Recenzja
RECENZJA: Eminem – ”The Marshall Mathers LP 2”

Za napisanie recenzji ostatniego albumu Eminema chciałem zabrać się już wcześniej, ale trudno było napisać na gorąco coś sensownego o sequelu klasycznej pozycji sprzed ponad dekady, zestawić rzetelnie jeden album z drugim. Od momentu ukazania się ostatniego albumu króla rapu (tak, tak!) minęło zaledwie kilka miesięcy, które chociaż nie stanowią szczególnie długiego okresu czasu, dały mi już na tyle jasne pojęcie o nim, bym zdecydował się zabrać głos.
Już otwierający album klimatyczny utwór pt. ''Bad Guy'' stanowi kontynuację piosenki ''Stan'' promującej ''The Marshall Mathers LP'' – piosenki stanowiącej fikcyjną opowieść o obsesyjnym fanie rapera, który w celu zwrócenia na siebie jego uwagi morduje swoją ciężarną dziewczynę i popełnia samobójstwo. Zarapowany jest z perspektywy brata tragicznie zmarłego bohatera poprzedniego hitu, który po latach życia w cieniu tragedii rodzinnej decyduje się na pozbawienie życia obwinianego o nią rapera. Z emocjonujących wywodów Mitchela, bo takie imię nosi chłopak, wyłania się fascynujący i wyraźny portret psychologiczny młodego, niezrównoważonego emocjonalnie człowieka, absolutnie sfiksowanego na punkcie pomszczenia śmierci bliskiej osoby. Nawija: ''Myślałeś, że minęło zbyt dużo czasu i już zapomniałem? Zapomnij o tym!/To ty doprowadziłeś do ruiny moją rodzinę/Oczekujesz, że pogodziłem się z jego stratą?/Chcesz żebym udawał, że nigdy nie istniał?/Może już odszedł, ale nie zapomnę o nim nigdy/Mimo że już dawno go nie ma na naszych zdjęciach''. Wyrównawszy swoje rachunki z raperem, chłopak przemawia jako ucieleśnione zło konieczne, stając w obronie wszystkich skrzywdzonych przez Eminema w ciągu jego życia ludzi: ''Weź łyka wody, lecz ja będę tą tabletką/Która będzie zbyt wyszczerbiona, by ją połknąć/Jestem tymi gnębicielami, których nienawidzisz/Ty też stałeś się jednym z nich, po tym jak masakrowałeś każdego geja/Jestem też każdą kobietą, którą zraniłeś''. Wciągnięcie się w opowieść nie wymaga od słuchacza wysiłku woli, nadzwyczajnego skupienia, a wręcz przeciwnie – jest ona na tyle porywająca, że sama automatycznie nastraja jego atencję na rejestry wymagające wychwycenia wszystkich niuansów fabularnych. Odbiorca utworu staje się jakby niemym świadkiem tragedii w niej przedstawionej, co jest dość upiornym i bardzo ekscytującym doświadczeniem.
''The Marshall Mathers LP'' był albumem przesyconym rozliczeniami z przeszłością rapera oraz bliskimi mu ludźmi z którymi łączyły go skomplikowane relacje – matką, ojcem oraz byłą żoną Kim. Rozrachunki te były przeprowadzane przez rapera bardzo ofensywnie, bez poszanowania prywatności oraz godności drugiej strony konfliktu, wręcz na tyle ostro, że można powiedzieć z czystym sumieniem, iż padły one ich ofiarą. W tytułowym dla poprzedniego albumu utworze wprost nazwał swoją matkę ''pieprzoną dziwką'', kontynuując szerzej temat jej osoby oraz ciężkiego dzieciństwa które przeszedł w związku z jej zaniedbaniami w singlowym utworze ''Cleanin Out My Closet'' z albumu ''Eminem Show'' wydanego rok później. Niespodziewanie dla chyba wszystkich swoich fanów, na recenzowanym albumie raper zmienił o 180 stopni podejście do tej, jak mawia porzekadło, pierwszej kobiety w swoim życiu. W utworze ''Headlights'', Eminem – uwaga – przeprasza swoją matkę za wcześniejsze obrażanie jej w piosenkach, i opisuje wspomnienia trudnego dzieciństwa już z perspektywy dojrzałego mężczyzny świadomego faktu, że ludzie częściej są TYLKO, a nie AŻ ludźmi. Taka muzyczna próba zainicjowania pojednania się po latach waśni, jakżeby inaczej, chwyta za serce i stanowi inspirujące tło dla własnych introspekcji, nie przestając być przy tym muzyką doskonałą samą w sobie.
Antykobiece utwory, jak i pojedyńcze tego rodzaju wersy były jednymi z najbardziej charakterystycznych (i kontrowersyjnych) z zawartych na ''The Marshall Mathers LP''. Raper nie tylko obrażał swoją matkę, popowe gwiazdki, byłą żonę, Kim, ale wręcz wszystkie przedstawicielki płci pięknej, w utworze ''Kill You'' snując makabryczne fantazje na temat zabijania ich, okaleczania, gwałcenia, poniżania. Tak ekstremalne natężenie spaczonej, seksualnej przemocy wobec kobiet, uprzedmiotawiania ich na sequelu albumu wprawdzie nie występuje, ale i tutaj pojawia się utwór pełen agresywnych emocji opowiadający o relacjach damsko męskich, zawodach związanych z relacjami z kobietami, żywionych do nich przez rapera sprzecznych uczuć. Zatytułowany jest ''So Much Better'', traktuje o złowrogim podejściu rapera do kobiety, która złamała mu serce. Eminem opowiada o kolejnych fazach radzenia sobie po męsku z byciem porzuconym: ''Wracam do moich kurw do jebania/Z zupełnie nową nienawiścią do blondynek, że to niby odchylenie?/Nienawidzę całego tego kurestwa tak samo, kochanie, daj spokój''. Dalej nawija już nieco spokojniej: ''Bo kobieta złamała mi ser-ce, tak, powiedziałem ser-ce/Bo złamała mi je na dwie częś-ci i wyrzuciła do śmie-ci/Kim ty myślisz że jesteś, ździro?/Sądzę, że najwyższy czas dla mnie, bym otrzepał kurz/I podniósł się z dywanu''. Końcowe wersy utworu są zaś śmiertelnie jadowite, i zdradzają, że intencją w której pisał utwór było doprowadzenie do zgonu swej niegdysiejszej wybranki serca: ''Mam 99 problemów, i ta dziwka jest niejednym/Jest każdym z 99 z nich, potrzebuję pistoletu maszynowego, by się ich pozbyć/Mam nadzieję, że usłyszysz tą piosenkę/Zaznasz stanu przedzawałowego, dostaniesz ataku serca/I po prostu padniesz trupem, a ja urządzę potem pierdoloną imprezę''. Taki muzyczny zamach na życie niewiernej kobiety dokonany przez genialnego rapera brzmi rewelacyjnie, także z uwagi na perfekcyjnie dobrany do tekstu, dramatyczny podkład muzyczny. Eminem w takim wydaniu brzmi znakomicie, i szkoda bardzo, że można go usłyszeć w nim na niewielu utworach składających się na album.
Z bardzo mieszanymi komentarzami słuchaczy rapu spotkał się singlowy utwór ''The Monster'' z Rihanną. Odbiorcy zarzucali raperowi próbę powielenia schematu znanego z hitowego kawałka ''Love The Way You Lie'' nagranego z wokalistką na jego poprzedni album, ''Recovery''. Są to kalekie kalumnie, bowiem raper z Detroit podszedł do współpracy dużo bardziej ambitnie niż poprzednim razem, i napisał utwór traktujący nie o miłości, a o stawianiu czoła samemu sobie, swej wymykającej się łatwo spod kontroli, drugiej, pławiącej się gdzieś w otchłani podświadomości mrocznej stronie. Melodyjny refren, dynamiczny, najeżony rozmaitymi przejściami podkład, oraz emocjonujące wokale duetu stanowią o tym, że ''The Monster'' jest perfekcyjnym materiałem na przebój. To utwór, który niczym genialne dziecko od samego poczęcia skazany jest na sukces. Nie ma zresztą nic złego w serwowaniu słuchaczowi tego, co ma się do powiedzenia w sposób przystępny, uniwersalny, jeśli tylko zachowuje się przy tym wysoki poziom. Dodam, zupełnie naturalnie bez taniej prowokacji, że w moim odczuciu pomiędzy duetem panuje tak wyczuwalna chemia na płaszczyźnie muzycznej, że z wielką przyjemnością usłyszałbym ich wspólną EP-kę.
Flow rapera z Detroit jest absolutnie bezbłędne, nie jestem także w stanie zarzucić niczego jego śpiewanym wokalizacjom, natomiast chwilami drażni silnie zbyt agresywne wypowiadanie przez niego wersów, w szczególności w utworze ''Rhyme or Reason''. Prawdopodobnie zabieg taki miał na celu większe zabarwienie emocjonalnie utworu, jednak zdecydowanie doszło do przedobrzenia. Kwestią sporną natomiast jest, czy na dobre wyszła albumowi ilość damskich wokali, które chociaż sugestywne i nastrojowe, pojawiają się aż w 6 z 15 piosenek na albumie (dla porównania – ''The Marshall Mathers LP'' w tylko 2, a w krytykowanym za komercyjny ton ''Recovery'' – w 5), przez co brzmieć może dla niektórych nazbyt popowo. Osobiście, zważywszy jednak na to, jak wiele rapowanych wersów pada w poszczególnych utworach (Eminem nie bawi się w 16-sto wersowe zwrotki), nie widzę w tym wady.
Od strony produkcji mamy do czynienia z wieloma sławami w tej materii, żeby wymienić chociażby Ricka Rubina (odpowiedzialnego m. in. za zachwycające, oldschoolowe brzmienie singlowego ''Berzerk''), Frequency (szlagierowy ''The Monster''), DJ Khalil z którym współpracę Eminem rozpoczął ze znakomitym skutkiem na swoim poprzednim albumie ''Recovery'' (tutaj odpowiedzialny za ''Survival''), podobnie jak z Emile Haynie, producentem muzycznym stojącym za sukcesem zamieszczonych na albumie intymnych, nastrojowych utworów ''Legacy'' i ''Headlights''. Sam Eminem również przyłożył rękę do aż 7 utworów, nie znajdziemy tutaj jednak akcentów od Dr. Dre, mającego bardzo duży wkład w warstwę muzyczną klasycznego ''The Marshall Mathers LP''. Większość z bitmajstrów których efekty pracy możemy podziwiać na albumie wykonała kawał świetnej roboty – podkłady brzmią bardzo zróżnicowanie, odstają od siebie przyjemnie pod względem nastroju, czy zastosowanych w nich rozwiązań (tu i ówdzie sample, gdzie indziej – elektronika, czy gitarowe riffy z pazurem), ale trafiły się także słabsze dokonania, jak chociażby pozbawiony uderzenia ''Asshole'' popełniony przez Alex Da Kid czy ''Evil Twin'' spod ręki duetu producenckiego Sid Roams, które to utwory są w moim odczuciu jednocześnie zdecydowanie najsłabszymi punktami albumu.
Teksty utworów na albumie różnią się od siebie znacznie tematyką. W kawałku ''Rhyme or Reason'' raper opowiada o swojej nienawiści do ojca, w ''Legacy'' snuje retrospekcje dotyczące swego trudnego dzieciństwa, pełnego niepowodzeń dorastania oraz odosobnienia, w zabawnym ''So Far'' opisuje słodko-kwaśne perypetie których przysparza mu rozpoznawalność, w głównie śpiewanym ''Stronger Than I Was'' opowiada z punktu widzenia swojej byłej żony, Kim, o ich burzliwym związku. ''Rap God'' to popis jego oszałamiających umiejętności liryczno wokalnych, zaś nagrany wraz z Kendrickiem Lamarem (jedyny MC pojawiający się gościnnie na albumie) ''Love Game'' traktuje o relacjach damsko męskich z dużą dozą niewybrednego humoru. ''Berzerk'' to kunsztowny banger, zdecydowanie nie mający sobie podobnych w dotychczasowym dorobku muzycznym Eminema, ''Survival'' stanowi utwór motywujący do działania, a ''Brainless'' złowieszczo przypomina o drzemiącej w raperze grozie… Tylko z obowiązku napomknę, że
w każdym z tracków Eminem wyrzuca z siebie ruzgocące kanonady słów rymujących się ze sobą na wielu poziomach, dewastując podkłady. Jego technika rymowania słów stanowić powinna wzór dla wszystkich twórców muzyki rap chcących eksploatować ten gatunek muzyczny jakościowo jak najlepiej.
Nie śmiem stawiać rzeczonego albumu na równi z jego diamentowym prequelem sprzed ponad dekady już choćby z racji niebywałego wprost do niego sentymentu, zaryzykować mogę jednak śmiało stwierdzeniem, że jest w moim odczuciu zdecydowanie zbyt łagodny lirycznie na jego pełnoprawną, drugą część, i z tego już powodu powinien zostać zatytułowany raczej ''The Eminem Show 2''. Albumem jestem zachwycony, kilka z zawartych w nim utworów zamieściłbym nawet na swojej prywatnej liście ulubionych 25 piosenek rapera, ale nadanie mu tytułu nawiązującego do wspomnianego klasyka stanowi raczej chwyt marketingowy. Warstwa tekstowa albumu (muzyczna również, chociaż w znacznie mniejszej ilości) zawiera odniesienia do niego, które z całą pewnością zaznajomieni z nim słuchacze wyłapią z uśmiechem na twarzy, nawiązuje do niego treścią kilku piosenek, ale jest to stanowczo za mało by pretendował on do jego następcy. Ocena: 4/6
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Recenzja
Fazi & Mei „Delirium”: osobisty przekaz, bez wymyślania rapu na nowo – recenzja
Czy duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin?

Ustalmy to już na samym początku. ”Delirium” to nie jest album, który ma kogokolwiek przekonać do twórczości Faziego lub Mei. Ten materiał momentami zdaje się nawet mieć zupełnie odwrotny cel. I mnie to wcale nie dziwi. Krzysztof debiutował prawie 30 lat temu i nikomu nic udowadniać nie musi. Może natomiast nadal tworzyć muzykę, do jakiej przyzwyczaił już swoich odbiorców, urozmaicając jej format o duet z Mei. Dzisiaj pochylimy się nad tym materiałem.
“To już nie muzyka, którą pokochałem
Nieziemskie geny i do tego talent
Jestem poetą z milionem wad
Nieraz się porzygałem od waszych dobrych rad”
Pierwsze, a zarazem podstawowe pytanie jakie powinniśmy sobie tutaj zadać to… czy ten duet ma w ogóle sens? Zanim to rozstrzygniemy, przyjrzyjmy się samemu projektowi. „Delirium” to materiał bliższy formatowi EPki. Zawiera zaledwie sześć numerów, z czego aż pięć w akompaniamencie śpiewu Zdziarki. Co do warstwy lirycznej – teksty poruszają tematy introspekcji, rozliczeń z przeszłością oraz trudnych emocji, typowo już dla tego duetu. Przekaz jest osobisty, wręcz konfesyjny. Fazi nie wymyśla tutaj rapu na nowo i prezentuje raczej swój charakterystyczny, szorstki styl. Mei natomiast dostarcza nam większej melodyjności tworząc między muzykami wyraźny kontrast. I w takiej konfiguracji, duet ten ma i ręce i nogi. Gdyby ci artyści próbowali mierzyć się z mikrofonem w stricte tym samym stylu, zapewne ponieśliby porażkę.
I wchodzę w social media, by znów to zobaczyć
Jak wielki uśmiech skrywa poziom Twej rozpaczy
Beznadziejna pustka rozrywa Cię od środka
Gdy nie możesz sprostać, goniąc wirtualną postać
Choć nie pozornie, „Delirium” to materiał, który już zapisał się na kartach historii polskiego rapu. W jaki sposób? Poprzez utwór „Wirtualna postać” z gościnnym udziałem Liroya. Bo to właśnie wraz z jego publikacją zakończył się pierwszy beef w polskim rapie. Trochę historii dla kontekstu. Konflikt między Panami rozpoczął się w 1995 roku poprzez premierę „Antyliroya”. Co najważniejsze w kontekście tej recenzji, spór ten oficjalnie nigdy nie został wyjaśniony. Aż do “Delirium”. Z perspektywy kultury Hip-Hopu w Polsce, to nadwyraz ważne wydarzenie. W pewnych czasach równie niewyobrażalne jak zgoda Peji i Tedego. A jednak do tego doszło. A pozostając już w temacie rapowych featureingów, na płycie udzielił się także wyżej wymieniony Rychu, Pih i Dono.
Spektakl trwa, każdy gra, ten, co ma
Ukrywając twarz za tym, co podpowie świat
„Delirium” to projekt, który jest właśnie tym, czego po nim się spodziewacie. Nie zawiera fikołków, skoków w dal i innych akrobacji artystycznych. Jest za to muzyka – surowa, dynamiczna, emocjonalna. Duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin. A było nim przygotowanie płyty, na której nie będą siebie nawzajem tłamsić lub zagłuszać. Drugim egzaminem będzie odbiór słuchaczy. Wynik tego testu pozostawiam do waszej opinii.
Recenzja
Biografia Sentino „Tatuażyk” – przedpremierowa recenzja
„Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.

Przeczytałem autobiograficzną książkę Sentino… i dzisiaj Wam o niej opowiem.
Ustalmy to jednak na samym początku. Ja nie wierzyłem, że to wydanie kiedykolwiek ujrzy światło dzienne. Brałem ten projekt pod uwagę równie poważnie co szlugi Alvarezy, napój Midas, wódkę Tatuażyk, high-endową markę Sicarios Culture z dresami po 200 euro i całą rzeszę innych pomysłów na komercjalizację postaci Sentino. Jaka była więc szansa na powodzenie tego projektu? A jednak fizyczny egzemplarz biografii Sentence trafił w końcu do mojej ręki. Prosto z drukarni, prosto z rąk Truemana na Złotej 44, prosto do czytelników portalu GlamRap, aby jako pierwsi dowiedzieli się co skrywa w sobie “Tatuażyk”.
Technicznie jest to wywiad rzeka. Sentino naprowadzany pytaniami swojego rozmówcy opowiada o tym, co, gdzie, kiedy, z kim zrobił. Przez większość książki idą oni całkiem chronologicznie, aby pod koniec już stricte wyrywkowo rozwijać najbardziej intrygujące kwestie. Sebastian zaczyna swój wywód od bardzo szczegółowego omówienia swojego dzieciństwa i aspektów, które ukształtowały go jako człowieka. To właśnie tutaj pierwszy raz publicznie opowiada on więcej o swojej rodzinie i wychowaniu. Uważni słuchacze Alvareza od razu wyłapią fragmenty pasujące treścią do konkretnych zwrotek w twórczości rapera. Pojawiają się też tematy nigdzie wcześniej nie poruszane. Dowiecie się z tej lektury między innymi szczegółów pierwszego stosunku seksualnego Sentino oraz rozstania jego rodziców.
Po omówieniu młodzieńczych lat zaczyna się kwestia buntu, która towarzyszy nam do samego końca lektury. Sebastian zdaje się postacią niezmiennie idącą na przekór otaczającym go standardom. Dotknięty specyficznymi sytuacjami za młodu, emigrując z kraju do kraju, nauczył się żyć w niezmiernie specyficzny sposób. I ten lifestyle towarzyszy mu od 16 roku życia, aż po dziś dzień. Tylko że on go nie wybrał a mimowolnie zaczął w nim funkcjonować. Chociaż ewidentnie Sentence przechodzi przez różne etapy życia, które ta książka umiejętnie dzieli kolejnymi rozdziałami, to wciąż pozostaje on tą samą osobą. Zresztą tyczy się to również jego wyglądu. I tutaj pojawia się bardzo ważna kwestia. Bo ogromną zaletą “Tatuażyka” są zawarte w nim materiały z prywatnych zbiorów rodziny Sentino. Fotografie, rysunki, skany rękopisów, które to razem z kodami QR (stanowiącymi odnośniki do konkretnych utworów muzycznych) stały się fenomenalnym uzupełnieniem książki. To w pewien sposób nadało biografii charakteru i bardziej urzeczywistnionego zarysu.
Mam też parę dotkliwych uwag co do “Tatuażyka”. Po omówieniu dzieciństwa zaczyna się istny fabularny rollercoaster. Niektóre lata życia naszego bohatera zawarte są w paru zdaniach. Sentence nie raz stawia w losowym momencie zdecydowaną kropkę, odmawiając kontynuowania danego tematu. Rzecz jasna wynika to z dotkliwości wspomnień do jakich musi on na potrzebę wywiadu wracać. Nie dziwi więc wzmianka o butelce alkoholu towarzyszącej Sentino w trakcie rozmowy. Jednak te urywane kwestie szkodzą książce jako biografii. Ostatecznie “Tatuażyk” to 220 stron tekstu, napisanego bardzo dużą czcionką, wraz z wielkimi odstępami między akapitami. Lektura na jeden wieczór. A szkoda, bo potencjał był tu zdecydowanie na dłuższe dzieło. Brakuje mi też uwzględnienia wielu postaci. Rozmówca dopytuje się co prawda o różne nazwiska ze świata showbiznesu, jak Malik, Mata, Diho, Kaz Bałagane, TPS i Paluch, jednak to stanowczo za mało. Wiele osób jak chociażby Raff Smirnoff zostało niestety pominiętych. A no i jeszcze jedna rzecz, wielokrotnie pojawia się błąd zapisu liczbowego. Zamiast 40 tysięcy mamy “40 000 tysięcy”. To powinna akurat korekta wyłapać.
Wbrew pozorom nie jest to wesoła lektura pełna pięknych opowieści na temat kradzieży małp z Gibraltaru i rzucaniu talerzami w restauracjach z latynoskimi kobietami u boku. Dużo w niej bólu i walki o lepsze dzisiaj, bo „jutro” zdaje się dla Sebastiana mniej ciekawe niż obecna chwila. Sentino z pewnością prezentuje się w „Tatuażyku” jako jedna z najciekawszych person w polskim przemyśle muzycznym jednak nie zawsze w ten sposób, w jaki sam by sobie życzył. Zawód poczują także czytelnicy ciekawi historii Sentence z “ulicy”, nad czym w posłowiu ubolewa sam autor książki. Nadal nie wiemy co wiązało tego polsko-niemieckiego rapera z Hellsami. Zawarta prywata raczej usatysfakcjonuje fanów, chcących, chociaż troszkę lepiej poznać swojego idola. Słowem podsumowania tego tekstu niech będzie poniższy cytat z posłowia, z którym to Was zostawię.
”W jego otoczeniu od zawsze był brak jakiejkolwiek osoby, której mógłby zaufać. W koło tylko k*rwy i gangsterzy. Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.
Recenzja
Sapi Tha King „Wado Loco”: Odklejenia korposzczura – recenzja
Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart.

Każda recenzja wymaga ode mnie przynajmniej kilkukrotnego przesłuchania ocenianego materiału. Nieraz kilkunastokrotnego. W międzyczasie sporządzam notatki i spisuję luźne myśli. Naturalnie rzecz biorąc, pierwszy odsłuch daje mi ich najwięcej. Chociaż najbardziej wnikliwe obserwacje przychodzą dopiero z kolejnymi godzinami. No i tak sobie spoglądam na moje notatki po czterech pierwszych numerach „Wado Loco”: Seplenienie, gubienie rytmu, udawanie, że potrafi śpiewać + problemy z tempem i tonacją. Wiem już, że to będzie uciążliwa recenzja. Przed wami debiutant. Sapi Tha King.
“Jebać stare baby, jebać stare baby, jebać stare baby.
U u a a po co dzwoniłaś na psy, kurwa?”
Może Sapi ma problemy z prawie każdym aspektem muzycznym, ale za to porywa głęboką liryką. Nie no, żartuję. Jest taki numer jak „Zamknij ryj”, w którym Sapi zapewnia, że żadne komentarze go nie bolą. Totalnie nie obchodzą. Żadne. Dlatego pełen emocji nagrywa numer, gdzie obraża osoby, którym nie podoba się jego muzyka. Rzuca przy tym pełną gamą obelg i wyzwisk. Skoro tak bardzo ma to w poważaniu to, z jakiego powodu tak sfrustrowany o tym nagrywa? Pytanie retoryczne, wszyscy znamy odpowiedź. Jednak najbardziej mnie zaintrygowały wspomnienia z pracy w korporacji IT. Na przykład w kawałku „Baba z HR” nasz bohater recenzji żali się, że chcieli go zwolnić za przychodzenie pijanym do pracy. Poważnie. Dziwi się on też temu, że na spotkaniach integracyjnych ludzie pozwalają sobie na zabawę, a w zakładzie pracy to już niezbyt. Innym razem pojawia się temat wyzysku i pracy na czarno. To akurat są tematy z kategorii poważnych. Jednak budowanie wokół siebie otoczki korposzczura z ilością odklejeń na poziomie Malika Montany, zupełnie rujnuje sens podejmowania takiej problematyki.
“I k*rwa teraz siedzisz taki sfrustrowany, że my mamy takie durne wersy.
K*rwa nie masz roboty, siedzisz u matki.
Jedyne co jej dorzucasz to k*rwa pranie do pralki.
Ty j*bana parówo, śmieciu. Jesteś nikim”
Techniką Sapi też nie grzeszy. Wiele rymów jest do przewidzenia, jeszcze zanim padną z ust rapera. Zupełna amatorszczyzna. A są jakieś plusy albumu „Wado Loco”? Znajdą się. Utwór „Królowa manipulacji” porusza arcy ważny temat współczesnych relacji w geocentrycznym świecie. Wiecie – mężczyzna zły, kobieta dobra. Nigdy na odwrót. Jakbyście czytali Onet i w jakimś kosmicznym otępieniu stwierdzili, że jego pseudoredaktorzy mogą mówić z sensem. To właśnie o takiej nowoczesnej patologii traktuje ten numer. Z kilometra też czuć od Sapiego mocne przywiązanie do miejsca wychowania. Wplątywanie swojego pochodzenia między wersami, zawsze jest mile widziane w rapie. Nie można też raperowi odmówić charyzmy, która to konsekwentnie buduje autentyczność wokół jego persony. O i jeszcze dwa słowa. Kubi Producent. Bo to on podjął się wyprodukowania wszystkich bitów na ten album. Świetna robota. Gościnne zwrotki położyli natomiast Fukaj i Kizo. No i tutaj chciałbym zwrócić uwagę na tego pierwszego pana. Chłopak, który jest moim zdaniem autorem najgorszego albumu wydanego nakładem SBM Label, nagrał zaskakująco porządną zwrotkę. Prawdopodobnie najlepszą w swojej dotychczasowej karierze. Jeszcze może coś z niego być. Kibicuję.
„Robiłem strony internetowe, configi portów i także grafiki
I cały czas darłeś mordę, straszyłeś brakiem pensji, zamiast zachęcić
Myślałeś, że mając monopol w tym mieście, możesz swoich podwładnych tępić
Chuj ci do mordy, ty stary chamie, jeśli teraz dziwko to słyszysz”
Poziom polskiego rapu leży. Rok 2023 jest wyjątkowo felerny pod tym kątem. Popularność takich person jak Sapi Tha King jest jedynie tego smutnym potwierdzeniem. Gdzie jest biuro ochrony rapu, kiedy jest naprawdę potrzebne? Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart. Szczerze, to z coraz większym zaniepokojeniem obserwuję takie ekscesy. Mam spore obawy przed tym, aby takie albumy miały być codziennością na scenie. To nie jest żaden performens wychodzący przed szereg. To wymizerowany produkt. Jednak nie skreślałbym jeszcze Sapiego. Tha King pomimo tego, że aktualnie kuleje w tworzeniu muzyki — przynajmniej próbuje iść własną drogą. W przyszłości mu to zapewne zaowocuje. Ale patrząc na “Wado Loco”… to zdecydowanie w tej dalszej przyszłości.
“Byłaś największą brudaską, jaką poznałem
Stawałem na końcu chuja, a w zamian chuja dostałem
Tyle razy myślałem, że sam odwiedzę Ostrawę
I pojadę na kurwy, jeszcze przed karnawałem”
Ps: A myślałem, że po „Kici Meow” Reto i Leosi już nic gorszego nie usłyszę.
Ocena płyty Sapi Tha King „Wado Loco”:
Tracklista
- Nawet jeśli nie wyjdzie mi z rapem
- Jestem młody
- To wszystko dała mi branża IT
- 10K20K
- 200km/h (Unreleased)
- Baba z HR (Unreleased)
- Terabajt
- Mimo że dzwonisz
- Zamknij ryj (Unreleased)
- Chcę mi się pić (Unreleased)
- Królowa Manipulacji
- Pytasz mnie czy zaufam? (Unreleased)
- Służbistka
Recenzja
Chivas „młody say10”: tylko hity – recenzja
W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby pięć lat i z trzy wydane albumy.

Znacie to uczucie, kiedy polski rap was pozytywnie zaskakuje? Ja też niezbyt. Natomiast każdy taki eksces warty jest naszej uwagi. Z tego właśnie powodu spotykamy się dzisiaj w ramach recenzji albumu Chivasa. Fakt, rzadko kiedy tak z góry narzucam moje odczucia przy pisaniu opinii o danym krążku. “Młody say10” jednak jest dla mnie zupełnym przełomem w postrzeganiu postaci jego autora. Stąd recenzja być może nacechowana będzie moją sympatią już od początku, taki wyjątek.
Wyjdę sobie na dwór, bo mieszkam sam
Spotkam kogoś, kto mnie słucha i kojarzy twarz
Jest podobna do Jezusa, to trochę pojebane
Bo nie jestem jego fanem, ale fajnie, gdyby był
Chivasowi nigdy nie można było odmówić zdolności stricte wokalnych. Niestety obrany przez niego styl, zdawał się nie do końca przemyślany czy opanowany przez samego artystę. Tak jak doskonale rozumiałem fenomen podopiecznego Szpaka przy okazji debiutu, daleko mi było do propsowania “nauczyłem się przeklinać”. Co się zmieniło? W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby z trzy longplaye. “Młody say10” pozbawiony jest chaosu, pomimo dużej dynamiki. Muzyk bezbłędnie lawiruje klimatami popu, rocka, punka i rapu, nie dając nawet na sekundę odlecieć myślami odbiorcy. Materiał płynie, jakby był zaledwie jednym utworem. Dawno nie spotkałem się z taką spójnością.
I się zastanawiam cały czas, czy jej kupić gaz?
Czy ona mnie kocha, czy chce się tylko pieprzyć?
I tak cały czas, czy jej kupić gaz?
“Młody say10” zawiera jedenaście pozycji na trackliście, a co za tym idzie album trwa jedynie 26 minut. Bez gościnnych wokali. Jednak wbrew pozorom, płyta nie pozostawia po sobie odczucia niedosytu. Dlaczego? Materiał skrojony został na miarę z każdej strony. Z pewnością pomocnym w tym aspekcie był fakt, że za wyprodukowanie wszystkich bitów odpowiedzialny jest sam Chivas. Dalej. Podopieczny Szpaka rapuje o emocjach jakie spotyka przy dobitnie życiowych sytuacjach. Bez wyniosłości. Bez bawienia się w wieszcza. Przebijają się przede wszystkim negatywne myśli, nie raz wypowiedziane w sposób bardzo prosty. Nie doszukiwałbym się jednak legendarnie złożonych zwrotek. Co więcej, ten album wcale taki nie musi taki być, aby pozostać wybitnym dziełem. Poprzez odpowiednią zmianę tempa i akcentu, utwory pozostają prawidłowo skonstruowane bez zmuszania się do pisania wersów pod stałą liczbę sylab.
Moja pierwsza dziewczyna udawała, że ma raka
Dawno temu, no i wcale nie umarła
To nie jest gatunek rapu jaki będę sobie słuchał w wolnym czasie. Jednak docenić muszę jakim ewenementem na naszej scenie jest “młody10”. To świerzość jakiej nie podrobisz. Styl wykreowany przez Chivasa jest unikalny w polskich realiach i pozostawia po sobie wrażenie jeszcze sporego potencjału do wydobycia. Przyjemnie mi jest jeszcze czasem się zaskoczyć słuchając polskiego rapu.
Przez siedem lat adorowałem głupią szmulę
Nie chodzi o D–, ani K–, ani Zuzię, ta pierwsza to zrozumie
A w sumie szczerze niezbyt chciałem gadać o tej drugiej
(Czemu? Czemu?) To ta od raka
Ocena płyty Chivas „młody say10”: 9.3/10
Tracklista
- anyżowe żelki
- narcyz
- koleżanko mojej byłej
- drzewko
- to ostatni raz gdy jadę nad bałtyk
- miałem kolegę bartka
- kupić jej gaz czy torebkę?
- jesteś najlepszy/najlepsza
- mam chyba za drogie auto
- prevka na płytę może (młody say10)
Recenzja
DeNekstBest „Młyn”: Czarny koń – recenzja
W pełni wykorzystany potencjał przyjętego formatu krążka.

Denekstbest odżyło. Poczynając od kontynuacji mixtapeu z 2016 roku, przez fenomenalny debiut Szymona_C i opus magnum w twórczości Sebastiana Fabijańskiego. Ku mojemu zaskoczeniu, chwilę po tych premierach pojawia się już kolejny projekt pod szyldem DNB. “Młyn” to album nagrany w całości podczas pięciodniowej sesji zrealizowanej na wspólnym wyjeździe artystów związanych z wytwórnią. Koncept równie banalny, co wszystkim dobrze w ostatnich latach znany. Zobaczmy co z tego się narodziło.
Kiedyś się jak zombie kręciliśmy po blokach wkoło
Kilka lat minęło, coś tam się udało paru ziomom
Chłop mnie podał na psach, po pół roku odwołał zeznania
Płakała mama, kiedy pocztą przychodziły wezwania
Domeną takich projektów jest spektakularny luz i porywające linie melodyczne. Odcięci od codziennych bodźców, a tym samym niewychodzący z melanżu artyści płodzą najefektywniejsze bengery. Gorzej już niestety z samą liryką przez nich prezentowaną. Stąd nie jestem zbytnim entuzjastą takiego formatu. Przy czym ekipa DeNekstBest okazuje się wyjątkiem potwierdzającym powyższą regułę. “Młyn” porywa nie tylko świetnymi top line’nami, a również nadzwyczajną błyskotliwością muzyków. Podopieczni VNMa wraz z nim samym, zadbali o to, aby każdy pojedynczy numer posiadał określony zamysł. Coś więcej niż “impreza i używki” oraz “używki i impreza”. To właśnie ta pomysłowość stanowi największą zaletę “Młynu” jednocześnie wyróżniając go na tle konkurencji.
Zostanie wilczy bilet nam
Nie chce został nawet chwilę sam
Za to na chodniku wylewam
Nie wierzę w 21 gram
Udział w zamieszaniu wzięli: VNM, Fontam, Szymon_C, Gverilla, K-Leah, Toster, Veri, Emil Blef, Niko oraz Tomson. Bity wyprodukowali dla nich DrySkull, PMBTZ, Janga oraz SurfAir’a. Pojawiły się również scratche od Dj’a Chederac’a. W tym zespole przygotowali nam łączenie dwanaście utworów, oddając w nasze ręce ponad czterdzieści minut muzyki. Dominuje pozytywny vibe i letni klimat, chociaż pojawiają się bardziej sentymentalne fragmenty. Daleko im jednak do HuczuHucza, ewidentnie artystom z DNB udzielił się letni klimat. A co do naszych bohaterów, widać po nich liczne próby wygimnastykowania wokalu. Raz wychodzące lepiej, raz gorzej. Z pewnością jednak nie pozwalają takimi działaniami na nudę w trakcie odsłuchu. To też dla nich idealne miejsce na takie ekscesy, gdzie nie zostaną tak surowo ocenieni, jak na typowych studyjnych longplayach.
Po co pierdolić, jeśli chuja się znasz
Boli mnie fakt poziom rozprawy
to superexpress czy fakt jak w tabloidzie
Chętnie wyczyściłbym ci pamięć tak jak w androidzie
Od czasu “Molzy” to najlepszy wyjazdowy materiał jaki słyszałem. Masa luzu i przyjemnych linii melodycznych spotkała się tutaj z myślącymi głowami, które potrafiły przełożyć swoją narrację w spójną całość. Artyści wykorzystali do cna potencjał przyjętego formatu, dodając do niego swoje autorskie aspekty. Przyznam, jestem miło zaskoczony. To przecież może być rok DeNekstBestu. Czyżby czarny koń 2022 roku?
Miałem ją robić od przodu
ale miała na tył napęd
cały czas gonimy za tym trapem
Ocena płyty DeNekstBest „Młyn”
Tracklista
- Krzywe miny prod. Janga, Szymon_C (1 SINGIEL)
- Nie robimy kroku w tył prod. PMBTZ (4 SINGIEL)
- Wrak prod. Dryskull, Tomson, Gverilla (5 SINGIEL)
- Andromeda prod. Janga (3 SINGIEL)
- Mam dość prod. Dryskull (2 SINGIEL)
- Cool story bro prod. SurfAir
- Trap Skoda prod. PMBTZ (6 SINGIEL)
- Odmienne prod. Dryskull
- Żyć jak chce prod. Dryskull
- Mamo nie krzycz plz prod. Dryskull
- Las prod. Niko
-
News2 dni temu
Wujek o sprzedaży książek na ulicy: „Dowiedziałem się, że to totalny upadek”
-
News3 dni temu
Jongmenowi anulowali paszport. Chcą ściągnąć rapera z Dubaju
-
News5 dni temu
Kaczy świętował historyczną wygraną Legii na Stamford Bridge
-
News2 dni temu
O.S.T.R. nie odwoła swojego festiwalu mimo żałoby narodowej
-
News1 dzień temu
Mata ujawnił, dlaczego McDonald’s się od niego odciął
-
News4 dni temu
Sarius i Juras pokazali się z rodzinami
-
News2 dni temu
Prezydent ogłosił żałobę narodową. Co z koncertami KęKę, Ostrego i Young Leosi?
-
News3 dni temu
Dawid Obserwator wskazał swojego kandydata w wyborach. Nie jest to Nawrocki