Sprawdź nas też tutaj

Felieton

To jest (prawdziwy) hip-hop! Redefinicja |FELIETON

Opublikowany

 

W ciągu ostatnich osiemdziesięciu godzin spałem może z dziesięć. Powiedzmy, że wziąłem sobie do serca słowa moich nadopiekuńczych przyjaciół, którzy powtarzają, abym w końcu zaczął odbębniać te regulaminowe osiem godzin. Tyle słowem wstępu. Nie chciałem umieszczać żadnego – z natury nie lubię się podporządkowywać zastanym regułom, ale prawdziwy hip-hop to bazowanie na fundamentach! Wstęp zatem pozostanie.

Podczas łóżkowej absencji wziąłem udział w ostatecznie cudownym festiwalu HIP HOP Elements Częstochowa, przeprowadziłem mnóstwo inspirujących i wyczerpujących rozmów, pośmiałem ze współtowarzyszami tych zdarzeń (jednocześnie trochę się na nich złoszcząc), a także przesłuchałem swoje ulubione nagrania ostatnich tygodni. W międzyczasie przeczytałem aktualny numer Magazyn VAIB, w którym najmocniej zaabsorbował mnie wywiad z Ryfa Ri. Nic dziwnego – od kilku miesięcy na każdą jej kolejną zwrotkę czekam z utęsknieniem, a gdy zostaje opublikowana, bezzwłocznie ją włączam (choćby w pracy, narażając się). Po skończonej lekturze jak zwykle byłem pełen podziwu jej erudycji i wszechstronności, która sprawia, że Warszawianka jawi się przede mną jako pełnokrwisty wzór do naśladowania. Pokochałbym i wziął za żonę kobietę, która przypominałaby ją choćby w ułamku procenta. To wszystko spowodowało, że postanowiłem zmierzyć się z redefinicją prawdziwego hip-hopu, którego tak wielu strudzonych wędrowców wciąż poszukuje. Jeśli ktoś poprosiłby mnie o jego zobrazowanie, bez wahania odrzekłbym: Ryfa.

 

Noszę najpopularniejsze imię mojego rocznika – Kamil. W gimnazjum ciągle było nas czterech w klasie. Kiedy jeden z imienników nie otrzymał promocji, zgadnijcie kim okazał się spadochroniarz? Dokładnie! A nazywam się Świech. Kiedyś TEDEgo można było szukać tam, gdzie czuć palącą się gandzię. Czasy są jednak inne, więc od teraz możesz mnie znaleźć w katalogu Zuckerberga. Zwłaszcza w okresie, gdy znalazłeś się w marazmie i dopadła Cię chandra, a jedynym wyjściem z tej sytuacji według Ciebie jest kulka w łeb. Bądź spokojny, ponieważ miewam podobnie. Jestem zdegustowany rzeczywistością, ponieważ jako gnojek inaczej sobie ją wyobrażałem. Tak więc ustaliliśmy już, że w tej sytuacji możesz mieć wiele predyspozycji, ale na pewno nie do roli Rambo. Wpisz więc moje nazwisko w wyszukiwarkę zamiast szukać po Allegro gnatów lub jakiejś kuszy. Zawsze pomogę, doradzę, wysłucham, odwiodę od ostateczności, wesprę. Zresztą spośród moich znajomych najwięcej razy usłyszałem zostańmy przyjaciółmi! Zawsze jestem skory do rozmów. Wszelakich. Jakichkolwiek. Niech zaświadczą o tym niezliczone poranne dysputy pod windą. Nie żebym był rannym ptaszkiem (o zgrozo!). Po prostu lubię się zasiedzieć, trwonić mój cenny czas i marnować swój potencjał, będąc w zamian Donem Corleone dla przyjaciół z okolicznych bloków. Albo Dalajlamą. W końcu prawdziwy hip-hop to wiarygodność, autentyzm.

Dlaczego ot tak rzuciłem swoim imieniem i nazwiskiem jakby miały dla mnie mniejszą wartość niż łupinka słonecznika na sektorach rodzinnych? Zazwyczaj przecież śmieszyły mnie biogramy nieznanych twórców, którzy niby to posługiwali się pseudonimami, a swoją historię rozpoczynali od zaprezentowania swoich personaliów. Złośliwie dodawałem, że mogliby jeszcze skan swojego dowodu umieszczać i wspierać pośrednio tym samym polskie lichwiarstwo. Z tym nastawieniem sam starałem się być w żaden sposób nienamierzony i nieinwigilowany. Uciekałem przed aparatem na każdej imprezie. Niezależnie od tego czy był to koncert, czy szesnaste urodziny kumpla gdzieś w piwnicznym klubie. Kiedy trzeba było gdzieś się podpisać, puszczałem wodzę fantazji, a szlaczki, które zostawiał mój długopis, bardziej przypominały Juventus Turyn niż Kamil Świech. Pewnego razu natomiast zobojętniałem. Moje nazwisko na dzielni uchodzi prędzej za zszargane niż sławetne. Nie chciałem być z nim kojarzony w żaden możliwy sposób, notorycznie się go wypierając. I o ile kiedyś odcinałem się od niego za wszelką cenę, tak tego razu uświadomiłem sobie, że przecież wszystkie moje poczynania i postawy nie są wcale najgorsze; nie powodują, że mogę odczuwać poczucie wstydu; nie sprawiają, że mogę poruszać się po okolicy z poniżająco spuszczoną głową. Czemu więc jako pierwszy z rodziny nie spróbować i nie przywrócić mu godności? Prawdziwy hip-hop to poczucie własnej wartości.

"(…) kiedyś robiliśmy rap, aby za wszelką cenę wyrwać się z naszego getta. Dziś pragniemy się utrzymywać z rapu, żeby wyrwać się z korporacji"

 

Abstynencja. Zjawisko podświadomie wyśmiewane przez 99.99% polskiego społeczeństwa. Dla mnie jednak jest ona czymś, co pomogło mi oszukać przeznaczenie. Wielu z moich znajomych nie chciało się z nią ani na chwilę zaprzyjaźnić, a jedyny kontakt, jaki ze sobą obecnie utrzymujemy, to kopsnięcie szluga pod sklepem, gdy mijam ich w drodze do pracy. Stronienie od niej zaszkodziło również wielu osobom w mojej rodzinie. Napatrzyłem się właściwie jako młokos na wiele przykrych i drastycznych scen i nie mam na myśli oglądanego z uwielbieniem Braveheart. Spowodowało to, że obiecałem sobie nigdy w życiu nie tknąć alkoholu i nie doprowadzić się niemal do agonii przez tę używkę. Ku niedowierzaniu każdego, dotychczas udaje mi się to bez szwanku. Pragnąłem, żeby ta postawa pomagała mi w moich działaniach i sprawiała, że będę coraz lepszy we wszystkim. Nigdy tak naprawdę nie skorzystałem z niej w pełni. Zaliczyłem jednak mnóstwo imprez, na których mimo wszystko bawiłem się pierwszorzędnie. Dzięki temu zauważyłem, że są alternatywy i sięganie po alkohol może być ostatecznością. W tym samym czasie zakochałem się w kulturze hip-hop, której jednocześnie nienawidzę, ponieważ serce mi się kraje jak słyszę, gdy bezwstydnie się mówi o wciąganiu prochu na każdym kroku. Pal licho, gdyby mówiło się tylko w kuluarach. Najpopularniejsze i kultowe utwory, znane z list przebojów i mające miliony wyświetleń, zawierają treści, w których chwalebnie gloryfikuje się kokainę. Dodatkowo w sposób spłycony i ogólnikowy. Balety wraz z upływem lat przeistoczyły się nie do poznania, a co najbardziej żenujące w tym wszystkim, najwierniejszymi słuchaczami tychże orędowników są ich własne dzieci. Uznałem, że najwyższy czas pójść na materace. Nie zamierzam jednak używać przemocy lub broni, a zostać częściowym hipokrytą. Uważam, że oryginalność i niepowtarzalność jest największą bronią hip-hopu, lecz banda idiotów zmusiła mnie do nagięcia tych wartości podkreślaniem mojej abstynencji na każdym kroku. Będę to uskuteczniał i proponował młodym alternatywy. Bo jak można dbać o młodych, leżąc gdzieś naćpanym między kurwami? Prawdziwy hip-hop to przecież zdrowa rywalizacja.

Przyjęło się w bramach i klatkach, że na podwórku przetrwają wyłącznie ludzie, którzy najlepiej napierdalają po gębie, a wychudzonych okularników będą skalpować. Socjologiczny bełkot, powtarzany przez niedokształconych profesorów. Gdzieś w tej ich teorii zagubił się etos braterstwa i równości, dobrze znany z pierwszych nagrań Molesta Ewenement. Osobiście dorzuciłbym do tego jeszcze spryt. Na bazie tych wartości latami zapracowywałem sobie na – mniejszą bądź większą – reputację na osiedlu, a przy okazji nauczyłem się dogadywania z ludźmi. Dbam o nich, ot co. O bliskich bardziej, o znajomych odpowiednio. Postępuję według zasad. Tak czy inaczej, nie można powiedzieć, że na projektach jest perspektywicznie. Dlatego więc konsekwentnie tworzymy rap, szpikując go do granic wytrzymałości kreatywnością, której również używamy z braku laku w biurze. Taka symbioza, która jest dowodem na to, że rap ten przyniósł owoce, których tak wyczekiwaliśmy latami. Pamiętajmy, że prawdziwy hip-hop to kreatywność.

W przytaczanym wywiadzie Ryfa Ri powiedziała, że można być hip-hopowym, tańcząc nie tylko breaking, a redaktor Adrian Bartoszewicz zaaprobował, dodając, że zna popperów, którzy są bardziej hip-hopowi niż niejeden bboy. Jakże trafili oni w punkt! Jeszcze jakieś pięć lat temu, nigdy w życiu nie tańcząc, wiedzą mogłem zawstydzić niejednego z bboys. Nieustannie pragnąc rozwoju, skierowałem ją z upływem lat na inne obszary. Kiedyś byłem zatwardziałym słuchaczem rapu, niedoścignionym w liczbie przesłuchanych płyt i wymądrzającym się stale przed ignorantami, dzisiaj jestem zagorzałym fanem psychodelicznego rocka, a także chicagowskiego soulu. Na mojej liście najlepszych koncertów, na których byłem, już nie widnieje Masta Ace, De La Soul i Lordz Of The Underground tylko Janelle Monáe, Maceo Parker i Bilal. W mojej winylowej kolekcji nie dominują płyty wydane przez Cold Chillin' Records czy Wild Pitch, a przez Motown Records czy Stax Records. Prędzej spotkamy się na jakimś jam session niż na Hip Hop Kemp – PL. Od pierwszych tekstów o butelkach pisanych na siódmym piętrze do teraz przebyłem długą drogę i najchętniej widziałbym się na scenie w towarzystwie gitarzystów, drąc mordę. Zaobserwowałem u siebie jednak coś intrygującego. Przesłuchałem setki płyt z pogranicza przeróżnych gatunków, ale czegokolwiek bym nie słuchał, zawsze w ostateczności odpalę swoją ulubioną płytę Organized Konfusion lub Naughty By Nature, bujając się przy niej bardziej niż przy najbardziej przebojowych utworach William "Bootsy" Collins. Na wielu koncertach zachwycałem się klawiszowymi improwizacjami, trwającymi bez końca, ale to Sensi, Matis – CentrumStrona czy BlabberMouf w Częstochowie sprawili, że moje ruchy przypominałyby Skip B, gdyby nie astma. Kiedy spotykam się z Cokiem, najczęściej rozmawiamy o polskim rapie, choć jego ostatnie dokonania zwiodłyby domorosłego Sherlocka Holmesa, gdyby go o to podejrzewał. Inspiracje KAEESa naprawdę są trudne do odgadnięcia nawet dla mnie, ale bez problemu mogę się od niego nauczyć genezy i znaczenia dla historii wszystkich solowych albumów członków Wu-Tang Clanu. Z Furmanem najbardziej uwielbiam rozmowy o życiu, a jakoś regularnie kończymy na wspominaniu największych polskich klasyków. A zwłaszcza tych, o których większość słuchaczy nawet nie słyszała. Prawdziwy hip-hop to hołdowanie tradycji i świadomość swoich korzeni. Prawdziwy hip-hop to ElQuatro Nagrania.

Zdarzało się niejednokrotnie, że zaimponowałem komuś swoim gustem muzycznym, zachęciłem kogoś do przesłuchania jakiegoś genialnego tytułu, czy porozmawiałem z kimś o The Doors lub o The Impressions. Jawiłem się ludziom jako gość o wszechstronnych zainteresowaniach muzycznych. Być może nawet podniecało to jakieś super sztuki – osobiście nie miałem okazji się o tym przekonać, ponieważ akurat byłem zasłuchany w riffach The Dark Side Of The Moon. Jednak jak mniej intensywne byłoby czerpanie radości z muzyki, gdyby odbywało się ono wyłącznie w samotności? Na szczęście jest ze mną grono ludzi, którzy nigdy – nawet przebudzeni o 3:00 w nocy – nie zdenerwują się, gdy zadzwonię pochwalić się, że właśnie odkryłem szalenie hipnotyzujący utwór. Z jednym z nich przemieliłem już tysiące godzin o muzyce. Głównie o rocku. Za każdym razem przemilczając temat hip-hopu, ponieważ go nienawidzi. Jakie zauważyłem na jego twarzy zdziwienie, gdy nakrył mnie kiedyś z GhettoMusick na słuchawkach, obłędnie machającego głową do każdego z cykaczy. A może to był Lil Jon? Chciałbym jedynie zaapelować, że najmniej istotne, czy spotkamy się w pociągu, jadącego do Łodzi na koncert Eric Claptona, czy na widowni podczas koncertu Maestro Ennio Morricone w Filharmonii Śląskiej, zapamiętaj jedno: zawsze reprezentuję kurwa hip-hop! Prawdziwy hip-hop! Zawsze!

 

Autorem tekstu jest Modest z ElQuatroNagrania.


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

 

Felieton

Tede i Young Leosia – kolaboracja, która się nie udała?

„Najlepiej brzmi wyciszone” – brzmi jeden z wielu krytycznych komentarzy.

Opublikowany

 

tede young leosia

Tede postanowił na nową płytę „Vox Veritatis” zaprosić same kobiety, wśród których usłyszymy Bambi, Modelki i Young Leosię. Singiel z tą ostatnią ukazał się kilka dni temu i już możemy go podsumować, a właściwie zrobili to słuchacze.

Zarzuty w stronę Tedego i Young Leosi

Zazwyczaj, gdzie się nie pojawi Young Leosia, tam mamy murowany hit z repeat value. Niestety, nie w tym przypadku. Po trzech dniach kawałek z Tede „Więcej miejsca” ma skromne jak na taki duet niecałe 50 tys. wyświetleń klipu. Wynik kiepski i trzeba to otwarcie przyznać. Widać to też po odbiorze: 2 tys. łapek w górę i 400 w dół daje pogląd na to, że coś jest na rzeczy. Po wejściu w komentarze już jest wszystko jasne.

Słuchacze zarzucają Tedemu i Leosi, że nie wykorzystali potencjału współpracy. Numer nie buja tak jak powinien, trudno jest cokolwiek zrozumieć. Pojawiają też wątpliwości co do dobrze zrealizowanego numeru pod względem technicznym, w szczególności do mixu. Teledysk także się większości nie spodobał.

Statystyki klipu

Krytyka w kierunku „Możesz więcej” Tedego i Leosi

Oto kilka najczęściej lajkowanych komentarzy pod wspólnym singlem Tedego i Sary. Duet raczej nie będzie z nich zadowolony:

  • Szczerze, ale to jest chu**we, klip to już żenada całkowita.
  • Stary chłop i nie potrafi nagrać ani jednego kawałka bez wspomnienia o wyimaginowanych hejterach. Rent free.
  • Najlepiej brzmi wyciszone.
  • Szkoda zmarnowanego potencjału na kolabo, jakoś bez wyrazu ten kawałek. Taki po prostu poprawny. Bit też nudny. Z sentymentu włączyłem sobie „Szpanpan” dla porównania i realizacyjnie, dykcyjnie, tekstowo, bitowo – przepaść.
  • Mimo najszczerszych chęci, niewiele rozumiem z części Tedego. Mix w tym kawałku oraz w TSTMF położony. Zapowiada się interesujący album z nawet niezłym replay value, ale niestety niedopracowany technicznie.
  • nie rozumiem ani jednego słowa z tego utworu poza refrenem
  • Kawałek na max dwa przesłuchania. Tedzik top1 dla mnie ale niektóre jego ostatnie kawałki to wielkie iks de.

Propsów jest niewiele

Pozytywnych wpisów na temat kawałka jest niewiele i są to raczej pojedyncze pozycje, które nie cieszą się zbyt dużą popularnością:

  • Ale ta różnica w skillach to jest przepaść.
  • Tede xYL jest Moc. banger. banger.
  • Moja ulubiona piosenka musi być hitem.
  • Super. zajebiste. Mam nadzieję, że kiedyś spotkam TDF-a jeden z ”NIELICZNYCH” Polskich Raperów, których na co dzień słucham.

Z Bambi poszło lepiej, ale też bez fajerwerków

Niedawno sporych echem odbiło się przekazanie przez Tedego „dziedzictwa melanżu” Bambi, czego efektem było nagranie przez tę dwójkę remixu kultowego numeru „Drin za drinem”. Ta wiadomość poszła szeroko w środowisku i spolaryzowała słuchaczy. Kiedy później ukazał się już wspomniany kawałek na kanale Baila Ella, nie wykręcił on jednak spektakularnych liczb. Ponownie obyło się bez viralowości, chociaż potencjał był duży.

Jak zauważył ktoś w komentarzach, to sympatyczne, że nowe pokolenie słuchaczy będzie bawiło się pod ten sam bit, co wiele pokoleń wstecz. Brakuje jednak tych szczytów list przebojów.

Statystyki kooperacji Bambi i Tedego

Czytaj dalej

Felieton

Dwa Sławy – czy dobrze już było? – felieton

Zabawa formą vs wielowymiarowe metafory.

Opublikowany

 

dwa sławy

Od premiery najnowszej płyty Dwóch Sławów minęły już dwa miesiące. Zdążyłam się z nią solidnie osłuchać i dowiedzieć, co dobrze by było opisać. Opinie o projekcie – wprost mówiąc – nie są najlepsze, co duet wziął już na klatę. Moje zdanie jest jednak nieco inne więc zapraszam na łyżkę miodu w beczce dziegciu.

Kryzys wieku średniego?

Zacznę prosto z mostu – uwielbiam ten duet. Na ich wielowymiarowe metafory trzeba kupić drukarkę 3D. Zabawa słowem, luz i humor to cechy, które niewątpliwie muszę im przypisać i wcale nie muszą nikogo do tego przekonywać. Ale, co w sytuacji, gdy masz za sobą dziesięć lat punchline’ów, wszechobecnej beki i hashtagów, a fani czekają? Jasne, możesz zrobić kolejny taki sam album, który i tak nie ma podjazdu do debiutu. Stąd najnowszy projekt Astka i Rada jest totalnie zrozumiały – dajmy im działać i się rozwijać. Kryzys wieku średniego i te sprawy.

Zabawa formą

A tak serio – spodziewaliście się kiedyś, że łódzki duet mógłby zagrać swoje numery na imprezie Świętego Bassu albo zrobi manifest polityczny, który będziecie podśpiewywać pod prysznicem? Chcecie starych Sławów – włączcie „Ludzi Sztosów”, proste. I oczywiście – jak większość z Was – analizowałam ten album na Genusie, łapiąc się za głowę po wytłumaczeniu kolejnego wersu. Jednak… to było dekadę temu. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że przyszedł u panów czas na zabawę formą, poniekąd wyniesioną z projektu club2020.

Najwyżej będzie stójka lub parter

Czy „Dobrze by było” jest krążkiem bez treści? Złośliwi powiedzieliby, że tak. Ale obiektywnie patrząc – numery „Myślałem, że będzie gorzej” czy wcześniej wspomniany bez nazwy „To nie jest kraj dla kabrioletów”, mają to, co tygryski lubią najbardziej. Jest więcej śpiewów, autotune’ów i wtyczek niż kiedykolwiek. I dobrze by było trochę odpuścić, wychillować i zaakceptować ten wytwór, spięty słuchaczu. A, że krążek buja i na żywo miałam okazję sama się przekonać na trasie – a jakże! – „Dobrze by było Tour”. Już 4 kwietnia w ich mothership (czytaj w Łodzi) zagrają finałowy koncert więc jeśli w domowym zaciszu denerwują Cię te chłopy, daj im szansę. Najwyżej będzie stójka lub parter.

Czytaj dalej

Felieton

Drugi koncert Quebonafide na Narodowym. Czy to jawne oszustwo? – felieton

Na pewno zachowanie nie po koleżeńsku.

Opublikowany

 

quebonafide

Organizacja pożegnalnego koncertu Quebonafide przypomina zabawę w kotka i myszkę. Na pewno jest brakiem poszanowania dla słuchaczy, którzy kupili bilet i właśnie się dowiedzieli, że ostatni koncert rapera będzie miał kilka dat.

Wyobraźmy sobie sytuację, że kupujemy limitowaną płytę artysty za 200 zł, który deklaruje, że nakład tysiąca sztuk nie będzie nigdy wznawiany. Tymczasem zamiast cieszyć się z „białego kruka” w domu dowiadujemy się jeszcze w dniu zakupu, że z powodu dużego zainteresowania płytą postanowiono dotłoczyć drugi tysiąc egzemplarzy. Podobne do tej sytuacje już się zdarzały, ale płyty były dotłaczane po kilku latach. Tym niemniej, mamy tu do czynienia ze złamaniem umowy między artystą a słuchaczem, czyli ze zwykłym oszustwem.

Pierwszy, drugi… i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide

Podobnie jest z koncertem Quebonafide. W przeciągu bardzo krótkiego czasu, słuchacze mogą czuć się oszukani i to aż dwukrotnie. Za pierwszym razem, kiedy „Ostatni koncert Quebonafide” miał się odbyć online. Po kilku tygodniach, kiedy wykupiono bilety na wydarzenie, dowiedzieliśmy się, że wcale nie będzie to ostatni koncert, bo ostatni odbędzie się dzień później na PGE Narodowym. Kombinacje alpejskie, przesuwanie startu sprzedaży zakupu biletu to temat na zupełnie oddzielny wątek, ale to co się dzisiaj wydarzyło i jak zostały potraktowane osoby, które kupiły bilety na wydarzenie online powinno skończyć się co najmniej bojkotem ze strony odbiorców.

To jednak nie koniec kpin ze słuchaczy.

Pierwszy, drugi i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide

Oszustwo na drugi koncert?

W czwartek, w zaledwie parę godzin bilety na ostatni koncert Quebonafide na Narodowym zostały wyprzedane. Jeżeli ktoś miał szczęście, to po kilku godzinach walki z systemem bileterii i zacinającej się stronie kupił bilety. To nic, że będzie siedział gdzieś za przysłowiowym filarem, w ósmym rzędzie z daleka od sceny. Miał świadomość i satysfakcję, że warto było się pomęczyć, bo miało to być jedyne takie wydarzenie – unikalne, tak przynajmniej go zapewniano. Więc zamiast wcisnąć „Esc” postanowił wziąć nawet to najsłabsze miejsce, bo będzie częścią historii. Nic bardziej mylnego.

Po kilku godzinach ogłoszono, że „ostatni koncert” Quebonafide będzie miał jeszcze jedną datę. Dzień wcześniej raper zagra jeszcze jeden koncert. Dzień wcześniej! Przecież to brzmi jak absurd. Tuż po zakupie biletu, zmieniane są zasady gry i umowy między raperem a słuchaczem. Wygląda to jak celowe działanie i wprowadzenie kupującego bilety w błąd. Który koncert więc będzie tym ostatnim. Ten 27 czy 28 czerwca?

Quebonafide z ostatniego koncertu robi sobie trasę koncertową, choć przy zakupie biletu z nikim się na to nie umawiał. Ba, sugerował unikalne i jedyne tego typu wydarzenie. Tymczasem osoby, które walczyły dzisiaj o bilety będą musiały pocieszyć się zmęczonym artystą po występie dzień wcześniej i zleakowanym koncertem na TikToku.

Opinie słuchaczy
Opinie słuchaczy
Opinie słuchaczy

Czytaj dalej

Felieton

Zaginiona córka Magika. Kamka z „Rap Generation” to przyszłość sceny? – felieton

Uczestniczka programu zdobyła uznanie jurorów i widzów.

Opublikowany

 

kamka

Za nami dwa pierwsze odcinki programu „Rap Generation”, po którym sporo emocji budzi Kamka – skromna raperka z klasycznym sznytem.

Kamka „zaginiona córka Magika”

Kamka wykonała w programie utwór „To nie GTA”. Spodobał się on Pezetowi, Malikowi i Leosi. Pierwsze recenzje występu Kamki wśród widzów są bardzo, ale to bardzo pozytywne – mówi się już wprost o nowej świeżości na scenie. Nie tylko komentatorzy hip-hopowi są pełni optymizmu, ale także słuchacze. Pod nagraniami z Kamką pojawiają się prawie same propsy:

  • Lepszego flow nie słyszałem w polskim rapie od lat.
  • Vibe jak Paktofonika.
  • Zaginiona córka Magika.
  • Malik jest w szoku, że można tak rymować.
  • Leosia w końcu usłyszała prawdziwy damski rap.
  • Rzadko mam ciary od muzy, dzięki młoda za emocje.

Czy Kamka to przyszłość sceny?

Pojawienie się newschoolu i nowej fali raperów zrewolucjonizowało scenę, ale nie spowodowało, że weterani tworzący klasyczny odłam zaczęli zdychać z głodu. Po kilku latach tryumfu młodej fali, dinozaury sceny zaczynają brać coraz głębszy oddech. Młodzi wracają do oldschoolu, co widać chociażby po ilości koncertów starych wyjadaczy. To też bardzo dobra wiadomość dla Kamki, która dała się poznać z klasycznej strony.

Najpopularniejsze raperki w kraju to twórcy newschoolowi, balansujący na granicy rapu i popu. Kamka jest ich przeciwieństwem i z automatu zdobyła przychylność sporej części odbiorców, którzy – powiedzmy sobie szczerze – nie przepadają za rapem Bambi, Young Leosię czy Oliwki Brazil. Dobrze poprowadzona Kamka może stać się jedną z głównych sił na polskiej scenie rapowej. To idealny czas na kobiecy trueschool – słuchacze o to zabiegają jak nigdy dotąd, rzygając cukierkowością i zbyt przesadną wulgarnością.

Kim jest Kamka

Kamka, czyli Kamila Podziewska to 20-latka pochodząca z Suwałk, która obecnie mieszka w Warszawie. Swoje numery publikuje od 1.5 roku, chociaż pierwsze teksty zaczęła pisać już w szkole podstawowej. W ostatnim czasie publikuje coraz więcej muzyki i nie boi się eksperymentować z różnymi gatunkami. Raperka może liczyć na wsparcie mamy, siostry, ojczyma i babci. Z tatą nie utrzymuje kontaktu.

Łączy rap z wojskiem

Kamila od lat interesuje się wojskowością. To studentka Akademii Sztuk Wojennych. Przez ostatnie dwa lata służy w Wojskach Obrony Terytorialnej: wyjeżdża na granice, poligony i ćwiczenia.

Czytaj dalej

Felieton

Sentino spadł Truemanowi jak z nieba. Uwiarygadnia scamy – felieton

„Udawany milioner, największy pozer i scamer”.

Opublikowany

 

trueman sentino
fot. kadr z wideo yt/TrueMan

Trueman został menagerem Sentino, pomógł wydać mu książkę, wypuścili razem płytę i przy jego medialności promuje swoje biznesy. Co najważniejsze – Sentino uwiarygadnia je, a ten może docierać do nowej grupy docelowej, którą łatwo scamować.

Trueman to postać pozująca na milionera, która uchodzi za płynnie poruszającego się po biznesach internetowych i kryptowalutowych. Za każdą z jego działalności ciągnie się jednak potężny smród, a na największych forach o zarabianiu w sieci jest określany przez użytkowników jako scamer, czyli oszust.

Sprzedawca ebooków

Początkowo internetowa działalność Truemana opierała się na tworzeniu filmów na temat innych twórców. Szybko jednak przeszedł do sprzedaży własnych ebooków. W 2020 roku ukazał się „Milioner 2021”. W ebooku obiecywał jak zarabiać setki złotych dziennie na afiliacji kont bankowych. Osoby, które dały się namówić na zakup magicznej wiedzy Truemana, twierdzą, że poradniki finansowego influencera to same ogólniki i oczywistości. Wszystko, co znajduje się w jego książkach, znajdziemy na pierwszym lepszym kanale o finansach.

I tak np. promowany przez niego projekt kryptowalutowy ScanDeFi okazał się być pump and dumpem, czyli oszustwem finansowym, który polega na sztucznym podbijaniu cen aktywów (w przypadku Truemana, cenę podbijały jego kontakty z influencerami), żeby potem na górce szybko je sprzedać, zostawiając innych inwestorów z bezwartościowymi udziałami. Na kryptowalucie zarobił oczywiście tylko Trueman, a straciły osoby, które mu uwierzyły, że zarobią. Z przekazów medialnych wiemy, że wzbogacił się na tym o ok. 180 tys. zł.

Punktem zwrotnym w jego karierze było podjęcie współpracy z Amadeuszem Ferrarim, który był idealnym uwiarygodnieniem działalności Truemana w sieci. Dzięki niemu mógł docierać do nowej grupy odbiorców i pomnażać na niej swój majątek. Jak sam mówił, w wieku 20 lat miał na koncie podobno 4 mln zł. Prowadził też rzekomo 12 firm. Jego nazwiska próżno jednak było szukać w KRS czy CEIDG, a jedyną działalność jaką miał, była ta otworzona w 2022 roku.

Trueman o sobie

„Oscamował tyle ludzi. Łapią się na to dzieciaki”

Wśród społeczności skupionej wokół zarabiania w Internecie Trueman jest spalony, mając opinię scamera, z którym nie warto wchodzić w żadną współpracę.

„Ten gość opiera się tylko na farmazonach. Łapią się na to dzieciaki, które myślą, że jak kupią ebooka to będą robić kasę jak ich idole z Internetu. Tu nie ma żadnej wartości.”

„Gościu przecież tyle ludzi oscamował, czy to na fake krypto, bukmacherka czy kij wie co jeszcze. Tak jak wszystko inne, zapewne jego aktualna działalność opiera się na wyłudzeniu jak największej kasy i rozpoczęcie kolejnego „biznesu”.”

Opinie o Truemanie na make-cash.pl

Sentino – uwiarygadniacz

Co więc można zrobić w sytuacji, kiedy branża nie chce mieć z tobą nic wspólnego? Poszukać odbiorców w innej, robiąc biznes na tych, którzy cię jeszcze nie znają i próbować założyć własną społeczność. Pomóc w tym może ten, który ma już wierną grupę fanów, czyli w tym przypadku Sentino.

Obecnie Trueman działa jako menager Sentino. Pomógł wydać mu książkę, razem również wydali płytę „BNP”. Współpraca z raperem otworzyła mu nowe możliwości i dotarcie do całkiem innej grupy odbiorców i to liczonej w setkach tysięcy. Bazując na stałej grupie słuchaczy Sentino i jego muzyki, Trueman chce spieniężyć swoją współpracę z raperem kolejnym biznesem – BNP.Global. To społeczność, która ma zrzeszać „scammerów, finesserów oraz hustlerów”.

Nowy biznes Truemana i Sentino

Sentino wydaje się być do tego idealną postacią, która od lat polaryzuje środowisko rapowe, ale ma też zaufane grono fanów. Panowie zaczęli właśnie promować nowy biznes, oczywiście pokazując jak bardzo są zarobieni, bo nic nie działa tak na wyobraźnię, jak kupno bransoletki za 20 tys. zł czy okularów za 5 tys. zł

Oferta BNP Global to zero konkretów i same ogólniki. Osoba, która zarabia na jakimś biznesie nie ujawnia swoich metod zarobków, chyba, że metodą na zarabianie jest sprzedawanie takich właśnie ebooków.

– Idziemy jeszcze po najdroższą torbę, która jest w Louis Vuitton dostępna, która jest w cenie samochodu polskiego rapera – mówi Sentino w pierwszym vlogu reklamowym, którego zadaniem jest napędzić jak największą ilość osób do zakupu dostępu do nowej platformy Truemana.

Niestety, po komentarzach widać, że współpraca Treumana z Sentino jest strzałem w dziesiątkę. Tylko nieliczni dopatrują się w ich biznesie czegoś niepokojącego. Dodatkowo jakiś czas temu pojawiła się informacja o pogodzeniu się Sentino z Malikiem i ich spotkaniu w Paryżu, do czego miał doprowadzić sam Trueman. Czy szef GM2L będzie kolejną osobą, która ma uwiarygadniać szemrane biznesy, czas pokaże.

Odbiorcami Truemana są teraz najwierniejsi fani Sebastiana

Czytaj dalej

Popularne

Copyright © Łukasz Kazek dla GlamRap.pl 2011-2025.
(Ta strona może używać Cookies, przeglądanie jej to zgoda na ich używanie.)

error: