryką. Nie no, żartuję. Jest taki numer jak „Zamknij ryj”, w którym Sapi zapewnia, że żadne komentarze go nie bolą. Totalnie nie obchodzą. Żadne. Dlatego pełen emocji nagrywa numer, gdzie obraża osoby, którym nie podoba się jego muzyka. Rzuca przy tym pełną gamą obelg i wyzwisk. Skoro tak bardzo ma to w poważaniu to, z jakiego powodu tak sfrustrowany o tym nagrywa? Pytanie retoryczne, wszyscy znamy odpowiedź. Jednak najbardziej mnie zaintrygowały wspomnienia z pracy w korporacji IT. Na przykład w kawałku „Baba z HR” nasz bohater recenzji żali się, że chcieli go zwolnić za przychodzenie pijanym do pracy. Poważnie. Dziwi się on też temu, że na spotkaniach integracyjnych ludzie pozwalają sobie na zabawę, a w zakładzie pracy to już niezbyt. Innym razem pojawia się temat wyzysku i pracy na czarno. To akurat są tematy z kategorii poważnych. Jednak budowanie wokół siebie otoczki korposzczura z ilością odklejeń na poziomie Malika Montany, zupełnie rujnuje sens podejmowania takiej problematyki.

“I k*rwa teraz siedzisz taki sfrustrowany, że my mamy takie durne wersy.
K*rwa nie masz roboty, siedzisz u matki.
Jedyne co jej dorzucasz to k*rwa pranie do pralki.
Ty j*bana parówo, śmieciu. Jesteś nikim”

Techniką Sapi też nie grzeszy. Wiele rymów jest do przewidzenia, jeszcze zanim padną z ust rapera. Zupełna amatorszczyzna. A są jakieś plusy albumu „Wado Loco”? Znajdą się. Utwór „Królowa manipulacji” porusza arcy ważny temat współczesnych relacji w geocentrycznym świecie. Wiecie – mężczyzna zły, kobieta dobra. Nigdy na odwrót. Jakbyście czytali Onet i w jakimś kosmicznym otępieniu stwierdzili, że jego pseudoredaktorzy mogą mówić z sensem. To właśnie o takiej nowoczesnej patologii traktuje ten numer. Z kilometra też czuć od Sapiego mocne przywiązanie do miejsca wychowania. Wplątywanie swojego pochodzenia między wersami, zawsze jest mile widziane w rapie. Nie można też raperowi odmówić charyzmy, która to konsekwentnie buduje autentyczność wokół jego persony. O i jeszcze dwa słowa. Kubi Producent. Bo to on podjął się wyprodukowania wszystkich bitów na ten album. Świetna robota. Gościnne zwrotki położyli natomiast Fukaj i Kizo. No i tutaj chciałbym zwrócić uwagę na tego pierwszego pana. Chłopak, który jest moim zdaniem autorem najgorszego albumu wydanego nakładem SBM Label, nagrał zaskakująco porządną zwrotkę. Prawdopodobnie najlepszą w swojej dotychczasowej karierze. Jeszcze może coś z niego być. Kibicuję.

„Robiłem strony internetowe, configi portów i także grafiki
I cały czas darłeś mordę, straszyłeś brakiem pensji, zamiast zachęcić
Myślałeś, że mając monopol w tym mieście, możesz swoich podwładnych tępić
Chuj ci do mordy, ty stary chamie, jeśli teraz dziwko to słyszysz”

Poziom polskiego rapu leży. Rok 2023 jest wyjątkowo felerny pod tym kątem. Popularność takich person jak Sapi Tha King jest jedynie tego smutnym potwierdzeniem. Gdzie jest biuro ochrony rapu, kiedy jest naprawdę potrzebne? Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart. Szczerze, to z coraz większym zaniepokojeniem obserwuję takie ekscesy. Mam spore obawy przed tym, aby takie albumy miały być codziennością na scenie. To nie jest żaden performens wychodzący przed szereg. To wymizerowany produkt. Jednak nie skreślałbym jeszcze Sapiego. Tha King pomimo tego, że aktualnie kuleje w tworzeniu muzyki — przynajmniej próbuje iść własną drogą. W przyszłości mu to zapewne zaowocuje. Ale patrząc na “Wado Loco”… to zdecydowanie w tej dalszej przyszłości.

“Byłaś największą brudaską, jaką poznałem
Stawałem na końcu chuja, a w zamian chuja dostałem
Tyle razy myślałem, że sam odwiedzę Ostrawę
I pojadę na kurwy, jeszcze przed karnawałem”

Ps: A myślałem, że po „Kici Meow” Reto i Leosi już nic gorszego nie usłyszę.

Ocena płyty Sapi Tha King „Wado Loco”:

3.7 Ocena redakcji
2.2 Ocena słuchaczy (4 głosy)
Teksty1
Bity8
Flow2
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. Nawet jeśli nie wyjdzie mi z rapem
  2. Jestem młody
  3. To wszystko dała mi branża IT
  4. 10K20K
  5. 200km/h (Unreleased)
  6. Baba z HR (Unreleased)
  7. Terabajt
  8. Mimo że dzwonisz
  9. Zamknij ryj (Unreleased)
  10. Chcę mi się pić (Unreleased)
  11. Królowa Manipulacji
  12. Pytasz mnie czy zaufam? (Unreleased)
  13. Służbistka


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Recenzja

Chivas „młody say10”: tylko hity – recenzja

W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby pięć lat i z trzy wydane albumy.

Opublikowany

 

chivas młody say

Znacie to uczucie, kiedy polski rap was pozytywnie zaskakuje? Ja też niezbyt. Natomiast każdy taki eksces warty jest naszej uwagi. Z tego właśnie powodu spotykamy się dzisiaj w ramach recenzji albumu Chivasa. Fakt, rzadko kiedy tak z góry narzucam moje odczucia przy pisaniu opinii o danym krążku. “Młody say10” jednak jest dla mnie zupełnym przełomem w postrzeganiu postaci jego autora. Stąd recenzja być może nacechowana będzie moją sympatią już od początku, taki wyjątek.

Wyjdę sobie na dwór, bo mieszkam sam
Spotkam kogoś, kto mnie słucha i kojarzy twarz
Jest podobna do Jezusa, to trochę pojebane
Bo nie jestem jego fanem, ale fajnie, gdyby był

Chivasowi nigdy nie można było odmówić zdolności stricte wokalnych. Niestety obrany przez niego styl, zdawał się nie do końca przemyślany czy opanowany przez samego artystę. Tak jak doskonale rozumiałem fenomen podopiecznego Szpaka przy okazji debiutu, daleko mi było do propsowania “nauczyłem się przeklinać”. Co się zmieniło? W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby z trzy longplaye. “Młody say10” pozbawiony jest chaosu, pomimo dużej dynamiki. Muzyk bezbłędnie lawiruje klimatami popu, rocka, punka i rapu, nie dając nawet na sekundę odlecieć myślami odbiorcy. Materiał płynie, jakby był zaledwie jednym utworem. Dawno nie spotkałem się z taką spójnością.

I się zastanawiam cały czas, czy jej kupić gaz?
Czy ona mnie kocha, czy chce się tylko pieprzyć?
I tak cały czas, czy jej kupić gaz?

“Młody say10” zawiera jedenaście pozycji na trackliście, a co za tym idzie album trwa jedynie 26 minut. Bez gościnnych wokali. Jednak wbrew pozorom, płyta nie pozostawia po sobie odczucia niedosytu. Dlaczego? Materiał skrojony został na miarę z każdej strony. Z pewnością pomocnym w tym aspekcie był fakt, że za wyprodukowanie wszystkich bitów odpowiedzialny jest sam Chivas. Dalej. Podopieczny Szpaka rapuje o emocjach jakie spotyka przy dobitnie życiowych sytuacjach. Bez wyniosłości. Bez bawienia się w wieszcza. Przebijają się przede wszystkim negatywne myśli, nie raz wypowiedziane w sposób bardzo prosty. Nie doszukiwałbym się jednak legendarnie złożonych zwrotek. Co więcej, ten album wcale taki nie musi taki być, aby pozostać wybitnym dziełem. Poprzez odpowiednią zmianę tempa i akcentu, utwory pozostają prawidłowo skonstruowane bez zmuszania się do pisania wersów pod stałą liczbę sylab.

Moja pierwsza dziewczyna udawała, że ma raka
Dawno temu, no i wcale nie umarła

To nie jest gatunek rapu jaki będę sobie słuchał w wolnym czasie. Jednak docenić muszę jakim ewenementem na naszej scenie jest “młody10”. To świerzość jakiej nie podrobisz. Styl wykreowany przez Chivasa jest unikalny w polskich realiach i pozostawia po sobie wrażenie jeszcze sporego potencjału do wydobycia. Przyjemnie mi jest jeszcze czasem się zaskoczyć słuchając polskiego rapu.

Przez siedem lat adorowałem głupią szmulę 
Nie chodzi o D–, ani K–, ani Zuzię, ta pierwsza to zrozumie 
A w sumie szczerze niezbyt chciałem gadać o tej drugiej 
(Czemu? Czemu?) To ta od raka

Ocena płyty Chivas „młody say10”: 9.3/10

9.3 Ocena redakcji
3.4 Ocena słuchaczy (3 głosy)
Teksty9
Bity9
Flow10
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. anyżowe żelki
  2. narcyz
  3. koleżanko mojej byłej
  4. drzewko
  5. to ostatni raz gdy jadę nad bałtyk
  6. miałem kolegę bartka
  7. kupić jej gaz czy torebkę?
  8. jesteś najlepszy/najlepsza
  9. mam chyba za drogie auto
  10. prevka na płytę może (młody say10)


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Recenzja

DeNekstBest „Młyn”: Czarny koń – recenzja

W pełni wykorzystany potencjał przyjętego formatu krążka.

Opublikowany

 

DeNekstBest Młyn

Denekstbest odżyło. Poczynając od kontynuacji mixtapeu z 2016 roku, przez fenomenalny debiut Szymona_C i opus magnum w twórczości Sebastiana Fabijańskiego. Ku mojemu zaskoczeniu, chwilę po tych premierach pojawia się już kolejny projekt pod szyldem DNB. “Młyn” to album nagrany w całości podczas pięciodniowej sesji zrealizowanej na wspólnym wyjeździe artystów związanych z wytwórnią. Koncept równie banalny, co wszystkim dobrze w ostatnich latach znany. Zobaczmy co z tego się narodziło.

Kiedyś się jak zombie kręciliśmy po blokach wkoło 
Kilka lat minęło, coś tam się udało paru ziomom 
Chłop mnie podał na psach, po pół roku odwołał zeznania 
Płakała mama, kiedy pocztą przychodziły wezwania

Domeną takich projektów jest spektakularny luz i porywające linie melodyczne. Odcięci od codziennych bodźców, a tym samym niewychodzący z melanżu artyści płodzą najefektywniejsze bengery. Gorzej już niestety z samą liryką przez nich prezentowaną. Stąd nie jestem zbytnim entuzjastą takiego formatu. Przy czym ekipa DeNekstBest okazuje się wyjątkiem potwierdzającym powyższą regułę. “Młyn” porywa nie tylko świetnymi top line’nami, a również nadzwyczajną błyskotliwością muzyków. Podopieczni VNMa wraz z nim samym, zadbali o to, aby każdy pojedynczy numer posiadał określony zamysł. Coś więcej niż “impreza i używki” oraz “używki i impreza”. To właśnie ta pomysłowość stanowi największą zaletę “Młynu” jednocześnie wyróżniając go na tle konkurencji.

Zostanie wilczy bilet nam
Nie chce został nawet chwilę sam
Za to na chodniku wylewam
Nie wierzę w 21 gram

Udział w zamieszaniu wzięli: VNM, Fontam, Szymon_C, Gverilla, K-Leah, Toster, Veri, Emil Blef, Niko oraz Tomson. Bity wyprodukowali dla nich DrySkull, PMBTZ, Janga oraz SurfAir’a. Pojawiły się również scratche od Dj’a Chederac’a. W tym zespole przygotowali nam łączenie dwanaście utworów, oddając w nasze ręce ponad czterdzieści minut muzyki. Dominuje pozytywny vibe i letni klimat, chociaż pojawiają się bardziej sentymentalne fragmenty. Daleko im jednak do HuczuHucza, ewidentnie artystom z DNB udzielił się letni klimat. A co do naszych bohaterów, widać po nich liczne próby wygimnastykowania wokalu. Raz wychodzące lepiej, raz gorzej. Z pewnością jednak nie pozwalają takimi działaniami na nudę w trakcie odsłuchu. To też dla nich idealne miejsce na takie ekscesy, gdzie nie zostaną tak surowo ocenieni, jak na typowych studyjnych longplayach.

Po co pierdolić, jeśli chuja się znasz
Boli mnie fakt poziom rozprawy
to superexpress czy fakt jak w tabloidzie
Chętnie wyczyściłbym ci pamięć tak jak w androidzie

Od czasu “Molzy” to najlepszy wyjazdowy materiał jaki słyszałem. Masa luzu i przyjemnych linii melodycznych spotkała się tutaj z myślącymi głowami, które potrafiły przełożyć swoją narrację w spójną całość. Artyści wykorzystali do cna potencjał przyjętego formatu, dodając do niego swoje autorskie aspekty. Przyznam, jestem miło zaskoczony. To przecież może być rok DeNekstBestu. Czyżby czarny koń 2022 roku?

Miałem ją robić od przodu
ale miała na tył napęd
cały czas gonimy za tym trapem

Ocena płyty DeNekstBest „Młyn”

8.5 Ocena redakcji
3.2 Ocena słuchaczy (3 głosy)
Teksty9
Bity8
Flow8.5
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. Krzywe miny prod. Janga, Szymon_C (1 SINGIEL)
  2. Nie robimy kroku w tył prod. PMBTZ (4 SINGIEL)
  3. Wrak prod. Dryskull, Tomson, Gverilla (5 SINGIEL)
  4. Andromeda prod. Janga (3 SINGIEL)
  5. Mam dość prod. Dryskull (2 SINGIEL)
  6. Cool story bro prod. SurfAir
  7. Trap Skoda prod. PMBTZ (6 SINGIEL)
  8. Odmienne prod. Dryskull
  9. Żyć jak chce prod. Dryskull
  10. Mamo nie krzycz plz prod. Dryskull
  11. Las prod. Niko


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Recenzja

L1.PA „Nie, dziękuję”: świeżość na tle obskurnie cuchnącej sceny – recenzja

Nie trzeba być Sentino, aby dostać 10/10 za teksty.

Opublikowany

 

lipa nie dziękuję

Słucham wszystkiego. Dosłownie każdej polskojęzycznej płyty z gatunku rap. Brzmi jak sroga kara, a w rzeczywistości jest jeszcze gorzej. Mamy dopiero marzec, a ja już się nacierpiałem w objęciach generycznego trapu i nietrafiających w bit pseudo uliczników. Po co to w takim razie robię? Przede wszystkim, chcę być na bieżąco z całą sceną, aby nie ominęła mnie żadna perełka. Także dzisiaj mam dla was jedną z nich. Przed wami L1.PA. Nie, nie ten Lipa z Biura Ochrony Ksera, który jako jedyny utrzymuje w nim poziom. Po prostu L1.PA.

Jadę przed siebie, nawet kiedy czerwone na semaforach
A tak szczerze no to poznasz mnie po tych metaforach
Się nie wywiniesz z tego nawet jak masz ojca senatora
Odetnę raz na zawsze spekulacje za pomocą sekatora

Sebastian Fabijański w zeszłym roku zdefiniował rap, jako rymowaną anatomię prawdy. Niby rzecz oczywista, że słowa w hip-hopie powinny sięrymować, a nadal pół mainstreamu tego nie ogarnęła. A to przecież główny wyznacznik jakości w tym gatunku. L1.PA przy tekstach posiedział i dał nam materiał wypełniony, jednym z trudniejszych sposobów na składania wersów. Co więcej, umiejętnie ciągnie na jednym układzie brzmieniowym całą zwrotkę. No i żeby za łatwo nie było, to żadnej sylaby nie upuści po drodze. Tak proszę państwa, wygląda dobrze napisany tekst rapowy. Wszystko w akompaniamencie całkiem nieprzeładowanych bitów i wolnych BMPów, dodatkowo wyostrzając każdy z wyrazów. Przez dziesięć numerów, dających nam prawie pół godziny czystej muzyki.

Za dwa lata to będę miał trzydziestkę
A nigdy nie szedłem bardziej niż teraz konsekwentnie
Polecam zacząć zmieniać przestarzałą percepcję
Tu żeby coś osiągnąć musisz mieć jebaną obsesję

Tematyka? L1.PA rozwodzi się nad nieoczywistymi aspektami życia. Raczej z perspektywy osoby dorosłej i tu nie mylić z pojęciem persony pełnoletniej. Pojawiają się kwestie obycia w systemie społecznym, podejścia do rzeczywistości oraz bezsensownych nawyków. Bez small talku, raper poddaje ostrej krytyce co mu się akurat narzuci. Największe wrażenie wyparł na mnie utwór „Pocztówka”, gdzie L1.PA z nostalgicznym podkładem spowiada się z patologii młodości. Wydźwięk kłócący się z treścią utworzył absurdalnie przyjemny w odsłuchu oksymoron. Dalej. Bity na „Nie, dziękuję” wyprodukowali: Highself, Eeryskies, Marow, Beatowski, Uzeeebeats, Falak, Balance Cooper, JCHL, oraz Phil Tyler z Chubeats. Na jednym numerze ukazały się gościnne wersy, nawinięte przez Loko, Cart I Zbycha. Nic nadto wartego uwagi.

Niedługo potem paliliśmy jointy w gimnazjum
Niedługo potem handlowałem tym dla hajsu
Nie minął moment miałem wpisy już do aktów
Młody Al Capone dostał kuratora nadzór

“Nie, dziękuję” okazało się dla mnie swoistym powiewem świeżości, na tle obskurnie cuchnącej sceny. Spory paradoks, bo samo brzmienie albumu jest do bólu klasyczne. To, że takie osoby nie są doceniane w naszym kraju, jest świetnym wyznacznikiem wartości tych wszystkich cyferek kupowanych przez wasze ulubione wytwórnie. Abstrahując, jak widać, nie trzeba być Sentino, aby dostać 10 za teksty na Glamrapie.

Stara szkoła, nowa szkoła, odwieczny dysonans
Gram tak aby zgadzał się wewnętrzny rezonans
Skręca wewnątrz, jak na majku widzę te pizdy
Bo przez nich bycie raperem to zwrot pejoratywny

Ocena płyty FracTalle „Alert”: L1.PA „Nie, dziękuję”:

lipa nie dziekuje
7.7 Ocena redakcji
7.7 Ocena słuchaczy (1 głosy)
Teksty10
Bity7
Flow6
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. Rick i Morty (prod.Highself)
  2. Głód tworzenia (prod. Eeryskies)
  3. Atrapa (prod. Marow)
  4. Oktagon (prod. Beatowski)
  5. Droga (feat.Loko, Cart, Zbych prod. Uzeeebeats)
  6. Zero oczekiwań (prod. Falak)
  7. Pocztówka (prod. Balance cooper)
  8. Epiktet (bit: instumental)
  9. Matryca (prod. JCHL)
  10. Rezonans (feat.Antyk prod. Phil Tyler & Chubeats)


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Recenzja

FracTalle „Alert”: to nie jest rap dla młodych ludzi – recenzja

Niepodważalny klimat.

Opublikowany

 

Mam dzisiaj dla Was coś ciekawego. Gdańsko-rzeszowsko-warszawski skład, który łączy starą szkołę rapu z elektroniką. Brzmi ciekawie? Tektyw, Bereu i Aras Dobrado muzykę tworzą od przełomu zeszłego wieku, jednak jako zespół Fractalle przedstawiają się od zaledwie dwóch lat. Ze skrajności w skrajność, przeskoczmy od recenzowania mainstreamowych albumów, aż do kompletnego podziemia.

Kto pije i pali, ten nie ma robali
Ja nie pije, bo piłem jak pojebany

Parafrazując tytuł filmu Andrzeja Gajewskiego, to nie jest rap dla młodych ludzi. Zresztą tworzą go muzycy, ze stażem dłuższym od życia statystycznego słuchacza polskiego rapu. Przez co nie raz bywa boomersko. Panowie mają własny świat, który łączą pomimo różnych miast. Twardo sprzeciwiają się niepasującym im aspektom aktualnej rzeczywistości. Mierzą się z szarością, którą kolorują rapem. To perspektywa raperów doświadczonych życiowo. Czy ma to swój klimat? Niepodważalny. Jeśli jednak macie 20 lat, to nie będzie muzyka dla Was. Jeśli jednak twoje dziecko jest w tym wieku, szybciej bym sięgnął po “Alert”.

Maski na mordach i rozpierdolka
Wymyślili se wirus żeby wszystkich nas kitrać do worka

Jedno trzeba przyznać. Panowie potrafią nawijać, jednak gorzej już z samymi tekstami. Rymy się gubią nieraz razem z sylabami. Nie tyczy się to całego trio, bo różnice poziomu między nimi są wyraźnie zauważalne. Momentami to boli. Ciężko też doszukiwać się rewolucyjnego flow. Bity na płytę wyprodukowali: NWRbeatz, self made beats, Marcin Sokollo Beats, Andrzej Bez Struktury Dybiec, Liberthez Ireneusz Praczuk, a nawet sam Tektyw. Na wyróżnienie zasługuje Bez Struktury, ścisła topka w Polsce. Na “Alercie” gościnnie udzielili się: H35ed, Aulkan, Mupens, Dezinte, Zaginiony, Kuba Klasiik Walczak, Nieuk alboalbo, Angelika Irauth, Stopaatentów, Order LG, Ziemba i Najduch. Całkiem spora gromada. Trochę dzisiaj wam chłopaki ksywek wymyślili.

Zdążyłem pomóc jeszcze tej starszej pani
Rozmowę miałem aż do końca przejażdżki
20 minut, nie dała mi przenieść się na słuchawki

Zdecydowanie za młody jestem na takie albumy. Jednak osobom ciut starszym ode mnie, mógłbym Fractalle odpalić. Szczególnie jeśli nie oczekujecie rewolucji muzycznej, a po prostu klasycznego polskiego rapu, z nutką brzmienia elektronicznego. Podkreślę, że z nutką, bo nadal “Alert” to stricte rapowy album. Jeszcze jedno. Bity na tej płycie są fenomenalne. Chociażby dla nich warto sprawdzić ten międzymiastowy kolektyw.

Bereu, Tektyw i Aras
Nie po to by słyszeć brawa

Ocena płyty FracTalle „Alert”: 7/10

7 Ocena redakcji
7.2 Ocena słuchaczy (1 głosy)
Teksty5
Bity9
Flow7
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. Algorytm
    Tektyw, Aras Dobrado, Bereu – prod. NWRbeatz
  2. Nietrafiony przelot
    Tektyw, Aras Dobrado, Bereu – prod. self made beats
  3. Psy szczekają
    Bereu, Tektyw, Ziemba, Najduch, Aras Dobrado – prod. Marcin Sokollo Beats
  4. Nadzieja
    Tektyw, Order LG , Mupens , Bereu, Aras Dobrado – prod. Marcin Sokollo Beats
  5. Kończy się dzień
    Tektyw, ADE, Bereu – prod. Marcin Sokollo Beats
  6. Serwus
    Tektyw, Rico, Symono – prod. Andrzej Bez Struktury Dybiec
  7. Siedem minut
    Tektyw, Mupens, Bereu, Aras Dobrado – prod. Marcin Sokollo Beats
  8. Maskrada
    Tektyw, Mupens, Bereu, Aras Dobrado – prod. Marcin Sokollo Beats
  9. Usłysz muzykę swej duszy
    Tektyw, Stopaatentów – dawne 7 łez, Dezinte – prod. Andrzej Bez Struktury Dybiec
  10. Twardonanienaniewygodnym
    Tektyw, Zaginiony, Kuba Klasiik Walczak, Nieuk alboalbo, Angelika Irauth – prod. Andrzej Bez Struktury Dybiec
  11. Online i offset
    Aras Dobrado, Tektyw, Dezinte, Bereu – prod. Liberthez Ireneusz Praczuk
  12. Nie nadążąm za światem
    Tektyw, Mupens, Aras Dobrado – prod. Tektyw
  13. Polimetria


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Popularne

Copyright © Łukasz Kazek dla GlamRap.pl 2011-2024.
(Ta strona może używać Cookies, przeglądanie jej to zgoda na ich używanie.)

error: