Sprawdź nas też tutaj

Recenzja

RECENZJA: Tede – „Elliminati”

Opublikowany

 

Tede powraca z kolejnym, dwupłytowym albumem. To już jego dziesiąte, legalne wydawnictwo. Oczekiwania, przynajmniej wśród fanów, były spore: wyjazd do Ameryki, zbieranie inspiracji, w końcu bagatelizowanie swoich poprzednich płyt przez stwierdzenie,  że w porównaniu do Elliminati to tylko demówki. Ile było w tym zwykłego marketingu?

Jacek Graniecki ma niezbyt przychylną opinie u wielu słuchaczy. Spowodowane jest to rzekomą komercyjnością, licznymi festiwalami hipokryzji, w pewnej mierze także beefem z Peją (abstrahując od rezultatu; wiadomo, że poza nielicznymi przetasowaniami, fani obstają przy swoim faworycie i zaczynają dyskredytować jego oponenta). Mimo, że Tede nigdy nie był moim ulubieńcem, to nie zgadzam się z częścią zarzutów – zarabianie na rapie to nic złego, a sam raper broni się, że mało kto z polskiego mainstreamu wydał tyle udostępnionego za darmo materiału. Również hejtowanie całej twórczości za beef z idolem jest nieciekawym podejściem ze strony słuchacza. Obiektywnie trzeba przyznać, że Jacek jest jedną z legend polskiego rapu, autorem lub współautorem niejednego klasyka, niegdyś był najlepszym fristajlowcem w kraju.

Osobiście raczej nie wracam do Sportu, 3H, Nastukafszy czy któregokolwiek z voluminów. Z obowiązku słuchacza znam te płyty, aczkolwiek nie wywołują one we mnie większych emocji. Lubię od czasu do czasu rozpalić głośniki puszczając Dynamit, Wielkie Yo czy słynnego Glokka i to w zasadzie prawie wszystko, co łączy mnie z twórczością Tedego, bowiem od dobrych kilku lat, mniej więcej od Esende Mylffon, poziom jego płyt pikował w dół. Wyjątkiem jest Powrócifszy, z uwagi na świetną chemię między nim i Numerem oraz przyjemny, wakacyjny klimat. Na pozostałych płytach czuć było regres we flow, postępujące wyzucie z energii i teksty pisane na kolanie w 15 minut, jedynie produkcje trzymały pewien poziom. Zeszłoroczny Mefistotedes, mimo nierówności, dał pewien promyk nadziei. Jak jest tym razem?

Pierwszym singlem promującym Elliminati był Xenon.  Oczojebny teledysk i nowoczesny, zrobiony na modłe amerykańskich bengerów bit, z cykaczami i potężnym bicie poprawnie udźwignął Tede. Przesadą było by stwierdzić, że chwycił bit za mordę i wypaplał go w błocie, nie mniej zaprezentował przyzwoite flow, za pomocą którego wypluł z siebie standardowe bragga w swoim stylu. Żaden krok milowy, przynajmniej w kwestii stricte raperskich. Był to dopiero początek, bowiem liczba singli jest proporocjonalna do objętości materiału. Niebawem uderzył Mainstream, w zasadzie bardzo podobny utwór. Braggadacio okraszone kolejną, bujającą produkcją Sir Micha, pozwalało przypuszczać, że przynajmniej warstwa muzyczna będzie trzymała poziom.

 

Charlie S (bodajże 3 track w polskim rapie nawiązujący tytułem do znanego z zamiłowania do używek aktora) wprowadza pewne delikatną zabawę autotunem, sam Tedzik pluje jadem w stronę wrogów, małych, zawistnych ludzi, zaczepia też Eldoke alias Cop Robo. Dopiero kolejny singiel, WWA Żegna, przypomina, że Elliminati ma składać się z dwóch krążków, jednego bardziej przebojowego, na którym znalazły się powyższe utwory (a także ostatni singiel, Nie Banglasz) oraz bardziej stonowanego, mieszczącego więcej treści. To właśnie prezentuje track o Warszawie. Tede raczy nas sentymentalnym, osobistym, ale nie łzawym tekstem, Michu natomiast świetnie zaaranżowanym, atakującym szerokim instrumentarium podkładem. Tak jak obiecywał producent, tu też czuć nutkę nowoczesności i specyficznego sznytu, świeżość nie dotyczy tylko bengerów.


Wraz z premierą albumu, nadszedł moment prawdy dla Tdfa. Czy kolejne zapowiedzi nie były tylko tanim chwytem promocyjnym, pompowaniem balonika? Z przyjemnością muszę oznajmić, że nie.                        

Pierwszy cd mieści aż dziewiętnaście utworów, w tym remix, ze świecą szukać tak długiej, pojedynczej płyty w polskim rapie. Wszyscy spodziewali się luźnej tematyki, rapowania o rapie, o hajsie, i tak jest w istocie. Jacek dobrze wie, co wychodzi mu najlepiej, więc fani poprzednich płyt poczują się jak u siebie. Mnóstwo braggadacio, kto jak nie my, radość z fanów wyrzucających ręce w górę na koncertach, jest też utyskiwanie na sprzedajne kobiety, czyli po prostu kurwy, jak w „Czekam chłopaki„. Z pewnością wyróżnia się „Metanol”, metaforyczny utwór, w którym Tede przyrównuje słuchanie słabego rapu do picia tegoż alkoholu – osłabia to percepcję, przez co amator chujowych trunków nie potrafi rozpoznać dobrego towaru.

 

nie widzisz tego, bo, widzisz, piłeś metyl, ziom
sam sobie to zrobiłeś, bo napiłeś się tandety, niestety
takie są efekty metanolu, ziom

 

Druga płyta zawiera piętnaście utworów i, nie tylko z racji konwencji, stoi na wyższym poziomie lirycznym.  Tede nie poraz pierwszy analizuje życie w bloku, ale w kwestii powtarzalności i tak nijak się to ma do kolejnych utworów pietnujących zazdrość, zawiść, opisującego jego wizję przekazu czy milionowego numeru o hejterach. Owszem, podszedł do tematu w nieco inny sposób, jednak mdli mnie za każdym razem, gdy wyrzuca z siebie to słowo. Warto tu przytoczyć wersy z To takie smutne:

 

Ze mną przegrać to jak wygrać,nie mogłeś lepiej wybrać jak myślałeś o cyfrach,
i choć wygrałem w odzywkach, patrząc na sprawę, to tak naprawdę ty korzystasz

 

Podobno temat beefów jest tu definitywnie zamknięty, ale w takim razie do kogo są kierowane te wersy? W powietrze? Byłoby to dość absurdalne i nonsensowne. Tede, podobnie jak na pierwszym krążku, wspomina o kobietach, czyni to jednak w innym konkteście. Owszem, też opisuje swoje podrywy, lecz tym razem jest to raczej jasna strona Wenus, a sam track ma wydźwięk moralizatorski, Jacek opisuje, że się zmienił i lekko kpiąco życzy powodzenia łamaczom damskich serc. Wyróżnić należy „Szklane domy”, które co prawda nie nawiązują stricte do literatury i nie opisują Polski naszych marzeń, ale stanowią dobre podsumowanie „zarobasów”, którym cyfry zastępują miłość, przyjaźń i zaufanie. Wadę wszystkich tekstów na płycie stanowi dość prymitywna, toporna technika. Poza tym, nie oszukujmy się: Tede nigdy nie rzucał dobrych panczlajnów, nie zaskakiwał konceptami, nie zmieniał naszego spojrzenia na świat. Dla wielu to wada, inni potrafią zaakceptować jego wizję artystyczną. Nie przyczepię się natomiast do wersów, które po prostu śmieją się w twarz gramatyce; w przypadku Tedego, wszystkie powtórzenia i inne zabiegi po prostu brzmią dobrze, są stylowe.

 

Pochwalić należy też flow Jacka. W porównaniu do beznamiętnych nawijek, jakimi męczył nas chociażby na „Fuck Tede”, jest ogromna różnica w jakości. Moduluje głos, zmienia tempo, kontroluje rytm. Pasuje do prawie każdego podkładu na bicie. Tylko czasami brakuje jakiegoś przyspieszenia, które rozniosłoby bit w pył, jednak da się to zrozumieć, po prostu raper nie porywa się z motyką na słońce, ale kiedyś, kto wie?

Na płycie udzieliło się kilku gości, jednak żaden z nich nie przyćmił gospodarza; po części dlatego, że nie jest to żadna elita polskiej sceny, po drugie nikt nie zrobił różnicy, jak to się mówi w piłkarskim slangu. Pelson od czasu do czasu próbuje zabłysnąć w bragga i odświeża już nie tylko najbardziej przeruchane teksty w polskim rapie (słynne szesnastki/szesnastki i studia/studia), ale sięga po stare kawały, rzucając z dumą, że jest ślepy i nie widzi przeszkód oraz że przyszedł pozamiatać, choć nie jest dozorcą. Sprytny zabieg, aż zapomina się o starannie wypracowanym no flow. Sitek po raz setny nawija tę samą zwrotkę, przez co nie dziwi brak postępów w pracy nad płytą, Numer Raz czy Vnm również nie zaskakują, choć ten drugi zastosował dość ciekawy patent na rapping. Wyróżnić trzeba Setkę za refreny, które można spokojnie zaliczyć na plus albumu, za to należy zganić słabiutką, rapowaną zwrotkę, którą nagrała chyba dla jaj, bo nie jestem w stanie uwierzyć, że nie potrafi nawinąć lepiej.

Na osobny akapit zasługuje Sir Michu, i to nie tylko dlatego, że warstwa muzyczna zawsze jest tak opisywana. Jeszcze parę lat temu wykształcenie muzyczne nie dawało mu żadnej przewagi nad innymi bitmejkerami w Polsce, jednak już rok temu zaskoczył na Mefistotedesie, a na tym krążku po prostu rozwinął skrzydła i odleciał do Ameryki, bo z takim brzmieniem tam jest jego miejsce. Potężne produkcje z trzęsącym ziemią bassem, dobrą aranżacją, starannie dobranymi cykaczami wypełniają cały pierwszy cd. Nie ma tu miejsca na przypadek, prawie każdy dźwięk jest na swoim miejscu, wprawiając głowę w rytmiczny taniec dół-góra, czuje jednak, że producent może jeszcze poprawić swój warsztat.

Bity są ewidentnie niuskulowe, niektóre również na drugiej płycie, np. ten do Białego murzyna, który z brzmieniem i autotunem chyba bardziej pasowałby na pierwszy krążek. Poza wyjątkami, jest tam spokojniej, ale nie ma pójścia na łatwiznę i klasycznych pianinek z plastikowymi bębenkami. Umieszczono na niej też cieplejsze, bardziej soulowe podkłady. Sir Michu nie bryluje w truskulu i są one po prostu solidne i nie wyróżniają się niczym spośród wielu takich na scenie.

 

Niestety, trendy trendami, ale ta wolna amerynka ma też swoje wady. Płyta powinna ulec nieco bardziej restrykcyjnej selekcji, utworów jest po prostu za dużo, a niektóre z nich odstają od reszty. Obniża to ocene, ale i tak płyta jest sporym zaskoczeniem, szczególnie dla takich jak ja, którzy fanami Tedego nigdy nie byli, a płytę chętnie katują. Co prawda, z uwagi na moje preferencje i zamiłowanie do tekstów, trudno mi ten materiał traktować jako coś więcej niż bardzo przyjemną ciekawostkę, goszczącą w głośnikach między jednym wydawnictwem i drugim, ale nie umniejsza to poziomowi. Tede wreszcie osiągnął to, czego chciał – nagrał niewymuszoną, nowoczesną płytę, na której prawie wszystko gra. Zjednał sobie nowych fanów, osiągnął komercyjny sukces i chwała mu za to. Jako, że jest swego rodzaju pionerem, zasługuje na podwyższenie oceny i otrzymuje solidne 7,5/10.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Recenzja

Rico Nasty zwala z nóg alternatywnym albumem „LETHAL” – Goldiethebossy poleca

28-letnia OG rapu z bezczelnym brzmieniem.

Opublikowany

 

Przez

rico nasty

Jeśli lubicie eksperymenty i macie w sobie buntowniczą iskierkę, charakterek z pazurem to będziecie za tą polecajkę wdzięczni. Mam wrażenie, że w świecie TikToka i viralowych food trendów, pomiędzy Labubu i industry plants, brakuje nam artystycznych, dobrych muzycznych alternatyw. Dlatego warto przesłuchać nową, wieloelementową produkcję od Rico Nasty, która nie jest tylko i wyłącznie dedykowana rapowym słuchaczom. 

Rico jest ciężko opisać i przypisać do czegoś klarownego, ponieważ ta postać to oddychający eksperyment sam w sobie. OG rapu ma za sobą 11 lat kariery i należy do generacji, która zdobywała popularność za sprawą platformy Soundcloud. Viralowy “iClary” czy ponadczasowy “Poppin” pozwoliły Nasty szybko zdobyć uznanie, zwłaszcza tych bardziej alternatywnych słuchaczy. Nietuzinkowe makijaże, kolorowe stroje, charakterystyczne brzmienie i laidbackowy charakter doceniło wielu znanych artystów takich jak: Lil Yachty, Megan Thee Stallion, Famous Dex, Schoolboy Q, Mahalia. W 2019 raperka była częścią uznanego cyklu magazynu XXL Freshman Classs i wystąpiła na feacie u Doja Cat w “Tia Tamera“. Następnie wydała jeszcze 2 albumy i takie hity jak “STFU” czy “Turn It Up” oraz wiele innych świetnych numerów.

My skupiamy się dzisiaj na nowym albumie “LETHAL” który dostarczy Wam zarówno rapu, hip hopu, popu, punku, rocka i metalu – WOW!  28 latka cechuje się mocniejszym, bezczelnym brzmieniem, przy którym nie ma szans na zamułkę. Ta nowa produkcja ma w sobie bardzo dużo energii i dźwiękowych mood swings. Raperka zabiera nas w emocjonalną podróż, odkrywając kolejne krainy, nieprzewidywalne levely muzycznej gry. Owy contemporary projekt promuje klip do trapowo- rockowego kawałka “TEETHSUCKER”.

Rico mimo swojej międzynarodowej sławy nadal pozostaje w undergroundowych kręgach i wielu jej oddanych fanów często słusznie pisze w komentarzach na Youtube:

„I don’t understand why Rico doesn’t get as much hype as other modern rappers. She’s so good and been so good for years now.

Trzeci krążek głównie wyprodukowany przez Imad Royal otwiera trapowy, mroczny “WHO WANT IT”, natomiast ciekawym zaskoczeniem, jest już spokojniejsze “ON THE LOW”, a brzmienie gitary przypomina słynny “Thunderstruck AC/DC.”

Artystka przyznaje, że: I wrote “ON THE LOW” for the girls. It’s been one of my favourite songs on the record, and shows a different side to the album than “TEETHSUCKER” I think. She’s sweeter and cuter but just as “LETHAL”!

W “PINK” cukruje nam słodkim vibem, i flow uroczej dziewczynki w stylu Coi Leray. Nasty ma wiele wcieleń, charakterów, tak jak w seksualnym “EAT ME” dorzuca swojego buntowniczego spice, modyfikując ten kawałek w obłędny sposób, doprowadzając głowę do wybuchowego moshpitu.

Jednym z moich ulubionych numerów jest bardzo warstwowy muzycznie “SOUL SNATCHER” – kompozycja tego utworu jest nasycona emocjami ukrytymi w akcentowaniu, śpiewie, melodiach i basie. Dawno nie słyszałam tak dobrego tracka! Nasty i jej producenci dopracowali do perfekcji, bogate oraz złożone bity, które nie brzmią jak chaos, tylko jak spójna całość. Wizuale również zasługują na uznanie, umiejętnie budują wyrazisty przekaz, otulając nas konkretną i pewną siebie wizją raperki z Maryland. Cała sztuka polega na tym, aby ubrać różnorodność w twór, który tak dobrze się razem zespoli, ale nadal zaskoczy odbiorcę i go nie znudzi. Podobnie ma się “GRAVE”, w którym zastosowano ostrzejsze gitary oraz trap. Rockową wisienką jest wgniatający w fotel “SON OF A GUN” czy miażdżący, punkowo-heavy-metalowy “SMOKE BREAK”.

Rico Nasty ma wspaniałe rapowe skille, i pokazuje to w każdym utworze, bawiąc się melodiami, zmieniając co linijkę styl swojego flow, przechodząc z trapu, w klimaty 2000s, rocka, post-punku, metalu, rapu, trapu, popu, Jersey Club. W “YOU COULD NEVER” opowiada o doświadczeniu w music industry i o tym jak to jest być sobą lub innym niż masówka.

“They thought I was crazy, too out of the box
Then they step in my shoes and they see how I’m treatеd
Never complained, thеy was bashing my name
But I wasn’t afraid, l came back from my demons
Made it from SoundCloud to China, Belize”

W ostatniej części projektu serwuje nostalgiczne, miłosne, piękne ballady jak “SMILE” czy “CRASH”, a sama opisuje ten album słowami:

„This album is about being confident and saying fuck everybody else. It’s about getting doors slammed in your face and people telling you to try it their way again and again, and you stay true to yourself and it works. That’s what this project is. It’s an ode to yourself”.

W wywiadzie z XXL artystka zdradziła, że “LETHAL” nie miał konceptu, Rico zaczęła produkować piosenki, które dla niej dobrze brzmiały, nie myśląc o tym, jak to wszystko razem będzie później wyglądać. Chciałaby bardzo inspirować innych do tego, aby robili to, co na prawdę chcą – jest to trafny opis obecnego rynku muzycznego i kontrolowania przez labele, całej twórczości artystów. Dla niej ważniejsze jest zjedzenie jednego tracka w studiu, wsiąknięcie w jego brzmienie po kres, niż nagrywanie 10 numerów na akord, które będą średniakami.

“LETHAL” pozostawia wrażenie bardzo dojrzałej produkcji, doceniony przez słuchaczy którzy nie zamykają się na gatunki muzyczne czy autentyczność. Każdy znajdzie coś dla siebie. Rico jest wygadana i inteligentna, ma opinie kontrowersyjnej. Jest sexy, refleksyjna, romantyczna, zabawna oraz charyzmatyczna. Takie samo wrażenie zrobiła na mnie rok temu podczas show w Berlinie, na scenie undergrundowego clubu, na który przyszło wielu lokalnych raperów, co rzadko się w tym mieście zdarza. Ten występ potwierdził tylko to, jaką jest uzdolnioną artystką, która zasługuje na jeszcze więcej hype, niż go faktycznie ma.

„Own who made you, own who you are” – Rico Nasty.

@goldiethebossy


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Recenzja

Fazi & Mei „Delirium”: osobisty przekaz, bez wymyślania rapu na nowo – recenzja

Czy duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin?

Opublikowany

 

fazi mei delirium

Ustalmy to już na samym początku. ”Delirium” to nie jest album, który ma kogokolwiek przekonać do twórczości Faziego lub Mei. Ten materiał momentami zdaje się nawet mieć zupełnie odwrotny cel. I mnie to wcale nie dziwi. Krzysztof debiutował prawie 30 lat temu i nikomu nic udowadniać nie musi. Może natomiast nadal tworzyć muzykę, do jakiej przyzwyczaił już swoich odbiorców, urozmaicając jej format o duet z Mei. Dzisiaj pochylimy się nad tym materiałem.

“To już nie muzyka, którą pokochałem 
Nieziemskie geny i do tego talent 
Jestem poetą z milionem wad 
Nieraz się porzygałem od waszych dobrych rad”

Pierwsze, a zarazem podstawowe pytanie jakie powinniśmy sobie tutaj zadać to… czy ten duet ma w ogóle sens? Zanim to rozstrzygniemy, przyjrzyjmy się samemu projektowi. „Delirium” to materiał bliższy formatowi EPki. Zawiera zaledwie sześć numerów, z czego aż pięć w akompaniamencie śpiewu Zdziarki. Co do warstwy lirycznej – teksty poruszają tematy introspekcji, rozliczeń z przeszłością oraz trudnych emocji, typowo już dla tego duetu. Przekaz jest osobisty, wręcz konfesyjny. Fazi nie wymyśla tutaj rapu na nowo i prezentuje raczej swój charakterystyczny, szorstki styl. Mei natomiast dostarcza nam większej melodyjności tworząc między muzykami wyraźny kontrast. I w takiej konfiguracji, duet ten ma i ręce i nogi. Gdyby ci artyści próbowali mierzyć się z mikrofonem w stricte tym samym stylu, zapewne ponieśliby porażkę.

I wchodzę w social media, by znów to zobaczyć
Jak wielki uśmiech skrywa poziom Twej rozpaczy
Beznadziejna pustka rozrywa Cię od środka
Gdy nie możesz sprostać, goniąc wirtualną postać

Choć nie pozornie, „Delirium” to materiał, który już zapisał się na kartach historii polskiego rapu. W jaki sposób? Poprzez utwór „Wirtualna postać” z gościnnym udziałem Liroya. Bo to właśnie wraz z jego publikacją zakończył się pierwszy beef w polskim rapie. Trochę historii dla kontekstu. Konflikt między Panami rozpoczął się w 1995 roku poprzez premierę „Antyliroya”. Co najważniejsze w kontekście tej recenzji, spór ten oficjalnie nigdy nie został wyjaśniony. Aż do “Delirium”. Z perspektywy kultury Hip-Hopu w Polsce, to nadwyraz ważne wydarzenie. W pewnych czasach równie niewyobrażalne jak zgoda Peji i Tedego. A jednak do tego doszło. A pozostając już w temacie rapowych featureingów, na płycie udzielił się także wyżej wymieniony Rychu, Pih i Dono.

Spektakl trwa, każdy gra, ten, co ma
Ukrywając twarz za tym, co podpowie świat

„Delirium” to projekt, który jest właśnie tym, czego po nim się spodziewacie. Nie zawiera fikołków, skoków w dal i innych akrobacji artystycznych. Jest za to muzyka – surowa, dynamiczna, emocjonalna. Duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin. A było nim przygotowanie płyty, na której nie będą siebie nawzajem tłamsić lub zagłuszać. Drugim egzaminem będzie odbiór słuchaczy. Wynik tego testu pozostawiam do waszej opinii. 


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Recenzja

Biografia Sentino „Tatuażyk” – przedpremierowa recenzja

„Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.

Opublikowany

 

sentino biografia recenzja

Przeczytałem autobiograficzną książkę Sentino… i dzisiaj Wam o niej opowiem. 

Ustalmy to jednak na samym początku. Ja nie wierzyłem, że to wydanie kiedykolwiek ujrzy światło dzienne. Brałem ten projekt pod uwagę równie poważnie co szlugi Alvarezy, napój Midas, wódkę Tatuażyk, high-endową markę Sicarios Culture z dresami po 200 euro i całą rzeszę innych pomysłów na komercjalizację postaci Sentino. Jaka była więc szansa na powodzenie tego projektu? A jednak fizyczny egzemplarz biografii Sentence trafił w końcu do mojej ręki. Prosto z drukarni, prosto z rąk Truemana na Złotej 44, prosto do czytelników portalu GlamRap, aby jako pierwsi dowiedzieli się co skrywa w sobie “Tatuażyk”.

Technicznie jest to wywiad rzeka. Sentino naprowadzany pytaniami swojego rozmówcy opowiada o tym, co, gdzie, kiedy, z kim zrobił. Przez większość książki idą oni całkiem chronologicznie, aby pod koniec już stricte wyrywkowo rozwijać najbardziej intrygujące kwestie. Sebastian zaczyna swój wywód od bardzo szczegółowego omówienia swojego dzieciństwa i aspektów, które ukształtowały go jako człowieka. To właśnie tutaj pierwszy raz publicznie opowiada on więcej o swojej rodzinie i wychowaniu. Uważni słuchacze Alvareza od razu wyłapią fragmenty pasujące treścią do konkretnych zwrotek w twórczości rapera. Pojawiają się też tematy nigdzie wcześniej nie poruszane. Dowiecie się z tej lektury między innymi szczegółów pierwszego stosunku seksualnego Sentino oraz rozstania jego rodziców.

Po omówieniu młodzieńczych lat zaczyna się kwestia buntu, która towarzyszy nam do samego końca lektury. Sebastian zdaje się postacią niezmiennie idącą na przekór otaczającym go standardom. Dotknięty specyficznymi sytuacjami za młodu, emigrując z kraju do kraju, nauczył się żyć w niezmiernie specyficzny sposób. I ten lifestyle towarzyszy mu od 16 roku życia, aż po dziś dzień. Tylko że on go nie wybrał a mimowolnie zaczął w nim funkcjonować. Chociaż ewidentnie Sentence przechodzi przez różne etapy życia, które ta książka umiejętnie dzieli kolejnymi rozdziałami, to wciąż pozostaje on tą samą osobą. Zresztą tyczy się to również jego wyglądu. I tutaj pojawia się bardzo ważna kwestia. Bo ogromną zaletą “Tatuażyka” są zawarte w nim materiały z prywatnych zbiorów rodziny Sentino. Fotografie, rysunki, skany rękopisów, które to razem z kodami QR (stanowiącymi odnośniki do konkretnych utworów muzycznych) stały się fenomenalnym uzupełnieniem książki. To w pewien sposób nadało biografii charakteru i bardziej urzeczywistnionego zarysu.

Mam też parę dotkliwych uwag co do “Tatuażyka”. Po omówieniu dzieciństwa zaczyna się istny fabularny rollercoaster. Niektóre lata życia naszego bohatera zawarte są w paru zdaniach. Sentence nie raz stawia w losowym momencie zdecydowaną kropkę, odmawiając kontynuowania danego tematu. Rzecz jasna wynika to z dotkliwości wspomnień do jakich musi on na potrzebę wywiadu wracać. Nie dziwi więc wzmianka o butelce alkoholu towarzyszącej Sentino w trakcie rozmowy. Jednak te urywane kwestie szkodzą książce jako biografii. Ostatecznie “Tatuażyk” to 220 stron tekstu, napisanego bardzo dużą czcionką, wraz z wielkimi odstępami między akapitami. Lektura na jeden wieczór. A szkoda, bo potencjał był tu zdecydowanie na dłuższe dzieło. Brakuje mi też uwzględnienia wielu postaci. Rozmówca dopytuje się co prawda o różne nazwiska ze świata showbiznesu, jak Malik, Mata, Diho, Kaz Bałagane, TPS i Paluch, jednak to stanowczo za mało. Wiele osób jak chociażby Raff Smirnoff zostało niestety pominiętych. A no i jeszcze jedna rzecz, wielokrotnie pojawia się błąd zapisu liczbowego. Zamiast 40 tysięcy mamy “40 000 tysięcy”. To powinna akurat korekta wyłapać.

Wbrew pozorom nie jest to wesoła lektura pełna pięknych opowieści na temat kradzieży małp z Gibraltaru i rzucaniu talerzami w restauracjach z latynoskimi kobietami u boku. Dużo w niej bólu i walki o lepsze dzisiaj, bo „jutro” zdaje się dla Sebastiana mniej ciekawe niż obecna chwila. Sentino z pewnością prezentuje się w „Tatuażyku” jako jedna z najciekawszych person w polskim przemyśle muzycznym jednak nie zawsze w ten sposób, w jaki sam by sobie życzył. Zawód poczują także czytelnicy ciekawi historii Sentence z “ulicy”, nad czym w posłowiu ubolewa sam autor książki. Nadal nie wiemy co wiązało tego polsko-niemieckiego rapera z Hellsami. Zawarta prywata raczej usatysfakcjonuje fanów, chcących, chociaż troszkę lepiej poznać swojego idola. Słowem podsumowania tego tekstu niech będzie poniższy cytat z posłowia, z którym to Was zostawię.

”W jego otoczeniu od zawsze był brak jakiejkolwiek osoby, której mógłby zaufać. W koło tylko k*rwy i gangsterzy. Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Recenzja

Sapi Tha King „Wado Loco”: Odklejenia korposzczura – recenzja

Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart.

Opublikowany

 

Każda recenzja wymaga ode mnie przynajmniej kilkukrotnego przesłuchania ocenianego materiału. Nieraz kilkunastokrotnego. W międzyczasie sporządzam notatki i spisuję luźne myśli. Naturalnie rzecz biorąc, pierwszy odsłuch daje mi ich najwięcej. Chociaż najbardziej wnikliwe obserwacje przychodzą dopiero z kolejnymi godzinami. No i tak sobie spoglądam na moje notatki po czterech pierwszych numerach „Wado Loco”: Seplenienie, gubienie rytmu, udawanie, że potrafi śpiewać + problemy z tempem i tonacją. Wiem już, że to będzie uciążliwa recenzja. Przed wami debiutant. Sapi Tha King.

“Jebać stare baby, jebać stare baby, jebać stare baby.
U u a a po co dzwoniłaś na psy, kurwa?”

Może Sapi ma problemy z prawie każdym aspektem muzycznym, ale za to porywa głęboką liryką. Nie no, żartuję. Jest taki numer jak „Zamknij ryj”, w którym Sapi zapewnia, że żadne komentarze go nie bolą. Totalnie nie obchodzą. Żadne. Dlatego pełen emocji nagrywa numer, gdzie obraża osoby, którym nie podoba się jego muzyka. Rzuca przy tym pełną gamą obelg i wyzwisk. Skoro tak bardzo ma to w poważaniu to, z jakiego powodu tak sfrustrowany o tym nagrywa? Pytanie retoryczne, wszyscy znamy odpowiedź. Jednak najbardziej mnie zaintrygowały wspomnienia z pracy w korporacji IT. Na przykład w kawałku „Baba z HR” nasz bohater recenzji żali się, że chcieli go zwolnić za przychodzenie pijanym do pracy. Poważnie. Dziwi się on też temu, że na spotkaniach integracyjnych ludzie pozwalają sobie na zabawę, a w zakładzie pracy to już niezbyt. Innym razem pojawia się temat wyzysku i pracy na czarno. To akurat są tematy z kategorii poważnych. Jednak budowanie wokół siebie otoczki korposzczura z ilością odklejeń na poziomie Malika Montany, zupełnie rujnuje sens podejmowania takiej problematyki.

“I k*rwa teraz siedzisz taki sfrustrowany, że my mamy takie durne wersy.
K*rwa nie masz roboty, siedzisz u matki.
Jedyne co jej dorzucasz to k*rwa pranie do pralki.
Ty j*bana parówo, śmieciu. Jesteś nikim”

Techniką Sapi też nie grzeszy. Wiele rymów jest do przewidzenia, jeszcze zanim padną z ust rapera. Zupełna amatorszczyzna. A są jakieś plusy albumu „Wado Loco”? Znajdą się. Utwór „Królowa manipulacji” porusza arcy ważny temat współczesnych relacji w geocentrycznym świecie. Wiecie – mężczyzna zły, kobieta dobra. Nigdy na odwrót. Jakbyście czytali Onet i w jakimś kosmicznym otępieniu stwierdzili, że jego pseudoredaktorzy mogą mówić z sensem. To właśnie o takiej nowoczesnej patologii traktuje ten numer. Z kilometra też czuć od Sapiego mocne przywiązanie do miejsca wychowania. Wplątywanie swojego pochodzenia między wersami, zawsze jest mile widziane w rapie. Nie można też raperowi odmówić charyzmy, która to konsekwentnie buduje autentyczność wokół jego persony. O i jeszcze dwa słowa. Kubi Producent. Bo to on podjął się wyprodukowania wszystkich bitów na ten album. Świetna robota. Gościnne zwrotki położyli natomiast Fukaj i Kizo. No i tutaj chciałbym zwrócić uwagę na tego pierwszego pana. Chłopak, który jest moim zdaniem autorem najgorszego albumu wydanego nakładem SBM Label, nagrał zaskakująco porządną zwrotkę. Prawdopodobnie najlepszą w swojej dotychczasowej karierze. Jeszcze może coś z niego być. Kibicuję.

„Robiłem strony internetowe, configi portów i także grafiki
I cały czas darłeś mordę, straszyłeś brakiem pensji, zamiast zachęcić
Myślałeś, że mając monopol w tym mieście, możesz swoich podwładnych tępić
Chuj ci do mordy, ty stary chamie, jeśli teraz dziwko to słyszysz”

Poziom polskiego rapu leży. Rok 2023 jest wyjątkowo felerny pod tym kątem. Popularność takich person jak Sapi Tha King jest jedynie tego smutnym potwierdzeniem. Gdzie jest biuro ochrony rapu, kiedy jest naprawdę potrzebne? Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart. Szczerze, to z coraz większym zaniepokojeniem obserwuję takie ekscesy. Mam spore obawy przed tym, aby takie albumy miały być codziennością na scenie. To nie jest żaden performens wychodzący przed szereg. To wymizerowany produkt. Jednak nie skreślałbym jeszcze Sapiego. Tha King pomimo tego, że aktualnie kuleje w tworzeniu muzyki — przynajmniej próbuje iść własną drogą. W przyszłości mu to zapewne zaowocuje. Ale patrząc na “Wado Loco”… to zdecydowanie w tej dalszej przyszłości.

“Byłaś największą brudaską, jaką poznałem
Stawałem na końcu chuja, a w zamian chuja dostałem
Tyle razy myślałem, że sam odwiedzę Ostrawę
I pojadę na kurwy, jeszcze przed karnawałem”

Ps: A myślałem, że po „Kici Meow” Reto i Leosi już nic gorszego nie usłyszę.

Ocena płyty Sapi Tha King „Wado Loco”:

3.7 Ocena redakcji
1.8 Ocena słuchaczy (5 głosy)
Teksty1
Bity8
Flow2
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. Nawet jeśli nie wyjdzie mi z rapem
  2. Jestem młody
  3. To wszystko dała mi branża IT
  4. 10K20K
  5. 200km/h (Unreleased)
  6. Baba z HR (Unreleased)
  7. Terabajt
  8. Mimo że dzwonisz
  9. Zamknij ryj (Unreleased)
  10. Chcę mi się pić (Unreleased)
  11. Królowa Manipulacji
  12. Pytasz mnie czy zaufam? (Unreleased)
  13. Służbistka


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Recenzja

Chivas „młody say10”: tylko hity – recenzja

W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby pięć lat i z trzy wydane albumy.

Opublikowany

 

chivas młody say

Znacie to uczucie, kiedy polski rap was pozytywnie zaskakuje? Ja też niezbyt. Natomiast każdy taki eksces warty jest naszej uwagi. Z tego właśnie powodu spotykamy się dzisiaj w ramach recenzji albumu Chivasa. Fakt, rzadko kiedy tak z góry narzucam moje odczucia przy pisaniu opinii o danym krążku. “Młody say10” jednak jest dla mnie zupełnym przełomem w postrzeganiu postaci jego autora. Stąd recenzja być może nacechowana będzie moją sympatią już od początku, taki wyjątek.

Wyjdę sobie na dwór, bo mieszkam sam
Spotkam kogoś, kto mnie słucha i kojarzy twarz
Jest podobna do Jezusa, to trochę pojebane
Bo nie jestem jego fanem, ale fajnie, gdyby był

Chivasowi nigdy nie można było odmówić zdolności stricte wokalnych. Niestety obrany przez niego styl, zdawał się nie do końca przemyślany czy opanowany przez samego artystę. Tak jak doskonale rozumiałem fenomen podopiecznego Szpaka przy okazji debiutu, daleko mi było do propsowania “nauczyłem się przeklinać”. Co się zmieniło? W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby z trzy longplaye. “Młody say10” pozbawiony jest chaosu, pomimo dużej dynamiki. Muzyk bezbłędnie lawiruje klimatami popu, rocka, punka i rapu, nie dając nawet na sekundę odlecieć myślami odbiorcy. Materiał płynie, jakby był zaledwie jednym utworem. Dawno nie spotkałem się z taką spójnością.

I się zastanawiam cały czas, czy jej kupić gaz?
Czy ona mnie kocha, czy chce się tylko pieprzyć?
I tak cały czas, czy jej kupić gaz?

“Młody say10” zawiera jedenaście pozycji na trackliście, a co za tym idzie album trwa jedynie 26 minut. Bez gościnnych wokali. Jednak wbrew pozorom, płyta nie pozostawia po sobie odczucia niedosytu. Dlaczego? Materiał skrojony został na miarę z każdej strony. Z pewnością pomocnym w tym aspekcie był fakt, że za wyprodukowanie wszystkich bitów odpowiedzialny jest sam Chivas. Dalej. Podopieczny Szpaka rapuje o emocjach jakie spotyka przy dobitnie życiowych sytuacjach. Bez wyniosłości. Bez bawienia się w wieszcza. Przebijają się przede wszystkim negatywne myśli, nie raz wypowiedziane w sposób bardzo prosty. Nie doszukiwałbym się jednak legendarnie złożonych zwrotek. Co więcej, ten album wcale taki nie musi taki być, aby pozostać wybitnym dziełem. Poprzez odpowiednią zmianę tempa i akcentu, utwory pozostają prawidłowo skonstruowane bez zmuszania się do pisania wersów pod stałą liczbę sylab.

Moja pierwsza dziewczyna udawała, że ma raka
Dawno temu, no i wcale nie umarła

To nie jest gatunek rapu jaki będę sobie słuchał w wolnym czasie. Jednak docenić muszę jakim ewenementem na naszej scenie jest “młody10”. To świerzość jakiej nie podrobisz. Styl wykreowany przez Chivasa jest unikalny w polskich realiach i pozostawia po sobie wrażenie jeszcze sporego potencjału do wydobycia. Przyjemnie mi jest jeszcze czasem się zaskoczyć słuchając polskiego rapu.

Przez siedem lat adorowałem głupią szmulę 
Nie chodzi o D–, ani K–, ani Zuzię, ta pierwsza to zrozumie 
A w sumie szczerze niezbyt chciałem gadać o tej drugiej 
(Czemu? Czemu?) To ta od raka

Ocena płyty Chivas „młody say10”: 9.3/10

9.3 Ocena redakcji
2.6 Ocena słuchaczy (4 głosy)
Teksty9
Bity9
Flow10
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. anyżowe żelki
  2. narcyz
  3. koleżanko mojej byłej
  4. drzewko
  5. to ostatni raz gdy jadę nad bałtyk
  6. miałem kolegę bartka
  7. kupić jej gaz czy torebkę?
  8. jesteś najlepszy/najlepsza
  9. mam chyba za drogie auto
  10. prevka na płytę może (młody say10)


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Czytaj dalej

Popularne

Copyright © Łukasz Kazek dla GlamRap.pl 2011-2025.
(Ta strona może używać Cookies, przeglądanie jej to zgoda na ich używanie.)

error: