Felieton
Najbardziej oryginalne postacie w historii polskiego freestyle’u |FELIETON

W naszym rodzimym wolnym stylu od lat dzieją się na przemian rzeczy bardzo pozytywne, dziwne, a także niestety i żenujące. Dziś nie będziemy mówić konkretnie o żadnych z nich, lecz wyławiając z historii polskiego freestyle’u jego najbardziej niezwykłych przedstawicieli, ukażemy wam w pełni całą, drzemiącą w nim różnorodność.
Będą to postacie zupełnie niecodzienne, zazwyczaj na wskroś śmieszne i choć niemal zawsze stojące w cieniu popisów najlepszych freestyle’owców, to w dużej mierze stanowiące o prawdziwej istocie wolnego stylu. On bowiem nie może być oparty tylko i wyłącznie na przygotowanych schematach i krwawych punchline’ach, gdyż wówczas najzwyczajniej w świecie zatraca to, co w nim absolutnie najważniejsze, czyli element spontaniczności, zaskoczenia. A żeby go wprowadzić potrzebni są właśnie oni, ludzie, których oryginalność, kreatywność, a także często i głupota absolutnie nie zna granic.
Kiedyś w celu napisania zupełnie innego artykułu miałem przyjemność spotkać się z pierwszym mistrzem WBW, Rufinem MC. Przy okazji dłuższej rozmowy przy papierosie nakreślił mi on wówczas swoją własną filozofię bycia wartościowym wolnostylowcem. A brzmiała ona mniej więcej tak:
„Freestyle’owiec nie może być schematyczny. Musi znajdywać milion różnych rozwiązań, być inny w każdym z kilkunastu wejść na bitwie. Liczy się pomysłowość, kolorowość. Oni mają biały czarny, może czasem szary, za to ja dojebie niebieskim, zielonym i fioletowym” – opowiadał mi Rufin, którego słowa mogłyby również robić za motto przewodnie scenicznych poczynań postaci, które za lada moment pokrótce Wam przedstawię.
Problem w tym, że słowa Rufina można zrozumieć na wiele różnych sposobów. Za kolor niebieski mogą robić wersy o zabawach erotycznych ze zwierzętami, za zielony ciekawostki z życia za murami więzienia, a barwą fioletową może okazać się nawet i…dobrowolne obnażanie się na bitewnej scenie.
No cóż, być może część z Was zdążyłem już dostatecznie zniechęcić do czytania tego tekstu…I trudno, tych bardziej ciekawskich wciąż zapraszam do lektury. A myślę, że wybór pierwszej z najbardziej oryginalnych postaci w historii polskiego freestyle’u jest chyba dosyć oczywisty…
Gospel.
Ta ksywka mówi dziś sama za siebie. Nie chodzi rzecz jasna o rodzaj chrześcijańskiej muzyki sakralnej, a ….o jednego ze zdecydowanie najbardziej pojebanych polskich raperów. Gdybyśmy wszystkie wersy Gospela – zarówno te ze studia, jak i z freestyle’owej sceny- chcieli brać na poważnie, bez cienia wątpliwości stwierdzilibyśmy, że nie ma w polskim hip hopie równie zdegenerowanej postaci. Jednak, jeśli przyjmiemy na jego sceniczne wybryki sporą poprawkę, jeśli za każdym razem, słuchając go, mocno przymkniemy oko i ucho, zobaczymy, że Gospela naprawdę da się lubić…
A było tak chyba od zawsze. Już w latach 2006-2008, gdy raper szalał na wolnostylowej scenie, jego wersy o aktach seksualnych z przedstawicielami obojga płci, zwierzętami i w ogóle wszystkim, co potrafi się ruszać, raczej wywoływały wśród zgromadzonej publiki, jury, a także innych freestyle’owców zupełnie pozytywne emocje, a w tym nawet i aprobatę.
I może to trochę dziwić, ale póki się tego nie zobaczy, w żadnym stopniu nie dane nam będzie tego zrozumieć. Cała ekspresja, ruch sceniczny Gospela w połączeniu z jego nawijką składa się w jedną, myślę, że naprawdę na swój sposób śmieszną i pozytywną całość.
Zresztą zobaczcie sami.
A potwierdzeniem tego, że ów pajaca, który to na co dzień robi za potulnego i profesjonalnego ogrodnika, rzeczywiście da się lubić, jest fakt, iż już po zejściu z freestyle’owej sceny radzi on sobie w polskiej rapgrze zupełnie przyzwoicie. Za jego plecami dobrze przyjęty, acz niezwykle pojebany mixtape, bardzo udany występ w Młodych Wilkach, a z kolei na jego facebooku 40 tysięcy like’ów, a pod kawałkami nawet i miliony wyświetleń.
Chyba więc w polskim hip hopie znajduje się także miejsce dla kompletnych świrów…
Bajorson.
O ile Gospela nie musiałem przedstawiać niemalże nikomu, o tyle ksywka drugiego z wybranych przeze mnie zawodników może niektórym z Was brzmieć już zupełnie obco. Jednak bez względu na to ile osób „ z zewnątrz” zdołało „kryminogennego” Bajorsona poznać, niewątpliwie już dziś jest on dla polskiego wolnego stylu jedną z absolutnie legendarnych postaci.
No bo kto prócz niego rok w rok wpadał na scenę WBW tuż po wyjściu zza krat aresztu? Oczywiście nikt i choć rzecz jasna w pobytach w więzieniu nie ma nic nadzwyczajnego ani tym bardziej przyciągającego, to już w samym Bajorsonie oraz jego sposobie bycia i zachowania na scenie jest już tego od groma.
Facet ma sylwetkę budującego formę nie tylko na kurczaku ochroniarza, ekspresję kompletnego szaleńca, a przy tym wszystkim- o dziwo- potrafi świetnie freestyle’ować. Hip hopowy publicysta, a w przeszłości wieloletni juror WBW Jakuza opowiadał mi kiedyś, że gdy pierwszy raz zobaczył na scenie Bajorsona był pewien, że ten gość jest zwyczajnie podstawiony, robi za sztucznie wykreowaną przez organizatorów ciekawostkę, która ma zabawiać zgromadzoną publikę. Jak się jednak okazało, nic bardziej mylnego…
Z wyłączeniem budowy ciała we freestyle’owcu z Błonia wszystko jest naturalne. On sam przyznaje, że zbudował sobie „kryminogenny fejm”, że bliżej niż do wydania płyty jest mu do kolejnej odsiadki, lecz mimo to potrafi bawić się na scenie w naprawdę najbardziej kreatywny i wyszukany sposób.
WBWtv w celu stworzenia materiału z najlepszymi wejściami Bajorsona musiało skleić aż trzy kilkuminutowe filmy, z czego każdy z nich jest zdecydowanie warty obejrzenia. Ostatnio mój znajomy, gość zupełnie nie zajarany freestyle’em wysłał mi jeden z nich na facebook’u z krótkim, acz bardzo dosadnym podpisem…- „typ jest, kurwa, genialny”.
Osobiście w pełni się z nim zgadzam i myślę, że jeśli już zdecydowaliście się przeczytać moje wypociny, to koniecznie musicie sprawdzić także i to video;)
Skajsdelimit.
Jeśli kojarzycie tego pana, pewnie mocno zdziwiliście się, że zdecydowałem się go umieścić w tym zestawieniu u boku takich rapowych „wykrętów” jak Gospel i Bajorson. Cóż, ci dwaj panowie są dla mnie osobiście nie do podrobienia i pod wieloma względami także nie do doścignięcia nie tylko w polskim freestyle’u, ale i całym rapie. A Skajsdelimilit? Jemu miejsce w zestawieniu najbardziej oryginalnych wolnostylowców tak czy inaczej należy się niczym psu buda.
Ten facet brał udział zarówno w pierwszych oficjalnych elimkach WBW w 2003 roku, jak i w finale tej imprezy aż dekadę później. Brzmi świetnie, tyle że jego jedyny problem jest taki, że do dziś nie zdołał poznać definicji słowa progres. No właśnie, a mimo to wejścia Skajsa wciąż bawią i są na swój sposób absolutnie niezwykłe…
Na eliminacjach WBW 2013 siedzący w jury Muflon pokładał się ze śmiechu niemal po każdym wersie swojego starszego kolegi po fachu. Być może Skajsdelimit nie jest zwolennikiem uprawiania seksu ze zwierzętami, ani nie posiada wspomnień z pobytu w więzieniu, jednak kreatywność, a czasem nawet i beznadziejność jego wejść bawiła nas przed laty zdecydowanie nie mniej niż sceniczne popisy Gospela czy Bajorsona.
Do pokazania wam mam jednak występ Skajsa, w którym o tragicznej nawijce nie może być mowy. Pierwsze wejście z tej walki to po prostu kolejny dowód na to, na jak wiele różnych sposobów można wykorzystać wolnostylową formułę rywalizacji.
Ściema ŁDZ.
Zastanawiałem się, czy na koniec nie umieścić w tym zestawieniu np. Wujka Samo Zło lub Sosena (mistrz WBW 2011), lecz stwierdziłem, że z szacunku do nich samych tego nie uczynię. Wolę poświęcić je przedstawieniu sylwetek największych freestyle’owych świrów, a uzupełnić o kogoś, kto w swoim szaleństwie, wróć…głupocie, zaszedł jeszcze znacznie dalej. Ściema ŁDZ to prawdziwi mistrz scenicznych imbecyli…
Dwa lata temu na eliminacjach WBW w Łodzi reprezentant gospodarzy jakimś cudem zdołał przebrnąć przez preeliminacje i w pierwszej bitwie imprezy zmierzył się z cenionym, łódzkim freestyle’owcem, Osetem. Ten drugi znajdował się wówczas w świetnej formie, tyle że jego przeciwnik zdecydował się w pełni uniemożliwić mu jej zaprezentowanie. A w tym celu niestety nie rzucał punchline’ami, a …zdejmował odzież.
Pomysł średni, acz trzeba przyznać, że bardzo deprymujący rywala. Na szczęście okazało się, że siedzący wówczas w jury Green i Theodor nie tylko znają się na wolnym stylu, ale i dobrym smaku. To właśnie sędziowie zdecydowali się po pewnym czasie przerwać ekshibicjonistyczne popisy Ściemy.
Jak widać nawet we freestyle’u szaleństwo i głupota ma w pewnym sensie swoje granice…
Jednak, żeby nie kończyć aż tak pesymistycznym obrazkiem dorzucę jeszcze jedną osobistą refleksję. Otóż wydaje mi się, że przedstawione przeze mnie postacie (być może z wyjątkiem ostatniego pana) są żywym dowodem na to, że bitewna formuła freestyle’owa nigdy się nie wyczerpie…
A bali się o to przecież nie tylko Amerykanie, u których od lat dominuje grindtime (walka acapella na rymowane punchline’y przygotowywane przed imprezą), ale i najznakomitsi polscy przedstawiciele wolnego stylu. Dla przykładu Trzy sześć organizował w naszym kraju pierwsze eventy w stylu grindtime’owym, a Muflon parę lat temu pisał w jednym ze swoich felietonów o tym, że wolny styl zupełnie przestał go dziś zaskakiwać, a jego formuła zdaje mu się wyczerpywać i mieć swoje nieprzekraczalne granice…
Według mnie granic tych po prostu nie ma. Proste, ile ciekawych osobowości, tyle ciekawych freestyle’i. Być może i wolny styl jest dziś mocno zdominowany przez schematy , jednak w momencie, gdy na scenę wpada ktoś szukający zupełnie nowych pomysłów, rozwiązań i kolorów freestyle znów rozkwita, a cechująca go spontaniczność może zrodzić na scenie absolutnie wszystko.
I właśnie za to – mimo wielu niewątpliwych przywar – wciąż ten freestyle na swój sposób bardzo lubię. A czasem nawet i doceniam.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Felieton
Tede i Young Leosia – kolaboracja, która się nie udała?
„Najlepiej brzmi wyciszone” – brzmi jeden z wielu krytycznych komentarzy.

Tede postanowił na nową płytę „Vox Veritatis” zaprosić same kobiety, wśród których usłyszymy Bambi, Modelki i Young Leosię. Singiel z tą ostatnią ukazał się kilka dni temu i już możemy go podsumować, a właściwie zrobili to słuchacze.
Zarzuty w stronę Tedego i Young Leosi
Zazwyczaj, gdzie się nie pojawi Young Leosia, tam mamy murowany hit z repeat value. Niestety, nie w tym przypadku. Po trzech dniach kawałek z Tede „Więcej miejsca” ma skromne jak na taki duet niecałe 50 tys. wyświetleń klipu. Wynik kiepski i trzeba to otwarcie przyznać. Widać to też po odbiorze: 2 tys. łapek w górę i 400 w dół daje pogląd na to, że coś jest na rzeczy. Po wejściu w komentarze już jest wszystko jasne.
Słuchacze zarzucają Tedemu i Leosi, że nie wykorzystali potencjału współpracy. Numer nie buja tak jak powinien, trudno jest cokolwiek zrozumieć. Pojawiają też wątpliwości co do dobrze zrealizowanego numeru pod względem technicznym, w szczególności do mixu. Teledysk także się większości nie spodobał.

Krytyka w kierunku „Możesz więcej” Tedego i Leosi
Oto kilka najczęściej lajkowanych komentarzy pod wspólnym singlem Tedego i Sary. Duet raczej nie będzie z nich zadowolony:
- Szczerze, ale to jest chu**we, klip to już żenada całkowita.
- Stary chłop i nie potrafi nagrać ani jednego kawałka bez wspomnienia o wyimaginowanych hejterach. Rent free.
- Najlepiej brzmi wyciszone.
- Szkoda zmarnowanego potencjału na kolabo, jakoś bez wyrazu ten kawałek. Taki po prostu poprawny. Bit też nudny. Z sentymentu włączyłem sobie „Szpanpan” dla porównania i realizacyjnie, dykcyjnie, tekstowo, bitowo – przepaść.
- Mimo najszczerszych chęci, niewiele rozumiem z części Tedego. Mix w tym kawałku oraz w TSTMF położony. Zapowiada się interesujący album z nawet niezłym replay value, ale niestety niedopracowany technicznie.
- nie rozumiem ani jednego słowa z tego utworu poza refrenem
- Kawałek na max dwa przesłuchania. Tedzik top1 dla mnie ale niektóre jego ostatnie kawałki to wielkie iks de.
Propsów jest niewiele
Pozytywnych wpisów na temat kawałka jest niewiele i są to raczej pojedyncze pozycje, które nie cieszą się zbyt dużą popularnością:
- Ale ta różnica w skillach to jest przepaść.
- Tede xYL jest Moc. banger. banger.
- Moja ulubiona piosenka musi być hitem.
- Super. zajebiste. Mam nadzieję, że kiedyś spotkam TDF-a jeden z ”NIELICZNYCH” Polskich Raperów, których na co dzień słucham.
Z Bambi poszło lepiej, ale też bez fajerwerków
Niedawno sporych echem odbiło się przekazanie przez Tedego „dziedzictwa melanżu” Bambi, czego efektem było nagranie przez tę dwójkę remixu kultowego numeru „Drin za drinem”. Ta wiadomość poszła szeroko w środowisku i spolaryzowała słuchaczy. Kiedy później ukazał się już wspomniany kawałek na kanale Baila Ella, nie wykręcił on jednak spektakularnych liczb. Ponownie obyło się bez viralowości, chociaż potencjał był duży.
Jak zauważył ktoś w komentarzach, to sympatyczne, że nowe pokolenie słuchaczy będzie bawiło się pod ten sam bit, co wiele pokoleń wstecz. Brakuje jednak tych szczytów list przebojów.


Od premiery najnowszej płyty Dwóch Sławów minęły już dwa miesiące. Zdążyłam się z nią solidnie osłuchać i dowiedzieć, co dobrze by było opisać. Opinie o projekcie – wprost mówiąc – nie są najlepsze, co duet wziął już na klatę. Moje zdanie jest jednak nieco inne więc zapraszam na łyżkę miodu w beczce dziegciu.
Kryzys wieku średniego?
Zacznę prosto z mostu – uwielbiam ten duet. Na ich wielowymiarowe metafory trzeba kupić drukarkę 3D. Zabawa słowem, luz i humor to cechy, które niewątpliwie muszę im przypisać i wcale nie muszą nikogo do tego przekonywać. Ale, co w sytuacji, gdy masz za sobą dziesięć lat punchline’ów, wszechobecnej beki i hashtagów, a fani czekają? Jasne, możesz zrobić kolejny taki sam album, który i tak nie ma podjazdu do debiutu. Stąd najnowszy projekt Astka i Rada jest totalnie zrozumiały – dajmy im działać i się rozwijać. Kryzys wieku średniego i te sprawy.
Zabawa formą
A tak serio – spodziewaliście się kiedyś, że łódzki duet mógłby zagrać swoje numery na imprezie Świętego Bassu albo zrobi manifest polityczny, który będziecie podśpiewywać pod prysznicem? Chcecie starych Sławów – włączcie „Ludzi Sztosów”, proste. I oczywiście – jak większość z Was – analizowałam ten album na Genusie, łapiąc się za głowę po wytłumaczeniu kolejnego wersu. Jednak… to było dekadę temu. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że przyszedł u panów czas na zabawę formą, poniekąd wyniesioną z projektu club2020.
Najwyżej będzie stójka lub parter
Czy „Dobrze by było” jest krążkiem bez treści? Złośliwi powiedzieliby, że tak. Ale obiektywnie patrząc – numery „Myślałem, że będzie gorzej” czy wcześniej wspomniany bez nazwy „To nie jest kraj dla kabrioletów”, mają to, co tygryski lubią najbardziej. Jest więcej śpiewów, autotune’ów i wtyczek niż kiedykolwiek. I dobrze by było trochę odpuścić, wychillować i zaakceptować ten wytwór, spięty słuchaczu. A, że krążek buja i na żywo miałam okazję sama się przekonać na trasie – a jakże! – „Dobrze by było Tour”. Już 4 kwietnia w ich mothership (czytaj w Łodzi) zagrają finałowy koncert więc jeśli w domowym zaciszu denerwują Cię te chłopy, daj im szansę. Najwyżej będzie stójka lub parter.
Felieton
Drugi koncert Quebonafide na Narodowym. Czy to jawne oszustwo? – felieton
Na pewno zachowanie nie po koleżeńsku.

Organizacja pożegnalnego koncertu Quebonafide przypomina zabawę w kotka i myszkę. Na pewno jest brakiem poszanowania dla słuchaczy, którzy kupili bilet i właśnie się dowiedzieli, że ostatni koncert rapera będzie miał kilka dat.
Wyobraźmy sobie sytuację, że kupujemy limitowaną płytę artysty za 200 zł, który deklaruje, że nakład tysiąca sztuk nie będzie nigdy wznawiany. Tymczasem zamiast cieszyć się z „białego kruka” w domu dowiadujemy się jeszcze w dniu zakupu, że z powodu dużego zainteresowania płytą postanowiono dotłoczyć drugi tysiąc egzemplarzy. Podobne do tej sytuacje już się zdarzały, ale płyty były dotłaczane po kilku latach. Tym niemniej, mamy tu do czynienia ze złamaniem umowy między artystą a słuchaczem, czyli ze zwykłym oszustwem.
Pierwszy, drugi… i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide
Podobnie jest z koncertem Quebonafide. W przeciągu bardzo krótkiego czasu, słuchacze mogą czuć się oszukani i to aż dwukrotnie. Za pierwszym razem, kiedy „Ostatni koncert Quebonafide” miał się odbyć online. Po kilku tygodniach, kiedy wykupiono bilety na wydarzenie, dowiedzieliśmy się, że wcale nie będzie to ostatni koncert, bo ostatni odbędzie się dzień później na PGE Narodowym. Kombinacje alpejskie, przesuwanie startu sprzedaży zakupu biletu to temat na zupełnie oddzielny wątek, ale to co się dzisiaj wydarzyło i jak zostały potraktowane osoby, które kupiły bilety na wydarzenie online powinno skończyć się co najmniej bojkotem ze strony odbiorców.
To jednak nie koniec kpin ze słuchaczy.

Oszustwo na drugi koncert?
W czwartek, w zaledwie parę godzin bilety na ostatni koncert Quebonafide na Narodowym zostały wyprzedane. Jeżeli ktoś miał szczęście, to po kilku godzinach walki z systemem bileterii i zacinającej się stronie kupił bilety. To nic, że będzie siedział gdzieś za przysłowiowym filarem, w ósmym rzędzie z daleka od sceny. Miał świadomość i satysfakcję, że warto było się pomęczyć, bo miało to być jedyne takie wydarzenie – unikalne, tak przynajmniej go zapewniano. Więc zamiast wcisnąć „Esc” postanowił wziąć nawet to najsłabsze miejsce, bo będzie częścią historii. Nic bardziej mylnego.
Po kilku godzinach ogłoszono, że „ostatni koncert” Quebonafide będzie miał jeszcze jedną datę. Dzień wcześniej raper zagra jeszcze jeden koncert. Dzień wcześniej! Przecież to brzmi jak absurd. Tuż po zakupie biletu, zmieniane są zasady gry i umowy między raperem a słuchaczem. Wygląda to jak celowe działanie i wprowadzenie kupującego bilety w błąd. Który koncert więc będzie tym ostatnim. Ten 27 czy 28 czerwca?
Quebonafide z ostatniego koncertu robi sobie trasę koncertową, choć przy zakupie biletu z nikim się na to nie umawiał. Ba, sugerował unikalne i jedyne tego typu wydarzenie. Tymczasem osoby, które walczyły dzisiaj o bilety będą musiały pocieszyć się zmęczonym artystą po występie dzień wcześniej i zleakowanym koncertem na TikToku.



Felieton
Zaginiona córka Magika. Kamka z „Rap Generation” to przyszłość sceny? – felieton
Uczestniczka programu zdobyła uznanie jurorów i widzów.

Za nami dwa pierwsze odcinki programu „Rap Generation”, po którym sporo emocji budzi Kamka – skromna raperka z klasycznym sznytem.
Kamka „zaginiona córka Magika”
Kamka wykonała w programie utwór „To nie GTA”. Spodobał się on Pezetowi, Malikowi i Leosi. Pierwsze recenzje występu Kamki wśród widzów są bardzo, ale to bardzo pozytywne – mówi się już wprost o nowej świeżości na scenie. Nie tylko komentatorzy hip-hopowi są pełni optymizmu, ale także słuchacze. Pod nagraniami z Kamką pojawiają się prawie same propsy:
- Lepszego flow nie słyszałem w polskim rapie od lat.
- Vibe jak Paktofonika.
- Zaginiona córka Magika.
- Malik jest w szoku, że można tak rymować.
- Leosia w końcu usłyszała prawdziwy damski rap.
- Rzadko mam ciary od muzy, dzięki młoda za emocje.
Czy Kamka to przyszłość sceny?
Pojawienie się newschoolu i nowej fali raperów zrewolucjonizowało scenę, ale nie spowodowało, że weterani tworzący klasyczny odłam zaczęli zdychać z głodu. Po kilku latach tryumfu młodej fali, dinozaury sceny zaczynają brać coraz głębszy oddech. Młodzi wracają do oldschoolu, co widać chociażby po ilości koncertów starych wyjadaczy. To też bardzo dobra wiadomość dla Kamki, która dała się poznać z klasycznej strony.
Najpopularniejsze raperki w kraju to twórcy newschoolowi, balansujący na granicy rapu i popu. Kamka jest ich przeciwieństwem i z automatu zdobyła przychylność sporej części odbiorców, którzy – powiedzmy sobie szczerze – nie przepadają za rapem Bambi, Young Leosię czy Oliwki Brazil. Dobrze poprowadzona Kamka może stać się jedną z głównych sił na polskiej scenie rapowej. To idealny czas na kobiecy trueschool – słuchacze o to zabiegają jak nigdy dotąd, rzygając cukierkowością i zbyt przesadną wulgarnością.
Kim jest Kamka
Kamka, czyli Kamila Podziewska to 20-latka pochodząca z Suwałk, która obecnie mieszka w Warszawie. Swoje numery publikuje od 1.5 roku, chociaż pierwsze teksty zaczęła pisać już w szkole podstawowej. W ostatnim czasie publikuje coraz więcej muzyki i nie boi się eksperymentować z różnymi gatunkami. Raperka może liczyć na wsparcie mamy, siostry, ojczyma i babci. Z tatą nie utrzymuje kontaktu.
Łączy rap z wojskiem
Kamila od lat interesuje się wojskowością. To studentka Akademii Sztuk Wojennych. Przez ostatnie dwa lata służy w Wojskach Obrony Terytorialnej: wyjeżdża na granice, poligony i ćwiczenia.
Felieton
Sentino spadł Truemanowi jak z nieba. Uwiarygadnia scamy – felieton
„Udawany milioner, największy pozer i scamer”.

Trueman został menagerem Sentino, pomógł wydać mu książkę, wypuścili razem płytę i przy jego medialności promuje swoje biznesy. Co najważniejsze – Sentino uwiarygadnia je, a ten może docierać do nowej grupy docelowej, którą łatwo scamować.
Trueman to postać pozująca na milionera, która uchodzi za płynnie poruszającego się po biznesach internetowych i kryptowalutowych. Za każdą z jego działalności ciągnie się jednak potężny smród, a na największych forach o zarabianiu w sieci jest określany przez użytkowników jako scamer, czyli oszust.
Sprzedawca ebooków
Początkowo internetowa działalność Truemana opierała się na tworzeniu filmów na temat innych twórców. Szybko jednak przeszedł do sprzedaży własnych ebooków. W 2020 roku ukazał się „Milioner 2021”. W ebooku obiecywał jak zarabiać setki złotych dziennie na afiliacji kont bankowych. Osoby, które dały się namówić na zakup magicznej wiedzy Truemana, twierdzą, że poradniki finansowego influencera to same ogólniki i oczywistości. Wszystko, co znajduje się w jego książkach, znajdziemy na pierwszym lepszym kanale o finansach.
I tak np. promowany przez niego projekt kryptowalutowy ScanDeFi okazał się być pump and dumpem, czyli oszustwem finansowym, który polega na sztucznym podbijaniu cen aktywów (w przypadku Truemana, cenę podbijały jego kontakty z influencerami), żeby potem na górce szybko je sprzedać, zostawiając innych inwestorów z bezwartościowymi udziałami. Na kryptowalucie zarobił oczywiście tylko Trueman, a straciły osoby, które mu uwierzyły, że zarobią. Z przekazów medialnych wiemy, że wzbogacił się na tym o ok. 180 tys. zł.
Punktem zwrotnym w jego karierze było podjęcie współpracy z Amadeuszem Ferrarim, który był idealnym uwiarygodnieniem działalności Truemana w sieci. Dzięki niemu mógł docierać do nowej grupy odbiorców i pomnażać na niej swój majątek. Jak sam mówił, w wieku 20 lat miał na koncie podobno 4 mln zł. Prowadził też rzekomo 12 firm. Jego nazwiska próżno jednak było szukać w KRS czy CEIDG, a jedyną działalność jaką miał, była ta otworzona w 2022 roku.

„Oscamował tyle ludzi. Łapią się na to dzieciaki”
Wśród społeczności skupionej wokół zarabiania w Internecie Trueman jest spalony, mając opinię scamera, z którym nie warto wchodzić w żadną współpracę.
„Ten gość opiera się tylko na farmazonach. Łapią się na to dzieciaki, które myślą, że jak kupią ebooka to będą robić kasę jak ich idole z Internetu. Tu nie ma żadnej wartości.”
„Gościu przecież tyle ludzi oscamował, czy to na fake krypto, bukmacherka czy kij wie co jeszcze. Tak jak wszystko inne, zapewne jego aktualna działalność opiera się na wyłudzeniu jak największej kasy i rozpoczęcie kolejnego „biznesu”.”

Sentino – uwiarygadniacz
Co więc można zrobić w sytuacji, kiedy branża nie chce mieć z tobą nic wspólnego? Poszukać odbiorców w innej, robiąc biznes na tych, którzy cię jeszcze nie znają i próbować założyć własną społeczność. Pomóc w tym może ten, który ma już wierną grupę fanów, czyli w tym przypadku Sentino.
Obecnie Trueman działa jako menager Sentino. Pomógł wydać mu książkę, razem również wydali płytę „BNP”. Współpraca z raperem otworzyła mu nowe możliwości i dotarcie do całkiem innej grupy odbiorców i to liczonej w setkach tysięcy. Bazując na stałej grupie słuchaczy Sentino i jego muzyki, Trueman chce spieniężyć swoją współpracę z raperem kolejnym biznesem – BNP.Global. To społeczność, która ma zrzeszać „scammerów, finesserów oraz hustlerów”.

Sentino wydaje się być do tego idealną postacią, która od lat polaryzuje środowisko rapowe, ale ma też zaufane grono fanów. Panowie zaczęli właśnie promować nowy biznes, oczywiście pokazując jak bardzo są zarobieni, bo nic nie działa tak na wyobraźnię, jak kupno bransoletki za 20 tys. zł czy okularów za 5 tys. zł

– Idziemy jeszcze po najdroższą torbę, która jest w Louis Vuitton dostępna, która jest w cenie samochodu polskiego rapera – mówi Sentino w pierwszym vlogu reklamowym, którego zadaniem jest napędzić jak największą ilość osób do zakupu dostępu do nowej platformy Truemana.
Niestety, po komentarzach widać, że współpraca Treumana z Sentino jest strzałem w dziesiątkę. Tylko nieliczni dopatrują się w ich biznesie czegoś niepokojącego. Dodatkowo jakiś czas temu pojawiła się informacja o pogodzeniu się Sentino z Malikiem i ich spotkaniu w Paryżu, do czego miał doprowadzić sam Trueman. Czy szef GM2L będzie kolejną osobą, która ma uwiarygadniać szemrane biznesy, czas pokaże.

-
News4 dni temu
Wujek o sprzedaży książek na ulicy: „Dowiedziałem się, że to totalny upadek”
-
News5 dni temu
Jongmenowi anulowali paszport. Chcą ściągnąć rapera z Dubaju
-
News2 dni temu
Szpaku odbiera Popkillera za Young Multiego i mówi o Fagacie
-
News22 godziny temu
Kafara boli serce jak widzi, co robi jego kolega ze sceny
-
News20 godzin temu
Bonus RPK odwołał koncert, bo klub należy do funkcjonariusza CBŚP
-
News4 dni temu
O.S.T.R. nie odwoła swojego festiwalu mimo żałoby narodowej
-
News3 dni temu
Mata ujawnił, dlaczego McDonald’s się od niego odciął
-
News3 dni temu
Mata chce iść do wojska