Felieton
„Kolega miał być od muzyki, ja od pisania najgorętszych tekstów” |FELIETON
Pozostaje tylko płacz i zgrzytanie zębów.
Mam 27 lat, a potrafię wcielić się w rolę zarozumiałego dzieciaka, który momentami bez żadnego wyraźnego powodu – niemal dla zasady – uprzykrza życie przyjaciołom, znajomym z pracy czy mijanym przechodniom. W takiego dzieciaka, który to najbardziej Cię wkurwia, gdy stoisz w kolejce po zwykłe zapałki, a ten tylko drze ryja, płacze, smarka w rękaw i wyzywa matkę, ponieważ zachciało mu się akurat w tej chwili bajeranckiego samochodu z BBurago. Nie słucha jednak tłumaczeń bezradnej matuli i chyba nie zdaje sobie sprawy, że stoimy wszyscy za swoimi sprawami w ogólnospożywczym. Dokładnie tak, potrafię taki być. Z nieuzasadnionych przyczyn. Przychodzi mi to zupełnie naturalnie niczym oddech. Być może jest to wypadkową rozczarowania rzeczywistością – będąc jeszcze w gimnazjum inaczej sobie wyobrażałem tę całą dorosłość. Widziałem siebie jako wyluzowanego gościa, magistra, dyrektora na Polskę w międzynarodowej korporacji, mieszkającego w willi z basenem na przedmieściach wraz z dupeczką o urodzie Rosario Dawson, która urodziłaby mi trójkę szkrabów. Względnie jako prezesa, którego firma zostaje głównym sponsorem Zagłębia Sosnowiec, zdobywa z nim Mistrzostwo Polski i dostaje się do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Ostatecznie skończyłem jako intelektualista po technikum ze skłonnością do autodestrukcji, tonący w długach, z których bezskutecznie usiłuje się wydostać. Wszystko zaś w imię poświęcenia i próby życia z mentalnością zwycięzcy! Pomimo poniedziałku, obejrzanego Wołynia, przeczytanych Beksińskich i obejrzanej Ostatniej rodziny oraz melancholijnego nastroju, postaram się trzymać nerwy na wodzy i w miarę na chłodno, acz bardzo osobiście i gorzko, przybliżyć w czym rzecz.
Pamiętam, że pierwsze moje przewartościowanie rzeczywistości nastąpiło w momencie, gdy rozpocząłem studia. A właściwie to gdy je zakończyłem. Przestałem studiować, obiecując sobie, że w następnym roku powrócę do dziennikarstwa. Nie stać mnie było na ich opłacenie, ponieważ zmagałem się z bezrobociem i zmęczony pożyczaniem siana od rodziców postanowiłem odpocząć do momentu, aż wszystko się ustabilizuje. Wyznaczyłem sobie w tym celu maksymalnie rok, a mija już siedem lat jak zniechęcony nawet nie rozmyślam o powrocie do dalszej edukacji. Wtedy mocno się załamałem psychicznie, stałem się wyalienowany i straciłem chęci do życia na kilka miesięcy. Całe moje wyobrażenie etapu wchodzenia w dorosłość nagle legło w gruzach. Uzmysłowiłem sobie, że rozczarowałem bliskich, że jako pierwszy z rodziny nie zdobędę wyższego, że nie zostanę jakimś wielkim uczonym, że roztrwoniłem pokładane we mnie nadzieje. Po latach celowo się oszukuję, ironizując, że byłem po prostu za dobry, dlatego przedwcześnie skończyłem naukę. Celowo, żeby się nie załamywać. Z odsieczą w podobnych sytuacjach powinna przychodzić pasja! Niektórzy wolą się zatracić w alkoholu lub w dragach, lecz w moim przypadku był to hip-hop. Paradoksalnie jednak ta alternatywa, mająca pomóc, niestety mnie zgubiła.
