Felieton
Płyty, które się nie ukazały, a powinny |CZ.4
Piąty, niemal nieodłączny element hip hopu? No cóż, obsuwa dobiera się do wielu muzycznych przedsięwzięć, a w rapie zjawisko to otrzymało niemal kultową rangę.
Oczywiście większość zapowiadanych albumów, których tworzenie i zbieranie do kupy – delikatnie mówiąc – zajęło nieco więcej czasu niż pierwotnie zakładano doczekało swojej premiery, jednak niestety (lub stety) część projektów nie została sfinalizowana, a okazuje się, że czas nie był łaskawy dla wielu ciekawych albumów. Sprawdźcie więc trzecią część naszego zestawienia.
Części poprzednie: część 1 | część 2 | część 3
Donatan
Może tylko nieliczni pamiętają, że po premierze "Równonocy", a przed ogłoszeniem albumu z Cleo, Donatan zapowiedział, że rozpoczął prace nad nowym i zupełnie innym projektem, który rzekomo zamykać miał dyskografię producenta. Witold na wstępie wypalił, że mamy bynajmniej nie spodziewać się z jego strony tanich zagrywek w postaci kontynuacji wątków Słowian (lub raczej wątku melanżowego na słowiańsko brzmiących bitach) i zamierza skręcić w zupełnie inną stronę, a sam określał go jako "mroczny, chropowaty i socjologiczny", a także mało komercyjny, co można było wywnioskować z jego wypowiedzi, gdy żartował, że po tym albumie, Eska raczej go na wywiad nie zaprosi. Producent zapewniał, że pracuje nad albumem każdego dnia, a efekt finalny będzie jego rozrachunkiem muzycznym, sumą obserwacji, sukcesów i rozczarowań. Czyli tak naprawdę wiadomo o nim tyle co nic, bo określenia, którymi rzucał Donatan nic konkretnego ze sobą nie niosą. Ach, no może poza tym, że na tymże krążku pojawią się gości, których CV nie dostało angażu do "Równonocy".
Szanse na ukazanie się: "może powstawać dwa lata, może pięć albo i sześć".
Red i Spinache – "9 Rano" / "Red i Spinache"
Panowie kilkukrotnie próbowali podejść do tematu trzeciego wspólnego krążka, jednak przy każdym niepowodzeniu, które im towarzyszyło pojawiał się jeden i ten sam argument – "nie chcemy nagrywać płyty słabszej niż poprzednie". Cóż, oczywiście ciężko odmówić raperom racji, zwłaszcza, że już do poziomu "8 Rano" mieli oni pewne zastrzeżenia, a ich plany nie zakładały nagrania materiału stojącego niżej niż wspólny debiut. Po nagraniu części utworów na "9 Rano", a nawet wypuszczeniu w 2008 roku pierwszego singla "Biegnij", Red i Spinache nagle postanowili zawiesić swoją współpracę… na zawsze. Jak się później okazało, raperzy słowni ni byli, bo w 2013 roku reaktywowali swój projekt i ponownie spotkali się w studio. No i w zasadzie do pewnego momentu wszystko wyglądało w porządku – Panowie podpisali kontrakt ze Stepem, słodzili w wywiadach jak to świetnie się stało, że sprawami wydawniczymi zajmą się tacy ludzie jak opolscy magnaci, nieśmiało ujawniali, że powstające kawałki nijak mają się do klimatu dwóch pierwszych krążków i zamiast ciepłych, funkowych brzmień w studio szykuje się coś bardziej nowoczesnego. I faktycznie – Panowie zaatakowali świetnym i niesamowicie klimatycznym numerem "Podpalamy Noc" no i niestety to było na tyle. Jakiś czas później doszła do nas informacja, że album roboczo zatytułowany po prostu "Red i Spinache" nie ukaże jednak w Stepie, a bardzo krótka współpraca zakończy się zaledwie remixem singlowego numeru. Żeby tego było mało, to kilka miesięcy później sami zainteresowani stwierdzili, że razem także nie będą nagrywać. Powód? Tego można się tylko domyślać, a zapytany o przyczyny Spinache dość mało konkretnie odparł: "Tego jak my ze sobą żyliśmy, spotykaliśmy się i dzieliliśmy różne pasje – tego nic nie zmieni i to zostaje, bo przeżyliśmy masę szalonych sytuacji. Jak w każdej relacji kiedyś jest koniec i trzeba sobie powiedzieć "done, nie udajemy, że jest dalej fajnie". Nie musimy się na siłę szczepiać."
Szanse na ukazanie się: Do trzech razy sztuka…?
SoDrumatic – "Good Times"
Gdy zabieramy się za wyliczenie najlepszych producentów z naszego pięknego kraju, to nie wolno zapominać o SoDrumaticu, znany zapewne wszem i wobec dzięki swoim produkcjom, z których każda albo dany numer ratuje albo podnosi o 16 poziomów wyżej. No w każdym razie chłop hejterów chyba nie posiada. Po ugruntowaniu swojej pozycji i zakorzenieniu się w świadomości słuchaczy dzięku współpracy z Sokołem, Paluchem, Mesem i płytom z VNM-em czy Kobrą i Bezczelem, Wojtek zasiadł do prac nad swoim własnym albumem, którym wydaniem miało zająć się Prosto. Miało, bo niemal dwa lata po premierze pierwszego, instrumentalnego singla "Who Got The Funk", ale o krążku "Good Times" na razie cisza jak makiem zasiał. Można się tylko domyślać czy album kiedykolwiek się ukaże, a jeśli tak to kiedy i czego można się po nim spodziewać. )arówno sam singiel, jak i rzeczy, wypuszczane w ostatnim czasie przez SoDrumatica sugerują, że typowo rapowego projektu nie ma się co spodziewać – i bardzo dobrze. Wojtek wygląda na zbyt ambitnego producenta, by zajmować się takimi pierdołami jak uganianie się za przeciętnymi zwrotkami przeciętnych raperów z Polski.
Szanse na ukazanie się: Nie wiem jak to będzie ziom.
Matheo
Przez wiele lat uważany za bezprzecznie najlepszego, zostawiającego rodzimą konkurencję w tyle, a z czasem szykowany także na podbój rynku zagranicznego i mimo, że w międzyczasie pojawiło się sporo ciekawych i równie dobrych producentów, to nadal na pytanie "jacy są najlepsi bitmejkerzy w Polsce?" wielu bez dłuższego zastanawiania się odpowiada wprost: Matheo. Mateusz najbardziej lub chyba zaskakiwać i udzielać się w nie do końca typowych projektach, a jednym z najciekawszych, jeśli nie najciekawszym były słowiańskie klimaty przeniesione na scenę rapową, więc właśnie na tym koncepcie miała być oparta jego pierwsza, w pełni solowa, producencka płyta. Pomysł jak najbardziej właściwy, gdyby nie to, że pomysł postanowił nie kto inny, jak Donatan. Co prawda, Matheo planował całe brzmienie nieco zmodyfikować, łącząc to z nurtami elektronicznymi, a konkretnie z trapem, ale powiedzmy sobie szczerze – po tak ogromnej medialnej burzy jaką wywołał Donatan nikt na kolejną dawkę słowiańskich brzmień serwowanych przez hiphopowego producenta nie miał już chyba najmniejszej ochoty. Mimo tego, Matheo zaprezentował nam pierwszy singiel "Little Moon" który brzmiał… hmm, no brzmiał dobrze, naprawdę dobrze, ale wielkiego szału nie zrobił. Na tym numerze pomysł z albumem producenckim członka Stoprocent obecnie stoi pod znakiem zapytania – Matheo jak to Matheo – pracoholizm daje mu się we znaki i angażuje się w projekt za projektem, klepie wspólne albumy z raperami lub obsługuje ich regularnie swoimi produkcjami, więc i nad krążkiem nie ma kiedy przysiąść. Wydaje mi się, że prędzej, czy później materiał i tak w końcu powstanie, ale szkoda tylko jednego – że to nie Matheo, jako jeden z pomysłodawców łączenia folku z hip hopem nie zebrał za ten pomysł największych laurów.
Szanse na powstanie: Obstawiam, że album całkowicie nie upadł, więc kiedyś na pewno go usłyszymy.
Popek – "Monster 3"
Jeszcze do niedawna, kiedy Popek przesiadywał w Anglii, nowe numery wypuszczał w zasadzie taśmowo. Wpadł mu do głowy remix popularnego utworu? No to szybka wizyta w studio, nagrywka i za moment nowy numer wisiał na kanale Króla Albanii. ) wizytą przyjechał akurat Matheo? Chłop nie zdążył pewnie rozpakować walizek, a Popek już wgrywał nowy track do internetu. Niestety miało to swój jeden podstawowy minus – za nowościami od rapera nie szło zwyczajnie nadążyć, a konia z rzędem temu, kto zdążył zapoznać się ze wszystkimi wypuszczonymi trackami i zwrotkami od momentu rozpoczęcia "bumu" na byłego członka Firmy. Kolejnych albumów także raper nie szczędził i mimo wielu premier, to zapowiedzianych projektów było pewnie i ze trzy razy tyle, a słynne 11 płyt, które nagranych zostało w 5 miesięcy tylko czeka na premierę. Wśród nich na wydostanie się na sklepowe półki czeka cierpliwie "Monster 3". Album miał się ukazać już kilka lat temu, dat przez Popka serwowanych było przynajmniej kilka a spojlery co do tego, co miało się na materiale znaleźć działały nieco na wyobraźnię i podkręcały atmosferę. Obie części "Monsterów" były przepełnione gościnnymi występami, a pojawiający się w pierwszej odsłonie Hijack ze zwrotek dogranych na album mógłby pewnie złożyć własną EPkę. No właśnie – goście to tak naprawdę jedna z większych ozdób na albumach Popka, który nie uznaje żadnych limitów i potrafił ściągnąć na płytę poważnych graczy jak weteran i gwiazda angielskiej sceny Wiley, znany z konflików i oryginalnej stylówy Stitches czy naturalnie The Game. Na "Monster 3" także mieli pojawić się goście z zagranicy, a ksywkami, które miały zasilić płytę były Kool G Rap, KRS One, Sean Price (R.I.P.) oraz jeden z członków Wu-Tang Clanu. Oczywiście, można sobie pierdolić, że to podstarzałe gwiazdy, nieco zapomniane przez obecnie funkcjonujący rynek, ale oczywiście to tylko pierdolenie. Nagrywka z takim nazwiskiem jak wyżej jest sporym wydarzeniem, a sam Popek ma przecież dostęp do bardziej znanych raperów. O trzeciej części "Monstera" od dłuższego czasu cisza, a przez inne projekty, jak Gang Albanii, krążek z Matheo czy wspólna płyta z Sobotą pewnie nieprędko się ukaże. Sam Popek zdaje sobie sprawę, że z biznesowego punktu widzenia hurtowe wypuszczanie muzyki nie jest do końca opłacalne, więc zamierza bardziej rozważnie publikować nowe rzeczy.
Szanse na ukazanie się: "….a niedługo Monster 3!"
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
„Kutas Records” – żart Kuqe 2115 to tak naprawdę spory problem – felieton
Wspomniana wytwórnia istnieje, jest z Polski i ma pół miliona słuchaczy.
Kilka dni temu Kuqe 2115 opublikował żartobliwy film, w którym mówi, że odchodzi z 2115 Label na rzecz nowej wytwórni „Kutas Records”. Pośmialiśmy się z rzekomo czerstwego żartu, który tak naprawdę nie do końca był żartem. Jak sprawdziliśmy, wytwórnia „Kutas Records” istnieje, jest z Polski i podbija Spotify.
„Kutas Records” – o co w tym chodzi?
Na Youtube powstał kanał zatytułowany „Kutas Records”. Uśmiech na twarzy może budzić nie tylko nazwa kanału, ale także współgrające logo z plemnikiem. Od razu więc mamy jasny komunikat, że mamy do czynienia z trollingiem. Tylko ten żart powoli wymyka się spod kontroli, bo jest całkiem sprawnie zarządzany.
Kawałki, które pojawiają się na kanale mają zawsze podtekst erotyczny i są w pełni wygenerowane przez skrypt AI. Ich treść jest dość wulgarna, ale dla młodszych odbiorców może być interesująca i zabawna. Każdy kawałek jest dobrze opisany i ma wygenerowaną unikalną okładkę. Tytuły numerów, podobnie jak ich treść jest nacechowana seksualnie.
Oto kilka przykładów:
- Dariusz Jebadło – Podziemny Drąg
- Gejtos – Bóg Morza
- Cwelgar – Gejowski Łowca Potworów
- Johnny Cwel – NNN (Nie Orzech Listopad)
- Homo Erectus – Gejowski Jaskiniowiec II (prod. Kutas Records)

W ciągu roku, odkąd istnieje „wytwórnia” na Youtube wygenerowano 163 utwory, które łącznie mają ponad 4 mln wyświetleń.
Spotify podbite przez „Kutas Records”
Jeszcze większe cyfry żartobliwa wytwórnia wykręca na Spotify. Przed kilkoma dniami doszło do sytuacji, kiedy na pierwszych 15 miejsc najbardziej viralujących numerów aż 8 pochodziło z labelu „Kutas Records”. Na pierwszym miejscu mogliśmy zobaczyć „Antycznego Napaleńca”, który przebił już barierę 1 mln streamów.

Wytwórnia AI ma już blisko pół miliona słuchaczy na Spotify. To więcej niż Belmondo (300 tys.), Liroy (160 tys.) czy Ten Typ Mes (240 tys.). Niewiele więcej od żartownisiów ma np. O.S.T.R. (580 tys.), który jest w ciągu wydawniczym od ponad 25 lat.

Co więcej, kawałki wygenerowane przez AI zaczynają trafiać też do TOP 50 Polska. Wspomniany „Napaleniec” jest obecnie na 8. pozycji, wyprzedzając m.in. Malika Montanę, Kaza Bałagane czy Pezeta.

AI w muzyce – mamy problem
Sztucznie generowane kawałki i całe „wirtualne wytwórnie” oparte na AI to coraz większe wyzwanie dla branży muzycznej. Z jednej strony zalew tanich, żartobliwych produkcji obniża próg wejścia, ale z drugiej – rozmywa granice między twórczością a automatem.
To jest też problem dla słuchaczy, bo coraz częściej mają oni problem z odróżnieniem prawdziwej muzyki od algorytmicznej masówki. Branża stoi więc przed pytaniem, jak chronić kreatywność i unikalność w czasach, gdy muzykę można „wyklikać” w kilka sekund.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Eminem ma polskie korzenie? Dokumenty wskazują na wieś pod Strzegomiem
„Pradziadek rapera wpisywał w dokumentach narodowość polską”.
Brzmi absurdalnie? Z dokumentów wynika, że jeden z największych raperów świata ma rodzinne powiązania z Polską. Według badań genealogicznych część przodków Eminema pochodzi z Dolnego Śląska.
Od lat w mediach powraca temat polskich korzeni Marshalla Mathersa. Wiele portali pisze wprost – pradziadek Eminema był Polakiem. Choć historia ta nigdy nie zyskała takiej popularności jak internetowe plotki o jego rzekomej niechęci do Polski, fakty wskazują, że raper rzeczywiście może mieć polskie pochodzenie.

Polskie korzenie Eminema
Jak ustalono, jeden z pradziadków Eminema od strony matki – Georg A. Scheinert – urodził się 29 stycznia 1851 roku we wsi Kostrza, znajdującej się dziś w gminie Strzegom (woj. dolnośląskie).
Miejscowość ta, znana z wydobycia granitu, należała wówczas do Prus i nosiła nazwę Häslicht. Przodkowie Eminema mieli być z nią związani od pokoleń. W dokumentach pojawiają się nazwiska Joseph Scheinert (ur. ok. 1825) i Ewa Wasuzki (1827–1901) – rodzice wspomnianego Georga. To właśnie nazwisko Wasuzki, zapisane błędnie przez amerykańskich urzędników imigracyjnych, może sugerować polskie pochodzenie matki przodka rapera.

Przodkowie rapera – „Ger Polish”
Sprawą zainteresował się Janusz Andrasz, autor bloga „Genealogiczne śledztwo”, który odnalazł szereg dokumentów potwierdzających ten trop. Jak wskazuje, część aktów metrykalnych nie zachowała się, jednak dostępne źródła sugerują, że przodkowie rapera rzeczywiście mogli pochodzić z terenów dzisiejszej Polski.
Co więcej, w amerykańskich spisach ludności z początku XX wieku pojawia się przy rodzinie Scheinert określenie „Ger Polish”, co tłumaczone jest jako narodowość polska, kraj pochodzenia – Niemcy.
– Znalazłem zagadkowo brzmiący wpis w spisie mieszkańców USA z 1910 r., gdzie w przypadku jednej z córek Georga (wspomnianego 3x pradziadka Eminema) – Marcie Scheinert, po mężu Roesch, w rubryce „Miejsce urodzenia ojca”, znajduje się zapis „Ger Polish”. Potem znalazłem analogiczną kartę ze spisu, dotyczącego samego Josepha Scheinerta, czyli jej ojca. I tu również pada określenie „Ger Polish„, które znalazło się zarówno w rubryce jego matki, czego można byłoby się spodziewać, mając na uwadze jej polsko brzmiące nazwisko Wasuzki, jak i w rubryce podającej pochodzenie ojca Georga – Josepha Scheinerta! – pisze badacz.

W Eminemie płynie polska krew?
Wnioski z przeprowadzonego śledztwa odnośnie „polskości Eminema” są niejednoznaczne, ale coś ewidentnie jest na rzeczy.
– Skoro urodzony w 1851 roku w pruskim Häslicht Georg Scheinert, mieszkając w USA już od 46 lat, wpisuje w roku 1910 jako swoją narodowość polską, to coś jednak na rzeczy musi być. Niestety, bez dostępu do metryk tej tajemnicy wyjaśnić się nie da. Przyznam, że na początku tego genealogicznego śledztwa myślałem, iż wzmianka o polskich korzeniach Eminema była pomyłką. Teraz jednak widzę, że to raczej tajemnica, która wciąż czeka na swoje rozwiązanie.
Choć metryki z XIX-wiecznej Kostrzy nie są dostępne online, odkryte zapisy pozwalają przypuszczać, że w żyłach Eminema rzeczywiście może płynąć kropla polskiej krwi.
Fakty kontra plotki
W przeciwieństwie do dawnych, nieprawdziwych historii o rzekomym spaleniu polskiej flagi przez Eminema czy jego niechęci do występów w Polsce, informacje o polskim pochodzeniu rapera mają częściowo podstawy w dostępnych dokumentach.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Schwesta Ewa i Loredana – jedna z najbardziej wyczekiwanych kolaboracji od lat! – felieton
Polsko-niemiecko-albański mix, który może podbić rynek naszych zachodnich sąsiadów.
Fani komentują nieustannie sociale, upominając się o wyczekiwaną kolaborację dwóch kluczowych artystek w Niemczech. Kilka miesięcy temu pojawiły się filmiki jak Loredana czekała na Schwesta Ewę, przetrzymywaną dłużej przez celników na lotnisku. Wtedy pojawiły się pierwsze plotki na temat ich współpracy.
Takiego koktajlu nikt się jednak nie spodziewał. Można powiedzieć, że to muzyczne kamikadze przyprawiające o skoki ciśnienia. Jak mówi mój znajomy z Albanii: „Nie ma nic niebezpieczniejszego niż polsko-albański mix”. I chyba coś w tym jest.
Schwesta Ewa od dłuższego nie wypuściła żadnego nowego projektu i mocno ucichła w social mediach, zwłaszcza po tragicznej śmierci Xatar’a. Dużo osób oczekiwało od niej publicznego statementu, jednak ona przeżywała żałobę prywatnie.
Naturalnie, każdy z nas miał ochotę na nowe projekty jednej z najbardziej kontrowersyjnych raperek w Niemczech. W połowie października ukazała się świetna, nowa płyta rapera SSIO, wypromowana z resztą z wielkim sarkazmem, komizmem, rozmachem oraz zabawnymi i politycznymi reels, które viralowo latały w socialach. Niemiecki rynek nie widział jeszcze czegoś takiego, współtwórcą wizuali był jeden z najbardziej utalentowanych video makerów Mac Duke, który jest w połowie Polakiem. Raper zaprosił naszą rodaczkę m.in. na „Bitte keine Anzeige machen”, gdzie Ewa nawija do bardzo chilloutowego beatu:
Prześlizgam się przez system sprawiedliwości w szpilkach Versace
Wyślij laskę – Sandy do inspektora
Nancy do sędziego, gdzie uprawia seks na pieska
Albo duplikat Rolexa jako
akt wdzięczności za utracone dokumenty.
Fakt, że Ewa nie przebiera w słowach czyni ją jedną z najbardziej autentycznych postaci na niemieckiej scenie muzycznej. Do tematu bycia real odniosła się ostatnio Albanka, która w “Privileg” mocno krytykowała inne raperki i ich wizerunek, zarzucając im poniekąd kopiowanie jej osoby oraz wiele sztuczności. Loredana ma od wielu lat status gwiazdy, wybijając się typowymi chartowymi hitami. Już na początku kariery zyskała szybko popularność i uznanie. Niemcy potrzebowali nowej ikony damskiego rapu, kogoś kto nie tylko dobrze wygląda, ale potrafi faktycznie nawijać.
Jej burzliwy związek z raperem Mozzim, turbulentne sytuację życiowe, przeobraziły Albankę w artystkę, która odcięła się od starego brzmienia. King Lori mówi wprost, że ma dosyć robienia muzyki typowo pod label. Jej ostatni projekt jest osobisty, dlatego tak dobry. Prawda jest taka, że mimo komercyjnych początków Loredana jako jedna z nielicznych, autentycznie odzwierciedla wizerunek i definicję Hip-Hopu. Co ciekawe, nie pokazuje się w głębokich dekoltach czy kusych sukienkach, nie twerkuje na klipach, co jest w obecnych czasach dość unikalne.
Dwie silne kobiety – połączenie albańskiego i polskiego temperamentu to jedna z najbardziej ekscytujących kolaboracji od lat na niemieckim rynku muzycznym! Loredana i Schwesta Ewa w „Ihr möchtegern”.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Koniec kariery Quebonafide to farsa. Jego fani to „Psikutasy”, ale bez „s” – felieton
Opluj, zdepcz, ale na koniec przeproś.
Każdy element końca rapowej kariery Quebonafide miał wtopę i jest szeroko krytykowany nawet przez jego fanów. Od wydarzenia online, przez koncert na Narodowym, po wysyłkę płyt.
Z polskimi raperami jest dokładnie tak, jak z polskimi politykami. Mogą odpi*rdolić największą kaszanę, a i tak za chwilę wszyscy o tym zapomną. Tak jest teraz chociażby z Popkiem, który po kilku miesiącach od afery z psem wrócił do mainstreamowych mediów, a Kuba Wojewódzki przywitał go jak króla. To samo dzieje się z Januszem Palikotem, który jest w trakcie ocieplania swojego wizerunku w mediach. Komentatorzy zastanawiają się np. ile kosztuje wybielenie się u Żurnalisty, u którego był ostatnio pseudo biznesmen z Biłgoraja.
Jeszcze inaczej jest z Quebonafide, bo fani rapu są jeszcze bardziej podatni na dymanie i można to robić długofalowo – spokojnie – oni wybaczą wszystko, bo mają wyjątkowo silną psychikę. Takie Psikutasy, ale bez „s” na końcu.
Zakończenie rapowej kariery Quebonafide poszło jak krew z nosa – wyjątkowo dużego nosa. Większość pewnie już nie pamięta, ale budowanie napięcia przed ostatnim koncertem trwało naprawdę długo, a balonik był napuchnięty jak konserwa po surstrommingu. Media i fani robili „ochy i achy” na każde pierdnięcie rapera, a Krętacz z Ciechanowa to sprytnie wykorzystywał. Kiedy jednak przyszedł moment, żeby powiedzieć „sprawdzam”. Po stronie artysty tego nie udźwignięto.
Wydarzenie online reklamowane jako coś ekskluzywnego, i żeby to obejrzeć wiele osób musiało się zwalniać z pracy – ma być za chwilę dostępne online w każdej chwili dla każdego – kiedy tylko będziesz miał na to czas. Awesome! To tak się da? Da, no chyba, że chciało się włączyć tryb dymania, to się nie dało, ale teraz już się będzie dało, bo Canal+ rzucił kilka monet.
Koncert na Narodowym był pokazem chciwości i braku szacunku dla fanów. Kupiłeś bilet na ostatni koncert, a tu bach! Dzień wcześniej 60 tys. osób zobaczy ten sam koncert – szybciej niż ty – wierny fan, który kupując bilet był przekonany o wyjątkowości ostatniego koncertu. Znów zwolniłeś się z roboty, żeby klikać F5 na stronie, próbując załapać się na wejściówkę. Jakby tego było mało, piątkowi koncertowicze zleakują go w sieci – tysiące TikToków i artykułów prasowych i brak efektu pierwszeństwa – znów zostałeś przegrywem, ale mimo wszystko dalej czujesz się kimś elitarnym. No tak, elitarnym przegrywem też można być.
To oczywiście nie wszystko, bo z boxem „Północ/Południe” jest jeszcze większa wtopa. Preorderowicze mieli dostać zakupione boxy pod koniec sierpnia. Mamy tydzień do listopada… i oświadczenie Dawida Szynola, że na boxy jeszcze…. poczekacie. Kilka tygodni.
Koniec, bo szkoda strzępić ryja. Ha tfu!

Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Dawid Obserwator, na litość boską! „Nie miałem co jeść, mama robiła mi obiady” – felieton
Były raper dziękuje Bajorsonowi, a potem Bogu.
Dawid Obserwator to idealny przykład, jak swoim karczemnym zachowaniem można zaprzepaścić i tak ledwo funkcjonującą karierę rapera, by potem żalić się, że mama musiała mu gotować obiady, bo ten ma dwie lewe ręce i nie może iść do normalnej pracy.
Dawid Obserwator od zawsze był 3-ligowcem z przebłyskami wyświetleniowymi, bez perspektyw na większy zarobek z rapu, bo sprzedaż jego płyt oscylowała wokół błędu statystycznego, a koncerty można było policzyć na palcach jednej ręki. W przypadku ulicznych raperów trzeba być naprawdę topką, żeby mieć booking koncertowy, z którego można utrzymać się na poziomie. Nawet Peja, który jest weteranem przez lata był pomijany w line’upach największych hip-hopowych festiwali, bo według organizatorów uliczny rap nie nadawał się na taką imprezę i wprowadzał negatywny klimat.
„Boję się, że w rapie nie osiągnę więcej” – rapował w maju 2022 roku były zawodnik Step Records. Trzy miesiące później okazało się, że młody Dawid Obserwator próbował zrobić karierę polityczną w strukturach PiSu. Był jednym z twórców młodzieżówki tej partii w Wałbrzychu. Gryzło się to trochę z jego późniejszą karierę ulicznika, ale wciąż to było do przełknięcia przez jego garstkę fanów. Wystarczyło się przyznać, obrócić w żart, zrobić cokolwiek innego niż kłamać. Tymczasem Dawid postanowił brnąć w fejki, że nic takiego nie miało miejsca i tak właściwie znalazł się tam przypadkiem i było to jednorazowe, więc nie ma tematu. Większy reserach sprawił, że pojawiły zdjęcia Obserwatora z prominentnymi działaczami PiSu, a także wyszły na jaw dokumenty, że raper z ramienia partii Jarosława Kaczyńskiego zasiadał w komisjach obwodowych.
Ledwo zipiąca rapowa kariera Dawida załamała się na amen, bo nie był już wiarygodny dla swoich słuchaczy. Na odchodne zdissował GlamRap.pl bo opisał jego przeszłość polityczną i wytknął kłamstwa. A prawdziwy uliczny raper przecież taki nie jest, bo to nieskazitelny gracz i dobry chłopak, który zawsze dorzuci się do rakiety.
Wałbrzyski raper po załamaniu kariery bynajmniej nie poszedł do pracy. Wynika to z jego najnowszych statementów, bo teraz żali się, że nie miał co jeść i obiady musiała mu gotować mama. To kolejna bezczelna zagrywka byłego rapera, czyli branie ludzi na litość i jednoczesne chwalenie się wynikami w branży disco-polo. To trochę tak jakby ksiądz zrzucił sutannę, został najbardziej aktywnym ze Świadków Jehowy i odtrąbił sukces, żaląc się na brak gosposi.
– Chciałem podziękować wam z całego serca, ekipie siemano soprano i Bogu, i też przede wszystkim sobie kochani, bo jak mam mówić szczerze to rok temu byłem na dnie nie miałem co jeść mama mi przynosiła obiady. Zobaczcie, ile zrobiłem w rok. I to nie chodzi o to, że chcę się chwalić, ale skoro taki wulkanizator z Wałbrzycha może to wy też.
To zabawne jak szybko można przemianować się z rapera na disco-polowca. W którym momencie w głowie zachodzi ten proces, że zamiast sztywnym chłopakiem z ulicy jesteś zabawnym grajkiem do kotleta z narkotycznymi refrenami, którym do tej pory twoje środowisko gardziło. Money is bitch.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
-
News4 dni temuZnany muzyk ujawnił mroczne kulisy śmierci Pona
-
News4 dni temuPeja zaskakuje – zdjęcie z Pelsonem i Doniem. „Spotkanie po latach”
-
Felieton5 dni temu„Kutas Records” – żart Kuqe 2115 to tak naprawdę spory problem – felieton
-
News1 dzień temuThe Nitrozyniak dissuje Boxdela, Gimpera i Wardęgę
-
News3 dni temuPrzemek Ferguson dissuje Filipka!
-
News2 dni temuBezdomny Bastek dostał propozycję pracy. Jak zareagował?
-
News5 dni temuPo bójce z Żabsonem, Bedoes ma bliznę na głowie
-
News4 dni temuBedoes o problemach psychicznych Sentino