Sprawdź nas też tutaj

Recenzja

RECENZJA: Vixen – ”Loco Tranquilo”

Opublikowany

 

Nie będę ukrywał, że z twórczością Vixena jestem bardzo mocno związany od kilku długich lat, i premiera każdego z jego albumów to dla mnie wielkie, osobiste wydarzenie. Z uwagi na tak silną i długotrwałą emocjonalną więź z twórczością rapera, mogę dzisiaj powiedzieć z czystym sumieniem – dotychczasowe jego dokonania są dla mnie czymś znacznie więcej, niż rozrywką. Z muzyki Vixena nie wyrasta się, jak ma to miejsce w przypadku prawilnego rapu o gardzeniu systemem i nienawiści do policji; z wiekiem odkrywa się nowe jej walory.

Do odsłuchu ''Loco Tranquilo'' podszedłem – a jakże by inaczej – z dużą dozą ekscytacji. Zanim album zagościł w moich słuchawkach, dałem sobie kilka dni na rozbudzenie wyobraźni tytułami zamieszczonych na nim utworów, chłonąłem opinie na ich temat zamieszczone w internecie. Dopiero potem, jednej z późnych nocy, zdecydowałem spontanicznie, że oto nadszedł czas, i założywszy na uszy słuchawki w samotności zacząłem przysłuchiwać się nowemu, długo wyczekiwanemu przeze mnie dziecku MC i producenta z Czańca.

Odsłuch otwierającego materiał ''Intro'' sprawił, że – mylnie, o czym szerzej zaraz – założyłem, iż lepiej niż w samotną noc trafić z odsłuchem albumu nie mogłem. Wstęp ów stanowi – czytany – sugestywne i przejmujące wprowadzenie słuchacza w album. Autor opowiada o mężczyźnie, którego można identyfikować z nim – żyjącego z dala od zgiełku i ludzi introwertyka, zamkniętego w świecie swoich przeżyć, pasji i obsesji, zagadnień. Postać ta, chociaż opanowana, raz na jakiś czas przejmowana była przez jego mroczną stronę. Następujący po nim ''Frankenstein'' stanowi muzyczną kontynuację wstępu – storytelling o poczynaniach jego bohatera, wkładającego całe swe serce i talenty w ożywienie monstrum, którego obecność sprawiłaby, że czułby się mniej samotnie.

Tak już mam, że lubię, kiedy na albumie znajduje się utwór tytułowy, i że wzbudza on z reguły moje szczególne zainteresowanie jako domniemanie najbardziej reprezentatywny dla reszty materiału. W przypadku ''Loco Tranquilo'' sprawy mają się jednak zupełnie inaczej, bowiem utwór odstaje zdecydowanie od reszty stylistyką liryczną i polotem wokalnym. Już na samym początku, kiedy słuchacz obcuje z delikatnym warczeniem gitary elektrycznej w tle podkładu przywodzącym na myśl warkot piły łańcuchowej, wie dobrze, że za moment nastąpi coś wyjętego ze wszelkich rachub, coś, z czym wcześniej nie miał do czynienia. Gdy tylko Vixen zaczyna nawijać, bawiąc się beztrosko flow, akcentując słowa, modulując głos, napięcie tylko rośnie z każdym wysłuchanym wersem. Raper wydaje się nieokiełznany jakby znajdował się w maniakalnym pobudzeniu, potrafi z łatwością sprawić, żeby słuchacza zamurowało. W trakcie utworu padają nawet horrorcore'owe wersy, które nasuwają mi jednoznaczne skojarzenie z Eminemem: ''Tamten typ nie żyje i był zoofilem, to prawda/Nie kazałem go rżnąć na pół pile, sama na to wpadła/Musiałem wylać z niej benzynę, bo tak się przy tym darła/Typ był rozcięty do połowy, jak szmaciana lalka/Jak człowiek zostawiłem mu pistolet i wsiadłem do auta/Za godzinę jadłem wigilię, siedziałem tuż obok dziadka/Było mi smutno, tak dziwnie, bo nie miałem opłatka''. Tekst piosenki rzeczywiście jest obłędny, sprawia wrażenie zapisanego gdzieś na drugiej stronie żółtych papierów, ale jest to niestety jedyna chwila szaleństwa na jaką pozwolił sobie jego autor tworząc album, chociaż jego koncepcja zakłada przynajmniej równy w nim udział obu oblicz rapera.

Ktoś kiedyś opowiedział mi dowcip, szedł mniej więcej tak: ''Kapitan płynie statkiem, obok niego rozbitek na tratwie. Rozbitek krzyczy do kapitana z nadzieją zostania zabranym na pokład: A hoj kapitanie! Na co kapitan odpowiada mu: A hoj Ci do tego!''. Nie wiem, czy Vixen również słyszał tenże żart, ale nie wykluczone, że tak, bowiem w utworze ''Ahooj (Kawałek o Starym Rybaku)'' zawarł patent w nim obecny, śpiewając: ''Całe życie na tym statku przesiedziałem/Na stałym lądzie nie mam nic/Czasem myślę sobie że ten świat nie dla mnie/Tyle tu wody, a nie mam co pić/Chce mi się krzyczeć wtedy ahoj z tym wszystkim/Kiedyś wykrzyczę to ahoj!''. Napięcie estetyczne wynikające z rezygnacji przez autora z wulgaryzmów w utworze narasta pieszczotliwie z każdą chwilą, żeby w końcu zostać błogo rozładowanym w końcu ostatniej zwrotki, kiedy to wyraz taki, mocno zaakcentowany, pada po raz pierwszy. Edward Stachura, nieżyjący już poeta, prozaik i pieśniarz, powiedział kiedyś, że najwyższą pochwałą dla piosenki jest stwierdzenie, że ''Można za nią iść w świat''. Chwytliwa do granic możliwości melodia refrenu, pogodny nastrój, zgrabne, rozciągnięte na wszystkie trzy zwrotki metaforyzowanie oraz jego ataraktyczne przesłanie czynią z ''Kawałka o Starym Rybaku'' taki właśnie utwór. Zawiera on też w sobie potężny potencjał koncertowy.


Jeszcze co najmniej połowa utworów na ''Loco Tranquilo'' aż prosi się o szersze omówienie z uwagi na swoją intrygującą specyfikę i poziom wykonania. ''Szybko Nie Przestanę'' stanowi popis wokalno-techniczny rapera, doskonale ukazując kunszt jego warsztatu twórczego. Od dawna czekałem na udział Vixena w rywalizacji z MC's afiszującymi się swoją nienaganną dykcją oraz dużą prędkością w wysławianiu się, i efekt jego pracy przerósł moje oczekiwania. Raper wypluwa z siebie wersy w sposób błyskawiczny i hipnotycznie płynny, w tle przygrywa nie narzucający się zbytnio podkład, wszystko brzmi urzekająco. Warto odnotować, że Vixen opracował kawałek w zaledwie cztery dni, a sprowokował go do tego znajomy wątpiący w jego umiejętności. Równie porywające jest doświadczenie wyobraźni, które raper zadaje w utworze ''Mam Nadzieję, Że Istnieje Eden''. Raper nawija: ''Zanim spotkasz mnie z kulą w głowie w moim domu/Zostawię po sobie to coś co przebija rozum/I nie przemija, wejdziesz w tunel po kuli/I Narnie odkryjesz nową a strumień życia poczęstuję Cię wodą duszy''. Następująca dalej muzyczna forma propozycji chwytania życia, doświadczania go oraz kształtowania zgodnie ze swoim zamysłem zamiast biernego przypatrywania się jego dynamice rozpatrzona ma być przez słuchacza w obliczu rozważania kwestii życia po śmieci. Imprezowy ''Alladyn'' stanowi coś więcej niż tylko alternatywę dla olbrzymiej popularności kawałka ''Zdrowia Gospodarza'' z albumu ''Rozpalić Tłum'', przy leniwym podkładzie ''High'' można się rozpłynąć, a ''Tarantula'' energetyzuje. Z kolei ''Nevermind'' to storytelling opowiadający o losach muzyka, który osiągnął wszystko, co mógł, a potem to utracił. Jest w tym być może jakieś nawiązanie do postaci mitycznego Ikara, który chcąc wznieść się zbyt wysoko runął w dół tracąc życie (bohater opowieści Vixena również kończy żywot spadając z wysokości). W ''Contry Boy'' raper opowiada w nim o swoich wiejskich korzeniach, zupełnie nie wypierając się ich, a wręcz podkreślając je i swoją z nich dumę. Jest to pierwszy znany mi tego rodzaju utwór stanowiący przeciwwagę dla masy tracków w których miejscy raperzy, niejednokrotnie horrendalnie mniej utalentowani od Vixena, podkreślają nagminnie – często wręcz nużąco -fakt pochodzenia z miasta. Nagranie takiego numeru z pewnością wymagało dużej odwagi od jego autora zważywszy na konserwatywność środowiska hip-hopowego zakładającego, że pochodzenie z miasta warunkuje możliwość tworzenia rapu na porządnym poziomie.

W utworach, co typowe dla Vixena, trafiają się od czasu do czasu wersy nijakie, pretensjonalne, nic wartościowego nie wnoszące do tematu, zbędne zapychacze. Psują one trochę ogólne wrażenie z odsłuchu albumu, szczególnie przy kolejnych sesjach z nim. Poza tym, teksty zawierają sporo cennej aforystyki, błyskotliwych igraszek słownych, dwuznaczności, oraz perełek, w których Vixen na przykład najpierw wodzi słuchacza za nos, a potem daje mu w niego prztyczek nawijając: ''Mama Ci pierze gacie więc nie mów jakie mam prawa/Bo żyjesz w Disneylandzie, jakbyś miał dziadka Walta/"Mówi się w Disneylendzie" – Sherlock dzięki, miód wymowa/Wstyd mi będzie po tym błędzie teraz, wodzu prowadź''; ukazuje swoją przekorność mówiąc: ''I nie przeklinam kurwa, mama się będzie wstydzić''; wdaje się w krótki dyskurs sam ze sobą w numerze ''Tarantula'', rzuca krótkim ''Pozdro 600!'', komentuje gorzko swój nieudany występ gitarowy na festiwalu Hip-Hop Kemp 2013, itd. Na albumie zabrakło za to trochę intrygujących, nietypowych zestawień rymów, ich układów – te obecne w warstwie tekstowej są najwyżej bardzo porządne, podczas gdy Vixen udowodnił w przeszłości, że stać go na wiele więcej.

Na płycie usłyszymy zaledwie trzy wokalne występy gościnne – Kasię Łopatę wspierającą Vixena subtelnie w refrenie ''Ahoj'', Kubę Knapa w ''High'', oraz Bukę, który w ''Taki Jaki Jestem'' wypadł – śmieszna sprawa – lepiej od gospodarza. Cieszę się z tak małej ilości featów, bowiem dzięki temu album zachowuje intymny wydźwięk tak charakterystyczny dla Vixena. Podobnie kameralnie prezentuje się ilość podkładów pochodzących od innych niż sam gospodarz producentów – zaledwie cztery na 19 utworów. Mając w pamięci wcześniejsze dokonania MC i producenta z Czańca w tej materii, byłem zupełnie spokojny o warstwę muzyczną albumu. Tym większe było moje zaskoczenie, kiedy ta okazała się dla mnie być w połowie, jak na Vixena, monotonna, zlewająca się w całość, pozbawiona większej głębi brzmieniowej. Melodii, które wpadły mi w ucho na tyle, że nuciłem sobie je wiele dni, było zaledwie trzy (''Alladyn'', ''Ahoj'', ''Loco Tranquilo''). Masę podkładów znacznie lepszych niż większość zawartych na albumie odsłuchiwałem wcześniej niejednokrotnie na profilu SoundClick Vixena, gdzie sprzedaje je po bardzo przystępnych jak na ich poziom cenach.

Za główne atuty albumu należy uznać kilka bardzo mocnych, znacznie różniących się od siebie piosenek, niemal całą warstwę liryczno-wokalną, oraz wszelkiego rodzaju eksperymenty artystyczne. Na minus – część produkcji oraz słaby sznyt koncepcyjny, zaznaczony ledwie przez skity, do których większość utworów nijak nie przystaje. Na swoich wcześniejszych dokonaniach muzycznych Vixen objawił się jako muzyk, po którym można oczekiwać bardzo wiele, tym bardziej bolą więc wszelkiego rodzaju niedociągnięcia na jego projektach. Myślę, iż można mi rzec, że ''Loco Tranquilo'' to raczej zapis pewnego eksperymentu muzycznego, niż jego pełnoprawny efekt, z którym to przyjdzie nam obcować dopiero za jakiś czas. Efekt, na który z całą pewnością warto czekać. Ocena: 3/6.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

 

Recenzja

Fazi & Mei „Delirium”: osobisty przekaz, bez wymyślania rapu na nowo – recenzja

Czy duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin?

Opublikowany

 

fazi mei delirium

Ustalmy to już na samym początku. ”Delirium” to nie jest album, który ma kogokolwiek przekonać do twórczości Faziego lub Mei. Ten materiał momentami zdaje się nawet mieć zupełnie odwrotny cel. I mnie to wcale nie dziwi. Krzysztof debiutował prawie 30 lat temu i nikomu nic udowadniać nie musi. Może natomiast nadal tworzyć muzykę, do jakiej przyzwyczaił już swoich odbiorców, urozmaicając jej format o duet z Mei. Dzisiaj pochylimy się nad tym materiałem.

“To już nie muzyka, którą pokochałem 
Nieziemskie geny i do tego talent 
Jestem poetą z milionem wad 
Nieraz się porzygałem od waszych dobrych rad”

Pierwsze, a zarazem podstawowe pytanie jakie powinniśmy sobie tutaj zadać to… czy ten duet ma w ogóle sens? Zanim to rozstrzygniemy, przyjrzyjmy się samemu projektowi. „Delirium” to materiał bliższy formatowi EPki. Zawiera zaledwie sześć numerów, z czego aż pięć w akompaniamencie śpiewu Zdziarki. Co do warstwy lirycznej – teksty poruszają tematy introspekcji, rozliczeń z przeszłością oraz trudnych emocji, typowo już dla tego duetu. Przekaz jest osobisty, wręcz konfesyjny. Fazi nie wymyśla tutaj rapu na nowo i prezentuje raczej swój charakterystyczny, szorstki styl. Mei natomiast dostarcza nam większej melodyjności tworząc między muzykami wyraźny kontrast. I w takiej konfiguracji, duet ten ma i ręce i nogi. Gdyby ci artyści próbowali mierzyć się z mikrofonem w stricte tym samym stylu, zapewne ponieśliby porażkę.

I wchodzę w social media, by znów to zobaczyć
Jak wielki uśmiech skrywa poziom Twej rozpaczy
Beznadziejna pustka rozrywa Cię od środka
Gdy nie możesz sprostać, goniąc wirtualną postać

Choć nie pozornie, „Delirium” to materiał, który już zapisał się na kartach historii polskiego rapu. W jaki sposób? Poprzez utwór „Wirtualna postać” z gościnnym udziałem Liroya. Bo to właśnie wraz z jego publikacją zakończył się pierwszy beef w polskim rapie. Trochę historii dla kontekstu. Konflikt między Panami rozpoczął się w 1995 roku poprzez premierę „Antyliroya”. Co najważniejsze w kontekście tej recenzji, spór ten oficjalnie nigdy nie został wyjaśniony. Aż do “Delirium”. Z perspektywy kultury Hip-Hopu w Polsce, to nadwyraz ważne wydarzenie. W pewnych czasach równie niewyobrażalne jak zgoda Peji i Tedego. A jednak do tego doszło. A pozostając już w temacie rapowych featureingów, na płycie udzielił się także wyżej wymieniony Rychu, Pih i Dono.

Spektakl trwa, każdy gra, ten, co ma
Ukrywając twarz za tym, co podpowie świat

„Delirium” to projekt, który jest właśnie tym, czego po nim się spodziewacie. Nie zawiera fikołków, skoków w dal i innych akrobacji artystycznych. Jest za to muzyka – surowa, dynamiczna, emocjonalna. Duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin. A było nim przygotowanie płyty, na której nie będą siebie nawzajem tłamsić lub zagłuszać. Drugim egzaminem będzie odbiór słuchaczy. Wynik tego testu pozostawiam do waszej opinii. 

Czytaj dalej

Recenzja

Biografia Sentino „Tatuażyk” – przedpremierowa recenzja

„Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.

Opublikowany

 

sentino biografia recenzja

Przeczytałem autobiograficzną książkę Sentino… i dzisiaj Wam o niej opowiem. 

Ustalmy to jednak na samym początku. Ja nie wierzyłem, że to wydanie kiedykolwiek ujrzy światło dzienne. Brałem ten projekt pod uwagę równie poważnie co szlugi Alvarezy, napój Midas, wódkę Tatuażyk, high-endową markę Sicarios Culture z dresami po 200 euro i całą rzeszę innych pomysłów na komercjalizację postaci Sentino. Jaka była więc szansa na powodzenie tego projektu? A jednak fizyczny egzemplarz biografii Sentence trafił w końcu do mojej ręki. Prosto z drukarni, prosto z rąk Truemana na Złotej 44, prosto do czytelników portalu GlamRap, aby jako pierwsi dowiedzieli się co skrywa w sobie “Tatuażyk”.

Technicznie jest to wywiad rzeka. Sentino naprowadzany pytaniami swojego rozmówcy opowiada o tym, co, gdzie, kiedy, z kim zrobił. Przez większość książki idą oni całkiem chronologicznie, aby pod koniec już stricte wyrywkowo rozwijać najbardziej intrygujące kwestie. Sebastian zaczyna swój wywód od bardzo szczegółowego omówienia swojego dzieciństwa i aspektów, które ukształtowały go jako człowieka. To właśnie tutaj pierwszy raz publicznie opowiada on więcej o swojej rodzinie i wychowaniu. Uważni słuchacze Alvareza od razu wyłapią fragmenty pasujące treścią do konkretnych zwrotek w twórczości rapera. Pojawiają się też tematy nigdzie wcześniej nie poruszane. Dowiecie się z tej lektury między innymi szczegółów pierwszego stosunku seksualnego Sentino oraz rozstania jego rodziców.

Po omówieniu młodzieńczych lat zaczyna się kwestia buntu, która towarzyszy nam do samego końca lektury. Sebastian zdaje się postacią niezmiennie idącą na przekór otaczającym go standardom. Dotknięty specyficznymi sytuacjami za młodu, emigrując z kraju do kraju, nauczył się żyć w niezmiernie specyficzny sposób. I ten lifestyle towarzyszy mu od 16 roku życia, aż po dziś dzień. Tylko że on go nie wybrał a mimowolnie zaczął w nim funkcjonować. Chociaż ewidentnie Sentence przechodzi przez różne etapy życia, które ta książka umiejętnie dzieli kolejnymi rozdziałami, to wciąż pozostaje on tą samą osobą. Zresztą tyczy się to również jego wyglądu. I tutaj pojawia się bardzo ważna kwestia. Bo ogromną zaletą “Tatuażyka” są zawarte w nim materiały z prywatnych zbiorów rodziny Sentino. Fotografie, rysunki, skany rękopisów, które to razem z kodami QR (stanowiącymi odnośniki do konkretnych utworów muzycznych) stały się fenomenalnym uzupełnieniem książki. To w pewien sposób nadało biografii charakteru i bardziej urzeczywistnionego zarysu.

Mam też parę dotkliwych uwag co do “Tatuażyka”. Po omówieniu dzieciństwa zaczyna się istny fabularny rollercoaster. Niektóre lata życia naszego bohatera zawarte są w paru zdaniach. Sentence nie raz stawia w losowym momencie zdecydowaną kropkę, odmawiając kontynuowania danego tematu. Rzecz jasna wynika to z dotkliwości wspomnień do jakich musi on na potrzebę wywiadu wracać. Nie dziwi więc wzmianka o butelce alkoholu towarzyszącej Sentino w trakcie rozmowy. Jednak te urywane kwestie szkodzą książce jako biografii. Ostatecznie “Tatuażyk” to 220 stron tekstu, napisanego bardzo dużą czcionką, wraz z wielkimi odstępami między akapitami. Lektura na jeden wieczór. A szkoda, bo potencjał był tu zdecydowanie na dłuższe dzieło. Brakuje mi też uwzględnienia wielu postaci. Rozmówca dopytuje się co prawda o różne nazwiska ze świata showbiznesu, jak Malik, Mata, Diho, Kaz Bałagane, TPS i Paluch, jednak to stanowczo za mało. Wiele osób jak chociażby Raff Smirnoff zostało niestety pominiętych. A no i jeszcze jedna rzecz, wielokrotnie pojawia się błąd zapisu liczbowego. Zamiast 40 tysięcy mamy “40 000 tysięcy”. To powinna akurat korekta wyłapać.

Wbrew pozorom nie jest to wesoła lektura pełna pięknych opowieści na temat kradzieży małp z Gibraltaru i rzucaniu talerzami w restauracjach z latynoskimi kobietami u boku. Dużo w niej bólu i walki o lepsze dzisiaj, bo „jutro” zdaje się dla Sebastiana mniej ciekawe niż obecna chwila. Sentino z pewnością prezentuje się w „Tatuażyku” jako jedna z najciekawszych person w polskim przemyśle muzycznym jednak nie zawsze w ten sposób, w jaki sam by sobie życzył. Zawód poczują także czytelnicy ciekawi historii Sentence z “ulicy”, nad czym w posłowiu ubolewa sam autor książki. Nadal nie wiemy co wiązało tego polsko-niemieckiego rapera z Hellsami. Zawarta prywata raczej usatysfakcjonuje fanów, chcących, chociaż troszkę lepiej poznać swojego idola. Słowem podsumowania tego tekstu niech będzie poniższy cytat z posłowia, z którym to Was zostawię.

”W jego otoczeniu od zawsze był brak jakiejkolwiek osoby, której mógłby zaufać. W koło tylko k*rwy i gangsterzy. Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.

Czytaj dalej

Recenzja

Sapi Tha King „Wado Loco”: Odklejenia korposzczura – recenzja

Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart.

Opublikowany

 

Każda recenzja wymaga ode mnie przynajmniej kilkukrotnego przesłuchania ocenianego materiału. Nieraz kilkunastokrotnego. W międzyczasie sporządzam notatki i spisuję luźne myśli. Naturalnie rzecz biorąc, pierwszy odsłuch daje mi ich najwięcej. Chociaż najbardziej wnikliwe obserwacje przychodzą dopiero z kolejnymi godzinami. No i tak sobie spoglądam na moje notatki po czterech pierwszych numerach „Wado Loco”: Seplenienie, gubienie rytmu, udawanie, że potrafi śpiewać + problemy z tempem i tonacją. Wiem już, że to będzie uciążliwa recenzja. Przed wami debiutant. Sapi Tha King.

“Jebać stare baby, jebać stare baby, jebać stare baby.
U u a a po co dzwoniłaś na psy, kurwa?”

Może Sapi ma problemy z prawie każdym aspektem muzycznym, ale za to porywa głęboką liryką. Nie no, żartuję. Jest taki numer jak „Zamknij ryj”, w którym Sapi zapewnia, że żadne komentarze go nie bolą. Totalnie nie obchodzą. Żadne. Dlatego pełen emocji nagrywa numer, gdzie obraża osoby, którym nie podoba się jego muzyka. Rzuca przy tym pełną gamą obelg i wyzwisk. Skoro tak bardzo ma to w poważaniu to, z jakiego powodu tak sfrustrowany o tym nagrywa? Pytanie retoryczne, wszyscy znamy odpowiedź. Jednak najbardziej mnie zaintrygowały wspomnienia z pracy w korporacji IT. Na przykład w kawałku „Baba z HR” nasz bohater recenzji żali się, że chcieli go zwolnić za przychodzenie pijanym do pracy. Poważnie. Dziwi się on też temu, że na spotkaniach integracyjnych ludzie pozwalają sobie na zabawę, a w zakładzie pracy to już niezbyt. Innym razem pojawia się temat wyzysku i pracy na czarno. To akurat są tematy z kategorii poważnych. Jednak budowanie wokół siebie otoczki korposzczura z ilością odklejeń na poziomie Malika Montany, zupełnie rujnuje sens podejmowania takiej problematyki.

“I k*rwa teraz siedzisz taki sfrustrowany, że my mamy takie durne wersy.
K*rwa nie masz roboty, siedzisz u matki.
Jedyne co jej dorzucasz to k*rwa pranie do pralki.
Ty j*bana parówo, śmieciu. Jesteś nikim”

Techniką Sapi też nie grzeszy. Wiele rymów jest do przewidzenia, jeszcze zanim padną z ust rapera. Zupełna amatorszczyzna. A są jakieś plusy albumu „Wado Loco”? Znajdą się. Utwór „Królowa manipulacji” porusza arcy ważny temat współczesnych relacji w geocentrycznym świecie. Wiecie – mężczyzna zły, kobieta dobra. Nigdy na odwrót. Jakbyście czytali Onet i w jakimś kosmicznym otępieniu stwierdzili, że jego pseudoredaktorzy mogą mówić z sensem. To właśnie o takiej nowoczesnej patologii traktuje ten numer. Z kilometra też czuć od Sapiego mocne przywiązanie do miejsca wychowania. Wplątywanie swojego pochodzenia między wersami, zawsze jest mile widziane w rapie. Nie można też raperowi odmówić charyzmy, która to konsekwentnie buduje autentyczność wokół jego persony. O i jeszcze dwa słowa. Kubi Producent. Bo to on podjął się wyprodukowania wszystkich bitów na ten album. Świetna robota. Gościnne zwrotki położyli natomiast Fukaj i Kizo. No i tutaj chciałbym zwrócić uwagę na tego pierwszego pana. Chłopak, który jest moim zdaniem autorem najgorszego albumu wydanego nakładem SBM Label, nagrał zaskakująco porządną zwrotkę. Prawdopodobnie najlepszą w swojej dotychczasowej karierze. Jeszcze może coś z niego być. Kibicuję.

„Robiłem strony internetowe, configi portów i także grafiki
I cały czas darłeś mordę, straszyłeś brakiem pensji, zamiast zachęcić
Myślałeś, że mając monopol w tym mieście, możesz swoich podwładnych tępić
Chuj ci do mordy, ty stary chamie, jeśli teraz dziwko to słyszysz”

Poziom polskiego rapu leży. Rok 2023 jest wyjątkowo felerny pod tym kątem. Popularność takich person jak Sapi Tha King jest jedynie tego smutnym potwierdzeniem. Gdzie jest biuro ochrony rapu, kiedy jest naprawdę potrzebne? Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart. Szczerze, to z coraz większym zaniepokojeniem obserwuję takie ekscesy. Mam spore obawy przed tym, aby takie albumy miały być codziennością na scenie. To nie jest żaden performens wychodzący przed szereg. To wymizerowany produkt. Jednak nie skreślałbym jeszcze Sapiego. Tha King pomimo tego, że aktualnie kuleje w tworzeniu muzyki — przynajmniej próbuje iść własną drogą. W przyszłości mu to zapewne zaowocuje. Ale patrząc na “Wado Loco”… to zdecydowanie w tej dalszej przyszłości.

“Byłaś największą brudaską, jaką poznałem
Stawałem na końcu chuja, a w zamian chuja dostałem
Tyle razy myślałem, że sam odwiedzę Ostrawę
I pojadę na kurwy, jeszcze przed karnawałem”

Ps: A myślałem, że po „Kici Meow” Reto i Leosi już nic gorszego nie usłyszę.

Ocena płyty Sapi Tha King „Wado Loco”:

3.7 Ocena redakcji
1.8 Ocena słuchaczy (5 głosy)
Teksty1
Bity8
Flow2
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. Nawet jeśli nie wyjdzie mi z rapem
  2. Jestem młody
  3. To wszystko dała mi branża IT
  4. 10K20K
  5. 200km/h (Unreleased)
  6. Baba z HR (Unreleased)
  7. Terabajt
  8. Mimo że dzwonisz
  9. Zamknij ryj (Unreleased)
  10. Chcę mi się pić (Unreleased)
  11. Królowa Manipulacji
  12. Pytasz mnie czy zaufam? (Unreleased)
  13. Służbistka

Czytaj dalej

Recenzja

Chivas „młody say10”: tylko hity – recenzja

W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby pięć lat i z trzy wydane albumy.

Opublikowany

 

chivas młody say

Znacie to uczucie, kiedy polski rap was pozytywnie zaskakuje? Ja też niezbyt. Natomiast każdy taki eksces warty jest naszej uwagi. Z tego właśnie powodu spotykamy się dzisiaj w ramach recenzji albumu Chivasa. Fakt, rzadko kiedy tak z góry narzucam moje odczucia przy pisaniu opinii o danym krążku. “Młody say10” jednak jest dla mnie zupełnym przełomem w postrzeganiu postaci jego autora. Stąd recenzja być może nacechowana będzie moją sympatią już od początku, taki wyjątek.

Wyjdę sobie na dwór, bo mieszkam sam
Spotkam kogoś, kto mnie słucha i kojarzy twarz
Jest podobna do Jezusa, to trochę pojebane
Bo nie jestem jego fanem, ale fajnie, gdyby był

Chivasowi nigdy nie można było odmówić zdolności stricte wokalnych. Niestety obrany przez niego styl, zdawał się nie do końca przemyślany czy opanowany przez samego artystę. Tak jak doskonale rozumiałem fenomen podopiecznego Szpaka przy okazji debiutu, daleko mi było do propsowania “nauczyłem się przeklinać”. Co się zmieniło? W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby z trzy longplaye. “Młody say10” pozbawiony jest chaosu, pomimo dużej dynamiki. Muzyk bezbłędnie lawiruje klimatami popu, rocka, punka i rapu, nie dając nawet na sekundę odlecieć myślami odbiorcy. Materiał płynie, jakby był zaledwie jednym utworem. Dawno nie spotkałem się z taką spójnością.

I się zastanawiam cały czas, czy jej kupić gaz?
Czy ona mnie kocha, czy chce się tylko pieprzyć?
I tak cały czas, czy jej kupić gaz?

“Młody say10” zawiera jedenaście pozycji na trackliście, a co za tym idzie album trwa jedynie 26 minut. Bez gościnnych wokali. Jednak wbrew pozorom, płyta nie pozostawia po sobie odczucia niedosytu. Dlaczego? Materiał skrojony został na miarę z każdej strony. Z pewnością pomocnym w tym aspekcie był fakt, że za wyprodukowanie wszystkich bitów odpowiedzialny jest sam Chivas. Dalej. Podopieczny Szpaka rapuje o emocjach jakie spotyka przy dobitnie życiowych sytuacjach. Bez wyniosłości. Bez bawienia się w wieszcza. Przebijają się przede wszystkim negatywne myśli, nie raz wypowiedziane w sposób bardzo prosty. Nie doszukiwałbym się jednak legendarnie złożonych zwrotek. Co więcej, ten album wcale taki nie musi taki być, aby pozostać wybitnym dziełem. Poprzez odpowiednią zmianę tempa i akcentu, utwory pozostają prawidłowo skonstruowane bez zmuszania się do pisania wersów pod stałą liczbę sylab.

Moja pierwsza dziewczyna udawała, że ma raka
Dawno temu, no i wcale nie umarła

To nie jest gatunek rapu jaki będę sobie słuchał w wolnym czasie. Jednak docenić muszę jakim ewenementem na naszej scenie jest “młody10”. To świerzość jakiej nie podrobisz. Styl wykreowany przez Chivasa jest unikalny w polskich realiach i pozostawia po sobie wrażenie jeszcze sporego potencjału do wydobycia. Przyjemnie mi jest jeszcze czasem się zaskoczyć słuchając polskiego rapu.

Przez siedem lat adorowałem głupią szmulę 
Nie chodzi o D–, ani K–, ani Zuzię, ta pierwsza to zrozumie 
A w sumie szczerze niezbyt chciałem gadać o tej drugiej 
(Czemu? Czemu?) To ta od raka

Ocena płyty Chivas „młody say10”: 9.3/10

9.3 Ocena redakcji
2.6 Ocena słuchaczy (4 głosy)
Teksty9
Bity9
Flow10
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. anyżowe żelki
  2. narcyz
  3. koleżanko mojej byłej
  4. drzewko
  5. to ostatni raz gdy jadę nad bałtyk
  6. miałem kolegę bartka
  7. kupić jej gaz czy torebkę?
  8. jesteś najlepszy/najlepsza
  9. mam chyba za drogie auto
  10. prevka na płytę może (młody say10)

Czytaj dalej

Recenzja

DeNekstBest „Młyn”: Czarny koń – recenzja

W pełni wykorzystany potencjał przyjętego formatu krążka.

Opublikowany

 

DeNekstBest Młyn

Denekstbest odżyło. Poczynając od kontynuacji mixtapeu z 2016 roku, przez fenomenalny debiut Szymona_C i opus magnum w twórczości Sebastiana Fabijańskiego. Ku mojemu zaskoczeniu, chwilę po tych premierach pojawia się już kolejny projekt pod szyldem DNB. “Młyn” to album nagrany w całości podczas pięciodniowej sesji zrealizowanej na wspólnym wyjeździe artystów związanych z wytwórnią. Koncept równie banalny, co wszystkim dobrze w ostatnich latach znany. Zobaczmy co z tego się narodziło.

Kiedyś się jak zombie kręciliśmy po blokach wkoło 
Kilka lat minęło, coś tam się udało paru ziomom 
Chłop mnie podał na psach, po pół roku odwołał zeznania 
Płakała mama, kiedy pocztą przychodziły wezwania

Domeną takich projektów jest spektakularny luz i porywające linie melodyczne. Odcięci od codziennych bodźców, a tym samym niewychodzący z melanżu artyści płodzą najefektywniejsze bengery. Gorzej już niestety z samą liryką przez nich prezentowaną. Stąd nie jestem zbytnim entuzjastą takiego formatu. Przy czym ekipa DeNekstBest okazuje się wyjątkiem potwierdzającym powyższą regułę. “Młyn” porywa nie tylko świetnymi top line’nami, a również nadzwyczajną błyskotliwością muzyków. Podopieczni VNMa wraz z nim samym, zadbali o to, aby każdy pojedynczy numer posiadał określony zamysł. Coś więcej niż “impreza i używki” oraz “używki i impreza”. To właśnie ta pomysłowość stanowi największą zaletę “Młynu” jednocześnie wyróżniając go na tle konkurencji.

Zostanie wilczy bilet nam
Nie chce został nawet chwilę sam
Za to na chodniku wylewam
Nie wierzę w 21 gram

Udział w zamieszaniu wzięli: VNM, Fontam, Szymon_C, Gverilla, K-Leah, Toster, Veri, Emil Blef, Niko oraz Tomson. Bity wyprodukowali dla nich DrySkull, PMBTZ, Janga oraz SurfAir’a. Pojawiły się również scratche od Dj’a Chederac’a. W tym zespole przygotowali nam łączenie dwanaście utworów, oddając w nasze ręce ponad czterdzieści minut muzyki. Dominuje pozytywny vibe i letni klimat, chociaż pojawiają się bardziej sentymentalne fragmenty. Daleko im jednak do HuczuHucza, ewidentnie artystom z DNB udzielił się letni klimat. A co do naszych bohaterów, widać po nich liczne próby wygimnastykowania wokalu. Raz wychodzące lepiej, raz gorzej. Z pewnością jednak nie pozwalają takimi działaniami na nudę w trakcie odsłuchu. To też dla nich idealne miejsce na takie ekscesy, gdzie nie zostaną tak surowo ocenieni, jak na typowych studyjnych longplayach.

Po co pierdolić, jeśli chuja się znasz
Boli mnie fakt poziom rozprawy
to superexpress czy fakt jak w tabloidzie
Chętnie wyczyściłbym ci pamięć tak jak w androidzie

Od czasu “Molzy” to najlepszy wyjazdowy materiał jaki słyszałem. Masa luzu i przyjemnych linii melodycznych spotkała się tutaj z myślącymi głowami, które potrafiły przełożyć swoją narrację w spójną całość. Artyści wykorzystali do cna potencjał przyjętego formatu, dodając do niego swoje autorskie aspekty. Przyznam, jestem miło zaskoczony. To przecież może być rok DeNekstBestu. Czyżby czarny koń 2022 roku?

Miałem ją robić od przodu
ale miała na tył napęd
cały czas gonimy za tym trapem

Ocena płyty DeNekstBest „Młyn”

8.5 Ocena redakcji
3.2 Ocena słuchaczy (3 głosy)
Teksty9
Bity8
Flow8.5
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. Krzywe miny prod. Janga, Szymon_C (1 SINGIEL)
  2. Nie robimy kroku w tył prod. PMBTZ (4 SINGIEL)
  3. Wrak prod. Dryskull, Tomson, Gverilla (5 SINGIEL)
  4. Andromeda prod. Janga (3 SINGIEL)
  5. Mam dość prod. Dryskull (2 SINGIEL)
  6. Cool story bro prod. SurfAir
  7. Trap Skoda prod. PMBTZ (6 SINGIEL)
  8. Odmienne prod. Dryskull
  9. Żyć jak chce prod. Dryskull
  10. Mamo nie krzycz plz prod. Dryskull
  11. Las prod. Niko

Czytaj dalej

Popularne

Copyright © Łukasz Kazek dla GlamRap.pl 2011-2025.
(Ta strona może używać Cookies, przeglądanie jej to zgoda na ich używanie.)

error: