Sprawdź nas też tutaj

Recenzja

RECENZJA: Macklemore & Ryan Lewis – „The Heist”

Opublikowany

 

alt

Irlandia. Irlandia. Z czym kojarzy się Irlandia? Oczywiście z nieśmiertelnym hitem Kobranocki. Z alkoholem, o tak. Irlandczycy są wiecznie pijani, prawda? Są też rozmodleni, zupełnie jak my. Kojarzy się też z Irlandzką Armią Republikańską, nieważne, czy mówimy o Belfaście czy Dublinie. Fani futbolu nigdy nie zapomną nieustępliwego, charakternego Roya Keane’a, a trzymający rękę na pulsie w kwestii wydarzeń polityczno-obyczajowych znają ten kraj z afer pedofilskich w kościele katolickim. Irlandia to mityczna zielona wyspa, ochrzczona tym mianem na długo przed buńczucznymi zapowiedziami premiera Donka o takim samym statusie państwa nad Wisłą. Irlandia to kraj twardych facetów, silnych żołądków, kraj krwawej historii, popularny niegdyś kierunek naszej emigracji, i zarazem, gdzieś tam pośrodku tego wszystkiego, ojczyzna naprawdę świetnego rapera. Szczycący się irlandzkimi korzeniami Macklemore to zupełnie nowa jakość na naszym rynku i panaceum na cyrkowe wygłupy jakiegoś kolejnego Chiefa Keefa czy Lil B.

Słusznie obwołany bardzo obiecującym Freshmanem wg magazynu „XXL” w roku 2012, Ben Haggerty próbował swoich sił na rynku muzycznym już jakiś czas temu. Niestety „The Language of My World” nie okazało się sukcesem, a sam raper stoczył się w otchłań uzależnienia od OxyContinu (lek przeciwbólowy), syropu na kaszel (czy tylko mi wydaje się to dziwne?), marihuany i alkoholu. Macklemore nie próżnował, zabawiał się w najlepsze, i był blisko upadku ostatecznego.

Jakkolwiek blisko słynnego „Klubu 27” by nie był, poszedł po rozum do głowy, udał się na odwyk i wypracował sobie tym całkiem solidny background pod przyszłą karierę. Czym byłby biały raper bez problemów w przeszłości? Eminem, Machine Gun Kelly, Yelawolf, R.A. The Rugged Man– wszyscy znają te historie. Vanilla Ice może być tu problemem, ale przecież chyba każdy pamięta historie o tym, jak Suge Knight wystawił go za balustradę, więc też coś da się bazując na tym naszkicować.

Wracając do nowo-narodzonego Macka, to właśnie wydanym „The Heist” pokazuje, że „blue eyed rap” może być tak samo ambitny, jak ten tworzony przez największe afrocentryczne think tanki, jednocześnie emanując tam, gdzie trzeba, pięknie tonującymi trudne często problemy humorem i luzem.

Uniwersalność Macklemore’a może być jedną z jego największych zalet, no, ale o zaletach jeszcze się rozpiszemy. Cieszę się z dobrych wyników sprzedaży, była obawa, że Mack pozostanie wyłącznie internetowym zjawiskiem jak Korwin-Mikke, ale tak się nie stanie, i chwała Posejdonowi. Czas na pierwszą poważną recenzję „The Heist” w polskim internecie.

alt

Symbolem całej płyty mógłby być znak „STOP”, budzący podświadomy lęk, ostrzegający, zapobiegawczy. To fascynujący wyraz poglądów niegłupiego przecież faceta przed 30-ką, dysponującego sporym bagażem doświadczenia, to śmiech i radość podczas dnia św. Patryka z gronem wiernych kamratów wokół, to także listopadowy smutek i zaduma przy kuflu pięknie ciemnego Guinessa. To beztroski, inspirowany country optymizm wspominającego dobre czasy „Cowboy Boots”, niebywale autoironiczny i prześmiewczy opis lansowania się po lumpeksach (Thrift Shop) czy apoteozujący bujanie się wspaniałym dinozaurem motoryzacji ‘White Walls”, to motywujący, zachęcający do działania i pracowania nad sobą „Ten Thousand Hours”, to wreszcie łączący rozpady związków i przyjaźni z pieniądzem „Thin Line”.

Szukajcie przekazu, a znajdziecie. Wspomnianym znakiem „STOP” może być dla początkujących raperów „Jimmy Iovine”, prezentujący przekorną historię początkującego wykonawcy kuszonego przez wielką wytwórnię cyrografem, mącącego i knującego CEO, wodzącego niewinnego człowieczka na komercyjne pokuszenie, obiecującego szybką karierę, wystarczy tylko tutaj podpisać, kochany Panie! Sami przyznacie, że track o tej tematyce nie mógł mieć lepszego tytułu. Nie mógł mieć też lepszego tytułu kawałek poruszający tematykę butów, kwestii wśród rapowej społeczności podstawowej, bo w końcu czy ktoś potraktuje poważnie rapera w pepegach? Już Lupe Fiasco w tym roku krytykował pogoń za markowymi butami w monumentalnym „Around My Way (Freedom Ain t Free)”, ale Mack podchodzi do tego trochę z innej strony. On nie krytykował, dorastał z przeczuciem, że buty stanowią jego istotę, definiują jego osobowość, dają mu siłę:

