Recenzja
RECENZJA: Włodi – ”Wszystko z Dymem”

Z nowym albumem Włodiego – pierwszym jego solowym dokonaniem od wydanego w 2005 roku ''W…'' słuchacze wiązali chyba równie wielkie nadzieje, co obawy, mniej lub bardziej racjonalne. Trzymano kciuki za weterana sceny, jednocześnie obawiając się tego, jak podejdzie do realizacji swojego nowego materiału. Mnie zastanawiało trochę to, czy ten nieco obijający się muzycznie, utalentowany MC nie zostanie wciągnięty przez bagienko nie przystających mu w moim odczuciu nowoczesnych trendów – SWAGU, zaczepek w stronę innych MC, hashtagów, itd. Za odsłuch albumu zabrałem się z niemałym zaciekawieniem, które każda jego minuta tylko potęgowała, podczas czego lęk przed tandetą tajał.
Zacznijmy od tego, że na ''Wszystko z Dymem'' znajdziemy starego, dobrego Włodiego, który jednak zaskakuje świeżością spostrzeżeń, oraz dawkowanymi z rozwagą wersami, z których niektóre zakorzeniają się w pamięci słuchacza na stałe i kiełkują, wydając owocny plon czynu. Przyjrzyjmy się temu, co ciekawego do powiedzenia ma Włodi na swoim nowym dziele. Otwierający album track pt. ''T&T'' to komplet zwierzeń weterana Polskiej rap sceny opowiadającego o przeciwieństwach, z jakimi zmagał się by stanąć na nogi i utrzymać się na nich, stałym uporze i dążeniu do celu. Ponad wszystko przebija się jednak z tekstu pogodzenie z losem – świadomością tego, że prawie nic nie przychodzi od tak, mało co – łatwo, a mozolna wspinaczka na szczyt jest jedynym wartym życia kierunkiem do obrania w nim. Raper wspomina także o osiągniętej dojrzałości oraz stabilizacji życiowej: ''Prawda, nigdy nie wracam do pustego domu/Ostatnie czego chcę dziś to samotność, zrozum/W tych oczach moc jest, czytają mnie jak książkę/Widzą we mnie coś, czego sam nie mogę dostrzec''. ''1996'' stanowi sentymentalną podróż w przeszłość Włodiego oraz gościnnie udzielających się w nim Vienia i Pelsona. Jest on swego rodzaju uzupełnieniem poprzedniego utworu, bowiem opowiada w znacznej części o trudzie z jakim członkowie Molesty zmagali się w drodze po sukces. Wspomnienia pierwszych sesji nagraniowych, początków współpracy z DJ 600 V, szarej blokowej codzienności, braku większych perspektyw oraz pasji, dzięki której muzycy zdołali przebić się do świadomości całej hip-hopowej Polski urzekają, podkreślone grubo linią muzyczną. ''Pod Numerem Trzecim'' to intensywny w swej leniwości majak narkotyczny, ponuro snuty na psychodelicznym podkładzie – jeden z najkrótszych, ale najmocniejszych momentów na albumie. W utworze ''Chmur Drapacze'' Włodi mówi o chwili wytchnienia od zgiełku, podsumowanym wspaniale w wersach: ''Nie walczę dzisiaj z nikim, z całym tym systemem, wybacz/Wolę być ziarnkiem piasku w jego zardzewiałych trybach''. ''W Słońcu'' opowiada o próbie ujrzenia przez rapera słonecznych pozytywów życia przez twardy głaz rzeczywistości. Narracja jest pierwszorzędna, wszystkie z przytoczonych przez Włodiego sytuacji, w których ktoś angażował jego uwagę w sfery problemowe nie pozwalając mu zrelaksować się przemawiają do wyobraźni jak należy. Co ciekawe, raper wspomina w kawałku również o spotkaniu z forumowiczem GlamRapu, który zapytał go o to, czy nie drażnią go mające na stronie miejsce niekończące się żarty z freestyle'u ''Eldoka na Wolno''.
Senne ''Zapałki'' opowiadają m. in. o odcinaniu się Włodiego od modnych wśród słuchaczy rapu, ale płytkich trendów muzycznych, przy czym raper podkreśla szacunek jakim darzy go środowisko: ''Zapraszają mnie na featy jakbym miał przecinać wstęgę/Zaszczyt, wśród raperów fanów mam najwięcej''. W ''Procesie Spalania'' raper mówi o swojej roli w świecie rapu i podejściu do niego. Świadom jest tego, że był jednym z popularyzatorów tej muzyki w Polsce, który paradoksalnie teraz o swoje miejsce w grze musi zawalczyć siłą przekazu bardziej niż jeszcze dekadę temu: ''Wszystko z dymem, album w rynek wbijam klinem/Trwa klęska urodzaju, walka o każdy centymetr/Powiedz, że się mylę, rozbudziłem ich apetyt?/Nigdy o to nie prosiłem byłem głosem tych osiedli''. ''W Drodze Po Towar'' to lekka i sympatyczna relacja z wyprawy gospodarza po wiadomy specyfik. Raper w trakcie podróży dokonuje wielu ciekawych spostrzeżeń, udowadniając, że każde wyjście z domu może być intrygującą przygodą. Tak luźny lirycznie numer był na albumie potrzebny, ale powinien według mnie pojawić się w jego połowie, pozwalając odpocząć trochę od poważniejszej tematyki podejmowanej w pierwszej części tekstów, oraz nabrać siły na resztę z nich. ''Detektor Dymu'' skierowany jest do kobiety rapera, który prosi w nim ją o zrozumienie jego pędu ku wyrażeniu się, znalezieniu ujścia dla samego siebie, i turbulencji temu towarzyszących. Wyrazić się, to dla niego być sobą, a być sobą – to jego być albo nie być.
Album został wyprodukowany w 60% przez DJ B, dwa podkłady dali The Returners, a po jednym Stona oraz Evidencie. Wszyscy z wymienionych spisali się na medal – podróże przez zaserwowane z ich strony ścieżki dźwiękowe różnią się od siebie przyjemnie. Mamy tu więc m. in. mroczny, zimny i ciężki, chociaż gdzieniegdzie przeplatany lekką wstawką utwór ''W Słońcu'', pełen ikry, słoneczny ''W Drodze Po Towar'', czający się koszmarnie, niepokojący i fantasmagoryczny ''Pod Numerem Trzecim'', oparty na prostym, chociaż pełnym życia samplu wokalnym ''1996'', elektroniczny i rozmarzony, stanowiący kuszącą, narkotyczną niemalże bazę do snu na jawie ''Detektor Dymu''. Patenty zastosowane przez producentów z pewnością przypadną do gustu tak fanom brzmień popularnych lata temu, jak i tym szukających nowoczesnych rozwiązań. Skoro o brzmieniu już mowa, warto napomknąć, że zimny i chropowaty wokal Włodiego jest jednym z najprzyjemniejszych dla ucha. Raper nawijając czyni to niemal zupełnie bez emocji, nawet kiedy o tychże emocjach mówi. Czuć w jego głosie piętno odciśnięte przez zbiór tak pozytywnych, jak i negatywnych przeżyć doświadczonych w ciągu czterech dekad życia. To głos, w połączeniu ze spokojnym, stonowanym flow stanowi jeden z największych fenomenów Włodiego.
Album nie jest wolny od wad, wad dość szczególnych, i niezwykłych. W celowo pominiętym przeze mnie wcześniej, nagranym z Małpą utworze ''Guzik'' gospodarz podjął się krytyki etykietowania się przez słuchaczy i twórców rapu markami ciuchów sygnowanymi logo, rapując: ''Tekstylia, ich sposób na stemplowanie bydła//Chcę być nad, choć wosku coraz mniej na skrzydłach''. Nawija także: ''Dla mnie to znak jest, patrzę w lustro surowo/Wciąż primo gustom, miejski styl: no logo!/To nie to, że nie chcę, że sram na product placement/Ale w tych zawodach to ja mam trzymać lejce'', po czym kończy wywód puentując błyskotliwie: ''Wszystko pięknie, dopięte na ostatni guzik/Ale w to nie wejdę, bo ten kołnierz mnie dusi''. Wszystko brzmi urzekająco na tyle, że bardzo chciałoby się, by była to prawda, ale pamiętając o tekstyliach Molesty, Parias, oraz o widzianych tu i ówdzie fotografiach Włodiego, zastanowiłem się przez chwilę nad szczerością jego słów i wpisałem jego ksywkę w Google Grafika, po czym przez moją twarz przemknął gorzki grymas niezadowolenia. Nie da się też ukryć, że Małpa zdominował numer z powodu zarapowania na nim całej zwrotki, oraz dwukrotnie melodyjnego refrenu, przy czym Włodi dał tylko jedną szesnastkę. Ciężko wybaczyć gospodarzowi nawinięcie zaledwie po jednej zwrotce na tak zacnych podkładach, jak te w utworach ''Pod numerem Trzecim'' oraz finałowym ''Detektorze Dymu''. Przecież te dwa bity same aż proszą się o zajechanie ich na przeboje, podczas gdy MC czyniąc to wycofuje się w połowie obranej drogi. Nawet częściowe zaprzepaszczenie potencjału w nich drzemiącego budzi rozgoryczenie, tym bardziej, że są intrygujące tematycznie, i kwestie w nich podjęte powinny być wyeksploatowane w sposób wyczerpujący, a nie poruszone ledwie w zalążku.
Zwrotek Włodiego na jego własnej solowej płycie znajdziemy zaledwie 15, przez co słuchacz odnosi groteskowe (i słuszne) wrażenie, że za mało go na niej. Taki stan rzeczy dziwi tym bardziej, że na materiał trzeba było czekać aż 9 długich lat. Czy zdolny, ale niesforny uczeń starej szkoły rapu rzeczywiście poszedł na łatwiznę, i czy jeśli tak jest, zrobił to z uwagi na posiadany w nim status legendy? Czy wydając ''Wszystko z Dymem'' sprostał jej przy tym w stopniu, którego należałoby od niego oczekiwać? Od dobrego MC oczekuje się jak największej ilości ciekawych rzeczy do powiedzenia, i umiejętności przekazywania tego w przyjemnej dla ucha formie. Drugi z tych darów Warszawski MC posiada niewątpliwie, pierwsze również, ale w jakim tak naprawdę stopniu? Pytań tych nie można odpuścić z uwagi na fakt, że na składających się na album 10 numerach, w łącznie 4 z nich udziela się gościnnie aż 6 MC's, podczas gdy dla jego kolegów z branży solówki zawierające kilkanaście tracków to norma. Złośliwcy mogliby powiedzieć, że album ma tytuł ''Wszystko z Dymem'', bo jego twórca wypalił się na nim doszczętnie – powiedział już wszystko, co miał do powiedzenia, i zamilknie na kilka kolejnych lat. Wielu innych powie, że urok Włodiego już na tym polega, że lubi powiedzieć swoje, krótko i na temat, że na albumie chodzi nie o ilość – czas trwania materiału, ilość wersów – a o jakość, która jest naprawdę zadowalająca. Jasne, że lepiej zostawić słuchacza z uczuciem niedosytu niż zmęczenia, ale najbardziej pożądanym rozwiązaniem jest przecież znalezienie równowagi pomiędzy jednym a drugim krańcem. Tymczasem album zaostrza niemiłosiernie apetyt na więcej, a ile przyjdzie nam czekać na więcej – nie wiadomo. Wątpliwe raczej, by dochodzący do czterdziestki Włodi wydał następny album solowy za kilka długich lat, chociaż przecież stanowczo nie można tego wykluczyć w przypadku MC który na albumie rapuje: ''Co za kretyn w takim wieku łapie za mikrofon?/Ochłoń, na tym etapie nie da się już cofnąć''. Ja się rozsmakowałem, ale nie nasyciłem. Chociaż wspomniane pytania zmuszony jestem pozostawić bez odpowiedzi, to znam rozwiązanie najważniejszej kwestii: Czy w świecie Polskiego rapu, przepełnionego już rozmaitymi trendami jest miejsce dla starego wyjadacza, którego te zdają się nie ruszać? Jak najbardziej tak. I to nie byle jakie. Ocena: 4/6.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Recenzja
Fazi & Mei „Delirium”: osobisty przekaz, bez wymyślania rapu na nowo – recenzja
Czy duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin?

Ustalmy to już na samym początku. ”Delirium” to nie jest album, który ma kogokolwiek przekonać do twórczości Faziego lub Mei. Ten materiał momentami zdaje się nawet mieć zupełnie odwrotny cel. I mnie to wcale nie dziwi. Krzysztof debiutował prawie 30 lat temu i nikomu nic udowadniać nie musi. Może natomiast nadal tworzyć muzykę, do jakiej przyzwyczaił już swoich odbiorców, urozmaicając jej format o duet z Mei. Dzisiaj pochylimy się nad tym materiałem.
“To już nie muzyka, którą pokochałem
Nieziemskie geny i do tego talent
Jestem poetą z milionem wad
Nieraz się porzygałem od waszych dobrych rad”
Pierwsze, a zarazem podstawowe pytanie jakie powinniśmy sobie tutaj zadać to… czy ten duet ma w ogóle sens? Zanim to rozstrzygniemy, przyjrzyjmy się samemu projektowi. „Delirium” to materiał bliższy formatowi EPki. Zawiera zaledwie sześć numerów, z czego aż pięć w akompaniamencie śpiewu Zdziarki. Co do warstwy lirycznej – teksty poruszają tematy introspekcji, rozliczeń z przeszłością oraz trudnych emocji, typowo już dla tego duetu. Przekaz jest osobisty, wręcz konfesyjny. Fazi nie wymyśla tutaj rapu na nowo i prezentuje raczej swój charakterystyczny, szorstki styl. Mei natomiast dostarcza nam większej melodyjności tworząc między muzykami wyraźny kontrast. I w takiej konfiguracji, duet ten ma i ręce i nogi. Gdyby ci artyści próbowali mierzyć się z mikrofonem w stricte tym samym stylu, zapewne ponieśliby porażkę.
I wchodzę w social media, by znów to zobaczyć
Jak wielki uśmiech skrywa poziom Twej rozpaczy
Beznadziejna pustka rozrywa Cię od środka
Gdy nie możesz sprostać, goniąc wirtualną postać
Choć nie pozornie, „Delirium” to materiał, który już zapisał się na kartach historii polskiego rapu. W jaki sposób? Poprzez utwór „Wirtualna postać” z gościnnym udziałem Liroya. Bo to właśnie wraz z jego publikacją zakończył się pierwszy beef w polskim rapie. Trochę historii dla kontekstu. Konflikt między Panami rozpoczął się w 1995 roku poprzez premierę „Antyliroya”. Co najważniejsze w kontekście tej recenzji, spór ten oficjalnie nigdy nie został wyjaśniony. Aż do “Delirium”. Z perspektywy kultury Hip-Hopu w Polsce, to nadwyraz ważne wydarzenie. W pewnych czasach równie niewyobrażalne jak zgoda Peji i Tedego. A jednak do tego doszło. A pozostając już w temacie rapowych featureingów, na płycie udzielił się także wyżej wymieniony Rychu, Pih i Dono.
Spektakl trwa, każdy gra, ten, co ma
Ukrywając twarz za tym, co podpowie świat
„Delirium” to projekt, który jest właśnie tym, czego po nim się spodziewacie. Nie zawiera fikołków, skoków w dal i innych akrobacji artystycznych. Jest za to muzyka – surowa, dynamiczna, emocjonalna. Duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin. A było nim przygotowanie płyty, na której nie będą siebie nawzajem tłamsić lub zagłuszać. Drugim egzaminem będzie odbiór słuchaczy. Wynik tego testu pozostawiam do waszej opinii.
Recenzja
Biografia Sentino „Tatuażyk” – przedpremierowa recenzja
„Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.

Przeczytałem autobiograficzną książkę Sentino… i dzisiaj Wam o niej opowiem.
Ustalmy to jednak na samym początku. Ja nie wierzyłem, że to wydanie kiedykolwiek ujrzy światło dzienne. Brałem ten projekt pod uwagę równie poważnie co szlugi Alvarezy, napój Midas, wódkę Tatuażyk, high-endową markę Sicarios Culture z dresami po 200 euro i całą rzeszę innych pomysłów na komercjalizację postaci Sentino. Jaka była więc szansa na powodzenie tego projektu? A jednak fizyczny egzemplarz biografii Sentence trafił w końcu do mojej ręki. Prosto z drukarni, prosto z rąk Truemana na Złotej 44, prosto do czytelników portalu GlamRap, aby jako pierwsi dowiedzieli się co skrywa w sobie “Tatuażyk”.
Technicznie jest to wywiad rzeka. Sentino naprowadzany pytaniami swojego rozmówcy opowiada o tym, co, gdzie, kiedy, z kim zrobił. Przez większość książki idą oni całkiem chronologicznie, aby pod koniec już stricte wyrywkowo rozwijać najbardziej intrygujące kwestie. Sebastian zaczyna swój wywód od bardzo szczegółowego omówienia swojego dzieciństwa i aspektów, które ukształtowały go jako człowieka. To właśnie tutaj pierwszy raz publicznie opowiada on więcej o swojej rodzinie i wychowaniu. Uważni słuchacze Alvareza od razu wyłapią fragmenty pasujące treścią do konkretnych zwrotek w twórczości rapera. Pojawiają się też tematy nigdzie wcześniej nie poruszane. Dowiecie się z tej lektury między innymi szczegółów pierwszego stosunku seksualnego Sentino oraz rozstania jego rodziców.
Po omówieniu młodzieńczych lat zaczyna się kwestia buntu, która towarzyszy nam do samego końca lektury. Sebastian zdaje się postacią niezmiennie idącą na przekór otaczającym go standardom. Dotknięty specyficznymi sytuacjami za młodu, emigrując z kraju do kraju, nauczył się żyć w niezmiernie specyficzny sposób. I ten lifestyle towarzyszy mu od 16 roku życia, aż po dziś dzień. Tylko że on go nie wybrał a mimowolnie zaczął w nim funkcjonować. Chociaż ewidentnie Sentence przechodzi przez różne etapy życia, które ta książka umiejętnie dzieli kolejnymi rozdziałami, to wciąż pozostaje on tą samą osobą. Zresztą tyczy się to również jego wyglądu. I tutaj pojawia się bardzo ważna kwestia. Bo ogromną zaletą “Tatuażyka” są zawarte w nim materiały z prywatnych zbiorów rodziny Sentino. Fotografie, rysunki, skany rękopisów, które to razem z kodami QR (stanowiącymi odnośniki do konkretnych utworów muzycznych) stały się fenomenalnym uzupełnieniem książki. To w pewien sposób nadało biografii charakteru i bardziej urzeczywistnionego zarysu.
Mam też parę dotkliwych uwag co do “Tatuażyka”. Po omówieniu dzieciństwa zaczyna się istny fabularny rollercoaster. Niektóre lata życia naszego bohatera zawarte są w paru zdaniach. Sentence nie raz stawia w losowym momencie zdecydowaną kropkę, odmawiając kontynuowania danego tematu. Rzecz jasna wynika to z dotkliwości wspomnień do jakich musi on na potrzebę wywiadu wracać. Nie dziwi więc wzmianka o butelce alkoholu towarzyszącej Sentino w trakcie rozmowy. Jednak te urywane kwestie szkodzą książce jako biografii. Ostatecznie “Tatuażyk” to 220 stron tekstu, napisanego bardzo dużą czcionką, wraz z wielkimi odstępami między akapitami. Lektura na jeden wieczór. A szkoda, bo potencjał był tu zdecydowanie na dłuższe dzieło. Brakuje mi też uwzględnienia wielu postaci. Rozmówca dopytuje się co prawda o różne nazwiska ze świata showbiznesu, jak Malik, Mata, Diho, Kaz Bałagane, TPS i Paluch, jednak to stanowczo za mało. Wiele osób jak chociażby Raff Smirnoff zostało niestety pominiętych. A no i jeszcze jedna rzecz, wielokrotnie pojawia się błąd zapisu liczbowego. Zamiast 40 tysięcy mamy “40 000 tysięcy”. To powinna akurat korekta wyłapać.
Wbrew pozorom nie jest to wesoła lektura pełna pięknych opowieści na temat kradzieży małp z Gibraltaru i rzucaniu talerzami w restauracjach z latynoskimi kobietami u boku. Dużo w niej bólu i walki o lepsze dzisiaj, bo „jutro” zdaje się dla Sebastiana mniej ciekawe niż obecna chwila. Sentino z pewnością prezentuje się w „Tatuażyku” jako jedna z najciekawszych person w polskim przemyśle muzycznym jednak nie zawsze w ten sposób, w jaki sam by sobie życzył. Zawód poczują także czytelnicy ciekawi historii Sentence z “ulicy”, nad czym w posłowiu ubolewa sam autor książki. Nadal nie wiemy co wiązało tego polsko-niemieckiego rapera z Hellsami. Zawarta prywata raczej usatysfakcjonuje fanów, chcących, chociaż troszkę lepiej poznać swojego idola. Słowem podsumowania tego tekstu niech będzie poniższy cytat z posłowia, z którym to Was zostawię.
”W jego otoczeniu od zawsze był brak jakiejkolwiek osoby, której mógłby zaufać. W koło tylko k*rwy i gangsterzy. Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.
Recenzja
Sapi Tha King „Wado Loco”: Odklejenia korposzczura – recenzja
Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart.

Każda recenzja wymaga ode mnie przynajmniej kilkukrotnego przesłuchania ocenianego materiału. Nieraz kilkunastokrotnego. W międzyczasie sporządzam notatki i spisuję luźne myśli. Naturalnie rzecz biorąc, pierwszy odsłuch daje mi ich najwięcej. Chociaż najbardziej wnikliwe obserwacje przychodzą dopiero z kolejnymi godzinami. No i tak sobie spoglądam na moje notatki po czterech pierwszych numerach „Wado Loco”: Seplenienie, gubienie rytmu, udawanie, że potrafi śpiewać + problemy z tempem i tonacją. Wiem już, że to będzie uciążliwa recenzja. Przed wami debiutant. Sapi Tha King.
“Jebać stare baby, jebać stare baby, jebać stare baby.
U u a a po co dzwoniłaś na psy, kurwa?”
Może Sapi ma problemy z prawie każdym aspektem muzycznym, ale za to porywa głęboką liryką. Nie no, żartuję. Jest taki numer jak „Zamknij ryj”, w którym Sapi zapewnia, że żadne komentarze go nie bolą. Totalnie nie obchodzą. Żadne. Dlatego pełen emocji nagrywa numer, gdzie obraża osoby, którym nie podoba się jego muzyka. Rzuca przy tym pełną gamą obelg i wyzwisk. Skoro tak bardzo ma to w poważaniu to, z jakiego powodu tak sfrustrowany o tym nagrywa? Pytanie retoryczne, wszyscy znamy odpowiedź. Jednak najbardziej mnie zaintrygowały wspomnienia z pracy w korporacji IT. Na przykład w kawałku „Baba z HR” nasz bohater recenzji żali się, że chcieli go zwolnić za przychodzenie pijanym do pracy. Poważnie. Dziwi się on też temu, że na spotkaniach integracyjnych ludzie pozwalają sobie na zabawę, a w zakładzie pracy to już niezbyt. Innym razem pojawia się temat wyzysku i pracy na czarno. To akurat są tematy z kategorii poważnych. Jednak budowanie wokół siebie otoczki korposzczura z ilością odklejeń na poziomie Malika Montany, zupełnie rujnuje sens podejmowania takiej problematyki.
“I k*rwa teraz siedzisz taki sfrustrowany, że my mamy takie durne wersy.
K*rwa nie masz roboty, siedzisz u matki.
Jedyne co jej dorzucasz to k*rwa pranie do pralki.
Ty j*bana parówo, śmieciu. Jesteś nikim”
Techniką Sapi też nie grzeszy. Wiele rymów jest do przewidzenia, jeszcze zanim padną z ust rapera. Zupełna amatorszczyzna. A są jakieś plusy albumu „Wado Loco”? Znajdą się. Utwór „Królowa manipulacji” porusza arcy ważny temat współczesnych relacji w geocentrycznym świecie. Wiecie – mężczyzna zły, kobieta dobra. Nigdy na odwrót. Jakbyście czytali Onet i w jakimś kosmicznym otępieniu stwierdzili, że jego pseudoredaktorzy mogą mówić z sensem. To właśnie o takiej nowoczesnej patologii traktuje ten numer. Z kilometra też czuć od Sapiego mocne przywiązanie do miejsca wychowania. Wplątywanie swojego pochodzenia między wersami, zawsze jest mile widziane w rapie. Nie można też raperowi odmówić charyzmy, która to konsekwentnie buduje autentyczność wokół jego persony. O i jeszcze dwa słowa. Kubi Producent. Bo to on podjął się wyprodukowania wszystkich bitów na ten album. Świetna robota. Gościnne zwrotki położyli natomiast Fukaj i Kizo. No i tutaj chciałbym zwrócić uwagę na tego pierwszego pana. Chłopak, który jest moim zdaniem autorem najgorszego albumu wydanego nakładem SBM Label, nagrał zaskakująco porządną zwrotkę. Prawdopodobnie najlepszą w swojej dotychczasowej karierze. Jeszcze może coś z niego być. Kibicuję.
„Robiłem strony internetowe, configi portów i także grafiki
I cały czas darłeś mordę, straszyłeś brakiem pensji, zamiast zachęcić
Myślałeś, że mając monopol w tym mieście, możesz swoich podwładnych tępić
Chuj ci do mordy, ty stary chamie, jeśli teraz dziwko to słyszysz”
Poziom polskiego rapu leży. Rok 2023 jest wyjątkowo felerny pod tym kątem. Popularność takich person jak Sapi Tha King jest jedynie tego smutnym potwierdzeniem. Gdzie jest biuro ochrony rapu, kiedy jest naprawdę potrzebne? Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart. Szczerze, to z coraz większym zaniepokojeniem obserwuję takie ekscesy. Mam spore obawy przed tym, aby takie albumy miały być codziennością na scenie. To nie jest żaden performens wychodzący przed szereg. To wymizerowany produkt. Jednak nie skreślałbym jeszcze Sapiego. Tha King pomimo tego, że aktualnie kuleje w tworzeniu muzyki — przynajmniej próbuje iść własną drogą. W przyszłości mu to zapewne zaowocuje. Ale patrząc na “Wado Loco”… to zdecydowanie w tej dalszej przyszłości.
“Byłaś największą brudaską, jaką poznałem
Stawałem na końcu chuja, a w zamian chuja dostałem
Tyle razy myślałem, że sam odwiedzę Ostrawę
I pojadę na kurwy, jeszcze przed karnawałem”
Ps: A myślałem, że po „Kici Meow” Reto i Leosi już nic gorszego nie usłyszę.
Ocena płyty Sapi Tha King „Wado Loco”:
Tracklista
- Nawet jeśli nie wyjdzie mi z rapem
- Jestem młody
- To wszystko dała mi branża IT
- 10K20K
- 200km/h (Unreleased)
- Baba z HR (Unreleased)
- Terabajt
- Mimo że dzwonisz
- Zamknij ryj (Unreleased)
- Chcę mi się pić (Unreleased)
- Królowa Manipulacji
- Pytasz mnie czy zaufam? (Unreleased)
- Służbistka
Recenzja
Chivas „młody say10”: tylko hity – recenzja
W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby pięć lat i z trzy wydane albumy.

Znacie to uczucie, kiedy polski rap was pozytywnie zaskakuje? Ja też niezbyt. Natomiast każdy taki eksces warty jest naszej uwagi. Z tego właśnie powodu spotykamy się dzisiaj w ramach recenzji albumu Chivasa. Fakt, rzadko kiedy tak z góry narzucam moje odczucia przy pisaniu opinii o danym krążku. “Młody say10” jednak jest dla mnie zupełnym przełomem w postrzeganiu postaci jego autora. Stąd recenzja być może nacechowana będzie moją sympatią już od początku, taki wyjątek.
Wyjdę sobie na dwór, bo mieszkam sam
Spotkam kogoś, kto mnie słucha i kojarzy twarz
Jest podobna do Jezusa, to trochę pojebane
Bo nie jestem jego fanem, ale fajnie, gdyby był
Chivasowi nigdy nie można było odmówić zdolności stricte wokalnych. Niestety obrany przez niego styl, zdawał się nie do końca przemyślany czy opanowany przez samego artystę. Tak jak doskonale rozumiałem fenomen podopiecznego Szpaka przy okazji debiutu, daleko mi było do propsowania “nauczyłem się przeklinać”. Co się zmieniło? W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby z trzy longplaye. “Młody say10” pozbawiony jest chaosu, pomimo dużej dynamiki. Muzyk bezbłędnie lawiruje klimatami popu, rocka, punka i rapu, nie dając nawet na sekundę odlecieć myślami odbiorcy. Materiał płynie, jakby był zaledwie jednym utworem. Dawno nie spotkałem się z taką spójnością.
I się zastanawiam cały czas, czy jej kupić gaz?
Czy ona mnie kocha, czy chce się tylko pieprzyć?
I tak cały czas, czy jej kupić gaz?
“Młody say10” zawiera jedenaście pozycji na trackliście, a co za tym idzie album trwa jedynie 26 minut. Bez gościnnych wokali. Jednak wbrew pozorom, płyta nie pozostawia po sobie odczucia niedosytu. Dlaczego? Materiał skrojony został na miarę z każdej strony. Z pewnością pomocnym w tym aspekcie był fakt, że za wyprodukowanie wszystkich bitów odpowiedzialny jest sam Chivas. Dalej. Podopieczny Szpaka rapuje o emocjach jakie spotyka przy dobitnie życiowych sytuacjach. Bez wyniosłości. Bez bawienia się w wieszcza. Przebijają się przede wszystkim negatywne myśli, nie raz wypowiedziane w sposób bardzo prosty. Nie doszukiwałbym się jednak legendarnie złożonych zwrotek. Co więcej, ten album wcale taki nie musi taki być, aby pozostać wybitnym dziełem. Poprzez odpowiednią zmianę tempa i akcentu, utwory pozostają prawidłowo skonstruowane bez zmuszania się do pisania wersów pod stałą liczbę sylab.
Moja pierwsza dziewczyna udawała, że ma raka
Dawno temu, no i wcale nie umarła
To nie jest gatunek rapu jaki będę sobie słuchał w wolnym czasie. Jednak docenić muszę jakim ewenementem na naszej scenie jest “młody10”. To świerzość jakiej nie podrobisz. Styl wykreowany przez Chivasa jest unikalny w polskich realiach i pozostawia po sobie wrażenie jeszcze sporego potencjału do wydobycia. Przyjemnie mi jest jeszcze czasem się zaskoczyć słuchając polskiego rapu.
Przez siedem lat adorowałem głupią szmulę
Nie chodzi o D–, ani K–, ani Zuzię, ta pierwsza to zrozumie
A w sumie szczerze niezbyt chciałem gadać o tej drugiej
(Czemu? Czemu?) To ta od raka
Ocena płyty Chivas „młody say10”: 9.3/10
Tracklista
- anyżowe żelki
- narcyz
- koleżanko mojej byłej
- drzewko
- to ostatni raz gdy jadę nad bałtyk
- miałem kolegę bartka
- kupić jej gaz czy torebkę?
- jesteś najlepszy/najlepsza
- mam chyba za drogie auto
- prevka na płytę może (młody say10)
Recenzja
DeNekstBest „Młyn”: Czarny koń – recenzja
W pełni wykorzystany potencjał przyjętego formatu krążka.

Denekstbest odżyło. Poczynając od kontynuacji mixtapeu z 2016 roku, przez fenomenalny debiut Szymona_C i opus magnum w twórczości Sebastiana Fabijańskiego. Ku mojemu zaskoczeniu, chwilę po tych premierach pojawia się już kolejny projekt pod szyldem DNB. “Młyn” to album nagrany w całości podczas pięciodniowej sesji zrealizowanej na wspólnym wyjeździe artystów związanych z wytwórnią. Koncept równie banalny, co wszystkim dobrze w ostatnich latach znany. Zobaczmy co z tego się narodziło.
Kiedyś się jak zombie kręciliśmy po blokach wkoło
Kilka lat minęło, coś tam się udało paru ziomom
Chłop mnie podał na psach, po pół roku odwołał zeznania
Płakała mama, kiedy pocztą przychodziły wezwania
Domeną takich projektów jest spektakularny luz i porywające linie melodyczne. Odcięci od codziennych bodźców, a tym samym niewychodzący z melanżu artyści płodzą najefektywniejsze bengery. Gorzej już niestety z samą liryką przez nich prezentowaną. Stąd nie jestem zbytnim entuzjastą takiego formatu. Przy czym ekipa DeNekstBest okazuje się wyjątkiem potwierdzającym powyższą regułę. “Młyn” porywa nie tylko świetnymi top line’nami, a również nadzwyczajną błyskotliwością muzyków. Podopieczni VNMa wraz z nim samym, zadbali o to, aby każdy pojedynczy numer posiadał określony zamysł. Coś więcej niż “impreza i używki” oraz “używki i impreza”. To właśnie ta pomysłowość stanowi największą zaletę “Młynu” jednocześnie wyróżniając go na tle konkurencji.
Zostanie wilczy bilet nam
Nie chce został nawet chwilę sam
Za to na chodniku wylewam
Nie wierzę w 21 gram
Udział w zamieszaniu wzięli: VNM, Fontam, Szymon_C, Gverilla, K-Leah, Toster, Veri, Emil Blef, Niko oraz Tomson. Bity wyprodukowali dla nich DrySkull, PMBTZ, Janga oraz SurfAir’a. Pojawiły się również scratche od Dj’a Chederac’a. W tym zespole przygotowali nam łączenie dwanaście utworów, oddając w nasze ręce ponad czterdzieści minut muzyki. Dominuje pozytywny vibe i letni klimat, chociaż pojawiają się bardziej sentymentalne fragmenty. Daleko im jednak do HuczuHucza, ewidentnie artystom z DNB udzielił się letni klimat. A co do naszych bohaterów, widać po nich liczne próby wygimnastykowania wokalu. Raz wychodzące lepiej, raz gorzej. Z pewnością jednak nie pozwalają takimi działaniami na nudę w trakcie odsłuchu. To też dla nich idealne miejsce na takie ekscesy, gdzie nie zostaną tak surowo ocenieni, jak na typowych studyjnych longplayach.
Po co pierdolić, jeśli chuja się znasz
Boli mnie fakt poziom rozprawy
to superexpress czy fakt jak w tabloidzie
Chętnie wyczyściłbym ci pamięć tak jak w androidzie
Od czasu “Molzy” to najlepszy wyjazdowy materiał jaki słyszałem. Masa luzu i przyjemnych linii melodycznych spotkała się tutaj z myślącymi głowami, które potrafiły przełożyć swoją narrację w spójną całość. Artyści wykorzystali do cna potencjał przyjętego formatu, dodając do niego swoje autorskie aspekty. Przyznam, jestem miło zaskoczony. To przecież może być rok DeNekstBestu. Czyżby czarny koń 2022 roku?
Miałem ją robić od przodu
ale miała na tył napęd
cały czas gonimy za tym trapem
Ocena płyty DeNekstBest „Młyn”
Tracklista
- Krzywe miny prod. Janga, Szymon_C (1 SINGIEL)
- Nie robimy kroku w tył prod. PMBTZ (4 SINGIEL)
- Wrak prod. Dryskull, Tomson, Gverilla (5 SINGIEL)
- Andromeda prod. Janga (3 SINGIEL)
- Mam dość prod. Dryskull (2 SINGIEL)
- Cool story bro prod. SurfAir
- Trap Skoda prod. PMBTZ (6 SINGIEL)
- Odmienne prod. Dryskull
- Żyć jak chce prod. Dryskull
- Mamo nie krzycz plz prod. Dryskull
- Las prod. Niko
-
News5 dni temu
KęKę kupił sobie Porsche. To z okazji ważnej rocznicy
-
News5 dni temu
Sentino jest w USA i zaangażował się w pomoc dla Bonusa BGC
-
News2 dni temu
Ten Typ Mes wskazał raperów, którzy najwięcej go nauczyli
-
News5 dni temu
Żabson opowiedział, jak stracił 350 tys. zł
-
News4 dni temu
Sentino i Trueman znów pokłóceni. „Oki ci nawet ręki nie podał”
-
News2 dni temu
Sokół musi się mierzyć z krytyką za promowanie hazardu
-
teledysk4 dni temu
Young Leosia u Tedego. „Znowu mi powiesz, że Tede się sprzedał”
-
News17 godzin temu
AdMa straciła blisko połowę włosów