Recenzja
RECENZJA 2: Mezo – ”Krajobraz po Bitwie”

Od czasów swojego legalnego debiutu, który miał miejsce ponad dekadę temu, Mezo nie przestaje wzbudzać dużych emocji, głównie negatywnych, związanych nieodłącznie z tym, że zapoczątkował on modę na hip-hopolo – lekki muzycznie i spłycony lirycznie nurt rapu, który zatruwał stacje telewizyjne i radiowe przez całych kilka lat. Mezo z biegiem czasu staczał się powoli w stronę znienawidzonej komercji, i nawet jego ostatni album stricte rapowy – ''Herezje'', które ukazały się w 2009 roku i trzymały niezły poziom – nie były w stanie w oczach większości odbiorców odkupić jego win. Chociaż więc powszechnie wiadomo, że należy go nienawidzić, gardzić nim, że plugawienie go na forach dyskusyjnych i w rozmowach ze znajomymi jest w dobrym tonie, ja jednak zabierając się do odsłuchu nowego jego dzieła postanowiłem może nie tyle nawet wybaczyć, co zapomnieć mu wszystko, co do tej pory spłodził, jakby pozwolić mu zacząć od czystej kartki, oraz od czystego bitu. Wrzuciłem więc na luz, założyłem słuchawki, i dałem się zabrać w podróż w nieznane.
Mezo od samego początku swojej legalnej działalności muzycznej dawał się poznać jako gość, który potrafi zaskoczyć świetnym doborem rymów i ciekawym, a przy tym pozytywnym spojrzeniem na świat. Używał przy tym niewielkiej ilości przekleństw, co w słuchaczach budziło mieszane uczucia – dla jednych jego muzyka brzmiała przez to zbyt grzecznie, a dla innych stanowiła świetną alternatywę wobec rapu przepełnionego wulgaryzmami, nieodłącznie wiążącymi się z ciężkimi, negatywnymi emocjami. W moim odczuciu taka postawa twórcza nie miała – przynajmniej na początku – żadnego związku z autocenzurą, bowiem wyrażanie niezadowolenia również mu się zdarzało. Raper chciał po prostu wyrażać gniew w sposób bardziej cywilizowany, inteligentny, zamiast rzucać pospolitymi ''kurwami'' wolał wyrazić ładunek emocjonalny tkwiący w tym słowie estetyczniej. Osobiście doceniałem i doceniam takie podejście do tworzenia z jego strony – nigdy jego teksty nie wydawały mi się pozbawione ikry i wyjałowione z charakteru z uwagi na brak przekleństw; jeśli już, to ze względu na ilość miłosnej paplaniny, której na ''Krajobrazie po Bitwie'' niestety jest pełno. Wulgaryzmów nadal nie uświadczymy w jakiejś większej ilości – Mezo nadaj nawija kulturalnie, i to mi się podoba. Chętnie jednak usłyszałbym go podejmującego z tą manierą liryczną tematy głębsze, a tych brak. Na swoim albumie Raper wypowiada jednak czasami wersy i słowa, których pozazdrościć mogłoby mu wielu rodzimych MC's. Czy popowa brzmieniowo przystępność płyty jest w stanie podważyć ich wartość? Nie. Uwielbiam go, kiedy śpiewająco, na złość internetowym napinaczom wymawia słowo ''Hejt'', kiedy podpitym głosem twierdzi, że ''Zna osobiście Jacka Daniels'a'', kiedy chwyta za serce mówiąc, że ''Kochać innych można nawet w piekle'', czy wreszcie kiedy nawija w remixie ''Życie Jest Piękne'': ''Widziałem na własne oczy pola śmierci w Kambodży/Można zwątpić czy kierował tym jakiś plan Boży/Dziś stoi tylko pomnik, a w nim nagie czaszki/Symbole zła – jak las w Katyniu i brama w Auschwitz/Niepojęte jakie demony budzi wojna/Nadzieja w człowieczeństwo spalona w krematoriach''. Mezo refleksyjny, nastawiony na dzielenie się szczerymi przemyśleniami z resztą świata jest dużo wartościowszy niż ten, który rzucił się w wir przebojowości. Warto także odnotować, że raz na jakiś czas w warstwie tekstowej albumu padają wersy stanowiące odniesienia do jego malowniczego tytułu, bardzo subtelnie, chociaż równie zgrabnie, ukazując i spajając jego koncept.
