Recenzja
RECENZJA: Wiz Khalifa – „O.N.I.F.C.”
Wybaczcie, że zacznę refleksją. Ktoś niedawno, dość pomysłowo acz podstępnie i zemsta nastąpi, wciągnął mnie w obejrzenie teledysku pewnego polskiego rapera. Raper nazywał się Sulin, a track miał tytuł, bodajże, „Progres”. To, co ja, przyzwyczajony do przepychu i lokowania najdroższych produktów w murzynieckich teledyskach, tam paczyłem, zmieniło mój światopogląd na spraw wiele. Młody, na oko 19-letni chłopaczyna, o fizjonomii mówiącej „kopali mnie w klasie” i z oznakami pierwszego piczozarostu pod nosem, chwalił się zupełnie serio swoimi panczlajnami, przechylając tandetne plastikowe kielony wypełnione zapewne marchwiowym Kubusiem. Przeraziłem się nie na żarty, że od dziś taki właśnie Corky-swag będzie panował nad światem. Na szczęście przypomniałem sobie, że w kolejce do odsłuchu czeka nowa płyta swaggerowca z prawdziwego zdarzenia.
W rankingu najmniej potrzebnych światu raperów Wiz Khalifa zająłby na pewno wysokie miejsce. Nikt tak naprawdę nie wie, po co wydaje on kolejne płyty/mikstejpy, skoro wszyscy i tak wiedzą, co będzie można na nich usłyszeć. Wizek to tzw. swagger, czyli, w skrócie, wyluzowany, zazwyczaj chudziaszczy chłopaczyna, w wiecznie za ciasnych, błyszczących spodenkach i jakimś finezyjnym nakryciu górnym (panterka ujdzie), rapujący o uciechach życia, głównie o paleniu marihuany (tytuł Stoner Of The Year 2012 zobowiązuje). Ma on tę przewagę, że, na spółę z dobrym kolegą Curren$$y’ym, był pierwszym raperem tak twórczo rozwijającym filozofię nakreśloną dawno temu przez kochaną mordeczkę Devina. Pal, pij, wydawaj dolary na drogie imprezy i szybkie samochody, zadawaj się z wątpliwej proweniencji białogłowymi- ot, to recepta na dobre i udane życie. Tak było na „Kush & OJ”, tak było na niszczącym listy przebojów „Rolling Papers”, tak też jest na „O.N.I.F.C.”.
Nie sądzę, by nagranie tego albumu kosztowało rapera wiele wysiłku. Proces twórczy nie był skomplikowany, koncept nie był owocem wielodniowej zadumy, Khalifa nie oglądał CNN, nie czytał gazet, nie śledził internetu, nie szedł w pierwszym szeregu bojowników Okupujących Wall Street (pozdro Lupe, zrobimy ten wywiad, wierzę). W porównaniu do niedawno recenzowanych tu „good kid, m.A.A.d. city” czy „The Heist” rymy na „O.N.I.F.C.” są prostackie, hedonistyczne i w żadnym wypadku niezapadające w pamięć. Jeżeli szukałeś przekazu, niebanalnych porównań i refleksji, to możesz skończyć czytanie recenzji w tym miejscu.
No, to skoro truskulowe marudy mamy już z głowy, możemy już przejść do sedna, czyli do kolejnej gorącej, wypełnionej potencjalnymi hitami, do bólu czy też wręcz obrzydliwie mainstreamowej, gładziuśkiej i wypolerowanej nocnej, koszmarnej zjawy każdego Kool Herca, KRS-One’a czy innego O.S.T.R’a. Khalifa dawno temu dał się poznać jako chłopak, któremu zwisają obowiązujące trendy, który sam ustala swoje i trzyma się ich kurczowo, nawet za cenę względnej powtarzalności i przewidywalności. Ileż kurwa można słuchać o laskach i kasie? Ano można, często, długo i intensywnie, a jeśli ty nie możesz „Onifca” dosłuchać do końca, to może tylko znaczyć, że zezgredziałeś i nie masz już serca do balang, albo, że serca nie masz w ogóle. Oto przed wami kolega, który w bicepsie ma niej, niż ja w kciuku, którego Amber Rose zapewne dominuje przy użyciu paskudnych akcesoriów, i którego fizjonomia zrobiłaby furorę w każdym szanującym się zakładzie penitencjarnym.
Dopiero co wydany album jest dużo bardziej stonowany niż ocierające się o disco-rap (ale jak pięknie) „Rolling Papers”, i o wiele wierniejsze temu, co raper prezentował na swoich uznanych przez fanów mikstejpach. Jak to zwykle z fanami bywa… skrytykowali takie podejście, bo płyta niby zamula i oczekiwali bangerków (tu koniecznie jakaś spedalona emotka), a tak to się rozczarowali. Traktujcie więc niniejszą recenzję jako wyraz mojej złośliwości i przekory wobec takowych chorągiewnych fanów. Struktura płyty jest dość przejrzysta, mocne uderzenie na początek i koniec, przetykane owe uderzenia niezłymi spowalniaczami i pościelówami.
Krótko mówiąc, dobrze trafiłeś, jeśli szukasz klimatycznej i nie do końca trzeźwej produkcji.
Mamy tu naprawdę wyszukane i cudownie leniwe bity od najlepszych- m.in. Jim Jonsin, Stargate, Drumma Boy, Pharrell i Danja, autor wspaniałego „Medicated”. Klimat dynamicznie się zmienia, od mocnego uderzenia w postaci „Work Hard Play Hard” przejdziemy do typowo swaggerskiego, leniwego „The Bluff” czy „Paperbond” by znów ożywić nasze uszy szalonym „Initiation”. Unikalnym jest też, obok „Paperbond”, także „Fall Asleep”, zaskakujące oniryczne, biorąc pod uwagę wykonawcę, wgryzające się w mózgownicę tymi cymbałkami. Nie ma co, ucho do bitów Khalifa zawsze miał wybitne, tym razem też to potwierdza.
Recepta, która została sprawdzona i uznana na wszystkich możliwych wydawnictwach Wiza, tych solowych, jak i tych z jego ekipą przydupasów Taylor Gang (każdy teraz ma taką, ja też mam, Sieah Enforcers wspomagają powstawanie tych literek). Wracając do recepty, Wiz ma kilka tematów, o których potrafi rozprawiać wiecznie i tworzy z nich Niekończącą Się Opowieść któryś już rok z rzędu. Drogie szampany wylewają się litrami, rozmiary staników łatwych groupies ciągle rosną, „czas do stówy” nowych cacek prosto z salonu maleje, jedynie poziom THC w organizmie rapera utrzymuje się na stałym, dobrym poziomie. Znajdujące się za raz za intro „Paperbond” to kolejny hustlerski anthem, nagrywany w dusznych oparach któregoś z kolei spalonego dżoja. Postawa rapera wobec ważnych spraw życia prezentuje się niespecjalnie skomplikowanie, acz logicznie:
Ridin’ round in that Cali got OG kush in my body
My nigga I keep it G and that’s Gucci or that Gianni
I’m gettin’ dressed for the airport to pose for the paparazzi
Mo’ money, mo’ problems, not how I see, huh
Mo’ money, mo’ Roberto Cavalli, bruh
Damn, ain’t it funny how time pass
Only nigga in first class
Kawałkowi towarzyszy niesamowicie chwytliwy, klimatyczny bit z perfidnym smyczkiem, unikalny jakościowo wobec tego, co zdarza nam się usłyszeć na innych płytach. Nieobce za to może wam być „Work Hard Play Hard”, które nie dość, że platynowe i wszechobecne (poza twoim gimnazjum), to na dodatek usilnie próbuje wcielić się w „Black & Yellow Pt. 2”, najbardziej kasowy singiel Wiza w karierze, robiony zresztą przez tego samego producenta. Czy robi to udanie, każdy musi sam osądzić. Wg mnie tak, to energiczny, zachęcający do ruchu hymn wszystkich hustlerów, nawet tych z Przemyśla. Co ciekawe, Wiz oskarża anonimowych, hejterskich murzajów o kradzież swagu:
Fuck what you heard, it’s my time of year
If I’m in the club, I get a hundred stacks
I’m always rolling up so I get love for that
Them niggas stole my swag but I don’t want it back
Problemem może być to, że niewiele da się tu ukraść, kolego Khalifa, aż tak wielkimi pokładami stylu nie zarządzasz. Na plus należy zapisać w tym tracku ożywiony rap gospodarza, umiejętnie komponujący się z żywotnym podkładem. Nie zawiedziecie się też w tej kwestii w „No Limit”, na którym to Wiz uruchamia niekoniecznie tożsame swoim skillsom szybkie flow, tylko czekać, aż zaprosi go Tech N9ne. Ewentualne gorące głowy uspokajam, nie, nie ma w „No Limit” TEGO sampla, możecie spokojnie i bez obaw odpalać.
I tak sobie Wiz płynie przez większość płyty, po wizowsku, bez pośpiechu, realizując koncepcję płyty przeznaczonej dla wspominanych w „Initiation” taylorów, czyli w sumie dla wszystkich doceniających dobrą zabawę. Także dla tych doceniających urodę płci przeciwnej, stąd usłyszymy tu całkiem stylową pościelówę „Up In It”, podobnie „konsumpcjonistyczne” „Remember You „ czy skoncentrowane bardziej na tej jednej, jedynej wybrance serca „Got Everything”:
And I, swear you deserve a wedding ring
Can’t ever see you choosing nothing over instead of me
Won’t ever leave you, you’re the one I need so that’s how I’m gonna treat you
Take you places where they using different language to greet you
Smile and shake when they meet you
Słodko, szkoda, że w każdym mieście pewnie jakaś taka wybraneczka na Wizka czeka z rozwartymi nóżętami. Na swoim miejscu czekał za to jak zawsze dobry ziom Khalify, legenda z Mafijki, Juicy J, pojawiający się gościnnie w dwóch trackach, i na owych trackach błyszczący. „The Plan” to prawdopodobnie najpiękniejszy utwór na całej płycie, spokojny, leniwy, wręcz zachęcający do zapalenia czegoś. Jak się temu oprzesz, to „Medicated”, drugi utwór z Hortexem gościnnie, będący narkotycznym hymnem, cię na pewno zachęci. Takich koszmarów każdego Monarowca jest tu sporo, chyba nie ma songa bez jakiejś wzmianki o jaraniu. Nie dziwię się, Wiz rzucił rękawicę samemu Ghostface’owi, nie mógł być trzeźwy przy okazji tej lekkomyślnej czynności.
Skoro o featuringach mowa, to na pewno najbardziej niektórych zaskoczy „The Bluff” i gościnne wersy Cam’rona z nieodżałowanego Dipset, może i niekoniecznie jakieś tam przełomowe, ale na pewno powodujące uśmiech na twarzy każdego prawdziwego fana rapu. Innym istotnym gościem jest Nicki Minaj, dla niepoznaki zwana tu Lolą Monroe… hmmm, nie można chyba aż tak się pod kogoś podszywać i ujść z tego bez szwanku, panno Monroe.Odliczając ten, nawet nie najgorszy występ, można pochwalić Wiza, że nie przeszarżował z featuringami, pozapraszał głównie starych znajomych i wyszło to całkiem strawnie.
Moje,nomen omen, jaranko, płytą ostudza parę mniej lub bardziej znaczących baboli. W „Remember You”, będącym przy okazji paskudnym zapychaczem wyraźnie się Wizowi nie chciało, sromotnie poległ przy okazji nagrywania wokali do refrenu „Fall Asleep” i wymyślaniu konceptu do odrobinę zbyt miałkiego i rozmemłanego „Got Everything”.
Jest jeszcze sprawa Akona, który zazwyczaj nie wykonuje dobrze refrenów, tylko w mniejszym lub większym stopniu przeszkadza, tutaj usadowiłbym go gdzieś pośrodku tej skali, mogę sobie wyobrazić lepszych fachowców od śpiewu w „Let It Go”, perfekcyjne wykonanie tego elementu muzycznego rzemiosła przez The Weeknd w „Remember You” przykładem niech po wieki wieków będzie.
Nie da się też nie zauważyć, że tak gdzieś w połowie płyty pojawiają się przestoje, tracki, które się zazwyczaj szybko skippuje i zapomina, że istnieją (m.in.wspomniane zapychacze). Poza tym, patrząc już ogólnie, nie rozwija nam się Wiz, o nie. Ciekaw jestem, na ile podobnych klimatycznie projektów mu jeszcze starczy pary, funduszy i życzliwości wytwórni. Wiem, że to truizm, no, ale powiedzmy to- jeśli szukasz ambicji, to sięgając po „O.N.I.F.C.” błądzisz beznadziejnie.
Wiz oferuje stały zestaw tematów, które możesz lubić, albo nie. Stały zestaw tych samych tekstów o dolarach i fejmie, do których również ambiwalentny stosunek mieć można. Nie ma co udawać, że mamy oto przed sobą płytę roku, kandydata na przyszły klasyk i ulubieńca recenzentów.
Pocieszyć można się myślą, że przynajmniej podkłady zawsze będą na poziomie, każdy zdrowy heteroseksualny człowiek wie, że podkłady są najważniejsze, i o podkładach warto rozmawiać, spytać „co z tymi podkładami” i słuchać podkładów niedokończonych w nieskończoność.
Plusy:
– świetna warstwa muzyczna
– zachowany balans między Wizem z nielegali a tym komercyjnym
– mocne refreny (poza „Fall Asleep”)
– dobry, spalony klimat
– dobre gościnne występy
Minusy:
– znowu o tym samym czyli zero ambicji
– progresu też nie stwierdzono
– zapychacze i przestoje
– Amber Rose go klepie
Tak sobie czasem myślę, jaka przyszłość czeka Khalifę. Czy będzie drugim wcieleniem Psa, czy tam Lwa, Snoopa, przejmie po nim panowanie nad narkotycznie zorientowanym przekazem, czy nagra jakieś „Doggystyle” na miarę XXI wieku, czy może pewnego dnia się zmieni, przejmie wizerunek zgoła odmienny i pójdzie w stronę, której przewidzieć się nie da (Mac Miller próbował tego na „Macadelic”, wyszło hmmm… kupiasto).
Nieważne panowie (i panie, kto wie, kto zagląda na glamrap), jasnym jest, że jeśli Mikołaj zaglądał przez okno do Wiza by sprawdzić, czy jego zachowaniem godnym jest, zszedł na zawał i spierdolił się zamaszyście z drabiny, bo MC z Pittsburga się nie zmienia, grzeczny nie chce być, i korzysta z życia do woli. Jasne, nie każdy może taki hedonizm pochwalać, ale jak wiemy od Mareczka z reklamy, liczy się tylko to, co mamy na koncie. Konto Khalify, po platynowym singlu i całkiem niezłych wynikach sprzedaży całości ma się dobrze. Wobec takiego dictum sami rozumiecie, że może mieć serdecznie wyłożone na to, czy znajdzie coś pod choinką, niemniej znając dominujący charakter Amber Rose i jej zabójczy seksualny apetyt, proszę w imieniu Wiza- Drogi Mikołaju, niech to nie będzie rózga.
No tak, zapędziliśmy się, a wypadałoby skrobnąć coś tytułem prawdziwego podsumowania, co bełkotem nie będzie. „O.N.I.F.C.” cementuje status Wiza jako króla stoner rapu, jako wiecznie upalonego luzaka, wytatuowanego śmieszka wykrzykującego po pijaku swoje zasługi tym, którzy chcą słuchać, na dodatek cierpiącego na ten sam nałóg, co Michael Douglas. Reprezentuje bezmyślne, czy może raczej beztroskie podejście do życia, zatracenie w sławie przy jednoczesnym nad wyraz trzeźwym i starannym liczeniu zysków z kolejnych tras koncertowych i sprzedaży płyt. To zupełnie inny biegun niż Kendrick Lamar, diametralnie inne spojrzenie na priorytety, ale ze znacznie większą wartością bangerską i rozrywkową. K.Dot to rap na smutne zimowe wieczory, Khalifa powinien polecieć w każdym szanującym się samochodzie. Na ich przykładzie, na ich kontraście widać, jak pięknie rap potrafi się różnić. 3,5/5
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Recenzja
Biografia Sentino „Tatuażyk” – przedpremierowa recenzja
„Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.
Przeczytałem autobiograficzną książkę Sentino… i dzisiaj Wam o niej opowiem.
Ustalmy to jednak na samym początku. Ja nie wierzyłem, że to wydanie kiedykolwiek ujrzy światło dzienne. Brałem ten projekt pod uwagę równie poważnie co szlugi Alvarezy, napój Midas, wódkę Tatuażyk, high-endową markę Sicarios Culture z dresami po 200 euro i całą rzeszę innych pomysłów na komercjalizację postaci Sentino. Jaka była więc szansa na powodzenie tego projektu? A jednak fizyczny egzemplarz biografii Sentence trafił w końcu do mojej ręki. Prosto z drukarni, prosto z rąk Truemana na Złotej 44, prosto do czytelników portalu GlamRap, aby jako pierwsi dowiedzieli się co skrywa w sobie “Tatuażyk”.
Technicznie jest to wywiad rzeka. Sentino naprowadzany pytaniami swojego rozmówcy opowiada o tym, co, gdzie, kiedy, z kim zrobił. Przez większość książki idą oni całkiem chronologicznie, aby pod koniec już stricte wyrywkowo rozwijać najbardziej intrygujące kwestie. Sebastian zaczyna swój wywód od bardzo szczegółowego omówienia swojego dzieciństwa i aspektów, które ukształtowały go jako człowieka. To właśnie tutaj pierwszy raz publicznie opowiada on więcej o swojej rodzinie i wychowaniu. Uważni słuchacze Alvareza od razu wyłapią fragmenty pasujące treścią do konkretnych zwrotek w twórczości rapera. Pojawiają się też tematy nigdzie wcześniej nie poruszane. Dowiecie się z tej lektury między innymi szczegółów pierwszego stosunku seksualnego Sentino oraz rozstania jego rodziców.
Po omówieniu młodzieńczych lat zaczyna się kwestia buntu, która towarzyszy nam do samego końca lektury. Sebastian zdaje się postacią niezmiennie idącą na przekór otaczającym go standardom. Dotknięty specyficznymi sytuacjami za młodu, emigrując z kraju do kraju, nauczył się żyć w niezmiernie specyficzny sposób. I ten lifestyle towarzyszy mu od 16 roku życia, aż po dziś dzień. Tylko że on go nie wybrał a mimowolnie zaczął w nim funkcjonować. Chociaż ewidentnie Sentence przechodzi przez różne etapy życia, które ta książka umiejętnie dzieli kolejnymi rozdziałami, to wciąż pozostaje on tą samą osobą. Zresztą tyczy się to również jego wyglądu. I tutaj pojawia się bardzo ważna kwestia. Bo ogromną zaletą “Tatuażyka” są zawarte w nim materiały z prywatnych zbiorów rodziny Sentino. Fotografie, rysunki, skany rękopisów, które to razem z kodami QR (stanowiącymi odnośniki do konkretnych utworów muzycznych) stały się fenomenalnym uzupełnieniem książki. To w pewien sposób nadało biografii charakteru i bardziej urzeczywistnionego zarysu.
Mam też parę dotkliwych uwag co do “Tatuażyka”. Po omówieniu dzieciństwa zaczyna się istny fabularny rollercoaster. Niektóre lata życia naszego bohatera zawarte są w paru zdaniach. Sentence nie raz stawia w losowym momencie zdecydowaną kropkę, odmawiając kontynuowania danego tematu. Rzecz jasna wynika to z dotkliwości wspomnień do jakich musi on na potrzebę wywiadu wracać. Nie dziwi więc wzmianka o butelce alkoholu towarzyszącej Sentino w trakcie rozmowy. Jednak te urywane kwestie szkodzą książce jako biografii. Ostatecznie “Tatuażyk” to 220 stron tekstu, napisanego bardzo dużą czcionką, wraz z wielkimi odstępami między akapitami. Lektura na jeden wieczór. A szkoda, bo potencjał był tu zdecydowanie na dłuższe dzieło. Brakuje mi też uwzględnienia wielu postaci. Rozmówca dopytuje się co prawda o różne nazwiska ze świata showbiznesu, jak Malik, Mata, Diho, Kaz Bałagane, TPS i Paluch, jednak to stanowczo za mało. Wiele osób jak chociażby Raff Smirnoff zostało niestety pominiętych. A no i jeszcze jedna rzecz, wielokrotnie pojawia się błąd zapisu liczbowego. Zamiast 40 tysięcy mamy “40 000 tysięcy”. To powinna akurat korekta wyłapać.
Wbrew pozorom nie jest to wesoła lektura pełna pięknych opowieści na temat kradzieży małp z Gibraltaru i rzucaniu talerzami w restauracjach z latynoskimi kobietami u boku. Dużo w niej bólu i walki o lepsze dzisiaj, bo „jutro” zdaje się dla Sebastiana mniej ciekawe niż obecna chwila. Sentino z pewnością prezentuje się w „Tatuażyku” jako jedna z najciekawszych person w polskim przemyśle muzycznym jednak nie zawsze w ten sposób, w jaki sam by sobie życzył. Zawód poczują także czytelnicy ciekawi historii Sentence z “ulicy”, nad czym w posłowiu ubolewa sam autor książki. Nadal nie wiemy co wiązało tego polsko-niemieckiego rapera z Hellsami. Zawarta prywata raczej usatysfakcjonuje fanów, chcących, chociaż troszkę lepiej poznać swojego idola. Słowem podsumowania tego tekstu niech będzie poniższy cytat z posłowia, z którym to Was zostawię.
”W jego otoczeniu od zawsze był brak jakiejkolwiek osoby, której mógłby zaufać. W koło tylko k*rwy i gangsterzy. Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Recenzja
Sapi Tha King „Wado Loco”: Odklejenia korposzczura – recenzja
Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart.
Każda recenzja wymaga ode mnie przynajmniej kilkukrotnego przesłuchania ocenianego materiału. Nieraz kilkunastokrotnego. W międzyczasie sporządzam notatki i spisuję luźne myśli. Naturalnie rzecz biorąc, pierwszy odsłuch daje mi ich najwięcej. Chociaż najbardziej wnikliwe obserwacje przychodzą dopiero z kolejnymi godzinami. No i tak sobie spoglądam na moje notatki po czterech pierwszych numerach „Wado Loco”: Seplenienie, gubienie rytmu, udawanie, że potrafi śpiewać + problemy z tempem i tonacją. Wiem już, że to będzie uciążliwa recenzja. Przed wami debiutant. Sapi Tha King.
“Jebać stare baby, jebać stare baby, jebać stare baby.
U u a a po co dzwoniłaś na psy, kurwa?”
Może Sapi ma problemy z prawie każdym aspektem muzycznym, ale za to porywa głęboką liryką. Nie no, żartuję. Jest taki numer jak „Zamknij ryj”, w którym Sapi zapewnia, że żadne komentarze go nie bolą. Totalnie nie obchodzą. Żadne. Dlatego pełen emocji nagrywa numer, gdzie obraża osoby, którym nie podoba się jego muzyka. Rzuca przy tym pełną gamą obelg i wyzwisk. Skoro tak bardzo ma to w poważaniu to, z jakiego powodu tak sfrustrowany o tym nagrywa? Pytanie retoryczne, wszyscy znamy odpowiedź. Jednak najbardziej mnie zaintrygowały wspomnienia z pracy w korporacji IT. Na przykład w kawałku „Baba z HR” nasz bohater recenzji żali się, że chcieli go zwolnić za przychodzenie pijanym do pracy. Poważnie. Dziwi się on też temu, że na spotkaniach integracyjnych ludzie pozwalają sobie na zabawę, a w zakładzie pracy to już niezbyt. Innym razem pojawia się temat wyzysku i pracy na czarno. To akurat są tematy z kategorii poważnych. Jednak budowanie wokół siebie otoczki korposzczura z ilością odklejeń na poziomie Malika Montany, zupełnie rujnuje sens podejmowania takiej problematyki.
“I k*rwa teraz siedzisz taki sfrustrowany, że my mamy takie durne wersy.
K*rwa nie masz roboty, siedzisz u matki.
Jedyne co jej dorzucasz to k*rwa pranie do pralki.
Ty j*bana parówo, śmieciu. Jesteś nikim”
Techniką Sapi też nie grzeszy. Wiele rymów jest do przewidzenia, jeszcze zanim padną z ust rapera. Zupełna amatorszczyzna. A są jakieś plusy albumu „Wado Loco”? Znajdą się. Utwór „Królowa manipulacji” porusza arcy ważny temat współczesnych relacji w geocentrycznym świecie. Wiecie – mężczyzna zły, kobieta dobra. Nigdy na odwrót. Jakbyście czytali Onet i w jakimś kosmicznym otępieniu stwierdzili, że jego pseudoredaktorzy mogą mówić z sensem. To właśnie o takiej nowoczesnej patologii traktuje ten numer. Z kilometra też czuć od Sapiego mocne przywiązanie do miejsca wychowania. Wplątywanie swojego pochodzenia między wersami, zawsze jest mile widziane w rapie. Nie można też raperowi odmówić charyzmy, która to konsekwentnie buduje autentyczność wokół jego persony. O i jeszcze dwa słowa. Kubi Producent. Bo to on podjął się wyprodukowania wszystkich bitów na ten album. Świetna robota. Gościnne zwrotki położyli natomiast Fukaj i Kizo. No i tutaj chciałbym zwrócić uwagę na tego pierwszego pana. Chłopak, który jest moim zdaniem autorem najgorszego albumu wydanego nakładem SBM Label, nagrał zaskakująco porządną zwrotkę. Prawdopodobnie najlepszą w swojej dotychczasowej karierze. Jeszcze może coś z niego być. Kibicuję.
„Robiłem strony internetowe, configi portów i także grafiki
I cały czas darłeś mordę, straszyłeś brakiem pensji, zamiast zachęcić
Myślałeś, że mając monopol w tym mieście, możesz swoich podwładnych tępić
Chuj ci do mordy, ty stary chamie, jeśli teraz dziwko to słyszysz”
Poziom polskiego rapu leży. Rok 2023 jest wyjątkowo felerny pod tym kątem. Popularność takich person jak Sapi Tha King jest jedynie tego smutnym potwierdzeniem. Gdzie jest biuro ochrony rapu, kiedy jest naprawdę potrzebne? Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart. Szczerze, to z coraz większym zaniepokojeniem obserwuję takie ekscesy. Mam spore obawy przed tym, aby takie albumy miały być codziennością na scenie. To nie jest żaden performens wychodzący przed szereg. To wymizerowany produkt. Jednak nie skreślałbym jeszcze Sapiego. Tha King pomimo tego, że aktualnie kuleje w tworzeniu muzyki — przynajmniej próbuje iść własną drogą. W przyszłości mu to zapewne zaowocuje. Ale patrząc na “Wado Loco”… to zdecydowanie w tej dalszej przyszłości.
“Byłaś największą brudaską, jaką poznałem
Stawałem na końcu chuja, a w zamian chuja dostałem
Tyle razy myślałem, że sam odwiedzę Ostrawę
I pojadę na kurwy, jeszcze przed karnawałem”
Ps: A myślałem, że po „Kici Meow” Reto i Leosi już nic gorszego nie usłyszę.
Ocena płyty Sapi Tha King „Wado Loco”:
Tracklista
- Nawet jeśli nie wyjdzie mi z rapem
- Jestem młody
- To wszystko dała mi branża IT
- 10K20K
- 200km/h (Unreleased)
- Baba z HR (Unreleased)
- Terabajt
- Mimo że dzwonisz
- Zamknij ryj (Unreleased)
- Chcę mi się pić (Unreleased)
- Królowa Manipulacji
- Pytasz mnie czy zaufam? (Unreleased)
- Służbistka
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Recenzja
Chivas „młody say10”: tylko hity – recenzja
W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby pięć lat i z trzy wydane albumy.
Znacie to uczucie, kiedy polski rap was pozytywnie zaskakuje? Ja też niezbyt. Natomiast każdy taki eksces warty jest naszej uwagi. Z tego właśnie powodu spotykamy się dzisiaj w ramach recenzji albumu Chivasa. Fakt, rzadko kiedy tak z góry narzucam moje odczucia przy pisaniu opinii o danym krążku. “Młody say10” jednak jest dla mnie zupełnym przełomem w postrzeganiu postaci jego autora. Stąd recenzja być może nacechowana będzie moją sympatią już od początku, taki wyjątek.
Wyjdę sobie na dwór, bo mieszkam sam
Spotkam kogoś, kto mnie słucha i kojarzy twarz
Jest podobna do Jezusa, to trochę pojebane
Bo nie jestem jego fanem, ale fajnie, gdyby był
Chivasowi nigdy nie można było odmówić zdolności stricte wokalnych. Niestety obrany przez niego styl, zdawał się nie do końca przemyślany czy opanowany przez samego artystę. Tak jak doskonale rozumiałem fenomen podopiecznego Szpaka przy okazji debiutu, daleko mi było do propsowania “nauczyłem się przeklinać”. Co się zmieniło? W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby z trzy longplaye. “Młody say10” pozbawiony jest chaosu, pomimo dużej dynamiki. Muzyk bezbłędnie lawiruje klimatami popu, rocka, punka i rapu, nie dając nawet na sekundę odlecieć myślami odbiorcy. Materiał płynie, jakby był zaledwie jednym utworem. Dawno nie spotkałem się z taką spójnością.
I się zastanawiam cały czas, czy jej kupić gaz?
Czy ona mnie kocha, czy chce się tylko pieprzyć?
I tak cały czas, czy jej kupić gaz?
“Młody say10” zawiera jedenaście pozycji na trackliście, a co za tym idzie album trwa jedynie 26 minut. Bez gościnnych wokali. Jednak wbrew pozorom, płyta nie pozostawia po sobie odczucia niedosytu. Dlaczego? Materiał skrojony został na miarę z każdej strony. Z pewnością pomocnym w tym aspekcie był fakt, że za wyprodukowanie wszystkich bitów odpowiedzialny jest sam Chivas. Dalej. Podopieczny Szpaka rapuje o emocjach jakie spotyka przy dobitnie życiowych sytuacjach. Bez wyniosłości. Bez bawienia się w wieszcza. Przebijają się przede wszystkim negatywne myśli, nie raz wypowiedziane w sposób bardzo prosty. Nie doszukiwałbym się jednak legendarnie złożonych zwrotek. Co więcej, ten album wcale taki nie musi taki być, aby pozostać wybitnym dziełem. Poprzez odpowiednią zmianę tempa i akcentu, utwory pozostają prawidłowo skonstruowane bez zmuszania się do pisania wersów pod stałą liczbę sylab.
Moja pierwsza dziewczyna udawała, że ma raka
Dawno temu, no i wcale nie umarła
To nie jest gatunek rapu jaki będę sobie słuchał w wolnym czasie. Jednak docenić muszę jakim ewenementem na naszej scenie jest “młody10”. To świerzość jakiej nie podrobisz. Styl wykreowany przez Chivasa jest unikalny w polskich realiach i pozostawia po sobie wrażenie jeszcze sporego potencjału do wydobycia. Przyjemnie mi jest jeszcze czasem się zaskoczyć słuchając polskiego rapu.
Przez siedem lat adorowałem głupią szmulę
Nie chodzi o D–, ani K–, ani Zuzię, ta pierwsza to zrozumie
A w sumie szczerze niezbyt chciałem gadać o tej drugiej
(Czemu? Czemu?) To ta od raka
Ocena płyty Chivas „młody say10”: 9.3/10
Tracklista
- anyżowe żelki
- narcyz
- koleżanko mojej byłej
- drzewko
- to ostatni raz gdy jadę nad bałtyk
- miałem kolegę bartka
- kupić jej gaz czy torebkę?
- jesteś najlepszy/najlepsza
- mam chyba za drogie auto
- prevka na płytę może (młody say10)
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Recenzja
DeNekstBest „Młyn”: Czarny koń – recenzja
W pełni wykorzystany potencjał przyjętego formatu krążka.
Denekstbest odżyło. Poczynając od kontynuacji mixtapeu z 2016 roku, przez fenomenalny debiut Szymona_C i opus magnum w twórczości Sebastiana Fabijańskiego. Ku mojemu zaskoczeniu, chwilę po tych premierach pojawia się już kolejny projekt pod szyldem DNB. “Młyn” to album nagrany w całości podczas pięciodniowej sesji zrealizowanej na wspólnym wyjeździe artystów związanych z wytwórnią. Koncept równie banalny, co wszystkim dobrze w ostatnich latach znany. Zobaczmy co z tego się narodziło.
Kiedyś się jak zombie kręciliśmy po blokach wkoło
Kilka lat minęło, coś tam się udało paru ziomom
Chłop mnie podał na psach, po pół roku odwołał zeznania
Płakała mama, kiedy pocztą przychodziły wezwania
Domeną takich projektów jest spektakularny luz i porywające linie melodyczne. Odcięci od codziennych bodźców, a tym samym niewychodzący z melanżu artyści płodzą najefektywniejsze bengery. Gorzej już niestety z samą liryką przez nich prezentowaną. Stąd nie jestem zbytnim entuzjastą takiego formatu. Przy czym ekipa DeNekstBest okazuje się wyjątkiem potwierdzającym powyższą regułę. “Młyn” porywa nie tylko świetnymi top line’nami, a również nadzwyczajną błyskotliwością muzyków. Podopieczni VNMa wraz z nim samym, zadbali o to, aby każdy pojedynczy numer posiadał określony zamysł. Coś więcej niż “impreza i używki” oraz “używki i impreza”. To właśnie ta pomysłowość stanowi największą zaletę “Młynu” jednocześnie wyróżniając go na tle konkurencji.
Zostanie wilczy bilet nam
Nie chce został nawet chwilę sam
Za to na chodniku wylewam
Nie wierzę w 21 gram
Udział w zamieszaniu wzięli: VNM, Fontam, Szymon_C, Gverilla, K-Leah, Toster, Veri, Emil Blef, Niko oraz Tomson. Bity wyprodukowali dla nich DrySkull, PMBTZ, Janga oraz SurfAir’a. Pojawiły się również scratche od Dj’a Chederac’a. W tym zespole przygotowali nam łączenie dwanaście utworów, oddając w nasze ręce ponad czterdzieści minut muzyki. Dominuje pozytywny vibe i letni klimat, chociaż pojawiają się bardziej sentymentalne fragmenty. Daleko im jednak do HuczuHucza, ewidentnie artystom z DNB udzielił się letni klimat. A co do naszych bohaterów, widać po nich liczne próby wygimnastykowania wokalu. Raz wychodzące lepiej, raz gorzej. Z pewnością jednak nie pozwalają takimi działaniami na nudę w trakcie odsłuchu. To też dla nich idealne miejsce na takie ekscesy, gdzie nie zostaną tak surowo ocenieni, jak na typowych studyjnych longplayach.
Po co pierdolić, jeśli chuja się znasz
Boli mnie fakt poziom rozprawy
to superexpress czy fakt jak w tabloidzie
Chętnie wyczyściłbym ci pamięć tak jak w androidzie
Od czasu “Molzy” to najlepszy wyjazdowy materiał jaki słyszałem. Masa luzu i przyjemnych linii melodycznych spotkała się tutaj z myślącymi głowami, które potrafiły przełożyć swoją narrację w spójną całość. Artyści wykorzystali do cna potencjał przyjętego formatu, dodając do niego swoje autorskie aspekty. Przyznam, jestem miło zaskoczony. To przecież może być rok DeNekstBestu. Czyżby czarny koń 2022 roku?
Miałem ją robić od przodu
ale miała na tył napęd
cały czas gonimy za tym trapem
Ocena płyty DeNekstBest „Młyn”
Tracklista
- Krzywe miny prod. Janga, Szymon_C (1 SINGIEL)
- Nie robimy kroku w tył prod. PMBTZ (4 SINGIEL)
- Wrak prod. Dryskull, Tomson, Gverilla (5 SINGIEL)
- Andromeda prod. Janga (3 SINGIEL)
- Mam dość prod. Dryskull (2 SINGIEL)
- Cool story bro prod. SurfAir
- Trap Skoda prod. PMBTZ (6 SINGIEL)
- Odmienne prod. Dryskull
- Żyć jak chce prod. Dryskull
- Mamo nie krzycz plz prod. Dryskull
- Las prod. Niko
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Recenzja
L1.PA „Nie, dziękuję”: świeżość na tle obskurnie cuchnącej sceny – recenzja
Nie trzeba być Sentino, aby dostać 10/10 za teksty.
Słucham wszystkiego. Dosłownie każdej polskojęzycznej płyty z gatunku rap. Brzmi jak sroga kara, a w rzeczywistości jest jeszcze gorzej. Mamy dopiero marzec, a ja już się nacierpiałem w objęciach generycznego trapu i nietrafiających w bit pseudo uliczników. Po co to w takim razie robię? Przede wszystkim, chcę być na bieżąco z całą sceną, aby nie ominęła mnie żadna perełka. Także dzisiaj mam dla was jedną z nich. Przed wami L1.PA. Nie, nie ten Lipa z Biura Ochrony Ksera, który jako jedyny utrzymuje w nim poziom. Po prostu L1.PA.
Jadę przed siebie, nawet kiedy czerwone na semaforach
A tak szczerze no to poznasz mnie po tych metaforach
Się nie wywiniesz z tego nawet jak masz ojca senatora
Odetnę raz na zawsze spekulacje za pomocą sekatora
Sebastian Fabijański w zeszłym roku zdefiniował rap, jako rymowaną anatomię prawdy. Niby rzecz oczywista, że słowa w hip-hopie powinny sięrymować, a nadal pół mainstreamu tego nie ogarnęła. A to przecież główny wyznacznik jakości w tym gatunku. L1.PA przy tekstach posiedział i dał nam materiał wypełniony, jednym z trudniejszych sposobów na składania wersów. Co więcej, umiejętnie ciągnie na jednym układzie brzmieniowym całą zwrotkę. No i żeby za łatwo nie było, to żadnej sylaby nie upuści po drodze. Tak proszę państwa, wygląda dobrze napisany tekst rapowy. Wszystko w akompaniamencie całkiem nieprzeładowanych bitów i wolnych BMPów, dodatkowo wyostrzając każdy z wyrazów. Przez dziesięć numerów, dających nam prawie pół godziny czystej muzyki.
Za dwa lata to będę miał trzydziestkę
A nigdy nie szedłem bardziej niż teraz konsekwentnie
Polecam zacząć zmieniać przestarzałą percepcję
Tu żeby coś osiągnąć musisz mieć jebaną obsesję
Tematyka? L1.PA rozwodzi się nad nieoczywistymi aspektami życia. Raczej z perspektywy osoby dorosłej i tu nie mylić z pojęciem persony pełnoletniej. Pojawiają się kwestie obycia w systemie społecznym, podejścia do rzeczywistości oraz bezsensownych nawyków. Bez small talku, raper poddaje ostrej krytyce co mu się akurat narzuci. Największe wrażenie wyparł na mnie utwór „Pocztówka”, gdzie L1.PA z nostalgicznym podkładem spowiada się z patologii młodości. Wydźwięk kłócący się z treścią utworzył absurdalnie przyjemny w odsłuchu oksymoron. Dalej. Bity na „Nie, dziękuję” wyprodukowali: Highself, Eeryskies, Marow, Beatowski, Uzeeebeats, Falak, Balance Cooper, JCHL, oraz Phil Tyler z Chubeats. Na jednym numerze ukazały się gościnne wersy, nawinięte przez Loko, Cart I Zbycha. Nic nadto wartego uwagi.
Niedługo potem paliliśmy jointy w gimnazjum
Niedługo potem handlowałem tym dla hajsu
Nie minął moment miałem wpisy już do aktów
Młody Al Capone dostał kuratora nadzór
“Nie, dziękuję” okazało się dla mnie swoistym powiewem świeżości, na tle obskurnie cuchnącej sceny. Spory paradoks, bo samo brzmienie albumu jest do bólu klasyczne. To, że takie osoby nie są doceniane w naszym kraju, jest świetnym wyznacznikiem wartości tych wszystkich cyferek kupowanych przez wasze ulubione wytwórnie. Abstrahując, jak widać, nie trzeba być Sentino, aby dostać 10 za teksty na Glamrapie.
Stara szkoła, nowa szkoła, odwieczny dysonans
Gram tak aby zgadzał się wewnętrzny rezonans
Skręca wewnątrz, jak na majku widzę te pizdy
Bo przez nich bycie raperem to zwrot pejoratywny
Ocena płyty FracTalle „Alert”: L1.PA „Nie, dziękuję”:
Tracklista
- Rick i Morty (prod.Highself)
- Głód tworzenia (prod. Eeryskies)
- Atrapa (prod. Marow)
- Oktagon (prod. Beatowski)
- Droga (feat.Loko, Cart, Zbych prod. Uzeeebeats)
- Zero oczekiwań (prod. Falak)
- Pocztówka (prod. Balance cooper)
- Epiktet (bit: instumental)
- Matryca (prod. JCHL)
- Rezonans (feat.Antyk prod. Phil Tyler & Chubeats)
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Mam dzisiaj dla Was coś ciekawego. Gdańsko-rzeszowsko-warszawski skład, który łączy starą szkołę rapu z elektroniką. Brzmi ciekawie? Tektyw, Bereu i Aras Dobrado muzykę tworzą od przełomu zeszłego wieku, jednak jako zespół Fractalle przedstawiają się od zaledwie dwóch lat. Ze skrajności w skrajność, przeskoczmy od recenzowania mainstreamowych albumów, aż do kompletnego podziemia.
Kto pije i pali, ten nie ma robali
Ja nie pije, bo piłem jak pojebany
Parafrazując tytuł filmu Andrzeja Gajewskiego, to nie jest rap dla młodych ludzi. Zresztą tworzą go muzycy, ze stażem dłuższym od życia statystycznego słuchacza polskiego rapu. Przez co nie raz bywa boomersko. Panowie mają własny świat, który łączą pomimo różnych miast. Twardo sprzeciwiają się niepasującym im aspektom aktualnej rzeczywistości. Mierzą się z szarością, którą kolorują rapem. To perspektywa raperów doświadczonych życiowo. Czy ma to swój klimat? Niepodważalny. Jeśli jednak macie 20 lat, to nie będzie muzyka dla Was. Jeśli jednak twoje dziecko jest w tym wieku, szybciej bym sięgnął po “Alert”.
Maski na mordach i rozpierdolka
Wymyślili se wirus żeby wszystkich nas kitrać do worka
Jedno trzeba przyznać. Panowie potrafią nawijać, jednak gorzej już z samymi tekstami. Rymy się gubią nieraz razem z sylabami. Nie tyczy się to całego trio, bo różnice poziomu między nimi są wyraźnie zauważalne. Momentami to boli. Ciężko też doszukiwać się rewolucyjnego flow. Bity na płytę wyprodukowali: NWRbeatz, self made beats, Marcin Sokollo Beats, Andrzej Bez Struktury Dybiec, Liberthez Ireneusz Praczuk, a nawet sam Tektyw. Na wyróżnienie zasługuje Bez Struktury, ścisła topka w Polsce. Na “Alercie” gościnnie udzielili się: H35ed, Aulkan, Mupens, Dezinte, Zaginiony, Kuba Klasiik Walczak, Nieuk alboalbo, Angelika Irauth, Stopaatentów, Order LG, Ziemba i Najduch. Całkiem spora gromada. Trochę dzisiaj wam chłopaki ksywek wymyślili.
Zdążyłem pomóc jeszcze tej starszej pani
Rozmowę miałem aż do końca przejażdżki
20 minut, nie dała mi przenieść się na słuchawki
Zdecydowanie za młody jestem na takie albumy. Jednak osobom ciut starszym ode mnie, mógłbym Fractalle odpalić. Szczególnie jeśli nie oczekujecie rewolucji muzycznej, a po prostu klasycznego polskiego rapu, z nutką brzmienia elektronicznego. Podkreślę, że z nutką, bo nadal “Alert” to stricte rapowy album. Jeszcze jedno. Bity na tej płycie są fenomenalne. Chociażby dla nich warto sprawdzić ten międzymiastowy kolektyw.
Bereu, Tektyw i Aras
Nie po to by słyszeć brawa
Ocena płyty FracTalle „Alert”: 7/10
Tracklista
- Algorytm
Tektyw, Aras Dobrado, Bereu – prod. NWRbeatz - Nietrafiony przelot
Tektyw, Aras Dobrado, Bereu – prod. self made beats - Psy szczekają
Bereu, Tektyw, Ziemba, Najduch, Aras Dobrado – prod. Marcin Sokollo Beats - Nadzieja
Tektyw, Order LG , Mupens , Bereu, Aras Dobrado – prod. Marcin Sokollo Beats - Kończy się dzień
Tektyw, ADE, Bereu – prod. Marcin Sokollo Beats - Serwus
Tektyw, Rico, Symono – prod. Andrzej Bez Struktury Dybiec - Siedem minut
Tektyw, Mupens, Bereu, Aras Dobrado – prod. Marcin Sokollo Beats - Maskrada
Tektyw, Mupens, Bereu, Aras Dobrado – prod. Marcin Sokollo Beats - Usłysz muzykę swej duszy
Tektyw, Stopaatentów – dawne 7 łez, Dezinte – prod. Andrzej Bez Struktury Dybiec - Twardonanienaniewygodnym
Tektyw, Zaginiony, Kuba Klasiik Walczak, Nieuk alboalbo, Angelika Irauth – prod. Andrzej Bez Struktury Dybiec - Online i offset
Aras Dobrado, Tektyw, Dezinte, Bereu – prod. Liberthez Ireneusz Praczuk - Nie nadążąm za światem
Tektyw, Mupens, Aras Dobrado – prod. Tektyw - Polimetria
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
-
News3 dni temu
Kali o powrocie Quebonafide: „Błagajcie go na kolanach…”
-
News3 dni temu
Sokół kłania się Quebonafide
-
News2 dni temu
Marcin Flint o Quebonafide. „Przeciętny raper z przebłyskami”
-
News3 dni temu
Sentino ogłosił datę premiery płyty z Malikiem
-
News4 dni temu
Quebonafide: „Sfingowałem swoją muzyczną śmierć”
-
News3 dni temu
Kilof, który odsiedział prawie 30 lat, nagrał diss na Masę
-
teledysk3 dni temu
Słoń: „R.I.P. Radoskór, Bolec, Bezczel, Chada. Ich już nie ma, ale ty niestety jesteś nadal”
-
News5 dni temu
Zwrotka podziemnego rapera robi furorę 3 lata po premierze