Felieton
Jak starzeją się polscy raperzy #3 |FELIETON

W tym cyklu porównywałem już rapowe dorastanie na nowo czerpiącego radość z życia Ostrego z odrobinę poddenerwowanym na stare lata Łoną. Zestawiłem również podejście do hip hopowej kultury stale podliczającego banknoty Borixona z nastawieniem bazującego na ciągłym szacunku i miłości do muzyki, Włodiego. Teraz przyszedł więc czas na jeszcze innych, bardzo sobie podobnych, ale i za razem diametralnie od siebie różnych pionierów polskiego rapu…
Te-tris i Duże Pe…Co łączy tych dwóch panów? 35 lat na karku oraz, rzecz jasna, bitewny freestyle. A co ich dzieli? Absolutnie wszystko, co działo się w ich artystycznych karierach już po zejściu z battle’owej sceny. Naszą opowieść zaczniemy więc w momencie, kiedy to drogi obu panów po raz pierwszy się skrzyżowały, czyli podczas finału Wielkiej Bitwy Warszawskiej 2004.
„To balety kradną pamięć, ale łapię flashback i znów nagle jestem w tamtej kolejce przed Graffenbergiem”- nawijał w tytułowym kawałku swojego najnowszego albumu Te-tris. Takich momentów po prostu się nie zapomina. Jesienią 2004 roku w Przestrzeni Graffenberga zebrało się ośmiu najlepszych polskich freestyle’owców, lecz tych wybitnych mogliśmy wówczas oglądać jedynie dwóch…
Pan Duże Pe jechał na finał WBW 2004 może nie w roli gwiazdy, lecz z pewnością jako zdecydowanie najbardziej rozpoznawalny z uczestników oraz główny faworyt imprezy. Warszawskiego freestyle’owca kojarzono wówczas nie tylko z triumfów na licznych wolnostylowych bitwach, ale i ze współpracy z Mezo oraz wydania świetnie przyjętego i nie gorzej sprzedającego się krążka pod tytułem „Sinus”. Można powiedzieć, że podczas rywalizacji z siedmioma MC’s z podziemia, dla Dużego Pe już wtedy drzwi do rapowego mainstreamu stały otworem.
A Te- tris? Jego przed finałem WBW 2004 kojarzyli tylko najwięksi hip hopowi koneserzy. Jednak, kto tylko miał okazję usłyszeć wydany tuż przed imprezą w Przestrzeni Graffenberga nielegal pod tytułem „Naturalnie EP” ten wiedział, był kurwa w 100% pewny, że Tet to przesiąknięty hip hopem, cholernie utalentowany artysta. Dla mnie do dziś pierwszy krązek rapera z Siemiatycz pozostaje jego najwybitniejszym… -jak na 2004 rok to był prawdziwy kosmos. I choć album ten zakupiło ponoć jedynie ok. 800 fanów rodzimego rapu, to już niemal drugie tyle z nich miało okazję obejrzeć i posłuchać popisów Teta na finale WBW 2004…
A naprawdę, cholera, było czemu się przypatrywać. Pan Duże Pe i Te- tris spotkali się w Przestrzeni Graffenberga dwukrotnie- najpierw w rywalizacji grupowej, a później, na koniec imprezy w wielkim finale. W pierwszym pojedynku bezsprzecznie górował Te-tris, a w drugim po kapitalnej walce, niezapomnianych linijkach i bardzo dyskusyjnym werdykcie zwyciężył Pan Duże Pe. Po latach decyzję sędziów możemy odłożyć już na dalszy plan – najważniejsze, że ze względu na swój wyśmienity poziom i niepodrabialny klimat finał WBW 2004 na dobre otworzył drogę obu swym uczestnikom do bardzo okazałych muzycznych karier…
Ale za nim o nich, to jeśli jeszcze tego nie robiliście, koniecznie sprawdźcie samą bitwę;)
Ale dość już tego przydługiego wstępu… Zaczynamy od oficjalnie przegranego moralnego zwycięzcy powyższego finału. Po pokazaniu swoich skillsów światu w Przestrzeni Graffenberga Te-tris szybko poszedł za ciosem. Zachwycał na freestyle’owych eventach w całym kraju, a dominował także i na kolejne edycji WBW w roku 2005. Wówczas po raz kolejny został „okradziony” z triumfu, dał sobie spokój z bitewnym freestyle’em i mógł na dobre kontynuować karierę studyjną. Jednak na jego kolejny solowy album musieliśmy czekać aż cztery lata…
Premiera pierwszego legalnego krążka Te-trisa przeciągała się z miesiąca na miesiąc. Wypatrywać jej jednak nie przestaliśmy choćby na chwilę- był to jeden ze zdecydowanie najbardziej oczekiwanych, a jak się później okazało także i najdojrzalszych debiutów w historii polskiego rapu. Klimatycznie album przypominał wydaną pięć lat wcześniej epkę, lecz tekstowo był już dużo dojrzalszy i bardziej urozmaicony. Na krążku roiło się od mistrzowskich gierek słownych, zabawnych narracji, ale i na wskroś szczerych opowieści o osobistym świecie Teta. A wszystko to było urozmaicone o niezłe przyśpieszenia, stylowe flow i podane nam w dużej mierze na jego autorskich bitach. Murowany sukces? Nie do końca…
Pierwszy legalny album rapera z Siemiatycz wcale nie otworzył mu bram do wielkiej kariery w rapowym mainstreamie. Na pewno po części przez nie najlepszy dobór wytwórni, lecz także być może ze względu na cechującą jego rap zbytnią „grzeczność” oraz brak należytej charyzmy, która przyciągnęłaby randomowego słuchacza. „Dwuznacznie”, choć pokazało niesamowity kunszt rapowy Teta, nie zachwyciło, nie porwało, a być może nawet trochę zawiodło. Na szczęście później było już tylko lepiej…
A zaczęło się od „Lotu 2011”, kolejnego solowego materiału rapera z Siemiatycz wydanego nakładem wytwórni Aptaun Records. Wypuszczony do sprzedaży dwa lata po premierze „Dwuznacznie” krążek to bardzo wnikliwy opis codzienności z tak zwanego lotu ptaka, dokonywany z ogromnym dystansem, z dozą wspomnień, refleksji oraz rozliczeń . Płyta ta jest dużo bardziej przyziemna niż jej poprzedniczka- próżno szukać na niej gierek słownych, braggowych popisów, a jedyne co znajdziemy to codzienne życie w jego najczystszej postaci, pojawiające się w nim problemy i dokonywane wybory.
„Na płytach aż roi się od fałszu, ale nie na tej, bo muzyka to mój przyjaciel, co zgarnął mnie z brudnych klatek”- słyszymy w jednym z kawałków i trzeba przyznać, że rzeczywiście prawdziwości w opisie swej codzienności oraz rodzących się z niej życiowych doświadczeń Tetowi nigdy nie można było odmówić…
Wszystko to w połączeniu z faktem, iż wspomniany album jest dużo bardziej żywiołowy i różnorodny niż poprzednie krążki, a znajdziemy na nim także i chwytliwe refreny, sprawiło, że wreszcie, po latach oczekiwań siematycki raper wyszedł z cienia. Swoją historię, refleksje i skillsy pokazał już nie tylko hip hopowym koneserom, ale i całkiem sporemu gronu odbiorców, którzy nigdy wcześniej o istnieniu tak świetnego rapera jak Te-tris nie zdołali nawet usłyszeć.
Nie był to może jakiś mega szał, ale z pewnością miejsce w pierwszej dziesiątce Olisu to coś, co raperowi z Siemiatycz należało się już dawno temu (dokładniej w 2004 roku…). Na szczęście, co się odwlecze, to nie uciecze i po swoim pierwszym, większym komercyjnym sukcesie w branży Te-tris na dobre zagościł w rapowym mainstreamie.
Po „Locie 2011” przyszedł czas na nagrany wspólnie z Pogzem album pod tytułem „Teraz”, a już dwa lata później mogliśmy znaleźć na sklepowych półkach kolejny solowy projekt Te-trisa. „Definitywnie” to świetny krążek, podsumowujący całą jego dotychczasową drogę muzyczną, wydany w wieku 34 lat. Ale czy jest on dowodem na to, w jaki sposób Te-tris rapowo się zestarzał? Otóż, i tak i nie…
Z jednej strony, słuchając „Definitywnie” poznajemy zupełnie innego rapera z Siemiatycz- po stokroć bardziej charyzmatycznego niż na pierwszych albumach i stawiającego dziś już nie tylko na prawdziwość i miłość do muzyki, ale i na sukces w branży. Nie bez kozery Te-tris w pierwszym z z singli z tego krążka nawija: „Ten rok będzie mój i wie to każdy na mieście. Spytasz: po co jestem tu? Po te hajsy i respekt”. Raperem z Siemiatycz wreszcie zainteresowała się wytwórnia z prawdziwego zdarzenia (Step Records), dzięki temu Tet mógł zrealizować fajne, a przy tym bardzo komercyjne klipy i wreszcie, po latach oczekiwań spróbować zgarnąć z rapu coś znacznie więcej niż tylko szacunek…
Z drugiej jednak strony, jeśli chodzi o pisanie tekstów, podejście do życia i muzyki mam wrażenie, że Te-tris nie zmienił się niemal w ogóle od czasu wydania swojej pierwszej epki. Już na niej pełno było rozliczeń z przeszłością, wspomnień i refleksji nad tym, jaką życiową drogę sam autor powinien wybrać. Z kolei na kolejnych albumach raper z Siemiatycz zwyczajnie zdaje się już podążać najlepszą z rozważanych ścieżek, a w swych rozliczeniach z przeszłością zdaje się według mnie jedynie nabierać jeszcze większego dystansu do minionych wydarzeń.Najpierw zdecydował się opisać je nam z lotu ptaka, a następnie z perspektywy znacznie bliższej, ale i wymagającej niezwykłej dojrzałości do opisu nawet i najbardziej traumatycznych historii sprzed lat…
Przez całą karierę Teta wszystko zdawało się przebiegać na wskroś naturalnie. Jego hip hopowa droga należy do tych najbardziej klasycznych- od freestyle’owych bitew, przez legendarny dziś nielegal, kozackie mixtape’y, aż po dobrze sprzedające się albumy wydawane nakładem największych rapowych wytwórni. Była to ścieżka niełatwa, ale jakże imponująca…
Jeśli ktoś w polskim rapie rzeczywiście zasługuje na znacznie większe hajsy i respekt, to tym kimś jest właśnie Te-tris. Przesiąknięty hip hopem raper z krwi i kości, gość, który dzięki muzyce uciekł z ławki przed blokiem, lecz nigdy nie zapomniał o swych korzeniach. Dziś potrafi nam o nich opowiadać, zgrabnie wprowadzając nas do swojego prywatnego światka niczym starszy ziomek z osiedla, gość , któremu najzwyczajniej w świecie udało się osiągnąć sukces i który, nie zapominając o swej przeszłości i korzeniach, zamierza zbierać z niego jak największe żniwa .
I zajebiście, mocno trzymam kciuki, by Tet wyciągnął z rapu choćby połowę tego, ile samemu zdołał w niego włożyć…
Ale dość już o nim, bo, jak pewnie zauważyliście, mógłbym tak gadać bez końca. Czas na Pana Duże Pe, gościa…, o którym również mógłbym opowiadać Wam do usranej śmierci. A czemu? Bo jestem wiernym fanem freestyle’u, dziedziny rapu, która Dużemu Pe zawdzięcza cholernie dużo…
No ale po kolei…Po zwycięstwie na WBW 2004 warszawski raper z sukcesami kontynuował bitewną karierę. Pojawił się także na kolejnej edycji warszawskiej imprezy, lecz kończąc swoje zmagania na półfinale, na dłuższy czas zdecydował się odłożyć na kołek battle’owe rękawice. A co robił w najbliższych latach, pewnie sami doskonale pamiętacie…
Do dziś warszawski raper szkalowany jest za długoletnią współpracę z Mezo, raperem określanym mianem farbowanego lisa, który według wielu nie miał pojęcie o hip hopowej kulturze i jej korzeniach, a wykorzystywał jedynie konwencje rapowej muzyki do zarabiania pieniędzy. Cóż, w obronie Dużego Pe mogę postawić w tym miejscu dwa duże „ale”. Po pierwsze wielu zapomina, że za czasów współpracy obu panów Mezo był naprawdę bardzo solidnym warsztatowo i nagrywającym sporo niezłych kawałków raperem, kimś, z kim nawiązanie kooperacji nie powinno być uznane za specjalny blamaż. A po drugie, jak się niebawem przekonamy, również sam Pe zdecydowanie nie był nigdy hip hopowcem z krwi i kości, a jedynie dużej klasy muzykiem i artystą, szukającym spełnienia na wielu bardzo różnych ścieżkach.
Już w czasach początków swojej kariery bitewnej warszawski raper, stale pokazywał się zarówno na imprezach rapowych, jak i reggae. W niedawno udzielonym wywiadzie dla portalu Gig24.pl mówił wręcz, że energia, którą dostawał od publiki na imprezach rodem z Jamajki, robiła na nim znacznie większe wrażenie, od tej, którą obserwował na imprezach hip hopowych. I to chyba właśnie ten fakt sprawił, że jeden z pionierów warszawskiego rapu, bardziej niż hip hopowcem po latach stał się muzykiem reggae.
I to wcale nie najgorszym. Duże Pe przez lata występował w jednym zespole z bardzo cenionym zawodnikiem o ksywce Mista Pita, a wraz ze swym drugim kolektywem nagrywającym muzykę z pogranicza reggae i dancehallu wydał aż sześć, różnego rodzaju krążków.
A co oprócz tego? Cóż, przez lata Duże Pe był prawdziwym człowiekiem orkiestrą…, a właściwie ciągle nim jest. Już w roku 2004 warszawski raper rozpoczął współprowadzenie audycji muzycznych w radiu i nie zaprzestał robić tego aż do dziś. Jeśli jesteście ciekawi efektów, to wraz z Filipem Rudanacją Pe co tydzień ma zarezerwowaną godzinę na antenie radiowej „Czwórki”.
Ale to nie wszystko. Ogromu bitew freestyle’owych zorganizowanych przez warszawskiego rapera od 2006 roku nawet nie ma sensu zliczać. Były klasyki takie jak puszczana w telewizji Bitwa o Mokotów, mniejsze imprezy jak chociażby Bitwa o Index czy też o Chwilę, a teraz mamy słynny Pitos. Nie bez kozery w światku freestyle’owym mówi się, że jak Pe coś zorganizuje to kolokwialnie mówiąc, nie ma chuja…Wszystkie kreowane przez tego pana eventy, na których nie raz robił on zarówno za prowadzącego, DJ’a, jak i jurora, stały na absolutnie najwyższym poziomie nie tylko wolnostylowym, ale i organizacyjnym.
A po pierwsze i najważniejsze panowała na nich kozacka atmosfera tworzona przez samego zainteresowanego;)
Rzecz jasna Duże Pe od lat ima się prowadzenia dużo bardziej rozmaitych imprez niż bitwy freestyle’owe, lecz to chyba właśnie dla ich rozwoju uczynił on zdecydowanie najwięcej. Nie bez przyczyny pierwszy tekst, jaki napisałem w życiu o tematyce hip hopowej, robił za swego rodzaju skromny tribute dla wkładu tego pana w budowę i rozwój battle’owej sceny w Polsce.
W przypadku Dużego Pe zdecydowanie wolałbym skupiać się na rzeczach pozytywnych, dlatego też zdecydowałem się pominąć (w mojej opinii przegrany przez niego) beef z Pihem. Stwierdziłem też, że nie będę też skupiał się na dalszych działaniach rapowych warszawskiego rapera, by móc w pierwszej kolejności w pełni pokazać Wam, jak na „stare lata” stał się on prawdziwym, muzycznym człowiekiem orkiestrą.
W każdym razie teraz widzimy już bardzo dobitnie, że Pe wybrał sobie na dalsze lata swojej muzycznej kariery drogę diametralnie inną od tej, którą poszedł jego rywal z finału WBW 2004. Najważniejsze jest jednak, to że w przypadku obu panów wybór dalszej artystycznej ścieżki zdawał się być na wskroś naturalny. Hip hopowiec z krwi i kości poszedł szukać szczęścia i sukcesu w rapowej branży, a muzyczny (i nie tylko) człowiek orkiestra do dziś spełnia się na najróżniejszych artystycznych polach. Obaj, parafrazując wersy Teta z „Lotu 2011”, olali i modę i wybrali to, co prawdziwie chwyta ich za gardło…
A że przy okazji mogą dawać rozsławianym kulturom mnóstwo od siebie samych, to jedynie świadczy o ich wielkości. Uczestnicy bezsprzecznie najlepszego w historii finału Wielkiej Bitwy Warszawskiej dziś – gdyby tylko chcieli- mogliby się licytować na to, który z nich zrobił dla muzyki więcej dobrego.
A także pewnie i na to, który w swojej artystycznej karierze doszedł do większego spełnienia. To właśnie znaczy „zestarzeć się” z klasą…
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Felieton
Tede i Young Leosia – kolaboracja, która się nie udała?
„Najlepiej brzmi wyciszone” – brzmi jeden z wielu krytycznych komentarzy.

Tede postanowił na nową płytę „Vox Veritatis” zaprosić same kobiety, wśród których usłyszymy Bambi, Modelki i Young Leosię. Singiel z tą ostatnią ukazał się kilka dni temu i już możemy go podsumować, a właściwie zrobili to słuchacze.
Zarzuty w stronę Tedego i Young Leosi
Zazwyczaj, gdzie się nie pojawi Young Leosia, tam mamy murowany hit z repeat value. Niestety, nie w tym przypadku. Po trzech dniach kawałek z Tede „Więcej miejsca” ma skromne jak na taki duet niecałe 50 tys. wyświetleń klipu. Wynik kiepski i trzeba to otwarcie przyznać. Widać to też po odbiorze: 2 tys. łapek w górę i 400 w dół daje pogląd na to, że coś jest na rzeczy. Po wejściu w komentarze już jest wszystko jasne.
Słuchacze zarzucają Tedemu i Leosi, że nie wykorzystali potencjału współpracy. Numer nie buja tak jak powinien, trudno jest cokolwiek zrozumieć. Pojawiają też wątpliwości co do dobrze zrealizowanego numeru pod względem technicznym, w szczególności do mixu. Teledysk także się większości nie spodobał.

Krytyka w kierunku „Możesz więcej” Tedego i Leosi
Oto kilka najczęściej lajkowanych komentarzy pod wspólnym singlem Tedego i Sary. Duet raczej nie będzie z nich zadowolony:
- Szczerze, ale to jest chu**we, klip to już żenada całkowita.
- Stary chłop i nie potrafi nagrać ani jednego kawałka bez wspomnienia o wyimaginowanych hejterach. Rent free.
- Najlepiej brzmi wyciszone.
- Szkoda zmarnowanego potencjału na kolabo, jakoś bez wyrazu ten kawałek. Taki po prostu poprawny. Bit też nudny. Z sentymentu włączyłem sobie „Szpanpan” dla porównania i realizacyjnie, dykcyjnie, tekstowo, bitowo – przepaść.
- Mimo najszczerszych chęci, niewiele rozumiem z części Tedego. Mix w tym kawałku oraz w TSTMF położony. Zapowiada się interesujący album z nawet niezłym replay value, ale niestety niedopracowany technicznie.
- nie rozumiem ani jednego słowa z tego utworu poza refrenem
- Kawałek na max dwa przesłuchania. Tedzik top1 dla mnie ale niektóre jego ostatnie kawałki to wielkie iks de.
Propsów jest niewiele
Pozytywnych wpisów na temat kawałka jest niewiele i są to raczej pojedyncze pozycje, które nie cieszą się zbyt dużą popularnością:
- Ale ta różnica w skillach to jest przepaść.
- Tede xYL jest Moc. banger. banger.
- Moja ulubiona piosenka musi być hitem.
- Super. zajebiste. Mam nadzieję, że kiedyś spotkam TDF-a jeden z ”NIELICZNYCH” Polskich Raperów, których na co dzień słucham.
Z Bambi poszło lepiej, ale też bez fajerwerków
Niedawno sporych echem odbiło się przekazanie przez Tedego „dziedzictwa melanżu” Bambi, czego efektem było nagranie przez tę dwójkę remixu kultowego numeru „Drin za drinem”. Ta wiadomość poszła szeroko w środowisku i spolaryzowała słuchaczy. Kiedy później ukazał się już wspomniany kawałek na kanale Baila Ella, nie wykręcił on jednak spektakularnych liczb. Ponownie obyło się bez viralowości, chociaż potencjał był duży.
Jak zauważył ktoś w komentarzach, to sympatyczne, że nowe pokolenie słuchaczy będzie bawiło się pod ten sam bit, co wiele pokoleń wstecz. Brakuje jednak tych szczytów list przebojów.


Od premiery najnowszej płyty Dwóch Sławów minęły już dwa miesiące. Zdążyłam się z nią solidnie osłuchać i dowiedzieć, co dobrze by było opisać. Opinie o projekcie – wprost mówiąc – nie są najlepsze, co duet wziął już na klatę. Moje zdanie jest jednak nieco inne więc zapraszam na łyżkę miodu w beczce dziegciu.
Kryzys wieku średniego?
Zacznę prosto z mostu – uwielbiam ten duet. Na ich wielowymiarowe metafory trzeba kupić drukarkę 3D. Zabawa słowem, luz i humor to cechy, które niewątpliwie muszę im przypisać i wcale nie muszą nikogo do tego przekonywać. Ale, co w sytuacji, gdy masz za sobą dziesięć lat punchline’ów, wszechobecnej beki i hashtagów, a fani czekają? Jasne, możesz zrobić kolejny taki sam album, który i tak nie ma podjazdu do debiutu. Stąd najnowszy projekt Astka i Rada jest totalnie zrozumiały – dajmy im działać i się rozwijać. Kryzys wieku średniego i te sprawy.
Zabawa formą
A tak serio – spodziewaliście się kiedyś, że łódzki duet mógłby zagrać swoje numery na imprezie Świętego Bassu albo zrobi manifest polityczny, który będziecie podśpiewywać pod prysznicem? Chcecie starych Sławów – włączcie „Ludzi Sztosów”, proste. I oczywiście – jak większość z Was – analizowałam ten album na Genusie, łapiąc się za głowę po wytłumaczeniu kolejnego wersu. Jednak… to było dekadę temu. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że przyszedł u panów czas na zabawę formą, poniekąd wyniesioną z projektu club2020.
Najwyżej będzie stójka lub parter
Czy „Dobrze by było” jest krążkiem bez treści? Złośliwi powiedzieliby, że tak. Ale obiektywnie patrząc – numery „Myślałem, że będzie gorzej” czy wcześniej wspomniany bez nazwy „To nie jest kraj dla kabrioletów”, mają to, co tygryski lubią najbardziej. Jest więcej śpiewów, autotune’ów i wtyczek niż kiedykolwiek. I dobrze by było trochę odpuścić, wychillować i zaakceptować ten wytwór, spięty słuchaczu. A, że krążek buja i na żywo miałam okazję sama się przekonać na trasie – a jakże! – „Dobrze by było Tour”. Już 4 kwietnia w ich mothership (czytaj w Łodzi) zagrają finałowy koncert więc jeśli w domowym zaciszu denerwują Cię te chłopy, daj im szansę. Najwyżej będzie stójka lub parter.
Felieton
Drugi koncert Quebonafide na Narodowym. Czy to jawne oszustwo? – felieton
Na pewno zachowanie nie po koleżeńsku.

Organizacja pożegnalnego koncertu Quebonafide przypomina zabawę w kotka i myszkę. Na pewno jest brakiem poszanowania dla słuchaczy, którzy kupili bilet i właśnie się dowiedzieli, że ostatni koncert rapera będzie miał kilka dat.
Wyobraźmy sobie sytuację, że kupujemy limitowaną płytę artysty za 200 zł, który deklaruje, że nakład tysiąca sztuk nie będzie nigdy wznawiany. Tymczasem zamiast cieszyć się z „białego kruka” w domu dowiadujemy się jeszcze w dniu zakupu, że z powodu dużego zainteresowania płytą postanowiono dotłoczyć drugi tysiąc egzemplarzy. Podobne do tej sytuacje już się zdarzały, ale płyty były dotłaczane po kilku latach. Tym niemniej, mamy tu do czynienia ze złamaniem umowy między artystą a słuchaczem, czyli ze zwykłym oszustwem.
Pierwszy, drugi… i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide
Podobnie jest z koncertem Quebonafide. W przeciągu bardzo krótkiego czasu, słuchacze mogą czuć się oszukani i to aż dwukrotnie. Za pierwszym razem, kiedy „Ostatni koncert Quebonafide” miał się odbyć online. Po kilku tygodniach, kiedy wykupiono bilety na wydarzenie, dowiedzieliśmy się, że wcale nie będzie to ostatni koncert, bo ostatni odbędzie się dzień później na PGE Narodowym. Kombinacje alpejskie, przesuwanie startu sprzedaży zakupu biletu to temat na zupełnie oddzielny wątek, ale to co się dzisiaj wydarzyło i jak zostały potraktowane osoby, które kupiły bilety na wydarzenie online powinno skończyć się co najmniej bojkotem ze strony odbiorców.
To jednak nie koniec kpin ze słuchaczy.

Oszustwo na drugi koncert?
W czwartek, w zaledwie parę godzin bilety na ostatni koncert Quebonafide na Narodowym zostały wyprzedane. Jeżeli ktoś miał szczęście, to po kilku godzinach walki z systemem bileterii i zacinającej się stronie kupił bilety. To nic, że będzie siedział gdzieś za przysłowiowym filarem, w ósmym rzędzie z daleka od sceny. Miał świadomość i satysfakcję, że warto było się pomęczyć, bo miało to być jedyne takie wydarzenie – unikalne, tak przynajmniej go zapewniano. Więc zamiast wcisnąć „Esc” postanowił wziąć nawet to najsłabsze miejsce, bo będzie częścią historii. Nic bardziej mylnego.
Po kilku godzinach ogłoszono, że „ostatni koncert” Quebonafide będzie miał jeszcze jedną datę. Dzień wcześniej raper zagra jeszcze jeden koncert. Dzień wcześniej! Przecież to brzmi jak absurd. Tuż po zakupie biletu, zmieniane są zasady gry i umowy między raperem a słuchaczem. Wygląda to jak celowe działanie i wprowadzenie kupującego bilety w błąd. Który koncert więc będzie tym ostatnim. Ten 27 czy 28 czerwca?
Quebonafide z ostatniego koncertu robi sobie trasę koncertową, choć przy zakupie biletu z nikim się na to nie umawiał. Ba, sugerował unikalne i jedyne tego typu wydarzenie. Tymczasem osoby, które walczyły dzisiaj o bilety będą musiały pocieszyć się zmęczonym artystą po występie dzień wcześniej i zleakowanym koncertem na TikToku.



Felieton
Zaginiona córka Magika. Kamka z „Rap Generation” to przyszłość sceny? – felieton
Uczestniczka programu zdobyła uznanie jurorów i widzów.

Za nami dwa pierwsze odcinki programu „Rap Generation”, po którym sporo emocji budzi Kamka – skromna raperka z klasycznym sznytem.
Kamka „zaginiona córka Magika”
Kamka wykonała w programie utwór „To nie GTA”. Spodobał się on Pezetowi, Malikowi i Leosi. Pierwsze recenzje występu Kamki wśród widzów są bardzo, ale to bardzo pozytywne – mówi się już wprost o nowej świeżości na scenie. Nie tylko komentatorzy hip-hopowi są pełni optymizmu, ale także słuchacze. Pod nagraniami z Kamką pojawiają się prawie same propsy:
- Lepszego flow nie słyszałem w polskim rapie od lat.
- Vibe jak Paktofonika.
- Zaginiona córka Magika.
- Malik jest w szoku, że można tak rymować.
- Leosia w końcu usłyszała prawdziwy damski rap.
- Rzadko mam ciary od muzy, dzięki młoda za emocje.
Czy Kamka to przyszłość sceny?
Pojawienie się newschoolu i nowej fali raperów zrewolucjonizowało scenę, ale nie spowodowało, że weterani tworzący klasyczny odłam zaczęli zdychać z głodu. Po kilku latach tryumfu młodej fali, dinozaury sceny zaczynają brać coraz głębszy oddech. Młodzi wracają do oldschoolu, co widać chociażby po ilości koncertów starych wyjadaczy. To też bardzo dobra wiadomość dla Kamki, która dała się poznać z klasycznej strony.
Najpopularniejsze raperki w kraju to twórcy newschoolowi, balansujący na granicy rapu i popu. Kamka jest ich przeciwieństwem i z automatu zdobyła przychylność sporej części odbiorców, którzy – powiedzmy sobie szczerze – nie przepadają za rapem Bambi, Young Leosię czy Oliwki Brazil. Dobrze poprowadzona Kamka może stać się jedną z głównych sił na polskiej scenie rapowej. To idealny czas na kobiecy trueschool – słuchacze o to zabiegają jak nigdy dotąd, rzygając cukierkowością i zbyt przesadną wulgarnością.
Kim jest Kamka
Kamka, czyli Kamila Podziewska to 20-latka pochodząca z Suwałk, która obecnie mieszka w Warszawie. Swoje numery publikuje od 1.5 roku, chociaż pierwsze teksty zaczęła pisać już w szkole podstawowej. W ostatnim czasie publikuje coraz więcej muzyki i nie boi się eksperymentować z różnymi gatunkami. Raperka może liczyć na wsparcie mamy, siostry, ojczyma i babci. Z tatą nie utrzymuje kontaktu.
Łączy rap z wojskiem
Kamila od lat interesuje się wojskowością. To studentka Akademii Sztuk Wojennych. Przez ostatnie dwa lata służy w Wojskach Obrony Terytorialnej: wyjeżdża na granice, poligony i ćwiczenia.
Felieton
Sentino spadł Truemanowi jak z nieba. Uwiarygadnia scamy – felieton
„Udawany milioner, największy pozer i scamer”.

Trueman został menagerem Sentino, pomógł wydać mu książkę, wypuścili razem płytę i przy jego medialności promuje swoje biznesy. Co najważniejsze – Sentino uwiarygadnia je, a ten może docierać do nowej grupy docelowej, którą łatwo scamować.
Trueman to postać pozująca na milionera, która uchodzi za płynnie poruszającego się po biznesach internetowych i kryptowalutowych. Za każdą z jego działalności ciągnie się jednak potężny smród, a na największych forach o zarabianiu w sieci jest określany przez użytkowników jako scamer, czyli oszust.
Sprzedawca ebooków
Początkowo internetowa działalność Truemana opierała się na tworzeniu filmów na temat innych twórców. Szybko jednak przeszedł do sprzedaży własnych ebooków. W 2020 roku ukazał się „Milioner 2021”. W ebooku obiecywał jak zarabiać setki złotych dziennie na afiliacji kont bankowych. Osoby, które dały się namówić na zakup magicznej wiedzy Truemana, twierdzą, że poradniki finansowego influencera to same ogólniki i oczywistości. Wszystko, co znajduje się w jego książkach, znajdziemy na pierwszym lepszym kanale o finansach.
I tak np. promowany przez niego projekt kryptowalutowy ScanDeFi okazał się być pump and dumpem, czyli oszustwem finansowym, który polega na sztucznym podbijaniu cen aktywów (w przypadku Truemana, cenę podbijały jego kontakty z influencerami), żeby potem na górce szybko je sprzedać, zostawiając innych inwestorów z bezwartościowymi udziałami. Na kryptowalucie zarobił oczywiście tylko Trueman, a straciły osoby, które mu uwierzyły, że zarobią. Z przekazów medialnych wiemy, że wzbogacił się na tym o ok. 180 tys. zł.
Punktem zwrotnym w jego karierze było podjęcie współpracy z Amadeuszem Ferrarim, który był idealnym uwiarygodnieniem działalności Truemana w sieci. Dzięki niemu mógł docierać do nowej grupy odbiorców i pomnażać na niej swój majątek. Jak sam mówił, w wieku 20 lat miał na koncie podobno 4 mln zł. Prowadził też rzekomo 12 firm. Jego nazwiska próżno jednak było szukać w KRS czy CEIDG, a jedyną działalność jaką miał, była ta otworzona w 2022 roku.

„Oscamował tyle ludzi. Łapią się na to dzieciaki”
Wśród społeczności skupionej wokół zarabiania w Internecie Trueman jest spalony, mając opinię scamera, z którym nie warto wchodzić w żadną współpracę.
„Ten gość opiera się tylko na farmazonach. Łapią się na to dzieciaki, które myślą, że jak kupią ebooka to będą robić kasę jak ich idole z Internetu. Tu nie ma żadnej wartości.”
„Gościu przecież tyle ludzi oscamował, czy to na fake krypto, bukmacherka czy kij wie co jeszcze. Tak jak wszystko inne, zapewne jego aktualna działalność opiera się na wyłudzeniu jak największej kasy i rozpoczęcie kolejnego „biznesu”.”

Sentino – uwiarygadniacz
Co więc można zrobić w sytuacji, kiedy branża nie chce mieć z tobą nic wspólnego? Poszukać odbiorców w innej, robiąc biznes na tych, którzy cię jeszcze nie znają i próbować założyć własną społeczność. Pomóc w tym może ten, który ma już wierną grupę fanów, czyli w tym przypadku Sentino.
Obecnie Trueman działa jako menager Sentino. Pomógł wydać mu książkę, razem również wydali płytę „BNP”. Współpraca z raperem otworzyła mu nowe możliwości i dotarcie do całkiem innej grupy odbiorców i to liczonej w setkach tysięcy. Bazując na stałej grupie słuchaczy Sentino i jego muzyki, Trueman chce spieniężyć swoją współpracę z raperem kolejnym biznesem – BNP.Global. To społeczność, która ma zrzeszać „scammerów, finesserów oraz hustlerów”.

Sentino wydaje się być do tego idealną postacią, która od lat polaryzuje środowisko rapowe, ale ma też zaufane grono fanów. Panowie zaczęli właśnie promować nowy biznes, oczywiście pokazując jak bardzo są zarobieni, bo nic nie działa tak na wyobraźnię, jak kupno bransoletki za 20 tys. zł czy okularów za 5 tys. zł

– Idziemy jeszcze po najdroższą torbę, która jest w Louis Vuitton dostępna, która jest w cenie samochodu polskiego rapera – mówi Sentino w pierwszym vlogu reklamowym, którego zadaniem jest napędzić jak największą ilość osób do zakupu dostępu do nowej platformy Truemana.
Niestety, po komentarzach widać, że współpraca Treumana z Sentino jest strzałem w dziesiątkę. Tylko nieliczni dopatrują się w ich biznesie czegoś niepokojącego. Dodatkowo jakiś czas temu pojawiła się informacja o pogodzeniu się Sentino z Malikiem i ich spotkaniu w Paryżu, do czego miał doprowadzić sam Trueman. Czy szef GM2L będzie kolejną osobą, która ma uwiarygadniać szemrane biznesy, czas pokaże.

-
News2 dni temu
Jongmenowi anulowali paszport. Chcą ściągnąć rapera z Dubaju
-
News1 dzień temu
Wujek o sprzedaży książek na ulicy: „Dowiedziałem się, że to totalny upadek”
-
News4 dni temu
Kaczy świętował historyczną wygraną Legii na Stamford Bridge
-
News2 dni temu
O.S.T.R. nie odwoła swojego festiwalu mimo żałoby narodowej
-
News19 godzin temu
Mata ujawnił, dlaczego McDonald’s się od niego odciął
-
News3 dni temu
Sarius i Juras pokazali się z rodzinami
-
News2 dni temu
Prezydent ogłosił żałobę narodową. Co z koncertami KęKę, Ostrego i Young Leosi?
-
News3 dni temu
Dawid Obserwator wskazał swojego kandydata w wyborach. Nie jest to Nawrocki