Pomyślałem więc, że skoro nie pójdę klasyczną drogą, polegającą na skończeniu studiów i pójściu do dobrze płatnej pracy, zacznę kombinować na różne sposoby. Postawię na poświęcenie, na ciężką pracę nad sobą, na zdobywanie wiedzy i doskonalenie się na własną rękę. Poniekąd osiągnąłem, co chciałem. Pracuję od kilku lat w jednej firmie, czuję się docenionym pracownikiem i w ramach wdzięczności nawet po godzinach rozmyślam nad tym, jak pomóc w jej rozwoju, żeby mogła utrzeć nosa konkurencji. Jestem ogromnie wdzięczny, naprawdę. Zechcieli mieć u siebie chłopaka z niezamożnej rodziny bez koneksji, przymykając oko na jego wykształcenie średnie, a doceniając zdolność niekonwencjonalnego myślenia, zaczerpniętego żywcem z zasad kultury hip-hop. Wiecie: styl, flow, oryginalność, kreatywność, świeżość czy wstręt do kopiowania. Dzięki temu też znalazłem tę pracę. Przestałem składać CV po magazynach czy fabrykach, a zacząłem kombinować. No i wykombinowałem! Pojąłem też, że papier w dzisiejszych czasach może służyć za toaletowy. Chyba, że skończyłeś bioinformatykę, to zwracam honor! Ale zaraz, zaraz… Dlaczego tylko poniekąd coś osiągnąłem, skoro jest względnie dobrze?
Chciałem odnotować sukces w muzyce, ot co. Nie mówię, że w rapie – w międzyczasie zafascynowałem się psychodelicznym rockiem, a poza The Moondogs nie wiem, czy ktoś w Polsce się tym gatunkiem trudzi. Planowałem rozwinąć swoje flow do poziomu Pharoahe Moncha, nauczyć się śpiewać, czy chociaż zawodzić, grać na basie. W tym celu się właśnie poświęcałem i niejednokrotnie zmieniałem priorytety. Życie w zasadzie opiera się na kilku prostych kwestiach i choć uważam się za oportunistę czy nonkonformistę, również mnie one dotyczą. Pragnienie miłości, spędzanie czasu z przyjaciółmi, chodzenie do pracy czy realizowanie się w pasji. Czy jak kto woli: dupeczka, osiedle, robota, hip-hop. Żeby osiągnąć sukces, trzeba z czegoś zrezygnować, ponieważ najzwyczajniej w świecie brakuje czasu, aby mieć wokół siebie cały komplet. Większość moich znajomych zrezygnowała z przyjaciół i pasji, a ja dla odmiany z dupeczki. Nie chciałem być rozpraszany, a doskonale zdaję sobie sprawę z mojej nadmiernej uległości przyjemnym rzeczom. Trwam w tym już długie lata. Kiedyś śmialiśmy się z Cokiem, że jak osiągniemy upragniony sukces, to będziemy już starzy, a same najatrakcyjniejsze niewiasty będą zajęte. Która by chciała czekać na nieodpowiedzialnego dżentelmena, obiboka i lekkoducha, bo tak wyglądam w świetle opinii społecznej? Wiele sie nie pomyliliśmy, jak się okazuje. Wszystkie dziewczęta, w których się człowiek niegdyś podkochiwał, dziś są już czyimiś żonami, natomiast do wzięcia zostały jedynie ciężarne lub bezzębne. Przyjaciele zwracali mi uwagę, żebym się w tym całym poświęcaniu nie pogubił, a ja wręcz się naburmuszałem i pukałem w czoło.

"Nabawiłem się tymczasem depresji, ponieważ zbyt wiele spraw mnie przerosło"
Pozostałe aspekty mojego dotychczasowego życia miały identyczny bieg i odbywały się pod dyktando żonglowania priorytetami. Zanim oddałem się bezgranicznie muzyce, aspirowałem do tytułu największego na świecie ultrasa. Rezygnowałem z ważnych uroczystości rodzinnych typu komunia mojej ulubionej kuzynki czy moje własne bierzmowanie, żeby pojawić się na meczu o stawkę. W konsekwencji pogorszyły się moje stosunki z rodziną. Kiedy byłem młodym idealistą, nie potrzebowałem pieniędzy. Kolega z klatki obok miał być od muzyki, ja od pisania najgorętszych tekstów. Inni koledzy spędzali wakacje nad Bałtykiem lub w Chorwacji, my woleliśmy wykorzystać brak ich towarzystwa na zajmowanie się muzyką, a nie latanie po osiedlu jak młodzi kamoryści. W konsekwencji zjeździli oni pół świata oraz widzieli piramidy, a jedynym miejscem za granicą, w którym byłem ja, jest czeska Ostrawa. Nie zobaczyłbym nigdy Wrocławia, Warszawy czy Poznania, gdybym nie pojechał tam wyłącznie za koncertami. Wymyśliłem sobie, że nigdy w życiu się nie opiję, aby zachować trzeźwy stan umysłu, co miało spowodować, że moje teksty będą najrozsądniejsze, wnioski w nich zawarte niespotykane, a pointy błyskotliwe. Nabawiłem się tymczasem depresji, ponieważ zbyt wiele spraw mnie przerosło. A jak w rozmowie z przyjaciółmi przychodzi czas na wspominki, rozgoryczony nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Okazuje się, że ich najlepsze wspomnienia pochodzą z najbardziej dzikich imprez. Przyznacie, że nie widzieliście na OLIS płyt młodych idealistów z Zagórza, prawda? Niestety nie zdążyliśmy i zamiast żyć z muzyki, musimy codziennie wstawać z samego rana, wyjść na autobus i dojechać do biura.
Kiedy idąc do stałej pracy przestajesz być tym gówniarzem z marzeniami, to właściwie jesteś bohaterem bajki o identycznym scenariuszu. Wypłatę przeznaczasz w większości na realizowanie swoich planów czy marzeń. Z tą różnicą, że spotykasz się również z dużą krytyką znajomych, którzy w tym czasie odkładają na mieszkanie bądź samochód. Dopiero chwila, w której zobaczą Twoją płytę na sklepowej półce uciszy ich skuteczniej niż ich dziewczyna, gdy zapomną o jakiejś tam rocznicy. Ostatnio jednak zastanawiam się, czy oni tak przypadkiem nie z troski o mnie? Kupiłem mnóstwo płyt, odkąd pracuję. Potrafiłem po trzech dniach od wypłaty powiedzieć, że jestem dopiero przed wypłatą. Oni jeździli po świecie, ja odwiedzałem wciąż te same miasta w pogoni za koncertami. Kupowali najnowsze telefony, ja płaciłem za miks swoich nagrań. Chodzili do kina, ja kręciłem teledyski. Płacili za naprawę swoich samochodów, ja kupowałem muzykę od różnych producentów. Z przyjemnością wydawałem pieniądze na powyższe dogodności, wierząc, że każda kupiona przeze mnie płyta wpływa na mój muzyczny rozwój oraz na sukces, który zwróci poniesione nakłady po jego osiągnięciu. Zastępowało mi to ten porzucony przed laty dyplom magistra. Dzisiaj spoglądam z rozżaleniem na zakurzony gramofon i setki – w połowie nieprzesłuchanych – płyt winylowych i kompaktowych, walających się po moim pokoju chaotycznie, dzięki czemu nie mieszkam w sprzyjających dniu powszedniemu warunkach. Jestem ogromnie rozczarowany! Czasami mam wrażenie, że mam jakieś 77 lat, nikogo nie słucham, jestem zamknięty w swoim świecie i tetryczeję, obwiniając wszystkich za moje porażki. Łapię się na tym zwłaszcza jak odczuwam wstręt do każdego opublikowanego zdjęcia znajomych, na których uśmiechnięci pozują gdzieś nad Morskim Okiem we frakach i sukienkach ślubnych. Tyle poświęceń z mojej strony, a tkwię w głębszej dupie niż tkwiłem. Bez efektów, bez wyników. Akompaniując Siarze: co się stało, że się zesrało?
Mam wrażenie, że nie miałem na tyle ambicji, żeby to poświęcenie należycie wykorzystać. Być może mam słabą psychikę, charakter, osobowość? Istotnie. W mojej rodzinie nie stroniono od alkoholu, więc często nie miałem odpowiednich warunków. Zamiast postawić na swoim, uciec na siódme piętro i pisać, wolałem wyjść i się poszwendać po osiedlu. Denerwowałem się, jak nie wierzono w moje umiejętności i krytykowano moje posunięcia; odgrażałem się, że jeszcze się spotkamy w Empiku, a wychodzi na to, że tylko im przyklaskiwałem. Zamiast konsekwentnie robić swoje, przejmowałem się byle pierdołą i głupim słowem krytyki, w efekcie czego przez długi okres nic nie robiłem, wciąż jedynie skrycie myśląc, że jeszcze się uda. Tak jakby się kurwa miało samo udać? Dopiero musiał nadejść pewien moment, w którym na nowo załapałem bakcyla i zacząłem dalej działać twórczo. Przez długi czas moją twórczość znała tylko szuflada, ale po pewnym czasie zdecydowałem, że wyciągnę ją stamtąd. Potrafiłem na szczęście ocenić poziom swoich umiejętności, co jest przydatną cechą. Nigdy nie pozwoli Ci ośmieszyć się przed ludźmi! Kiedy więc zrobiłem coś, co wydawało mi się na tyle wartościowe, by się pokazać, a nie miało zadowalających zasięgów, znowu chowałem ogon na jakiś czas. I – ku przestrodze moi mili – to jest właśnie przepis na zmarnowanie się. Czy coś jeszcze osiągnę? Wierzę, że tak. Spróbuję. Lepiej późno niż wcale. Skoro już jestem tym nieporadnym nieudacznikiem, to co lepszego mogę zrobić od próbowania? Znajomi już mnie bardziej nie będą krytykować, nie da się. Dla społeczeństwa już nie będę większym pasożytem niż jestem, nie da się. A z doświadczeniem, które mam i wiedzą, którą posiadam, w połączeniu ze zdolnością do nieszablonowego myślenia mogę spróbować. Da się! Nie mam nic do stracenia, a bardzo wiele do zyskania. A jeśli nawet, to sprzedam wszystkie płyty i znajdę sobie lepszą pasję. Niewymagającą myślenia, kombinowania. Spróbuję sił w tym, w czym śliczna Angela Nikolau jest najlepsza! W końcu w tym roku prawie zdobyłem Rysy, więc jest potencjał.
Autorem tekstu jest Modest z ElQuatroNagrania.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
„Kutas Records” – żart Kuqe 2115 to tak naprawdę spory problem – felieton
Wspomniana wytwórnia istnieje, jest z Polski i ma pół miliona słuchaczy.
Kilka dni temu Kuqe 2115 opublikował żartobliwy film, w którym mówi, że odchodzi z 2115 Label na rzecz nowej wytwórni „Kutas Records”. Pośmialiśmy się z rzekomo czerstwego żartu, który tak naprawdę nie do końca był żartem. Jak sprawdziliśmy, wytwórnia „Kutas Records” istnieje, jest z Polski i podbija Spotify.
„Kutas Records” – o co w tym chodzi?
Na Youtube powstał kanał zatytułowany „Kutas Records”. Uśmiech na twarzy może budzić nie tylko nazwa kanału, ale także współgrające logo z plemnikiem. Od razu więc mamy jasny komunikat, że mamy do czynienia z trollingiem. Tylko ten żart powoli wymyka się spod kontroli, bo jest całkiem sprawnie zarządzany.
Kawałki, które pojawiają się na kanale mają zawsze podtekst erotyczny i są w pełni wygenerowane przez skrypt AI. Ich treść jest dość wulgarna, ale dla młodszych odbiorców może być interesująca i zabawna. Każdy kawałek jest dobrze opisany i ma wygenerowaną unikalną okładkę. Tytuły numerów, podobnie jak ich treść jest nacechowana seksualnie.
Oto kilka przykładów:
- Dariusz Jebadło – Podziemny Drąg
- Gejtos – Bóg Morza
- Cwelgar – Gejowski Łowca Potworów
- Johnny Cwel – NNN (Nie Orzech Listopad)
- Homo Erectus – Gejowski Jaskiniowiec II (prod. Kutas Records)

W ciągu roku, odkąd istnieje „wytwórnia” na Youtube wygenerowano 163 utwory, które łącznie mają ponad 4 mln wyświetleń.
Spotify podbite przez „Kutas Records”
Jeszcze większe cyfry żartobliwa wytwórnia wykręca na Spotify. Przed kilkoma dniami doszło do sytuacji, kiedy na pierwszych 15 miejsc najbardziej viralujących numerów aż 8 pochodziło z labelu „Kutas Records”. Na pierwszym miejscu mogliśmy zobaczyć „Antycznego Napaleńca”, który przebił już barierę 1 mln streamów.

Wytwórnia AI ma już blisko pół miliona słuchaczy na Spotify. To więcej niż Belmondo (300 tys.), Liroy (160 tys.) czy Ten Typ Mes (240 tys.). Niewiele więcej od żartownisiów ma np. O.S.T.R. (580 tys.), który jest w ciągu wydawniczym od ponad 25 lat.

Co więcej, kawałki wygenerowane przez AI zaczynają trafiać też do TOP 50 Polska. Wspomniany „Napaleniec” jest obecnie na 8. pozycji, wyprzedzając m.in. Malika Montanę, Kaza Bałagane czy Pezeta.

AI w muzyce – mamy problem
Sztucznie generowane kawałki i całe „wirtualne wytwórnie” oparte na AI to coraz większe wyzwanie dla branży muzycznej. Z jednej strony zalew tanich, żartobliwych produkcji obniża próg wejścia, ale z drugiej – rozmywa granice między twórczością a automatem.
To jest też problem dla słuchaczy, bo coraz częściej mają oni problem z odróżnieniem prawdziwej muzyki od algorytmicznej masówki. Branża stoi więc przed pytaniem, jak chronić kreatywność i unikalność w czasach, gdy muzykę można „wyklikać” w kilka sekund.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Eminem ma polskie korzenie? Dokumenty wskazują na wieś pod Strzegomiem
„Pradziadek rapera wpisywał w dokumentach narodowość polską”.
Brzmi absurdalnie? Z dokumentów wynika, że jeden z największych raperów świata ma rodzinne powiązania z Polską. Według badań genealogicznych część przodków Eminema pochodzi z Dolnego Śląska.
Od lat w mediach powraca temat polskich korzeni Marshalla Mathersa. Wiele portali pisze wprost – pradziadek Eminema był Polakiem. Choć historia ta nigdy nie zyskała takiej popularności jak internetowe plotki o jego rzekomej niechęci do Polski, fakty wskazują, że raper rzeczywiście może mieć polskie pochodzenie.

Polskie korzenie Eminema
Jak ustalono, jeden z pradziadków Eminema od strony matki – Georg A. Scheinert – urodził się 29 stycznia 1851 roku we wsi Kostrza, znajdującej się dziś w gminie Strzegom (woj. dolnośląskie).
Miejscowość ta, znana z wydobycia granitu, należała wówczas do Prus i nosiła nazwę Häslicht. Przodkowie Eminema mieli być z nią związani od pokoleń. W dokumentach pojawiają się nazwiska Joseph Scheinert (ur. ok. 1825) i Ewa Wasuzki (1827–1901) – rodzice wspomnianego Georga. To właśnie nazwisko Wasuzki, zapisane błędnie przez amerykańskich urzędników imigracyjnych, może sugerować polskie pochodzenie matki przodka rapera.

Przodkowie rapera – „Ger Polish”
Sprawą zainteresował się Janusz Andrasz, autor bloga „Genealogiczne śledztwo”, który odnalazł szereg dokumentów potwierdzających ten trop. Jak wskazuje, część aktów metrykalnych nie zachowała się, jednak dostępne źródła sugerują, że przodkowie rapera rzeczywiście mogli pochodzić z terenów dzisiejszej Polski.
Co więcej, w amerykańskich spisach ludności z początku XX wieku pojawia się przy rodzinie Scheinert określenie „Ger Polish”, co tłumaczone jest jako narodowość polska, kraj pochodzenia – Niemcy.
– Znalazłem zagadkowo brzmiący wpis w spisie mieszkańców USA z 1910 r., gdzie w przypadku jednej z córek Georga (wspomnianego 3x pradziadka Eminema) – Marcie Scheinert, po mężu Roesch, w rubryce „Miejsce urodzenia ojca”, znajduje się zapis „Ger Polish”. Potem znalazłem analogiczną kartę ze spisu, dotyczącego samego Josepha Scheinerta, czyli jej ojca. I tu również pada określenie „Ger Polish„, które znalazło się zarówno w rubryce jego matki, czego można byłoby się spodziewać, mając na uwadze jej polsko brzmiące nazwisko Wasuzki, jak i w rubryce podającej pochodzenie ojca Georga – Josepha Scheinerta! – pisze badacz.

W Eminemie płynie polska krew?
Wnioski z przeprowadzonego śledztwa odnośnie „polskości Eminema” są niejednoznaczne, ale coś ewidentnie jest na rzeczy.
– Skoro urodzony w 1851 roku w pruskim Häslicht Georg Scheinert, mieszkając w USA już od 46 lat, wpisuje w roku 1910 jako swoją narodowość polską, to coś jednak na rzeczy musi być. Niestety, bez dostępu do metryk tej tajemnicy wyjaśnić się nie da. Przyznam, że na początku tego genealogicznego śledztwa myślałem, iż wzmianka o polskich korzeniach Eminema była pomyłką. Teraz jednak widzę, że to raczej tajemnica, która wciąż czeka na swoje rozwiązanie.
Choć metryki z XIX-wiecznej Kostrzy nie są dostępne online, odkryte zapisy pozwalają przypuszczać, że w żyłach Eminema rzeczywiście może płynąć kropla polskiej krwi.
Fakty kontra plotki
W przeciwieństwie do dawnych, nieprawdziwych historii o rzekomym spaleniu polskiej flagi przez Eminema czy jego niechęci do występów w Polsce, informacje o polskim pochodzeniu rapera mają częściowo podstawy w dostępnych dokumentach.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Schwesta Ewa i Loredana – jedna z najbardziej wyczekiwanych kolaboracji od lat! – felieton
Polsko-niemiecko-albański mix, który może podbić rynek naszych zachodnich sąsiadów.
Fani komentują nieustannie sociale, upominając się o wyczekiwaną kolaborację dwóch kluczowych artystek w Niemczech. Kilka miesięcy temu pojawiły się filmiki jak Loredana czekała na Schwesta Ewę, przetrzymywaną dłużej przez celników na lotnisku. Wtedy pojawiły się pierwsze plotki na temat ich współpracy.
Takiego koktajlu nikt się jednak nie spodziewał. Można powiedzieć, że to muzyczne kamikadze przyprawiające o skoki ciśnienia. Jak mówi mój znajomy z Albanii: „Nie ma nic niebezpieczniejszego niż polsko-albański mix”. I chyba coś w tym jest.
Schwesta Ewa od dłuższego nie wypuściła żadnego nowego projektu i mocno ucichła w social mediach, zwłaszcza po tragicznej śmierci Xatar’a. Dużo osób oczekiwało od niej publicznego statementu, jednak ona przeżywała żałobę prywatnie.
Naturalnie, każdy z nas miał ochotę na nowe projekty jednej z najbardziej kontrowersyjnych raperek w Niemczech. W połowie października ukazała się świetna, nowa płyta rapera SSIO, wypromowana z resztą z wielkim sarkazmem, komizmem, rozmachem oraz zabawnymi i politycznymi reels, które viralowo latały w socialach. Niemiecki rynek nie widział jeszcze czegoś takiego, współtwórcą wizuali był jeden z najbardziej utalentowanych video makerów Mac Duke, który jest w połowie Polakiem. Raper zaprosił naszą rodaczkę m.in. na „Bitte keine Anzeige machen”, gdzie Ewa nawija do bardzo chilloutowego beatu:
Prześlizgam się przez system sprawiedliwości w szpilkach Versace
Wyślij laskę – Sandy do inspektora
Nancy do sędziego, gdzie uprawia seks na pieska
Albo duplikat Rolexa jako
akt wdzięczności za utracone dokumenty.
Fakt, że Ewa nie przebiera w słowach czyni ją jedną z najbardziej autentycznych postaci na niemieckiej scenie muzycznej. Do tematu bycia real odniosła się ostatnio Albanka, która w “Privileg” mocno krytykowała inne raperki i ich wizerunek, zarzucając im poniekąd kopiowanie jej osoby oraz wiele sztuczności. Loredana ma od wielu lat status gwiazdy, wybijając się typowymi chartowymi hitami. Już na początku kariery zyskała szybko popularność i uznanie. Niemcy potrzebowali nowej ikony damskiego rapu, kogoś kto nie tylko dobrze wygląda, ale potrafi faktycznie nawijać.
Jej burzliwy związek z raperem Mozzim, turbulentne sytuację życiowe, przeobraziły Albankę w artystkę, która odcięła się od starego brzmienia. King Lori mówi wprost, że ma dosyć robienia muzyki typowo pod label. Jej ostatni projekt jest osobisty, dlatego tak dobry. Prawda jest taka, że mimo komercyjnych początków Loredana jako jedna z nielicznych, autentycznie odzwierciedla wizerunek i definicję Hip-Hopu. Co ciekawe, nie pokazuje się w głębokich dekoltach czy kusych sukienkach, nie twerkuje na klipach, co jest w obecnych czasach dość unikalne.
Dwie silne kobiety – połączenie albańskiego i polskiego temperamentu to jedna z najbardziej ekscytujących kolaboracji od lat na niemieckim rynku muzycznym! Loredana i Schwesta Ewa w „Ihr möchtegern”.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Koniec kariery Quebonafide to farsa. Jego fani to „Psikutasy”, ale bez „s” – felieton
Opluj, zdepcz, ale na koniec przeproś.
Każdy element końca rapowej kariery Quebonafide miał wtopę i jest szeroko krytykowany nawet przez jego fanów. Od wydarzenia online, przez koncert na Narodowym, po wysyłkę płyt.
Z polskimi raperami jest dokładnie tak, jak z polskimi politykami. Mogą odpi*rdolić największą kaszanę, a i tak za chwilę wszyscy o tym zapomną. Tak jest teraz chociażby z Popkiem, który po kilku miesiącach od afery z psem wrócił do mainstreamowych mediów, a Kuba Wojewódzki przywitał go jak króla. To samo dzieje się z Januszem Palikotem, który jest w trakcie ocieplania swojego wizerunku w mediach. Komentatorzy zastanawiają się np. ile kosztuje wybielenie się u Żurnalisty, u którego był ostatnio pseudo biznesmen z Biłgoraja.
Jeszcze inaczej jest z Quebonafide, bo fani rapu są jeszcze bardziej podatni na dymanie i można to robić długofalowo – spokojnie – oni wybaczą wszystko, bo mają wyjątkowo silną psychikę. Takie Psikutasy, ale bez „s” na końcu.
Zakończenie rapowej kariery Quebonafide poszło jak krew z nosa – wyjątkowo dużego nosa. Większość pewnie już nie pamięta, ale budowanie napięcia przed ostatnim koncertem trwało naprawdę długo, a balonik był napuchnięty jak konserwa po surstrommingu. Media i fani robili „ochy i achy” na każde pierdnięcie rapera, a Krętacz z Ciechanowa to sprytnie wykorzystywał. Kiedy jednak przyszedł moment, żeby powiedzieć „sprawdzam”. Po stronie artysty tego nie udźwignięto.
Wydarzenie online reklamowane jako coś ekskluzywnego, i żeby to obejrzeć wiele osób musiało się zwalniać z pracy – ma być za chwilę dostępne online w każdej chwili dla każdego – kiedy tylko będziesz miał na to czas. Awesome! To tak się da? Da, no chyba, że chciało się włączyć tryb dymania, to się nie dało, ale teraz już się będzie dało, bo Canal+ rzucił kilka monet.
Koncert na Narodowym był pokazem chciwości i braku szacunku dla fanów. Kupiłeś bilet na ostatni koncert, a tu bach! Dzień wcześniej 60 tys. osób zobaczy ten sam koncert – szybciej niż ty – wierny fan, który kupując bilet był przekonany o wyjątkowości ostatniego koncertu. Znów zwolniłeś się z roboty, żeby klikać F5 na stronie, próbując załapać się na wejściówkę. Jakby tego było mało, piątkowi koncertowicze zleakują go w sieci – tysiące TikToków i artykułów prasowych i brak efektu pierwszeństwa – znów zostałeś przegrywem, ale mimo wszystko dalej czujesz się kimś elitarnym. No tak, elitarnym przegrywem też można być.
To oczywiście nie wszystko, bo z boxem „Północ/Południe” jest jeszcze większa wtopa. Preorderowicze mieli dostać zakupione boxy pod koniec sierpnia. Mamy tydzień do listopada… i oświadczenie Dawida Szynola, że na boxy jeszcze…. poczekacie. Kilka tygodni.
Koniec, bo szkoda strzępić ryja. Ha tfu!

Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Dawid Obserwator, na litość boską! „Nie miałem co jeść, mama robiła mi obiady” – felieton
Były raper dziękuje Bajorsonowi, a potem Bogu.
Dawid Obserwator to idealny przykład, jak swoim karczemnym zachowaniem można zaprzepaścić i tak ledwo funkcjonującą karierę rapera, by potem żalić się, że mama musiała mu gotować obiady, bo ten ma dwie lewe ręce i nie może iść do normalnej pracy.
Dawid Obserwator od zawsze był 3-ligowcem z przebłyskami wyświetleniowymi, bez perspektyw na większy zarobek z rapu, bo sprzedaż jego płyt oscylowała wokół błędu statystycznego, a koncerty można było policzyć na palcach jednej ręki. W przypadku ulicznych raperów trzeba być naprawdę topką, żeby mieć booking koncertowy, z którego można utrzymać się na poziomie. Nawet Peja, który jest weteranem przez lata był pomijany w line’upach największych hip-hopowych festiwali, bo według organizatorów uliczny rap nie nadawał się na taką imprezę i wprowadzał negatywny klimat.
„Boję się, że w rapie nie osiągnę więcej” – rapował w maju 2022 roku były zawodnik Step Records. Trzy miesiące później okazało się, że młody Dawid Obserwator próbował zrobić karierę polityczną w strukturach PiSu. Był jednym z twórców młodzieżówki tej partii w Wałbrzychu. Gryzło się to trochę z jego późniejszą karierę ulicznika, ale wciąż to było do przełknięcia przez jego garstkę fanów. Wystarczyło się przyznać, obrócić w żart, zrobić cokolwiek innego niż kłamać. Tymczasem Dawid postanowił brnąć w fejki, że nic takiego nie miało miejsca i tak właściwie znalazł się tam przypadkiem i było to jednorazowe, więc nie ma tematu. Większy reserach sprawił, że pojawiły zdjęcia Obserwatora z prominentnymi działaczami PiSu, a także wyszły na jaw dokumenty, że raper z ramienia partii Jarosława Kaczyńskiego zasiadał w komisjach obwodowych.
Ledwo zipiąca rapowa kariera Dawida załamała się na amen, bo nie był już wiarygodny dla swoich słuchaczy. Na odchodne zdissował GlamRap.pl bo opisał jego przeszłość polityczną i wytknął kłamstwa. A prawdziwy uliczny raper przecież taki nie jest, bo to nieskazitelny gracz i dobry chłopak, który zawsze dorzuci się do rakiety.
Wałbrzyski raper po załamaniu kariery bynajmniej nie poszedł do pracy. Wynika to z jego najnowszych statementów, bo teraz żali się, że nie miał co jeść i obiady musiała mu gotować mama. To kolejna bezczelna zagrywka byłego rapera, czyli branie ludzi na litość i jednoczesne chwalenie się wynikami w branży disco-polo. To trochę tak jakby ksiądz zrzucił sutannę, został najbardziej aktywnym ze Świadków Jehowy i odtrąbił sukces, żaląc się na brak gosposi.
– Chciałem podziękować wam z całego serca, ekipie siemano soprano i Bogu, i też przede wszystkim sobie kochani, bo jak mam mówić szczerze to rok temu byłem na dnie nie miałem co jeść mama mi przynosiła obiady. Zobaczcie, ile zrobiłem w rok. I to nie chodzi o to, że chcę się chwalić, ale skoro taki wulkanizator z Wałbrzycha może to wy też.
To zabawne jak szybko można przemianować się z rapera na disco-polowca. W którym momencie w głowie zachodzi ten proces, że zamiast sztywnym chłopakiem z ulicy jesteś zabawnym grajkiem do kotleta z narkotycznymi refrenami, którym do tej pory twoje środowisko gardziło. Money is bitch.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
-
News4 dni temuZnany muzyk ujawnił mroczne kulisy śmierci Pona
-
News5 dni temuKto z ZIP Składu nagłośnił zbiórkę dla córki Pona? Odpowiedź zaskakuje
-
News3 dni temuPeja zaskakuje – zdjęcie z Pelsonem i Doniem. „Spotkanie po latach”
-
News5 dni temuDiddy zrobił obiad dla 1000 współwięźniów. Gangsterów zagonił do garów
-
Felieton4 dni temu„Kutas Records” – żart Kuqe 2115 to tak naprawdę spory problem – felieton
-
News2 dni temuPrzemek Ferguson dissuje Filipka!
-
News1 dzień temuBezdomny Bastek dostał propozycję pracy. Jak zareagował?
-
News5 dni temuPo bójce z Żabsonem, Bedoes ma bliznę na głowie