Felieton
Najszybszy, ale czy to oznacza, że najlepszy? |FELIETON

W sobotę znalazłem się w Krakowie na wyczekiwanym przeze mnie koncercie Busta Rhymesa! Z największych raperów był on jednym z ostatnich, których jeszcze nie widziałem i koniecznie chciałem zobaczyć zanim umrę. Byłbym w stanie zapłacić nawet krocie za taką możliwość, więc jak tylko internet mi oznajmił, że w Tauron Arenie będę mógł tego doświadczyć bezpłatnie, natychmiast oniemiałem.
Sam występ niestety w żaden sposób mnie nie porwał. Być może miałem zbyt wygórowane oczekiwania, pamiętając jeszcze jak kilkanaście lat temu – według relacji świadków – rozbił on warszawską Stodołę w drobny mak. Na moje niezadowolenie wpłynęło wiele czynników. Frekwencja dopisała, ale tylko podczas show O.S.T.R.'a, który mógłby być – gdyby tylko to decydowało – headlinerem tej imprezy. Na hali panował leniwy klimat, a że byłem częścią publiczności, również poczułem się ospały oraz zniechęcony. Lider Flipmode Squad nie jest już tym zwariowanym gościem z trzema dreadami na głowie i dawno opuścił boisko kosmicznego meczu, trafiając do ligi oldbojów. W dodatku wraz z upływem lat uleciał z niego ten polot. Umiejętności na szczęście pozostały klasowe, co zaprezentował, wykonując słynne, znane nawet przez ludzi nieznających Busty, Break Ya Neck. Ostateczny odbiór koncertu utrudniała akustyka obiektu, ponieważ z trudnością wyłapałem utwory, wybrzmiewające ze sceny. Na pewno poleciało moje ulubione It's A Party oraz Pass The Courvoisier Part 2, ale czy Iz They Wildin Wit Us? Nie mam pewności. Nawijek przypominających odgłos Thompsona podczas egzekucji jednak nie brakowało. Trevor Smith sprawiał wrażenie najszybszego rapera świata. Dzięki temu zyskałem idealną okazję, żeby poruszyć temat, który od wielu lat zamierzałem rozważyć. Czy najszybszy raper świata jest jednocześnie najlepszym raperem na świecie?
Każdy fan hip-hopu powinien znać Scenario. Kultowe nagranie, zrealizowane przez dwie zaprzyjaźnione, wówczas topowe, a dziś zaiste legendarne ekipy na scenie. Mowa o A Tribe Called Quest i Leaders Of The New School. Nie każdy fan hip-hopu natomiast musi wiedzieć, że na pierwszym albumie LOTNS niejaki Busta Rhymes był zwyczajnym chłopkiem na beatach. Dopiero przy powstawaniu wspomnianego utworu promującego The Low End Theory, w studio, niby dla hecy, eksperymentalnie, postanowił on nawinąć trochę szybciej. Ten pozornie wariacki zabieg był przyczynkiem do powstania petard pokroju Break Ya Neck czy 60 Second Assassins. Kiedy pierwszy z tych utworów co chwilę zapowiadali wszyscy prezenterzy każdej stacji radiowej w kraju, pewnie nikt nie zastanawiał się, czy Busta – w wolnej chwili od pojedynków z bizonami – jest najszybciej rapującym człowiekiem na ziemi, czy nie. Utwór się udał, więc przyjął się niesamowicie i był grany, ot co. Dopiero kilka lat później podobny pomysł przyszedł do głowy pewnemu Polakowi. MC Silk niejako zadecydował i spopularyzował opinię, że to właśnie Nowojorczyk jest najszybszym MC świata, ponieważ postanowił udowodnić, że jest od niego szybszy, wykorzystując do tego podkład z jego sztandarowego hitu. Jak myślicie, udało mu się? Mnie to na przykład pierdoli, nigdy się nad tym nie zastanawiałem! Świat jednak zachwycił się Polakiem, ale niestety jego kariera była jak fejerwerk – wystrzelił, trochę błyszczał i zniknął. Zainteresowanie jego osobą nijak nie przypominało typowego dla najlepszych MC's. Był nie lada sensacją, owszem, ale częściej gościł na stronach typu Kwejk niż na hip-hopowych portalach, a młode siksy, które z zasady gardziły rapem, nagle, sepleniąc, próbowały swoich sił w pobiciu rekordu. Po mojemu MC Silk był bardziej sezonową ciekawostką, youtuberem. I tak już zostanie, nawet jak na nowym albumie napisze błyskotliwsze wersy niż Łona, czy utworzy ze Steezem jakiś spin-off i nazwą się KU0P0T. Tak więc, czy warto być tym najszybszym raperem?
Ludzie lubią jak im się podaje wszystko na tacy, więc nikt nie chciał sięgnąć głębiej niż popisy polskiego rapera i zgodnie z jego sugestią to Busta Rhymes miał opinię najszybszego rapera na świecie, a czasami nawet odnosiłem wrażenie, że rap Busty uważano za jedyny w tej konwencji. Zupełnie jakby świat zapomniał o dokonaniach Twisty albo o tym, jak we wczesnych latach 90' rapował Jay-Z czy Jaz-O. Zresztą wtedy szybkie rapowanie było normą na nowojorskich ulicach, a każdy, kto rapował najszybciej, zyskiwał większy szacunek na dzielnicy. Nawet MC's, którzy przywiązanie do ulicy zamienili później na kontrakty z wytwórnią. Dla przykładu taki Notorious B.I.G. – czy kiedykolwiek był brany pod uwagę jako najszybszy raper świata? No właśnie. Doskonale zobrazowano to w biografii Shawna Cartera. Autor świetnie przybliżył ówczesne realia. W tej samej książce możemy zarówno przeczytać, dlaczego Jay-Z, a w domyśle pewnie i reszta, spowolnili swój rap, uszczuplając swoje teksty o kilka sylab. Jak zatem najszybszy raper świata może być również najlepszym raperem na świecie, skoro w pewnym rozdziale historii były to pojęcia zwyczajne i powszednie?
"Dochodziło nawet do sytuacji, w których i tak nagrany dość szybko wokal przyspieszano podczas miksu. Brzmiało to nienaturalnie i pozbawiało ten rap zabawy – jego fundamentalnej wartości"
Jay-Z spowolnił, ponieważ chciał dać więcej przestrzeni swoim tekstom, a co za tym idzie, zarabiać na muzyce większe pieniądze. Są większe szanse na kupno płyty przez słuchacza, gdy będzie się on utożsamiał z treścią nagrań, które zaś mogą wpłynąć w jakimś stopniu na jego życie. W ulicznych pojedynkach chodziło o coś zgoła innego. O podziw, nie forsę. Mimo wszystko w pewnym momencie każdy z mainstreamowych raperów chciał być tym najszybszym. Pamiętam jak kilka lat wstecz zostaliśmy zasypani nagraniami, w których każdy rapował niemal z prędkością światła. Tak jakby stało się to jakimś wyznacznikiem? Dochodziło nawet do sytuacji, w których i tak nagrany dość szybko wokal przyspieszano podczas miksu. Brzmiało to nienaturalnie i pozbawiało ten rap zabawy – jego fundamentalnej wartości. Najważniejsze jednak, że części słuchaczy coś udowodniono. Przepraszam bardzo, ale tak się nie robi panie Eminem. Masz pan szczęście, że chociaż Bad Meets Evil było udane pod tym kątem.
Uporczywe dążenie do tego, żeby za wszelką cenę nawijać jak najszybciej, po mojemu trochę zabija styl i oryginalność. A nawet i osobowość, charyzmę i inne tego typu strony rapera, które wynikają z jego tekstów. Kiedy głównym celem jest wyplucie z ust jak największej ilości słów w jak najkrótszym czasie, finalnie robi się to identyczne, czyż nie? No dobra, jako kontrargument mojej teorii można włączyć sobie którąś z płyt Bone Thugs-n-Harmony i oddać się jej dźwiękom. Przy swoim jednak zostanę. Moim zdaniem nie ma szans na idealnie rozłożone słowa i nadanie flow melodyjności, gdy całość przypomina odgłos karabinu. Teksty stają się niezrozumiałe, a flow – jak już wspomniałem – łudząco podobne do innego, startującego w tym konkursie.
Pociągają mnie kobiety o skomplikowanej i złożonej osobowości. Z muzyką jest jak z kobietą. Gustuję w muzyce z lat 60' i 70', która właśnie tym się charakteryzuje. Strasznie rozbudowanymi i nieprzewidywalnymi aranżacjami. Dla takich potrzeba miejsca na płycie, dlatego kupując płytę w ciemno, nigdy nie zaintryguje mnie taka, która nie zawiera choćby jednego utworu, przekraczającego pięć minut. Idealnie by było, jakby zawierała wyłącznie takie nagrania. Na okładce ponadto jest mile widziany minimum jeden gościu z wąsem – to gwarancja jakości tych płyt. Podobnie powinno być w rapie, choć gwarancją nie powinien być żaden wąs czy łańcuch. Raper, który swoją twórczość opiera wyłącznie na poczwórnych rymach, może imponować, ale z pewnością nie urzeknie mnie na dłuższą metę. Zresztą niedawno jeszcze twierdziłem, że Big L wcale nie zapoczątkował nowego nurtu, a każdy go jedynie powiela, idąc na łatwiznę zamiast zadbać o swoją unikatową technikę. Zdecydowanie bardziej wolę typów, którzy w jednym miejscu wyskoczą z jakimś banałem, niezauważalnie przejdą do treści trochę bardziej interesujących, lecz podanych za pomocą czasownikowych rymów, by za chwilę zauroczyć mnie taką grą słów, że aż z przyjemnością sięgnę po słownik w momencie, gdy oni swoją kanonadę zakończą jakąś pauzą lub zwyczajową kurwą. Identycznie powinno być w sposobie rapowania. Raz szybciej, raz wolniej, a najlepiej odbiec od reguły i celowo pominąć z dwa wersy. Dryblować głosem jak Zlatan piłką i być w tym nieprzewidywalnym jak również zaskakującym niczym filmy Denisa Villeneuve. Zastanawiając się nad tym już słyszę gdzieś w oddali takich artystów jak Z-Ro, Yelawolf, Andre 3000, Hopsin, Oxon lub Ten Typ Mes. A najlepiej obrazuje to Termanology, który uwielbia swój głos traktować jako instrument. W jednym z numerów nadał swojemu flow takiej melodyjności i płynności, że gdyby tak zastąpić jego głos dźwiękiem gitary, ktoś mógłby pomyśleć, że reaktywował się Led Zeppelin. Dlatego apeluję, bądźcie przede wszystkim pomysłowi i jeśli wymaga to czasu, nigdzie się nie spieszcie!
Autorem tekstu jest Modest z ElQuatroNagrania.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Felieton
Tede i Young Leosia – kolaboracja, która się nie udała?
„Najlepiej brzmi wyciszone” – brzmi jeden z wielu krytycznych komentarzy.

Tede postanowił na nową płytę „Vox Veritatis” zaprosić same kobiety, wśród których usłyszymy Bambi, Modelki i Young Leosię. Singiel z tą ostatnią ukazał się kilka dni temu i już możemy go podsumować, a właściwie zrobili to słuchacze.
Zarzuty w stronę Tedego i Young Leosi
Zazwyczaj, gdzie się nie pojawi Young Leosia, tam mamy murowany hit z repeat value. Niestety, nie w tym przypadku. Po trzech dniach kawałek z Tede „Więcej miejsca” ma skromne jak na taki duet niecałe 50 tys. wyświetleń klipu. Wynik kiepski i trzeba to otwarcie przyznać. Widać to też po odbiorze: 2 tys. łapek w górę i 400 w dół daje pogląd na to, że coś jest na rzeczy. Po wejściu w komentarze już jest wszystko jasne.
Słuchacze zarzucają Tedemu i Leosi, że nie wykorzystali potencjału współpracy. Numer nie buja tak jak powinien, trudno jest cokolwiek zrozumieć. Pojawiają też wątpliwości co do dobrze zrealizowanego numeru pod względem technicznym, w szczególności do mixu. Teledysk także się większości nie spodobał.

Krytyka w kierunku „Możesz więcej” Tedego i Leosi
Oto kilka najczęściej lajkowanych komentarzy pod wspólnym singlem Tedego i Sary. Duet raczej nie będzie z nich zadowolony:
- Szczerze, ale to jest chu**we, klip to już żenada całkowita.
- Stary chłop i nie potrafi nagrać ani jednego kawałka bez wspomnienia o wyimaginowanych hejterach. Rent free.
- Najlepiej brzmi wyciszone.
- Szkoda zmarnowanego potencjału na kolabo, jakoś bez wyrazu ten kawałek. Taki po prostu poprawny. Bit też nudny. Z sentymentu włączyłem sobie „Szpanpan” dla porównania i realizacyjnie, dykcyjnie, tekstowo, bitowo – przepaść.
- Mimo najszczerszych chęci, niewiele rozumiem z części Tedego. Mix w tym kawałku oraz w TSTMF położony. Zapowiada się interesujący album z nawet niezłym replay value, ale niestety niedopracowany technicznie.
- nie rozumiem ani jednego słowa z tego utworu poza refrenem
- Kawałek na max dwa przesłuchania. Tedzik top1 dla mnie ale niektóre jego ostatnie kawałki to wielkie iks de.
Propsów jest niewiele
Pozytywnych wpisów na temat kawałka jest niewiele i są to raczej pojedyncze pozycje, które nie cieszą się zbyt dużą popularnością:
- Ale ta różnica w skillach to jest przepaść.
- Tede xYL jest Moc. banger. banger.
- Moja ulubiona piosenka musi być hitem.
- Super. zajebiste. Mam nadzieję, że kiedyś spotkam TDF-a jeden z ”NIELICZNYCH” Polskich Raperów, których na co dzień słucham.
Z Bambi poszło lepiej, ale też bez fajerwerków
Niedawno sporych echem odbiło się przekazanie przez Tedego „dziedzictwa melanżu” Bambi, czego efektem było nagranie przez tę dwójkę remixu kultowego numeru „Drin za drinem”. Ta wiadomość poszła szeroko w środowisku i spolaryzowała słuchaczy. Kiedy później ukazał się już wspomniany kawałek na kanale Baila Ella, nie wykręcił on jednak spektakularnych liczb. Ponownie obyło się bez viralowości, chociaż potencjał był duży.
Jak zauważył ktoś w komentarzach, to sympatyczne, że nowe pokolenie słuchaczy będzie bawiło się pod ten sam bit, co wiele pokoleń wstecz. Brakuje jednak tych szczytów list przebojów.


Od premiery najnowszej płyty Dwóch Sławów minęły już dwa miesiące. Zdążyłam się z nią solidnie osłuchać i dowiedzieć, co dobrze by było opisać. Opinie o projekcie – wprost mówiąc – nie są najlepsze, co duet wziął już na klatę. Moje zdanie jest jednak nieco inne więc zapraszam na łyżkę miodu w beczce dziegciu.
Kryzys wieku średniego?
Zacznę prosto z mostu – uwielbiam ten duet. Na ich wielowymiarowe metafory trzeba kupić drukarkę 3D. Zabawa słowem, luz i humor to cechy, które niewątpliwie muszę im przypisać i wcale nie muszą nikogo do tego przekonywać. Ale, co w sytuacji, gdy masz za sobą dziesięć lat punchline’ów, wszechobecnej beki i hashtagów, a fani czekają? Jasne, możesz zrobić kolejny taki sam album, który i tak nie ma podjazdu do debiutu. Stąd najnowszy projekt Astka i Rada jest totalnie zrozumiały – dajmy im działać i się rozwijać. Kryzys wieku średniego i te sprawy.
Zabawa formą
A tak serio – spodziewaliście się kiedyś, że łódzki duet mógłby zagrać swoje numery na imprezie Świętego Bassu albo zrobi manifest polityczny, który będziecie podśpiewywać pod prysznicem? Chcecie starych Sławów – włączcie „Ludzi Sztosów”, proste. I oczywiście – jak większość z Was – analizowałam ten album na Genusie, łapiąc się za głowę po wytłumaczeniu kolejnego wersu. Jednak… to było dekadę temu. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że przyszedł u panów czas na zabawę formą, poniekąd wyniesioną z projektu club2020.
Najwyżej będzie stójka lub parter
Czy „Dobrze by było” jest krążkiem bez treści? Złośliwi powiedzieliby, że tak. Ale obiektywnie patrząc – numery „Myślałem, że będzie gorzej” czy wcześniej wspomniany bez nazwy „To nie jest kraj dla kabrioletów”, mają to, co tygryski lubią najbardziej. Jest więcej śpiewów, autotune’ów i wtyczek niż kiedykolwiek. I dobrze by było trochę odpuścić, wychillować i zaakceptować ten wytwór, spięty słuchaczu. A, że krążek buja i na żywo miałam okazję sama się przekonać na trasie – a jakże! – „Dobrze by było Tour”. Już 4 kwietnia w ich mothership (czytaj w Łodzi) zagrają finałowy koncert więc jeśli w domowym zaciszu denerwują Cię te chłopy, daj im szansę. Najwyżej będzie stójka lub parter.
Felieton
Drugi koncert Quebonafide na Narodowym. Czy to jawne oszustwo? – felieton
Na pewno zachowanie nie po koleżeńsku.

Organizacja pożegnalnego koncertu Quebonafide przypomina zabawę w kotka i myszkę. Na pewno jest brakiem poszanowania dla słuchaczy, którzy kupili bilet i właśnie się dowiedzieli, że ostatni koncert rapera będzie miał kilka dat.
Wyobraźmy sobie sytuację, że kupujemy limitowaną płytę artysty za 200 zł, który deklaruje, że nakład tysiąca sztuk nie będzie nigdy wznawiany. Tymczasem zamiast cieszyć się z „białego kruka” w domu dowiadujemy się jeszcze w dniu zakupu, że z powodu dużego zainteresowania płytą postanowiono dotłoczyć drugi tysiąc egzemplarzy. Podobne do tej sytuacje już się zdarzały, ale płyty były dotłaczane po kilku latach. Tym niemniej, mamy tu do czynienia ze złamaniem umowy między artystą a słuchaczem, czyli ze zwykłym oszustwem.
Pierwszy, drugi… i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide
Podobnie jest z koncertem Quebonafide. W przeciągu bardzo krótkiego czasu, słuchacze mogą czuć się oszukani i to aż dwukrotnie. Za pierwszym razem, kiedy „Ostatni koncert Quebonafide” miał się odbyć online. Po kilku tygodniach, kiedy wykupiono bilety na wydarzenie, dowiedzieliśmy się, że wcale nie będzie to ostatni koncert, bo ostatni odbędzie się dzień później na PGE Narodowym. Kombinacje alpejskie, przesuwanie startu sprzedaży zakupu biletu to temat na zupełnie oddzielny wątek, ale to co się dzisiaj wydarzyło i jak zostały potraktowane osoby, które kupiły bilety na wydarzenie online powinno skończyć się co najmniej bojkotem ze strony odbiorców.
To jednak nie koniec kpin ze słuchaczy.

Oszustwo na drugi koncert?
W czwartek, w zaledwie parę godzin bilety na ostatni koncert Quebonafide na Narodowym zostały wyprzedane. Jeżeli ktoś miał szczęście, to po kilku godzinach walki z systemem bileterii i zacinającej się stronie kupił bilety. To nic, że będzie siedział gdzieś za przysłowiowym filarem, w ósmym rzędzie z daleka od sceny. Miał świadomość i satysfakcję, że warto było się pomęczyć, bo miało to być jedyne takie wydarzenie – unikalne, tak przynajmniej go zapewniano. Więc zamiast wcisnąć „Esc” postanowił wziąć nawet to najsłabsze miejsce, bo będzie częścią historii. Nic bardziej mylnego.
Po kilku godzinach ogłoszono, że „ostatni koncert” Quebonafide będzie miał jeszcze jedną datę. Dzień wcześniej raper zagra jeszcze jeden koncert. Dzień wcześniej! Przecież to brzmi jak absurd. Tuż po zakupie biletu, zmieniane są zasady gry i umowy między raperem a słuchaczem. Wygląda to jak celowe działanie i wprowadzenie kupującego bilety w błąd. Który koncert więc będzie tym ostatnim. Ten 27 czy 28 czerwca?
Quebonafide z ostatniego koncertu robi sobie trasę koncertową, choć przy zakupie biletu z nikim się na to nie umawiał. Ba, sugerował unikalne i jedyne tego typu wydarzenie. Tymczasem osoby, które walczyły dzisiaj o bilety będą musiały pocieszyć się zmęczonym artystą po występie dzień wcześniej i zleakowanym koncertem na TikToku.



Felieton
Zaginiona córka Magika. Kamka z „Rap Generation” to przyszłość sceny? – felieton
Uczestniczka programu zdobyła uznanie jurorów i widzów.

Za nami dwa pierwsze odcinki programu „Rap Generation”, po którym sporo emocji budzi Kamka – skromna raperka z klasycznym sznytem.
Kamka „zaginiona córka Magika”
Kamka wykonała w programie utwór „To nie GTA”. Spodobał się on Pezetowi, Malikowi i Leosi. Pierwsze recenzje występu Kamki wśród widzów są bardzo, ale to bardzo pozytywne – mówi się już wprost o nowej świeżości na scenie. Nie tylko komentatorzy hip-hopowi są pełni optymizmu, ale także słuchacze. Pod nagraniami z Kamką pojawiają się prawie same propsy:
- Lepszego flow nie słyszałem w polskim rapie od lat.
- Vibe jak Paktofonika.
- Zaginiona córka Magika.
- Malik jest w szoku, że można tak rymować.
- Leosia w końcu usłyszała prawdziwy damski rap.
- Rzadko mam ciary od muzy, dzięki młoda za emocje.
Czy Kamka to przyszłość sceny?
Pojawienie się newschoolu i nowej fali raperów zrewolucjonizowało scenę, ale nie spowodowało, że weterani tworzący klasyczny odłam zaczęli zdychać z głodu. Po kilku latach tryumfu młodej fali, dinozaury sceny zaczynają brać coraz głębszy oddech. Młodzi wracają do oldschoolu, co widać chociażby po ilości koncertów starych wyjadaczy. To też bardzo dobra wiadomość dla Kamki, która dała się poznać z klasycznej strony.
Najpopularniejsze raperki w kraju to twórcy newschoolowi, balansujący na granicy rapu i popu. Kamka jest ich przeciwieństwem i z automatu zdobyła przychylność sporej części odbiorców, którzy – powiedzmy sobie szczerze – nie przepadają za rapem Bambi, Young Leosię czy Oliwki Brazil. Dobrze poprowadzona Kamka może stać się jedną z głównych sił na polskiej scenie rapowej. To idealny czas na kobiecy trueschool – słuchacze o to zabiegają jak nigdy dotąd, rzygając cukierkowością i zbyt przesadną wulgarnością.
Kim jest Kamka
Kamka, czyli Kamila Podziewska to 20-latka pochodząca z Suwałk, która obecnie mieszka w Warszawie. Swoje numery publikuje od 1.5 roku, chociaż pierwsze teksty zaczęła pisać już w szkole podstawowej. W ostatnim czasie publikuje coraz więcej muzyki i nie boi się eksperymentować z różnymi gatunkami. Raperka może liczyć na wsparcie mamy, siostry, ojczyma i babci. Z tatą nie utrzymuje kontaktu.
Łączy rap z wojskiem
Kamila od lat interesuje się wojskowością. To studentka Akademii Sztuk Wojennych. Przez ostatnie dwa lata służy w Wojskach Obrony Terytorialnej: wyjeżdża na granice, poligony i ćwiczenia.
Felieton
Sentino spadł Truemanowi jak z nieba. Uwiarygadnia scamy – felieton
„Udawany milioner, największy pozer i scamer”.

Trueman został menagerem Sentino, pomógł wydać mu książkę, wypuścili razem płytę i przy jego medialności promuje swoje biznesy. Co najważniejsze – Sentino uwiarygadnia je, a ten może docierać do nowej grupy docelowej, którą łatwo scamować.
Trueman to postać pozująca na milionera, która uchodzi za płynnie poruszającego się po biznesach internetowych i kryptowalutowych. Za każdą z jego działalności ciągnie się jednak potężny smród, a na największych forach o zarabianiu w sieci jest określany przez użytkowników jako scamer, czyli oszust.
Sprzedawca ebooków
Początkowo internetowa działalność Truemana opierała się na tworzeniu filmów na temat innych twórców. Szybko jednak przeszedł do sprzedaży własnych ebooków. W 2020 roku ukazał się „Milioner 2021”. W ebooku obiecywał jak zarabiać setki złotych dziennie na afiliacji kont bankowych. Osoby, które dały się namówić na zakup magicznej wiedzy Truemana, twierdzą, że poradniki finansowego influencera to same ogólniki i oczywistości. Wszystko, co znajduje się w jego książkach, znajdziemy na pierwszym lepszym kanale o finansach.
I tak np. promowany przez niego projekt kryptowalutowy ScanDeFi okazał się być pump and dumpem, czyli oszustwem finansowym, który polega na sztucznym podbijaniu cen aktywów (w przypadku Truemana, cenę podbijały jego kontakty z influencerami), żeby potem na górce szybko je sprzedać, zostawiając innych inwestorów z bezwartościowymi udziałami. Na kryptowalucie zarobił oczywiście tylko Trueman, a straciły osoby, które mu uwierzyły, że zarobią. Z przekazów medialnych wiemy, że wzbogacił się na tym o ok. 180 tys. zł.
Punktem zwrotnym w jego karierze było podjęcie współpracy z Amadeuszem Ferrarim, który był idealnym uwiarygodnieniem działalności Truemana w sieci. Dzięki niemu mógł docierać do nowej grupy odbiorców i pomnażać na niej swój majątek. Jak sam mówił, w wieku 20 lat miał na koncie podobno 4 mln zł. Prowadził też rzekomo 12 firm. Jego nazwiska próżno jednak było szukać w KRS czy CEIDG, a jedyną działalność jaką miał, była ta otworzona w 2022 roku.

„Oscamował tyle ludzi. Łapią się na to dzieciaki”
Wśród społeczności skupionej wokół zarabiania w Internecie Trueman jest spalony, mając opinię scamera, z którym nie warto wchodzić w żadną współpracę.
„Ten gość opiera się tylko na farmazonach. Łapią się na to dzieciaki, które myślą, że jak kupią ebooka to będą robić kasę jak ich idole z Internetu. Tu nie ma żadnej wartości.”
„Gościu przecież tyle ludzi oscamował, czy to na fake krypto, bukmacherka czy kij wie co jeszcze. Tak jak wszystko inne, zapewne jego aktualna działalność opiera się na wyłudzeniu jak największej kasy i rozpoczęcie kolejnego „biznesu”.”

Sentino – uwiarygadniacz
Co więc można zrobić w sytuacji, kiedy branża nie chce mieć z tobą nic wspólnego? Poszukać odbiorców w innej, robiąc biznes na tych, którzy cię jeszcze nie znają i próbować założyć własną społeczność. Pomóc w tym może ten, który ma już wierną grupę fanów, czyli w tym przypadku Sentino.
Obecnie Trueman działa jako menager Sentino. Pomógł wydać mu książkę, razem również wydali płytę „BNP”. Współpraca z raperem otworzyła mu nowe możliwości i dotarcie do całkiem innej grupy odbiorców i to liczonej w setkach tysięcy. Bazując na stałej grupie słuchaczy Sentino i jego muzyki, Trueman chce spieniężyć swoją współpracę z raperem kolejnym biznesem – BNP.Global. To społeczność, która ma zrzeszać „scammerów, finesserów oraz hustlerów”.

Sentino wydaje się być do tego idealną postacią, która od lat polaryzuje środowisko rapowe, ale ma też zaufane grono fanów. Panowie zaczęli właśnie promować nowy biznes, oczywiście pokazując jak bardzo są zarobieni, bo nic nie działa tak na wyobraźnię, jak kupno bransoletki za 20 tys. zł czy okularów za 5 tys. zł

– Idziemy jeszcze po najdroższą torbę, która jest w Louis Vuitton dostępna, która jest w cenie samochodu polskiego rapera – mówi Sentino w pierwszym vlogu reklamowym, którego zadaniem jest napędzić jak największą ilość osób do zakupu dostępu do nowej platformy Truemana.
Niestety, po komentarzach widać, że współpraca Treumana z Sentino jest strzałem w dziesiątkę. Tylko nieliczni dopatrują się w ich biznesie czegoś niepokojącego. Dodatkowo jakiś czas temu pojawiła się informacja o pogodzeniu się Sentino z Malikiem i ich spotkaniu w Paryżu, do czego miał doprowadzić sam Trueman. Czy szef GM2L będzie kolejną osobą, która ma uwiarygadniać szemrane biznesy, czas pokaże.

-
News3 dni temu
Wujek o sprzedaży książek na ulicy: „Dowiedziałem się, że to totalny upadek”
-
News4 dni temu
Jongmenowi anulowali paszport. Chcą ściągnąć rapera z Dubaju
-
News2 dni temu
Szpaku odbiera Popkillera za Young Multiego i mówi o Fagacie
-
News3 dni temu
O.S.T.R. nie odwoła swojego festiwalu mimo żałoby narodowej
-
News3 dni temu
Mata ujawnił, dlaczego McDonald’s się od niego odciął
-
News2 dni temu
Mata chce iść do wojska
-
News5 dni temu
Sarius i Juras pokazali się z rodzinami
-
News4 dni temu
Prezydent ogłosił żałobę narodową. Co z koncertami KęKę, Ostrego i Young Leosi?