W każdym z utworów na albumie, z dwoma tylko wyjątkami, ktoś udziela się gościnnie, co jest bardzo irytującym zabiegiem, bowiem nawet gorliwy fan rapu Meza stwierdzi, że jest go za mało na jego własnej płycie. Ledwie raper rozgrzeje gardło, ledwie rozpędzi się na podkładzie, a już ster przejmuje jego pasażer, i z reguły zbacza na muzyczne manowce, pędzi na popowe zatracenie. Czuć po prostu, że gospodarz nie miał zwyczajnie siły na zwiększenie swego wkładu w pracę nad albumem, oraz że chciał sprawić, by ten miał jak największy potencjał komercyjny. Niestety, doszło zdecydowanie do przedobrzenia. Album jest bardzo chaotyczny z uwagi właśnie na ilość ludzi, która przyłożyła rękę do jego powstania. Tabun wokalistek (z których część stanowiła zespół rapera w programie ''Bitwa na Głosy'', do którego to show zresztą tytuł albumu nawiązuje) nie przekonuje mnie niemal zupełnie, chociaż w kilku przypadkach współpraca z tymi okazała się niczego sobie (''Co Poszło Dobrze'', ''Giełda Uczuć''). Wokalista Soulowy John James, z którym Mezo nagrał na album aż 3 numery, również nie zyskał mojej sympatii. Ciekawym, i fajnym akcentem było jednak usłyszenie Donia rapującego w kawałku ''Pijemy-żyjemy'' – raper pokazał, że jest w niezłej formie. Po pierwszym odsłuchu albumu ciężko jest powiedzieć, kto jest tutaj dodatkiem do kogo – Mezo do gości, czy oni do Meza?
Lubię głos Meza, i podziwiam jego flow niezmiennie od czasów ''Mezokracji'' do dzisiaj; tutaj jednak nie dane jest odbiorcy usłyszeć rapera nawijającego większych partii tekstu. Nie dane było mu rozwinąć skrzydeł, i wcale nie dla tego nawet, że przestrzenie na albumie w postaci bitów nie pozwalają mu na to, bo wierze, że Lajner mógłby zgrabnie nawinąć pod wszystko. ''Krajobraz Po Bitwie'' jest po prostu albumem w założeniu już popowym, i rap został w nim zepchnięty na drugi plan, żeby dzieło wyszło tak, jak zaplanował sobie to jego gospodarz, i już. Pierwsze skrzypce miał grać i gra śpiew, ot co.
Muzyka na ''Krajobrazie Po Bitwie'' również nie przekonała mnie do siebie. Pełno w niej przebojowości, ale z reguły najniższych lotów. Wszystko zrobione w myśl zasady: ''Ma bujać, lecieć w radiu, sprzedać się''. Przynajmniej jednak mną, w większości przypadków, nie rusza zupełnie, pieniędzy na album również bym nie wydał, choćbym doszedł kiedyś w swoim życiu do punktu, kiedy z tymi nie będę miał co robić, chyba, że idąc za przykładem TDF-a zacznę kolekcjonować rapowy chłam w wydaniu fizycznym. Typowo rapowego brzmienia jest tu oczywiście jak na lekarstwo, ale warto je sprawdzić chociażby z czystej ciekawości.
Mało który kawałek na ''Krajobrazie po Bitwie'' ujął mnie na tyle, bym odsłuchał go kilkunastokrotnie z własnej, nieprzymuszonej recenzenckim obowiązkiem woli, jednak i takie rodzynki na albumie się znalazły. Zabawa flow oraz refren w relaksującym, chociaż opowiadającym o trudnych dla rapera sprawach kawałku ''Święty Spokój'' ma w sobie niepodważalny urok, tak samo przebojowość arcy melodyjnego kawałka ''Co Poszło Dobrze'' oraz ''Muzyka, Sport, Motywacja'' za sprawą typowo rapowej konwencji, w której bardzo chciałem usłyszeć Meza ponownie. Ten ostatni numer pokazuje, że raper wciąż potrafi sprostać wyzwaniu jakim jest nagranie rapowego tracku.
Nie sposób nie zatrzymać się na chwilę w tym momencie, by zastanowić się nad drogą, jaką Mezo przeszedł od nagrania z Owalem klasycznego już utworu ''Pełen Pokus'', na którym krytykował muzyków, którzy sprzedali się, co potem spotkało także jego. Przypomnijmy sobie linijki tekstu, którymi szafował raper: ''Gdy z każdą dobą za ustępstwa zarabiałeś konkret/Byłeś kontent, Karta z coraz wyższym kontem/Kątem oka spoglądałem jak popadasz w przeciętność /Złudną, tłumacząc, że to tylko gorące rapowe [gówno]/Główną zasadą przestała być niezależność/Gdy Ci przypominałem o tym, wpadałeś we wściekłość/Rozpętało się piekło, pękło jakieś ogniwo/Utraciłeś prawdziwość, chciwość zwyciężyła''. Treść podniosła i inspirująca, forma zachwycająca, ale wersy te nie opisują nikogo tak dobrze, jak samego ich autora, który zamiast eksploatować swój niewątpliwy talent do nawijania, przeszedł na stronę komercji. Gdyby tego nie zrobił to wierzę, że dzisiaj mógłby być jednym z najlepszych graczy w rodzimym mainstreamie. Bo raper już w czasach ''Mezokracji'' stanowił ścisłą czołówkę najlepszych technicznie MC's w naszym kraju.
Cokolwiek by więc nie powiedzieć na temat Poznaniaka, jest on MC zdolnym, posiadającym dobry warsztat techniczny, porządne flow oraz wiele ciekawego do powiedzenia. Nie wiem tylko, czy rzeczywiście nie ma w tej muzyce żadnego udawania, żadnej kreacji – czy jest tak, że Mezo nie obawia się robić muzyki takiej, jaką czuje, na przekór wszystkim i wszystkiemu, co przy oporze z jakim spotyka się na co dzień byłoby wielkim poświęceniem z jego strony, i to poświęceniem raczej nie tylko dla pieniędzy, czy też nie tyle czuje ją, co po prostu chce opracować jak najlepiej sprzedający się produkt. Stare ludowe porzekadło głosi, że co jest do wszystkiego, jest do niczego, i niestety dość mocno pasuje ono do ''Krajobrazu po Bitwie''. Dodać trzeba, że śpiewu na albumie jest więcej niż rapu, w związku z czym album nie ma raczej szans przypaść do gustu przeciętnemu pasjonatowi nawijek, ale jest w stanie urzec zwolenników lekkiej muzyki, spragnionych rapu w wersji light, nie wymagającego zbytniego zaangażowania umysłowego czy emocjonalnego. To pop, ale chwilami na naprawdę niezłym poziomie; w miarę skuteczna odtrutka po ciężkich rapowych numerach dawkowanych sobie na co dzień. Można, a nawet wypada sobie przesłuchać, by odetchnąć od chłonięcia szkodliwych serwowanych przez ''prawilnych'' MC's frazesów o nienawiści do policji, gloryfikowaniem przez nich używek psychoaktywnych, gardzeniu systemem. Ja, jako słuchacz gustujący w rapie oraz fan Meza z okresu ''Mezokracji'' prawdopodobnie skończę swoją przygodę z płytą już po trzecim recenzenckim odsłuchu, wracając później do zaledwie pojedyńczych numerów. Ale na nową, stricte rapową płytę Meza czekam sobie, a co. Chociaż szanse na nią nikłe, a jeśli nawet się ukaże i będzie trzymała poziom, to zawistni i tak będą nienawidzić i nikt ich nie przekona ani do jej wartości, ani do oddzielenia Lajnera romansującego z muzyką popularną od tego czysto rapowego. A szkoda. Ocena: 2/6.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Recenzja
Fazi & Mei „Delirium”: osobisty przekaz, bez wymyślania rapu na nowo – recenzja
Czy duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin?

Ustalmy to już na samym początku. ”Delirium” to nie jest album, który ma kogokolwiek przekonać do twórczości Faziego lub Mei. Ten materiał momentami zdaje się nawet mieć zupełnie odwrotny cel. I mnie to wcale nie dziwi. Krzysztof debiutował prawie 30 lat temu i nikomu nic udowadniać nie musi. Może natomiast nadal tworzyć muzykę, do jakiej przyzwyczaił już swoich odbiorców, urozmaicając jej format o duet z Mei. Dzisiaj pochylimy się nad tym materiałem.
“To już nie muzyka, którą pokochałem
Nieziemskie geny i do tego talent
Jestem poetą z milionem wad
Nieraz się porzygałem od waszych dobrych rad”
Pierwsze, a zarazem podstawowe pytanie jakie powinniśmy sobie tutaj zadać to… czy ten duet ma w ogóle sens? Zanim to rozstrzygniemy, przyjrzyjmy się samemu projektowi. „Delirium” to materiał bliższy formatowi EPki. Zawiera zaledwie sześć numerów, z czego aż pięć w akompaniamencie śpiewu Zdziarki. Co do warstwy lirycznej – teksty poruszają tematy introspekcji, rozliczeń z przeszłością oraz trudnych emocji, typowo już dla tego duetu. Przekaz jest osobisty, wręcz konfesyjny. Fazi nie wymyśla tutaj rapu na nowo i prezentuje raczej swój charakterystyczny, szorstki styl. Mei natomiast dostarcza nam większej melodyjności tworząc między muzykami wyraźny kontrast. I w takiej konfiguracji, duet ten ma i ręce i nogi. Gdyby ci artyści próbowali mierzyć się z mikrofonem w stricte tym samym stylu, zapewne ponieśliby porażkę.
I wchodzę w social media, by znów to zobaczyć
Jak wielki uśmiech skrywa poziom Twej rozpaczy
Beznadziejna pustka rozrywa Cię od środka
Gdy nie możesz sprostać, goniąc wirtualną postać
Choć nie pozornie, „Delirium” to materiał, który już zapisał się na kartach historii polskiego rapu. W jaki sposób? Poprzez utwór „Wirtualna postać” z gościnnym udziałem Liroya. Bo to właśnie wraz z jego publikacją zakończył się pierwszy beef w polskim rapie. Trochę historii dla kontekstu. Konflikt między Panami rozpoczął się w 1995 roku poprzez premierę „Antyliroya”. Co najważniejsze w kontekście tej recenzji, spór ten oficjalnie nigdy nie został wyjaśniony. Aż do “Delirium”. Z perspektywy kultury Hip-Hopu w Polsce, to nadwyraz ważne wydarzenie. W pewnych czasach równie niewyobrażalne jak zgoda Peji i Tedego. A jednak do tego doszło. A pozostając już w temacie rapowych featureingów, na płycie udzielił się także wyżej wymieniony Rychu, Pih i Dono.
Spektakl trwa, każdy gra, ten, co ma
Ukrywając twarz za tym, co podpowie świat
„Delirium” to projekt, który jest właśnie tym, czego po nim się spodziewacie. Nie zawiera fikołków, skoków w dal i innych akrobacji artystycznych. Jest za to muzyka – surowa, dynamiczna, emocjonalna. Duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin. A było nim przygotowanie płyty, na której nie będą siebie nawzajem tłamsić lub zagłuszać. Drugim egzaminem będzie odbiór słuchaczy. Wynik tego testu pozostawiam do waszej opinii.
Recenzja
Biografia Sentino „Tatuażyk” – przedpremierowa recenzja
„Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.

Przeczytałem autobiograficzną książkę Sentino… i dzisiaj Wam o niej opowiem.
Ustalmy to jednak na samym początku. Ja nie wierzyłem, że to wydanie kiedykolwiek ujrzy światło dzienne. Brałem ten projekt pod uwagę równie poważnie co szlugi Alvarezy, napój Midas, wódkę Tatuażyk, high-endową markę Sicarios Culture z dresami po 200 euro i całą rzeszę innych pomysłów na komercjalizację postaci Sentino. Jaka była więc szansa na powodzenie tego projektu? A jednak fizyczny egzemplarz biografii Sentence trafił w końcu do mojej ręki. Prosto z drukarni, prosto z rąk Truemana na Złotej 44, prosto do czytelników portalu GlamRap, aby jako pierwsi dowiedzieli się co skrywa w sobie “Tatuażyk”.
Technicznie jest to wywiad rzeka. Sentino naprowadzany pytaniami swojego rozmówcy opowiada o tym, co, gdzie, kiedy, z kim zrobił. Przez większość książki idą oni całkiem chronologicznie, aby pod koniec już stricte wyrywkowo rozwijać najbardziej intrygujące kwestie. Sebastian zaczyna swój wywód od bardzo szczegółowego omówienia swojego dzieciństwa i aspektów, które ukształtowały go jako człowieka. To właśnie tutaj pierwszy raz publicznie opowiada on więcej o swojej rodzinie i wychowaniu. Uważni słuchacze Alvareza od razu wyłapią fragmenty pasujące treścią do konkretnych zwrotek w twórczości rapera. Pojawiają się też tematy nigdzie wcześniej nie poruszane. Dowiecie się z tej lektury między innymi szczegółów pierwszego stosunku seksualnego Sentino oraz rozstania jego rodziców.
Po omówieniu młodzieńczych lat zaczyna się kwestia buntu, która towarzyszy nam do samego końca lektury. Sebastian zdaje się postacią niezmiennie idącą na przekór otaczającym go standardom. Dotknięty specyficznymi sytuacjami za młodu, emigrując z kraju do kraju, nauczył się żyć w niezmiernie specyficzny sposób. I ten lifestyle towarzyszy mu od 16 roku życia, aż po dziś dzień. Tylko że on go nie wybrał a mimowolnie zaczął w nim funkcjonować. Chociaż ewidentnie Sentence przechodzi przez różne etapy życia, które ta książka umiejętnie dzieli kolejnymi rozdziałami, to wciąż pozostaje on tą samą osobą. Zresztą tyczy się to również jego wyglądu. I tutaj pojawia się bardzo ważna kwestia. Bo ogromną zaletą “Tatuażyka” są zawarte w nim materiały z prywatnych zbiorów rodziny Sentino. Fotografie, rysunki, skany rękopisów, które to razem z kodami QR (stanowiącymi odnośniki do konkretnych utworów muzycznych) stały się fenomenalnym uzupełnieniem książki. To w pewien sposób nadało biografii charakteru i bardziej urzeczywistnionego zarysu.
Mam też parę dotkliwych uwag co do “Tatuażyka”. Po omówieniu dzieciństwa zaczyna się istny fabularny rollercoaster. Niektóre lata życia naszego bohatera zawarte są w paru zdaniach. Sentence nie raz stawia w losowym momencie zdecydowaną kropkę, odmawiając kontynuowania danego tematu. Rzecz jasna wynika to z dotkliwości wspomnień do jakich musi on na potrzebę wywiadu wracać. Nie dziwi więc wzmianka o butelce alkoholu towarzyszącej Sentino w trakcie rozmowy. Jednak te urywane kwestie szkodzą książce jako biografii. Ostatecznie “Tatuażyk” to 220 stron tekstu, napisanego bardzo dużą czcionką, wraz z wielkimi odstępami między akapitami. Lektura na jeden wieczór. A szkoda, bo potencjał był tu zdecydowanie na dłuższe dzieło. Brakuje mi też uwzględnienia wielu postaci. Rozmówca dopytuje się co prawda o różne nazwiska ze świata showbiznesu, jak Malik, Mata, Diho, Kaz Bałagane, TPS i Paluch, jednak to stanowczo za mało. Wiele osób jak chociażby Raff Smirnoff zostało niestety pominiętych. A no i jeszcze jedna rzecz, wielokrotnie pojawia się błąd zapisu liczbowego. Zamiast 40 tysięcy mamy “40 000 tysięcy”. To powinna akurat korekta wyłapać.
Wbrew pozorom nie jest to wesoła lektura pełna pięknych opowieści na temat kradzieży małp z Gibraltaru i rzucaniu talerzami w restauracjach z latynoskimi kobietami u boku. Dużo w niej bólu i walki o lepsze dzisiaj, bo „jutro” zdaje się dla Sebastiana mniej ciekawe niż obecna chwila. Sentino z pewnością prezentuje się w „Tatuażyku” jako jedna z najciekawszych person w polskim przemyśle muzycznym jednak nie zawsze w ten sposób, w jaki sam by sobie życzył. Zawód poczują także czytelnicy ciekawi historii Sentence z “ulicy”, nad czym w posłowiu ubolewa sam autor książki. Nadal nie wiemy co wiązało tego polsko-niemieckiego rapera z Hellsami. Zawarta prywata raczej usatysfakcjonuje fanów, chcących, chociaż troszkę lepiej poznać swojego idola. Słowem podsumowania tego tekstu niech będzie poniższy cytat z posłowia, z którym to Was zostawię.
”W jego otoczeniu od zawsze był brak jakiejkolwiek osoby, której mógłby zaufać. W koło tylko k*rwy i gangsterzy. Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.
Recenzja
Sapi Tha King „Wado Loco”: Odklejenia korposzczura – recenzja
Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart.

Każda recenzja wymaga ode mnie przynajmniej kilkukrotnego przesłuchania ocenianego materiału. Nieraz kilkunastokrotnego. W międzyczasie sporządzam notatki i spisuję luźne myśli. Naturalnie rzecz biorąc, pierwszy odsłuch daje mi ich najwięcej. Chociaż najbardziej wnikliwe obserwacje przychodzą dopiero z kolejnymi godzinami. No i tak sobie spoglądam na moje notatki po czterech pierwszych numerach „Wado Loco”: Seplenienie, gubienie rytmu, udawanie, że potrafi śpiewać + problemy z tempem i tonacją. Wiem już, że to będzie uciążliwa recenzja. Przed wami debiutant. Sapi Tha King.
“Jebać stare baby, jebać stare baby, jebać stare baby.
U u a a po co dzwoniłaś na psy, kurwa?”
Może Sapi ma problemy z prawie każdym aspektem muzycznym, ale za to porywa głęboką liryką. Nie no, żartuję. Jest taki numer jak „Zamknij ryj”, w którym Sapi zapewnia, że żadne komentarze go nie bolą. Totalnie nie obchodzą. Żadne. Dlatego pełen emocji nagrywa numer, gdzie obraża osoby, którym nie podoba się jego muzyka. Rzuca przy tym pełną gamą obelg i wyzwisk. Skoro tak bardzo ma to w poważaniu to, z jakiego powodu tak sfrustrowany o tym nagrywa? Pytanie retoryczne, wszyscy znamy odpowiedź. Jednak najbardziej mnie zaintrygowały wspomnienia z pracy w korporacji IT. Na przykład w kawałku „Baba z HR” nasz bohater recenzji żali się, że chcieli go zwolnić za przychodzenie pijanym do pracy. Poważnie. Dziwi się on też temu, że na spotkaniach integracyjnych ludzie pozwalają sobie na zabawę, a w zakładzie pracy to już niezbyt. Innym razem pojawia się temat wyzysku i pracy na czarno. To akurat są tematy z kategorii poważnych. Jednak budowanie wokół siebie otoczki korposzczura z ilością odklejeń na poziomie Malika Montany, zupełnie rujnuje sens podejmowania takiej problematyki.
“I k*rwa teraz siedzisz taki sfrustrowany, że my mamy takie durne wersy.
K*rwa nie masz roboty, siedzisz u matki.
Jedyne co jej dorzucasz to k*rwa pranie do pralki.
Ty j*bana parówo, śmieciu. Jesteś nikim”
Techniką Sapi też nie grzeszy. Wiele rymów jest do przewidzenia, jeszcze zanim padną z ust rapera. Zupełna amatorszczyzna. A są jakieś plusy albumu „Wado Loco”? Znajdą się. Utwór „Królowa manipulacji” porusza arcy ważny temat współczesnych relacji w geocentrycznym świecie. Wiecie – mężczyzna zły, kobieta dobra. Nigdy na odwrót. Jakbyście czytali Onet i w jakimś kosmicznym otępieniu stwierdzili, że jego pseudoredaktorzy mogą mówić z sensem. To właśnie o takiej nowoczesnej patologii traktuje ten numer. Z kilometra też czuć od Sapiego mocne przywiązanie do miejsca wychowania. Wplątywanie swojego pochodzenia między wersami, zawsze jest mile widziane w rapie. Nie można też raperowi odmówić charyzmy, która to konsekwentnie buduje autentyczność wokół jego persony. O i jeszcze dwa słowa. Kubi Producent. Bo to on podjął się wyprodukowania wszystkich bitów na ten album. Świetna robota. Gościnne zwrotki położyli natomiast Fukaj i Kizo. No i tutaj chciałbym zwrócić uwagę na tego pierwszego pana. Chłopak, który jest moim zdaniem autorem najgorszego albumu wydanego nakładem SBM Label, nagrał zaskakująco porządną zwrotkę. Prawdopodobnie najlepszą w swojej dotychczasowej karierze. Jeszcze może coś z niego być. Kibicuję.
„Robiłem strony internetowe, configi portów i także grafiki
I cały czas darłeś mordę, straszyłeś brakiem pensji, zamiast zachęcić
Myślałeś, że mając monopol w tym mieście, możesz swoich podwładnych tępić
Chuj ci do mordy, ty stary chamie, jeśli teraz dziwko to słyszysz”
Poziom polskiego rapu leży. Rok 2023 jest wyjątkowo felerny pod tym kątem. Popularność takich person jak Sapi Tha King jest jedynie tego smutnym potwierdzeniem. Gdzie jest biuro ochrony rapu, kiedy jest naprawdę potrzebne? Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart. Szczerze, to z coraz większym zaniepokojeniem obserwuję takie ekscesy. Mam spore obawy przed tym, aby takie albumy miały być codziennością na scenie. To nie jest żaden performens wychodzący przed szereg. To wymizerowany produkt. Jednak nie skreślałbym jeszcze Sapiego. Tha King pomimo tego, że aktualnie kuleje w tworzeniu muzyki — przynajmniej próbuje iść własną drogą. W przyszłości mu to zapewne zaowocuje. Ale patrząc na “Wado Loco”… to zdecydowanie w tej dalszej przyszłości.
“Byłaś największą brudaską, jaką poznałem
Stawałem na końcu chuja, a w zamian chuja dostałem
Tyle razy myślałem, że sam odwiedzę Ostrawę
I pojadę na kurwy, jeszcze przed karnawałem”
Ps: A myślałem, że po „Kici Meow” Reto i Leosi już nic gorszego nie usłyszę.
Ocena płyty Sapi Tha King „Wado Loco”:
Tracklista
- Nawet jeśli nie wyjdzie mi z rapem
- Jestem młody
- To wszystko dała mi branża IT
- 10K20K
- 200km/h (Unreleased)
- Baba z HR (Unreleased)
- Terabajt
- Mimo że dzwonisz
- Zamknij ryj (Unreleased)
- Chcę mi się pić (Unreleased)
- Królowa Manipulacji
- Pytasz mnie czy zaufam? (Unreleased)
- Służbistka
Recenzja
Chivas „młody say10”: tylko hity – recenzja
W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby pięć lat i z trzy wydane albumy.

Znacie to uczucie, kiedy polski rap was pozytywnie zaskakuje? Ja też niezbyt. Natomiast każdy taki eksces warty jest naszej uwagi. Z tego właśnie powodu spotykamy się dzisiaj w ramach recenzji albumu Chivasa. Fakt, rzadko kiedy tak z góry narzucam moje odczucia przy pisaniu opinii o danym krążku. “Młody say10” jednak jest dla mnie zupełnym przełomem w postrzeganiu postaci jego autora. Stąd recenzja być może nacechowana będzie moją sympatią już od początku, taki wyjątek.
Wyjdę sobie na dwór, bo mieszkam sam
Spotkam kogoś, kto mnie słucha i kojarzy twarz
Jest podobna do Jezusa, to trochę pojebane
Bo nie jestem jego fanem, ale fajnie, gdyby był
Chivasowi nigdy nie można było odmówić zdolności stricte wokalnych. Niestety obrany przez niego styl, zdawał się nie do końca przemyślany czy opanowany przez samego artystę. Tak jak doskonale rozumiałem fenomen podopiecznego Szpaka przy okazji debiutu, daleko mi było do propsowania “nauczyłem się przeklinać”. Co się zmieniło? W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby z trzy longplaye. “Młody say10” pozbawiony jest chaosu, pomimo dużej dynamiki. Muzyk bezbłędnie lawiruje klimatami popu, rocka, punka i rapu, nie dając nawet na sekundę odlecieć myślami odbiorcy. Materiał płynie, jakby był zaledwie jednym utworem. Dawno nie spotkałem się z taką spójnością.
I się zastanawiam cały czas, czy jej kupić gaz?
Czy ona mnie kocha, czy chce się tylko pieprzyć?
I tak cały czas, czy jej kupić gaz?
“Młody say10” zawiera jedenaście pozycji na trackliście, a co za tym idzie album trwa jedynie 26 minut. Bez gościnnych wokali. Jednak wbrew pozorom, płyta nie pozostawia po sobie odczucia niedosytu. Dlaczego? Materiał skrojony został na miarę z każdej strony. Z pewnością pomocnym w tym aspekcie był fakt, że za wyprodukowanie wszystkich bitów odpowiedzialny jest sam Chivas. Dalej. Podopieczny Szpaka rapuje o emocjach jakie spotyka przy dobitnie życiowych sytuacjach. Bez wyniosłości. Bez bawienia się w wieszcza. Przebijają się przede wszystkim negatywne myśli, nie raz wypowiedziane w sposób bardzo prosty. Nie doszukiwałbym się jednak legendarnie złożonych zwrotek. Co więcej, ten album wcale taki nie musi taki być, aby pozostać wybitnym dziełem. Poprzez odpowiednią zmianę tempa i akcentu, utwory pozostają prawidłowo skonstruowane bez zmuszania się do pisania wersów pod stałą liczbę sylab.
Moja pierwsza dziewczyna udawała, że ma raka
Dawno temu, no i wcale nie umarła
To nie jest gatunek rapu jaki będę sobie słuchał w wolnym czasie. Jednak docenić muszę jakim ewenementem na naszej scenie jest “młody10”. To świerzość jakiej nie podrobisz. Styl wykreowany przez Chivasa jest unikalny w polskich realiach i pozostawia po sobie wrażenie jeszcze sporego potencjału do wydobycia. Przyjemnie mi jest jeszcze czasem się zaskoczyć słuchając polskiego rapu.
Przez siedem lat adorowałem głupią szmulę
Nie chodzi o D–, ani K–, ani Zuzię, ta pierwsza to zrozumie
A w sumie szczerze niezbyt chciałem gadać o tej drugiej
(Czemu? Czemu?) To ta od raka
Ocena płyty Chivas „młody say10”: 9.3/10
Tracklista
- anyżowe żelki
- narcyz
- koleżanko mojej byłej
- drzewko
- to ostatni raz gdy jadę nad bałtyk
- miałem kolegę bartka
- kupić jej gaz czy torebkę?
- jesteś najlepszy/najlepsza
- mam chyba za drogie auto
- prevka na płytę może (młody say10)
Recenzja
DeNekstBest „Młyn”: Czarny koń – recenzja
W pełni wykorzystany potencjał przyjętego formatu krążka.

Denekstbest odżyło. Poczynając od kontynuacji mixtapeu z 2016 roku, przez fenomenalny debiut Szymona_C i opus magnum w twórczości Sebastiana Fabijańskiego. Ku mojemu zaskoczeniu, chwilę po tych premierach pojawia się już kolejny projekt pod szyldem DNB. “Młyn” to album nagrany w całości podczas pięciodniowej sesji zrealizowanej na wspólnym wyjeździe artystów związanych z wytwórnią. Koncept równie banalny, co wszystkim dobrze w ostatnich latach znany. Zobaczmy co z tego się narodziło.
Kiedyś się jak zombie kręciliśmy po blokach wkoło
Kilka lat minęło, coś tam się udało paru ziomom
Chłop mnie podał na psach, po pół roku odwołał zeznania
Płakała mama, kiedy pocztą przychodziły wezwania
Domeną takich projektów jest spektakularny luz i porywające linie melodyczne. Odcięci od codziennych bodźców, a tym samym niewychodzący z melanżu artyści płodzą najefektywniejsze bengery. Gorzej już niestety z samą liryką przez nich prezentowaną. Stąd nie jestem zbytnim entuzjastą takiego formatu. Przy czym ekipa DeNekstBest okazuje się wyjątkiem potwierdzającym powyższą regułę. “Młyn” porywa nie tylko świetnymi top line’nami, a również nadzwyczajną błyskotliwością muzyków. Podopieczni VNMa wraz z nim samym, zadbali o to, aby każdy pojedynczy numer posiadał określony zamysł. Coś więcej niż “impreza i używki” oraz “używki i impreza”. To właśnie ta pomysłowość stanowi największą zaletę “Młynu” jednocześnie wyróżniając go na tle konkurencji.
Zostanie wilczy bilet nam
Nie chce został nawet chwilę sam
Za to na chodniku wylewam
Nie wierzę w 21 gram
Udział w zamieszaniu wzięli: VNM, Fontam, Szymon_C, Gverilla, K-Leah, Toster, Veri, Emil Blef, Niko oraz Tomson. Bity wyprodukowali dla nich DrySkull, PMBTZ, Janga oraz SurfAir’a. Pojawiły się również scratche od Dj’a Chederac’a. W tym zespole przygotowali nam łączenie dwanaście utworów, oddając w nasze ręce ponad czterdzieści minut muzyki. Dominuje pozytywny vibe i letni klimat, chociaż pojawiają się bardziej sentymentalne fragmenty. Daleko im jednak do HuczuHucza, ewidentnie artystom z DNB udzielił się letni klimat. A co do naszych bohaterów, widać po nich liczne próby wygimnastykowania wokalu. Raz wychodzące lepiej, raz gorzej. Z pewnością jednak nie pozwalają takimi działaniami na nudę w trakcie odsłuchu. To też dla nich idealne miejsce na takie ekscesy, gdzie nie zostaną tak surowo ocenieni, jak na typowych studyjnych longplayach.
Po co pierdolić, jeśli chuja się znasz
Boli mnie fakt poziom rozprawy
to superexpress czy fakt jak w tabloidzie
Chętnie wyczyściłbym ci pamięć tak jak w androidzie
Od czasu “Molzy” to najlepszy wyjazdowy materiał jaki słyszałem. Masa luzu i przyjemnych linii melodycznych spotkała się tutaj z myślącymi głowami, które potrafiły przełożyć swoją narrację w spójną całość. Artyści wykorzystali do cna potencjał przyjętego formatu, dodając do niego swoje autorskie aspekty. Przyznam, jestem miło zaskoczony. To przecież może być rok DeNekstBestu. Czyżby czarny koń 2022 roku?
Miałem ją robić od przodu
ale miała na tył napęd
cały czas gonimy za tym trapem
Ocena płyty DeNekstBest „Młyn”
Tracklista
- Krzywe miny prod. Janga, Szymon_C (1 SINGIEL)
- Nie robimy kroku w tył prod. PMBTZ (4 SINGIEL)
- Wrak prod. Dryskull, Tomson, Gverilla (5 SINGIEL)
- Andromeda prod. Janga (3 SINGIEL)
- Mam dość prod. Dryskull (2 SINGIEL)
- Cool story bro prod. SurfAir
- Trap Skoda prod. PMBTZ (6 SINGIEL)
- Odmienne prod. Dryskull
- Żyć jak chce prod. Dryskull
- Mamo nie krzycz plz prod. Dryskull
- Las prod. Niko
-
News2 dni temu
Wujek o sprzedaży książek na ulicy: „Dowiedziałem się, że to totalny upadek”
-
News4 dni temu
Jongmenowi anulowali paszport. Chcą ściągnąć rapera z Dubaju
-
News1 dzień temu
Szpaku odbiera Popkillera za Young Multiego i mówi o Fagacie
-
News3 dni temu
O.S.T.R. nie odwoła swojego festiwalu mimo żałoby narodowej
-
News2 dni temu
Mata ujawnił, dlaczego McDonald’s się od niego odciął
-
News1 dzień temu
Mata chce iść do wojska
-
News4 dni temu
Sarius i Juras pokazali się z rodzinami
-
News3 dni temu
Prezydent ogłosił żałobę narodową. Co z koncertami KęKę, Ostrego i Young Leosi?