 

„Air Maxes were next
That air bubble, that mesh
The box, the smell, the stuffin, the tread, in school
I was so cool
I knew that I couldn’t crease ‘em
My friends couldn’t afford ‘em
Four stripes on their Adidas
On the court I wasn’t the best, but my kicks were like the pros
Yo, I stick out my tongue so everyone could see that logo
Nike Air Flight, but bad was so dope”

 

Przebudzenie nadeszło w odpowiednim czasie, chłodny i oczywisty wniosek nasunął się sam, szkoda, że nie obyło się bez ofiar. Bez ofiar nie obywa się też zwykle w czasie wyzwalania się z nałogu, i niekoniecznie mam tu na myśli to, co raper mógł zajumać z domu, by mieć na kolejny syrop w aptece. „A Wake” to wyraz takiego właśnie ogarnięcia się w dzisiejszych realiach, przeciwstawienie ich czasom panowania Ronalda Reagana w polityce i Ice-T w rapie. Interesującym jest też biczowanie się Macklermore’a za grzechy jego białych pobratymców wobec czarnych braci:

 

„Don’t even tweet, R.I.P Trayvon Martin
Don’t wanna be that white dude, million man marchin’
Fighting for our freedom that my people stole
Don’t wanna make all my white fans uncomfortable
But you don’t even have a fuckin’ song for radio
Why you out here talkin race, tryin’ to save the fuckin’ globe”

 

No, po takich wersach Killer Mike, Paris albo ziomeczki z Dead Prez w razie konfrontacji obetną mu tylko ucho (innym białym imperialistom zabierają od razu całą łepetynę). Budzący sporo kontrowersji „Same Love”, poruszający modny ostatnio wśród hip hopowców temat homoseksualizmu, żyje już swoim własnym życiem. Za wyraz potęgi przekazu tego kawałka niech posłuży fakt, że za puszczenie go zawieszona została nauczycielka z Południowego Lyonu (stan Michigan).

W zdominowanym głównie przez samców alfa hip hopowym światku wiele poruszenia wywołał niedawny coming out Franka Oceana, wielkim echem odbiło się poparcie Jaya-Z dla homo-małżeństw, ważnym wydarzeniem była też premiera „Same Love”. Należy pamiętać, że temat ciotek poruszali już wcześniej tak istotni raperzy jak Murs czy Common. Świadomość się zmienia i jakkolwiek drogi Polaku cebulaku byś do kwestii pedziów nie podchodził, to nie możesz zatrzymać postępu. Już niedługo typowo polska tolerancja w stylu „no ja nic do nich nie mam, ale czy nie mogą żyć w jakimś getcie? 🙂 ” może być niewystarczająca. Jeśli w twej pustej sterydziarskiej łepetynie kształtują się teraz wizje Roberta Biedronia rytualnie dekapitującego (też) Roberta Winnickiego, to być może sygnał, że jesteś reliktem myślenia poprzedniego tysiąclecia, i może trzeba by dać dyla przez okno jak Mag król rapu, oszczędzając tym samym obywatelom kolejnej awantury z okazji 11 listopada.

 

Cóż, jeśli jednak pięści dalej zaciśnięte, pamiętny dzień grudniowy by nienawidzić sodomitów powód masz nowy, to są tu także akcenty, które mogą usatysfakcjonować twój cebulacki zaściankowy gust, w końcu skoro country to muzyka amerykańskich ciemniaków, to i tobie „Cowboy Boots” może się spodobać.
Spodobać musi ci się z kolei „Starting Over”, w niespotykanie emocjonalny sposób przybliżająca perypetie Macklemore’a zaraz po powrocie do uzależnienia, wstyd przed sobą, jeszcze gorszy do zniesienia wstyd przed fanami wyznającymi mu, że był dla nich wzorem i motywacją do rzucenia własnych uzależnień. Jeśli track nie poruszy cię to znaczy, że serca nie masz w ogóle. Na glamrap zaglądają oczywiście sami wygrańcy życiowi, ale nawet oni muszą docenić chęć rapera do zmierzenia się ze swoimi słabościami, tymi poważnymi,  a nie czymś z serii „dziś zabiłem tylko 5 czarnuchów/wydałem tylko 1,5 bańki/zerżnąłem tylko 4 pary bliźniaczek- bo sumienie ciąży na sercu mym, Bóg paczy z góry a no i pamiętam rady mamy” albo jakimiś analogicznymi pseudo wyznaniami swaggerów.
Osobistość tekstów na „The Heist” zostaje w tobie na dłużej, niektóre linijki już na zawsze w pamięci pozostaną. To nie jest płyta na raz, do ponownego przesłuchania zachęci też zresztą świetnie wydanie deluxe, które na półce będzie prezentować się co najmniej dostojnie. Ładna odmiana od tego, co można często w sklepach znaleźć, nie oszukujmy się, niektóre wydania, zwłaszcza w tekturze, są mocno do bani.

 

alt

Nie Robercik, „do bani”.

Zbrodnią byłoby nie wspomnieć o aktorze drugoplanowym tego przedstawienia. Choć Ryan Lewis nie ma dyskografii tak bogatej jak większość uznanych hip hopowych producentów, to na projekcie z Irlandczykiem się rozszalał. W dobie sięgania po zróżnicowane grono bitmejkerów, miksowania monumentów Clamsa Casino z cloudem od Frauda i trapami od Lexa Lugera– „The Heist” polega tylko na muzycznych umiejętnościach Lewisa, na dodatek rezygnującego z, na pierwszy rzut oka najbardziej pasującego do tej projektu, samplowania. Zamysł okazał się słuszny, i choć lekko żałowałem, że „irlandzkość” słychać jedynie w szalonym „Gold”, to budowanie tych podkładów z mniejszych, gotowych kawałków okazało się być wyjątkowo kompatybilne z tym, co na majku prezentuje kolega raper.

Wszechobecne pianinko, dogrywające mu często spazmatyczne dęciaki to tylko podstawa, smyczkowe, soulowe „Neon Cathedral„, orkiestrowe, imponujące „Wing$”, surowe, nietypowe na tle reszty „Jimmy Iovine” czy polegające na klawiszach i mocnych bębnach „Thin Line” składają się na być może nie jakoś całkiem różnorodną i adekwatną oprawę muzyczną. Przyznajmy, formuła 1 Mc – 1 producent nie zawsze się sprawdza. Umarłbym  w 2012 z nudów na płycie w całości zrobionej przez Dj’a Premiera i błagał o szybką śmierć przy analogicznym dziele od Pete’a Rocka,  niemniej na „The Heist” panom udało się uniknąć monotonii, nie siląc się na jakieś wyszukane eksperymenty, po prostu odpowiednio dawkując emocje, instrumenty i linię basu. Proste, oczywiste, szkoda, że nie dla wszystkich.

 

No, ale zostawmy to, i prejdźmy do podsumowania.

 

Plusy:
– świetna warstwa tekstowa, poruszająca trudne tematy
– raper z dobrym warsztatem
– klimatyczna produkcja Lewisa
– mało featuirngów
– wpadające w ucho, przyjemne refreny

Minusy:
– nieudany feat. Schoolboya
– ze 2 kawałki można by usunąć
– szkoda, że nie manifestuje swojego pochodzenia, następca „Irish Celebration” byłby na pewno pamiętny
– powiedzcie, ćzy pan z obrazka poniżej nie jest niepokojąco podobny do Macklemore’a?

 

alt

„The Heist” uderza mocno, tam gdzie trzeba, i tekstowo niszczy większość konkurencji w tym roku, bezlitośnie zostawia ją sępom, Macklemore prezidento. Niewiele można tej płycie zarzucić- cóż, na pewno Schoolboy Q nie trafił z featuringiem na „White Walls”, „Thin Line” jest chyba zbyt przesłodzone, „Make the Money„ trywialny, a posiadacze wersji deluxe zostaną uraczeni dwoma kawałkami z autotune (!).

 

Musiałem się długo przekonywać do dziwacznego bitu w „Jimmy Iovine”, ale może inni nie będą mieć tego problemu. Jak widać,czepiam się na siłę i na dodatek marnie. Wszyscy i tak wiedzą, że liczy się to, co na papierze. Głębią, ambicja warstwy lirycznej nie może przejść bez echa wśród fanów tego bardziej zaangażowanego tekściarstwa, a fani klimatycznej, wzbogaconej o zacne instrumenty produkcji muzycznej wskutek zabiegów Ryana Lewisa ukontentowani też będą. Ktoś gdzieś tam w przepastnym internecie utkał dla Bena termin neo-conscious hip hop, i powinieneś tak się od dziś do niego odnosić. Teraz to irlandzki internacjonał, z zawsze nienagannie nażelowaną fryzurą, będzie dźwigał na barkach dalsze losy tego odłamu, skoro Common i Talib Kweli już nie chcą. 4,5/5


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

 

Recenzja

Fazi & Mei „Delirium”: osobisty przekaz, bez wymyślania rapu na nowo – recenzja

Czy duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin?

Opublikowany

 

fazi mei delirium

Ustalmy to już na samym początku. ”Delirium” to nie jest album, który ma kogokolwiek przekonać do twórczości Faziego lub Mei. Ten materiał momentami zdaje się nawet mieć zupełnie odwrotny cel. I mnie to wcale nie dziwi. Krzysztof debiutował prawie 30 lat temu i nikomu nic udowadniać nie musi. Może natomiast nadal tworzyć muzykę, do jakiej przyzwyczaił już swoich odbiorców, urozmaicając jej format o duet z Mei. Dzisiaj pochylimy się nad tym materiałem.

“To już nie muzyka, którą pokochałem 
Nieziemskie geny i do tego talent 
Jestem poetą z milionem wad 
Nieraz się porzygałem od waszych dobrych rad”

Pierwsze, a zarazem podstawowe pytanie jakie powinniśmy sobie tutaj zadać to… czy ten duet ma w ogóle sens? Zanim to rozstrzygniemy, przyjrzyjmy się samemu projektowi. „Delirium” to materiał bliższy formatowi EPki. Zawiera zaledwie sześć numerów, z czego aż pięć w akompaniamencie śpiewu Zdziarki. Co do warstwy lirycznej – teksty poruszają tematy introspekcji, rozliczeń z przeszłością oraz trudnych emocji, typowo już dla tego duetu. Przekaz jest osobisty, wręcz konfesyjny. Fazi nie wymyśla tutaj rapu na nowo i prezentuje raczej swój charakterystyczny, szorstki styl. Mei natomiast dostarcza nam większej melodyjności tworząc między muzykami wyraźny kontrast. I w takiej konfiguracji, duet ten ma i ręce i nogi. Gdyby ci artyści próbowali mierzyć się z mikrofonem w stricte tym samym stylu, zapewne ponieśliby porażkę.

I wchodzę w social media, by znów to zobaczyć
Jak wielki uśmiech skrywa poziom Twej rozpaczy
Beznadziejna pustka rozrywa Cię od środka
Gdy nie możesz sprostać, goniąc wirtualną postać

Choć nie pozornie, „Delirium” to materiał, który już zapisał się na kartach historii polskiego rapu. W jaki sposób? Poprzez utwór „Wirtualna postać” z gościnnym udziałem Liroya. Bo to właśnie wraz z jego publikacją zakończył się pierwszy beef w polskim rapie. Trochę historii dla kontekstu. Konflikt między Panami rozpoczął się w 1995 roku poprzez premierę „Antyliroya”. Co najważniejsze w kontekście tej recenzji, spór ten oficjalnie nigdy nie został wyjaśniony. Aż do “Delirium”. Z perspektywy kultury Hip-Hopu w Polsce, to nadwyraz ważne wydarzenie. W pewnych czasach równie niewyobrażalne jak zgoda Peji i Tedego. A jednak do tego doszło. A pozostając już w temacie rapowych featureingów, na płycie udzielił się także wyżej wymieniony Rychu, Pih i Dono.

Spektakl trwa, każdy gra, ten, co ma
Ukrywając twarz za tym, co podpowie świat

„Delirium” to projekt, który jest właśnie tym, czego po nim się spodziewacie. Nie zawiera fikołków, skoków w dal i innych akrobacji artystycznych. Jest za to muzyka – surowa, dynamiczna, emocjonalna. Duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin. A było nim przygotowanie płyty, na której nie będą siebie nawzajem tłamsić lub zagłuszać. Drugim egzaminem będzie odbiór słuchaczy. Wynik tego testu pozostawiam do waszej opinii. 

Czytaj dalej

Recenzja

Biografia Sentino „Tatuażyk” – przedpremierowa recenzja

„Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.

Opublikowany

 

sentino biografia recenzja

Przeczytałem autobiograficzną książkę Sentino… i dzisiaj Wam o niej opowiem. 

Ustalmy to jednak na samym początku. Ja nie wierzyłem, że to wydanie kiedykolwiek ujrzy światło dzienne. Brałem ten projekt pod uwagę równie poważnie co szlugi Alvarezy, napój Midas, wódkę Tatuażyk, high-endową markę Sicarios Culture z dresami po 200 euro i całą rzeszę innych pomysłów na komercjalizację postaci Sentino. Jaka była więc szansa na powodzenie tego projektu? A jednak fizyczny egzemplarz biografii Sentence trafił w końcu do mojej ręki. Prosto z drukarni, prosto z rąk Truemana na Złotej 44, prosto do czytelników portalu GlamRap, aby jako pierwsi dowiedzieli się co skrywa w sobie “Tatuażyk”.

Technicznie jest to wywiad rzeka. Sentino naprowadzany pytaniami swojego rozmówcy opowiada o tym, co, gdzie, kiedy, z kim zrobił. Przez większość książki idą oni całkiem chronologicznie, aby pod koniec już stricte wyrywkowo rozwijać najbardziej intrygujące kwestie. Sebastian zaczyna swój wywód od bardzo szczegółowego omówienia swojego dzieciństwa i aspektów, które ukształtowały go jako człowieka. To właśnie tutaj pierwszy raz publicznie opowiada on więcej o swojej rodzinie i wychowaniu. Uważni słuchacze Alvareza od razu wyłapią fragmenty pasujące treścią do konkretnych zwrotek w twórczości rapera. Pojawiają się też tematy nigdzie wcześniej nie poruszane. Dowiecie się z tej lektury między innymi szczegółów pierwszego stosunku seksualnego Sentino oraz rozstania jego rodziców.

Po omówieniu młodzieńczych lat zaczyna się kwestia buntu, która towarzyszy nam do samego końca lektury. Sebastian zdaje się postacią niezmiennie idącą na przekór otaczającym go standardom. Dotknięty specyficznymi sytuacjami za młodu, emigrując z kraju do kraju, nauczył się żyć w niezmiernie specyficzny sposób. I ten lifestyle towarzyszy mu od 16 roku życia, aż po dziś dzień. Tylko że on go nie wybrał a mimowolnie zaczął w nim funkcjonować. Chociaż ewidentnie Sentence przechodzi przez różne etapy życia, które ta książka umiejętnie dzieli kolejnymi rozdziałami, to wciąż pozostaje on tą samą osobą. Zresztą tyczy się to również jego wyglądu. I tutaj pojawia się bardzo ważna kwestia. Bo ogromną zaletą “Tatuażyka” są zawarte w nim materiały z prywatnych zbiorów rodziny Sentino. Fotografie, rysunki, skany rękopisów, które to razem z kodami QR (stanowiącymi odnośniki do konkretnych utworów muzycznych) stały się fenomenalnym uzupełnieniem książki. To w pewien sposób nadało biografii charakteru i bardziej urzeczywistnionego zarysu.

Mam też parę dotkliwych uwag co do “Tatuażyka”. Po omówieniu dzieciństwa zaczyna się istny fabularny rollercoaster. Niektóre lata życia naszego bohatera zawarte są w paru zdaniach. Sentence nie raz stawia w losowym momencie zdecydowaną kropkę, odmawiając kontynuowania danego tematu. Rzecz jasna wynika to z dotkliwości wspomnień do jakich musi on na potrzebę wywiadu wracać. Nie dziwi więc wzmianka o butelce alkoholu towarzyszącej Sentino w trakcie rozmowy. Jednak te urywane kwestie szkodzą książce jako biografii. Ostatecznie “Tatuażyk” to 220 stron tekstu, napisanego bardzo dużą czcionką, wraz z wielkimi odstępami między akapitami. Lektura na jeden wieczór. A szkoda, bo potencjał był tu zdecydowanie na dłuższe dzieło. Brakuje mi też uwzględnienia wielu postaci. Rozmówca dopytuje się co prawda o różne nazwiska ze świata showbiznesu, jak Malik, Mata, Diho, Kaz Bałagane, TPS i Paluch, jednak to stanowczo za mało. Wiele osób jak chociażby Raff Smirnoff zostało niestety pominiętych. A no i jeszcze jedna rzecz, wielokrotnie pojawia się błąd zapisu liczbowego. Zamiast 40 tysięcy mamy “40 000 tysięcy”. To powinna akurat korekta wyłapać.

Wbrew pozorom nie jest to wesoła lektura pełna pięknych opowieści na temat kradzieży małp z Gibraltaru i rzucaniu talerzami w restauracjach z latynoskimi kobietami u boku. Dużo w niej bólu i walki o lepsze dzisiaj, bo „jutro” zdaje się dla Sebastiana mniej ciekawe niż obecna chwila. Sentino z pewnością prezentuje się w „Tatuażyku” jako jedna z najciekawszych person w polskim przemyśle muzycznym jednak nie zawsze w ten sposób, w jaki sam by sobie życzył. Zawód poczują także czytelnicy ciekawi historii Sentence z “ulicy”, nad czym w posłowiu ubolewa sam autor książki. Nadal nie wiemy co wiązało tego polsko-niemieckiego rapera z Hellsami. Zawarta prywata raczej usatysfakcjonuje fanów, chcących, chociaż troszkę lepiej poznać swojego idola. Słowem podsumowania tego tekstu niech będzie poniższy cytat z posłowia, z którym to Was zostawię.

”W jego otoczeniu od zawsze był brak jakiejkolwiek osoby, której mógłby zaufać. W koło tylko k*rwy i gangsterzy. Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.

Czytaj dalej

Recenzja

Sapi Tha King „Wado Loco”: Odklejenia korposzczura – recenzja

Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart.

Opublikowany

 

Każda recenzja wymaga ode mnie przynajmniej kilkukrotnego przesłuchania ocenianego materiału. Nieraz kilkunastokrotnego. W międzyczasie sporządzam notatki i spisuję luźne myśli. Naturalnie rzecz biorąc, pierwszy odsłuch daje mi ich najwięcej. Chociaż najbardziej wnikliwe obserwacje przychodzą dopiero z kolejnymi godzinami. No i tak sobie spoglądam na moje notatki po czterech pierwszych numerach „Wado Loco”: Seplenienie, gubienie rytmu, udawanie, że potrafi śpiewać + problemy z tempem i tonacją. Wiem już, że to będzie uciążliwa recenzja. Przed wami debiutant. Sapi Tha King.

“Jebać stare baby, jebać stare baby, jebać stare baby.
U u a a po co dzwoniłaś na psy, kurwa?”

Może Sapi ma problemy z prawie każdym aspektem muzycznym, ale za to porywa głęboką liryką. Nie no, żartuję. Jest taki numer jak „Zamknij ryj”, w którym Sapi zapewnia, że żadne komentarze go nie bolą. Totalnie nie obchodzą. Żadne. Dlatego pełen emocji nagrywa numer, gdzie obraża osoby, którym nie podoba się jego muzyka. Rzuca przy tym pełną gamą obelg i wyzwisk. Skoro tak bardzo ma to w poważaniu to, z jakiego powodu tak sfrustrowany o tym nagrywa? Pytanie retoryczne, wszyscy znamy odpowiedź. Jednak najbardziej mnie zaintrygowały wspomnienia z pracy w korporacji IT. Na przykład w kawałku „Baba z HR” nasz bohater recenzji żali się, że chcieli go zwolnić za przychodzenie pijanym do pracy. Poważnie. Dziwi się on też temu, że na spotkaniach integracyjnych ludzie pozwalają sobie na zabawę, a w zakładzie pracy to już niezbyt. Innym razem pojawia się temat wyzysku i pracy na czarno. To akurat są tematy z kategorii poważnych. Jednak budowanie wokół siebie otoczki korposzczura z ilością odklejeń na poziomie Malika Montany, zupełnie rujnuje sens podejmowania takiej problematyki.

“I k*rwa teraz siedzisz taki sfrustrowany, że my mamy takie durne wersy.
K*rwa nie masz roboty, siedzisz u matki.
Jedyne co jej dorzucasz to k*rwa pranie do pralki.
Ty j*bana parówo, śmieciu. Jesteś nikim”

Techniką Sapi też nie grzeszy. Wiele rymów jest do przewidzenia, jeszcze zanim padną z ust rapera. Zupełna amatorszczyzna. A są jakieś plusy albumu „Wado Loco”? Znajdą się. Utwór „Królowa manipulacji” porusza arcy ważny temat współczesnych relacji w geocentrycznym świecie. Wiecie – mężczyzna zły, kobieta dobra. Nigdy na odwrót. Jakbyście czytali Onet i w jakimś kosmicznym otępieniu stwierdzili, że jego pseudoredaktorzy mogą mówić z sensem. To właśnie o takiej nowoczesnej patologii traktuje ten numer. Z kilometra też czuć od Sapiego mocne przywiązanie do miejsca wychowania. Wplątywanie swojego pochodzenia między wersami, zawsze jest mile widziane w rapie. Nie można też raperowi odmówić charyzmy, która to konsekwentnie buduje autentyczność wokół jego persony. O i jeszcze dwa słowa. Kubi Producent. Bo to on podjął się wyprodukowania wszystkich bitów na ten album. Świetna robota. Gościnne zwrotki położyli natomiast Fukaj i Kizo. No i tutaj chciałbym zwrócić uwagę na tego pierwszego pana. Chłopak, który jest moim zdaniem autorem najgorszego albumu wydanego nakładem SBM Label, nagrał zaskakująco porządną zwrotkę. Prawdopodobnie najlepszą w swojej dotychczasowej karierze. Jeszcze może coś z niego być. Kibicuję.

„Robiłem strony internetowe, configi portów i także grafiki
I cały czas darłeś mordę, straszyłeś brakiem pensji, zamiast zachęcić
Myślałeś, że mając monopol w tym mieście, możesz swoich podwładnych tępić
Chuj ci do mordy, ty stary chamie, jeśli teraz dziwko to słyszysz”

Poziom polskiego rapu leży. Rok 2023 jest wyjątkowo felerny pod tym kątem. Popularność takich person jak Sapi Tha King jest jedynie tego smutnym potwierdzeniem. Gdzie jest biuro ochrony rapu, kiedy jest naprawdę potrzebne? Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart. Szczerze, to z coraz większym zaniepokojeniem obserwuję takie ekscesy. Mam spore obawy przed tym, aby takie albumy miały być codziennością na scenie. To nie jest żaden performens wychodzący przed szereg. To wymizerowany produkt. Jednak nie skreślałbym jeszcze Sapiego. Tha King pomimo tego, że aktualnie kuleje w tworzeniu muzyki — przynajmniej próbuje iść własną drogą. W przyszłości mu to zapewne zaowocuje. Ale patrząc na “Wado Loco”… to zdecydowanie w tej dalszej przyszłości.

“Byłaś największą brudaską, jaką poznałem
Stawałem na końcu chuja, a w zamian chuja dostałem
Tyle razy myślałem, że sam odwiedzę Ostrawę
I pojadę na kurwy, jeszcze przed karnawałem”

Ps: A myślałem, że po „Kici Meow” Reto i Leosi już nic gorszego nie usłyszę.

Ocena płyty Sapi Tha King „Wado Loco”:

3.7 Ocena redakcji
1.8 Ocena słuchaczy (5 głosy)
Teksty1
Bity8
Flow2
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. Nawet jeśli nie wyjdzie mi z rapem
  2. Jestem młody
  3. To wszystko dała mi branża IT
  4. 10K20K
  5. 200km/h (Unreleased)
  6. Baba z HR (Unreleased)
  7. Terabajt
  8. Mimo że dzwonisz
  9. Zamknij ryj (Unreleased)
  10. Chcę mi się pić (Unreleased)
  11. Królowa Manipulacji
  12. Pytasz mnie czy zaufam? (Unreleased)
  13. Służbistka

Czytaj dalej

Recenzja

Chivas „młody say10”: tylko hity – recenzja

W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby pięć lat i z trzy wydane albumy.

Opublikowany

 

chivas młody say

Znacie to uczucie, kiedy polski rap was pozytywnie zaskakuje? Ja też niezbyt. Natomiast każdy taki eksces warty jest naszej uwagi. Z tego właśnie powodu spotykamy się dzisiaj w ramach recenzji albumu Chivasa. Fakt, rzadko kiedy tak z góry narzucam moje odczucia przy pisaniu opinii o danym krążku. “Młody say10” jednak jest dla mnie zupełnym przełomem w postrzeganiu postaci jego autora. Stąd recenzja być może nacechowana będzie moją sympatią już od początku, taki wyjątek.

Wyjdę sobie na dwór, bo mieszkam sam
Spotkam kogoś, kto mnie słucha i kojarzy twarz
Jest podobna do Jezusa, to trochę pojebane
Bo nie jestem jego fanem, ale fajnie, gdyby był

Chivasowi nigdy nie można było odmówić zdolności stricte wokalnych. Niestety obrany przez niego styl, zdawał się nie do końca przemyślany czy opanowany przez samego artystę. Tak jak doskonale rozumiałem fenomen podopiecznego Szpaka przy okazji debiutu, daleko mi było do propsowania “nauczyłem się przeklinać”. Co się zmieniło? W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby z trzy longplaye. “Młody say10” pozbawiony jest chaosu, pomimo dużej dynamiki. Muzyk bezbłędnie lawiruje klimatami popu, rocka, punka i rapu, nie dając nawet na sekundę odlecieć myślami odbiorcy. Materiał płynie, jakby był zaledwie jednym utworem. Dawno nie spotkałem się z taką spójnością.

I się zastanawiam cały czas, czy jej kupić gaz?
Czy ona mnie kocha, czy chce się tylko pieprzyć?
I tak cały czas, czy jej kupić gaz?

“Młody say10” zawiera jedenaście pozycji na trackliście, a co za tym idzie album trwa jedynie 26 minut. Bez gościnnych wokali. Jednak wbrew pozorom, płyta nie pozostawia po sobie odczucia niedosytu. Dlaczego? Materiał skrojony został na miarę z każdej strony. Z pewnością pomocnym w tym aspekcie był fakt, że za wyprodukowanie wszystkich bitów odpowiedzialny jest sam Chivas. Dalej. Podopieczny Szpaka rapuje o emocjach jakie spotyka przy dobitnie życiowych sytuacjach. Bez wyniosłości. Bez bawienia się w wieszcza. Przebijają się przede wszystkim negatywne myśli, nie raz wypowiedziane w sposób bardzo prosty. Nie doszukiwałbym się jednak legendarnie złożonych zwrotek. Co więcej, ten album wcale taki nie musi taki być, aby pozostać wybitnym dziełem. Poprzez odpowiednią zmianę tempa i akcentu, utwory pozostają prawidłowo skonstruowane bez zmuszania się do pisania wersów pod stałą liczbę sylab.

Moja pierwsza dziewczyna udawała, że ma raka
Dawno temu, no i wcale nie umarła

To nie jest gatunek rapu jaki będę sobie słuchał w wolnym czasie. Jednak docenić muszę jakim ewenementem na naszej scenie jest “młody10”. To świerzość jakiej nie podrobisz. Styl wykreowany przez Chivasa jest unikalny w polskich realiach i pozostawia po sobie wrażenie jeszcze sporego potencjału do wydobycia. Przyjemnie mi jest jeszcze czasem się zaskoczyć słuchając polskiego rapu.

Przez siedem lat adorowałem głupią szmulę 
Nie chodzi o D–, ani K–, ani Zuzię, ta pierwsza to zrozumie 
A w sumie szczerze niezbyt chciałem gadać o tej drugiej 
(Czemu? Czemu?) To ta od raka

Ocena płyty Chivas „młody say10”: 9.3/10

9.3 Ocena redakcji
2.6 Ocena słuchaczy (4 głosy)
Teksty9
Bity9
Flow10
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. anyżowe żelki
  2. narcyz
  3. koleżanko mojej byłej
  4. drzewko
  5. to ostatni raz gdy jadę nad bałtyk
  6. miałem kolegę bartka
  7. kupić jej gaz czy torebkę?
  8. jesteś najlepszy/najlepsza
  9. mam chyba za drogie auto
  10. prevka na płytę może (młody say10)

Czytaj dalej

Recenzja

DeNekstBest „Młyn”: Czarny koń – recenzja

W pełni wykorzystany potencjał przyjętego formatu krążka.

Opublikowany

 

DeNekstBest Młyn

Denekstbest odżyło. Poczynając od kontynuacji mixtapeu z 2016 roku, przez fenomenalny debiut Szymona_C i opus magnum w twórczości Sebastiana Fabijańskiego. Ku mojemu zaskoczeniu, chwilę po tych premierach pojawia się już kolejny projekt pod szyldem DNB. “Młyn” to album nagrany w całości podczas pięciodniowej sesji zrealizowanej na wspólnym wyjeździe artystów związanych z wytwórnią. Koncept równie banalny, co wszystkim dobrze w ostatnich latach znany. Zobaczmy co z tego się narodziło.

Kiedyś się jak zombie kręciliśmy po blokach wkoło 
Kilka lat minęło, coś tam się udało paru ziomom 
Chłop mnie podał na psach, po pół roku odwołał zeznania 
Płakała mama, kiedy pocztą przychodziły wezwania

Domeną takich projektów jest spektakularny luz i porywające linie melodyczne. Odcięci od codziennych bodźców, a tym samym niewychodzący z melanżu artyści płodzą najefektywniejsze bengery. Gorzej już niestety z samą liryką przez nich prezentowaną. Stąd nie jestem zbytnim entuzjastą takiego formatu. Przy czym ekipa DeNekstBest okazuje się wyjątkiem potwierdzającym powyższą regułę. “Młyn” porywa nie tylko świetnymi top line’nami, a również nadzwyczajną błyskotliwością muzyków. Podopieczni VNMa wraz z nim samym, zadbali o to, aby każdy pojedynczy numer posiadał określony zamysł. Coś więcej niż “impreza i używki” oraz “używki i impreza”. To właśnie ta pomysłowość stanowi największą zaletę “Młynu” jednocześnie wyróżniając go na tle konkurencji.

Zostanie wilczy bilet nam
Nie chce został nawet chwilę sam
Za to na chodniku wylewam
Nie wierzę w 21 gram

Udział w zamieszaniu wzięli: VNM, Fontam, Szymon_C, Gverilla, K-Leah, Toster, Veri, Emil Blef, Niko oraz Tomson. Bity wyprodukowali dla nich DrySkull, PMBTZ, Janga oraz SurfAir’a. Pojawiły się również scratche od Dj’a Chederac’a. W tym zespole przygotowali nam łączenie dwanaście utworów, oddając w nasze ręce ponad czterdzieści minut muzyki. Dominuje pozytywny vibe i letni klimat, chociaż pojawiają się bardziej sentymentalne fragmenty. Daleko im jednak do HuczuHucza, ewidentnie artystom z DNB udzielił się letni klimat. A co do naszych bohaterów, widać po nich liczne próby wygimnastykowania wokalu. Raz wychodzące lepiej, raz gorzej. Z pewnością jednak nie pozwalają takimi działaniami na nudę w trakcie odsłuchu. To też dla nich idealne miejsce na takie ekscesy, gdzie nie zostaną tak surowo ocenieni, jak na typowych studyjnych longplayach.

Po co pierdolić, jeśli chuja się znasz
Boli mnie fakt poziom rozprawy
to superexpress czy fakt jak w tabloidzie
Chętnie wyczyściłbym ci pamięć tak jak w androidzie

Od czasu “Molzy” to najlepszy wyjazdowy materiał jaki słyszałem. Masa luzu i przyjemnych linii melodycznych spotkała się tutaj z myślącymi głowami, które potrafiły przełożyć swoją narrację w spójną całość. Artyści wykorzystali do cna potencjał przyjętego formatu, dodając do niego swoje autorskie aspekty. Przyznam, jestem miło zaskoczony. To przecież może być rok DeNekstBestu. Czyżby czarny koń 2022 roku?

Miałem ją robić od przodu
ale miała na tył napęd
cały czas gonimy za tym trapem

Ocena płyty DeNekstBest „Młyn”

8.5 Ocena redakcji
3.2 Ocena słuchaczy (3 głosy)
Teksty9
Bity8
Flow8.5
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. Krzywe miny prod. Janga, Szymon_C (1 SINGIEL)
  2. Nie robimy kroku w tył prod. PMBTZ (4 SINGIEL)
  3. Wrak prod. Dryskull, Tomson, Gverilla (5 SINGIEL)
  4. Andromeda prod. Janga (3 SINGIEL)
  5. Mam dość prod. Dryskull (2 SINGIEL)
  6. Cool story bro prod. SurfAir
  7. Trap Skoda prod. PMBTZ (6 SINGIEL)
  8. Odmienne prod. Dryskull
  9. Żyć jak chce prod. Dryskull
  10. Mamo nie krzycz plz prod. Dryskull
  11. Las prod. Niko

Czytaj dalej

Popularne

Copyright © Łukasz Kazek dla GlamRap.pl 2011-2025.
(Ta strona może używać Cookies, przeglądanie jej to zgoda na ich używanie.)

error: