Felieton
W telewizorach Euro, na głośnikach rap – czy futbol i hip hop to dobre połączenie? |FELIETON
We Francji kończą się dzisiaj piłkarskie Mistrzostwa Europy, wydarzenie, które z hip hopem rzecz jasna nie ma nic wspólnego. W ogóle piłka nożna i rap to teoretycznie dwa bardzo odległe bieguny- jeden na wskroś komercyjny, a drugi przynajmniej z założenia stroniący od masowej publiki. Jak jest w rzeczywistości wszyscy wiemy, a czy futbol i hip hop miały też swoje romanse?
Pewnie i odnośnie do polskiego rapu wcale nie tyczy się to jedynie okresu, gdy scena cierpiała na przypływ hip hopolowych farbowanych lisów. O nich później, a teraz zastanówmy się który z „prawdziwych” polskich raperów nagrywał w przeszłości numery o tematyce futbolowej. No jak to kto? Rychu Peja!
Pamiętacie jeszcze wersy poznańskiego rapera w dissie na Parias adresowane w kierunku jednego z założycieli Molesty? Brzmiały one tak:„Dobrze wiem kim byłeś wcześniej Włodi byłeś skinheadem […] Wczoraj mecze, dziś meczet- nie wierzę w poprawę”. Niby wszystko fajnie, tyle że sam Rychu był przed laty zagorzałym- używając języka mass mediów- kibolem poznańskiego Lecha…
Pochodzący z Jeżyc raper nagrał nawet numer zatytułowany nazwą swojego lokalnego klubu. Kawałek „Lech Poznań” to z pewnością jeden z pierwszych polskich rapowych tracków o tematyce piłkarskiej- choć na szczęście nie czysto piłkarskiej. Nie jest to bowiem braggadocio opowiadające o tym jak Rychu swoim kosmicznym flow zwodzi rywali niczym Juninho Pernambucano, lecz kawałek opisujący realia polskiego kibicowania. Tyle, że wiecie takiego „prawdziwego”, a nie tam jakiś jebanych piknikowych wypraw na stadiony. W końcu istotą futbolu są przede wszystkim stadionowe zadymy…
Jednak jeśli była już mowa o porównywaniu technicznych popisów raperów do piłkarskich sztuczek na boisku warto wspomnieć słynny przed laty kawałek „Futbol”, nagrany przez Dużego Pe i Meza. Wiem, nie brzmi to zbyt zachęcająco, ale nie ma czego się bać- numer ten został nagrany jeszcze za zamierzchłych, owianych legendą czasów, kiedy to drugi z panów zwykł naprawdę solidnie rapować.
Tu niestety nie posłuchamy o pierdoleniu stadionowego monitoringu, najebce z psiarnią, ale jeśli ktoś ma ochotę dowiedzieć się, że w futbolu piłka jest jedna, bramki są dwie a Mezo i Duże Pe wpierdalają się niczym Patrick Kluivert, to serdecznie polecam odświeżenie tego numeru.
Z podobnych „klasyków” mamy rzecz jasna jeszcze numer Libera pod tytułem „Czysta gra”, który podobnie jak kawałek Rycha Peji opowiada o kibicowaniu poznańskiemu „Kolejorzowi”. Tyle, że mówi o innej stronie kibicowania- nie o ustawkach i napierdalaniu się z policją, a o dumnym dopingowaniu piłkarzy Lecha w ich heroicznych zmaganiach na boisku. Brzmi cudownie, prawda? I o ile kawałek Rycha jest uznawany przez niektórych kiboli/chuliganów Lecha za hymn klubu z Poznania, o tyle numer Libera mógłby spokojnie robić za pieśń łączącą wszystkich, najdumniejszych i obdarzonych najgorszym gustem muzycznym piknikowych fanów „Kolejorza”. Z szacunku do czytelnika zamierzałem nie podrzucać linku, no ale co mi tam;)
Swój hip hopowy hymn ma też rzecz jasna stołeczna Legia. Może nie brzmi on tak wytwornie jak „Sen o Warszawie” Czesława Niemena, ale przynajmniej nie ma się chyba czego wstydzić. Zresztą nie ma też na szczęście obawy, że numer ten kiedykolwiek dostąpi miana hymnu stołecznego klubu, gdyż ten od lat jest tylko jeden. Bądź co bądź kawałek Deobsona o nazwie „Mamy to w kodach dna” nie tylko stroni od populistycznych haseł stadionowych piknikowców, ale i pokazuję tę odrobinę jaśniejszą stronę stadionowego „kibolstwa”. W superpucharze lepszy był Lech, lecz w domenie rapowych hymnów zdecydowanie góruje Legia.
Dobra, jeśli chodzi o polski rap w wersji studyjnej to to by było na tyle- powstały rzecz jasna jeszcze inne hip hopowe numery traktujące o futbolu, ale, pokazując te najbardziej sławne, chyba udowodniłem, że nie ma co specjalnie zagłębiać się w temat. Mi wciąż jeśli chodzi o nawiązania do piłki nożnej w polskim rapie najbardziej pozytywnie (zupełnie na serio) kojarzą te o to pamiętne wersy Bilona – „Wiesz, że ostry haj pobudza do działania, likwiduje szarość na boisku gała […] Reprezentuje radosny futbol, radosny rap, a nie komercyjne gówno.” W połączeniu z teledyskiem do „Życia Warszawy”, w który to Bilon, nawijając te linijki w śmiesznej zimowej czapce, wygląda jakby ledwie przed paroma dniami dostał przepustkę z monaru, całość wypada naprawdę przekomicznie i bardzo pozytywnie.
Jednak o ile w rapie jako takim nawiązań do futbolu jest w gruncie rzeczy bardzo mało, o tyle w polskim fristajlu jego temat przywoływany jest praktycznie na każdej bitwie. Czemu? Proste, w celu wygrywania dziś walk często jedyne co trzeba robić to zgrabnie rzucać populizmy. Stąd na battle’ach raz po raz słuchamy o strzelaniu pannom przeciwnika większej liczby goli niż Lewandowski, dochodzeniu do finału ręką niczym Maradona czy wypijaniu większej ilości setek od Sławka Peszki. Co ciekawe, do dziś nie padł na bitwach fristajlowych (tak mi się przynajmniej wydaje) wers porównujący nawijkę przeciwnika do aparycji Jacka Krzynówka…
Natomiast na mającej miejsce przed trzema tygodniami Bitwie o Pitos rządziły wersy o bohaterach Euro 2016, Michale Pazdanie i Joachimie Loewie. Pazdan – wiadomo, zagrał świetny mecz z Niemcami i był dla nas bohaterem całych mistrzostw. A Loew? Niemiecki selekcjoner zasłynął (jak pewnie doskonale wiecie) z wkładania sobie podczas meczu swojej drużyny palców tam…gdzie powiedzmy, że przy tysiącach kamer wkładać ich nie powinien.
No a jak zareagowali na te wydarzenia nasi błyskotliwi fristajlowcy? Już śpieszę podać najbardziej barwne przykłady:
– „Twoja panna jest tak brzydka powiedzieć to trzeba, że nawet Marcin Pazdan by jej nie wyjebał” –prawdopodobnie autorowi tych wersów chodziło o Michała Pazdana, ale nie zmienia to faktu, że hałas od publiki dostał potężny…
– „Myślicie, że Bober jakąś dupeczkę wyrucha? Prędzej Joachim Loew zacznie słuchać Palucha” – w sumie jak już go wkłada sobie gdzie popadnie, to chyba słuchanie przy tym już mały pikuś…
– „Joł, nie ma przebacz, twój rap śmierdzi chujem jak prawa ręka Joachima Loewa.”- oj tak, zaczyna się robić błyskotliwie…
– No to na koniec klasyka gatunku-„Ja pierdole, gram na taktach, twoja panna lubi łyse pały #Pazdan”.
Cóż, mamy więc kolejny wymiar nawiązań do futbolu w polskim rapie – najpierw były pieśni chwalebne kibolskich ustawek, potem wpierdalanie się na bit jak Patrick Kluivert, a teraz dochodzą do tego barwnie nacechowane erotyką metafory w roli głównej z aparycją i postawą naszych graczy na Euro oraz sprośnymi fetyszami zagranicznych trenerów. Co by tu rzec, piękne i obfite są te romanse polskiego rapu i piłki nożnej…
Na szczęście wciąż (poza fristajlem) jest ich stosunkowo niewiele. Ale nie, nie znaczy to bynajmniej, że zostawię Was na koniec z niczym. Polska z Euro 2016 pożegnała się już, lecz póki sam turniej wciąż trwa, a nas nie przestała rozpierać duma, to warto przypomnieć sobie taki o to numer zagrzewający do boju „Biało- czerwonych”.
Jeeedeeen wspólny cel!
Cóż, zostaje liczyć na to, że w przyszłych latach cel ten bardzo się od naszych graczy oddali i nagrywanie podobnych rapowych hymnów zwyczajnie nie będzie miało racji bytu. No chyba, że zaczęłyby one powstawać z kompilacji najbardziej błyskotliwych linijek fristajlowców oraz futbolowych przemyśleń Rycha Peji i leciałyby w masowych mediach… Wtedy jestem zdecydowanie na tak 🙂
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
„Kutas Records” – żart Kuqe 2115 to tak naprawdę spory problem – felieton
Wspomniana wytwórnia istnieje, jest z Polski i ma pół miliona słuchaczy.
Kilka dni temu Kuqe 2115 opublikował żartobliwy film, w którym mówi, że odchodzi z 2115 Label na rzecz nowej wytwórni „Kutas Records”. Pośmialiśmy się z rzekomo czerstwego żartu, który tak naprawdę nie do końca był żartem. Jak sprawdziliśmy, wytwórnia „Kutas Records” istnieje, jest z Polski i podbija Spotify.
„Kutas Records” – o co w tym chodzi?
Na Youtube powstał kanał zatytułowany „Kutas Records”. Uśmiech na twarzy może budzić nie tylko nazwa kanału, ale także współgrające logo z plemnikiem. Od razu więc mamy jasny komunikat, że mamy do czynienia z trollingiem. Tylko ten żart powoli wymyka się spod kontroli, bo jest całkiem sprawnie zarządzany.
Kawałki, które pojawiają się na kanale mają zawsze podtekst erotyczny i są w pełni wygenerowane przez skrypt AI. Ich treść jest dość wulgarna, ale dla młodszych odbiorców może być interesująca i zabawna. Każdy kawałek jest dobrze opisany i ma wygenerowaną unikalną okładkę. Tytuły numerów, podobnie jak ich treść jest nacechowana seksualnie.
Oto kilka przykładów:
- Dariusz Jebadło – Podziemny Drąg
- Gejtos – Bóg Morza
- Cwelgar – Gejowski Łowca Potworów
- Johnny Cwel – NNN (Nie Orzech Listopad)
- Homo Erectus – Gejowski Jaskiniowiec II (prod. Kutas Records)

W ciągu roku, odkąd istnieje „wytwórnia” na Youtube wygenerowano 163 utwory, które łącznie mają ponad 4 mln wyświetleń.
Spotify podbite przez „Kutas Records”
Jeszcze większe cyfry żartobliwa wytwórnia wykręca na Spotify. Przed kilkoma dniami doszło do sytuacji, kiedy na pierwszych 15 miejsc najbardziej viralujących numerów aż 8 pochodziło z labelu „Kutas Records”. Na pierwszym miejscu mogliśmy zobaczyć „Antycznego Napaleńca”, który przebił już barierę 1 mln streamów.

Wytwórnia AI ma już blisko pół miliona słuchaczy na Spotify. To więcej niż Belmondo (300 tys.), Liroy (160 tys.) czy Ten Typ Mes (240 tys.). Niewiele więcej od żartownisiów ma np. O.S.T.R. (580 tys.), który jest w ciągu wydawniczym od ponad 25 lat.

Co więcej, kawałki wygenerowane przez AI zaczynają trafiać też do TOP 50 Polska. Wspomniany „Napaleniec” jest obecnie na 8. pozycji, wyprzedzając m.in. Malika Montanę, Kaza Bałagane czy Pezeta.

AI w muzyce – mamy problem
Sztucznie generowane kawałki i całe „wirtualne wytwórnie” oparte na AI to coraz większe wyzwanie dla branży muzycznej. Z jednej strony zalew tanich, żartobliwych produkcji obniża próg wejścia, ale z drugiej – rozmywa granice między twórczością a automatem.
To jest też problem dla słuchaczy, bo coraz częściej mają oni problem z odróżnieniem prawdziwej muzyki od algorytmicznej masówki. Branża stoi więc przed pytaniem, jak chronić kreatywność i unikalność w czasach, gdy muzykę można „wyklikać” w kilka sekund.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Eminem ma polskie korzenie? Dokumenty wskazują na wieś pod Strzegomiem
„Pradziadek rapera wpisywał w dokumentach narodowość polską”.
Brzmi absurdalnie? Z dokumentów wynika, że jeden z największych raperów świata ma rodzinne powiązania z Polską. Według badań genealogicznych część przodków Eminema pochodzi z Dolnego Śląska.
Od lat w mediach powraca temat polskich korzeni Marshalla Mathersa. Wiele portali pisze wprost – pradziadek Eminema był Polakiem. Choć historia ta nigdy nie zyskała takiej popularności jak internetowe plotki o jego rzekomej niechęci do Polski, fakty wskazują, że raper rzeczywiście może mieć polskie pochodzenie.

Polskie korzenie Eminema
Jak ustalono, jeden z pradziadków Eminema od strony matki – Georg A. Scheinert – urodził się 29 stycznia 1851 roku we wsi Kostrza, znajdującej się dziś w gminie Strzegom (woj. dolnośląskie).
Miejscowość ta, znana z wydobycia granitu, należała wówczas do Prus i nosiła nazwę Häslicht. Przodkowie Eminema mieli być z nią związani od pokoleń. W dokumentach pojawiają się nazwiska Joseph Scheinert (ur. ok. 1825) i Ewa Wasuzki (1827–1901) – rodzice wspomnianego Georga. To właśnie nazwisko Wasuzki, zapisane błędnie przez amerykańskich urzędników imigracyjnych, może sugerować polskie pochodzenie matki przodka rapera.

Przodkowie rapera – „Ger Polish”
Sprawą zainteresował się Janusz Andrasz, autor bloga „Genealogiczne śledztwo”, który odnalazł szereg dokumentów potwierdzających ten trop. Jak wskazuje, część aktów metrykalnych nie zachowała się, jednak dostępne źródła sugerują, że przodkowie rapera rzeczywiście mogli pochodzić z terenów dzisiejszej Polski.
Co więcej, w amerykańskich spisach ludności z początku XX wieku pojawia się przy rodzinie Scheinert określenie „Ger Polish”, co tłumaczone jest jako narodowość polska, kraj pochodzenia – Niemcy.
– Znalazłem zagadkowo brzmiący wpis w spisie mieszkańców USA z 1910 r., gdzie w przypadku jednej z córek Georga (wspomnianego 3x pradziadka Eminema) – Marcie Scheinert, po mężu Roesch, w rubryce „Miejsce urodzenia ojca”, znajduje się zapis „Ger Polish”. Potem znalazłem analogiczną kartę ze spisu, dotyczącego samego Josepha Scheinerta, czyli jej ojca. I tu również pada określenie „Ger Polish„, które znalazło się zarówno w rubryce jego matki, czego można byłoby się spodziewać, mając na uwadze jej polsko brzmiące nazwisko Wasuzki, jak i w rubryce podającej pochodzenie ojca Georga – Josepha Scheinerta! – pisze badacz.

W Eminemie płynie polska krew?
Wnioski z przeprowadzonego śledztwa odnośnie „polskości Eminema” są niejednoznaczne, ale coś ewidentnie jest na rzeczy.
– Skoro urodzony w 1851 roku w pruskim Häslicht Georg Scheinert, mieszkając w USA już od 46 lat, wpisuje w roku 1910 jako swoją narodowość polską, to coś jednak na rzeczy musi być. Niestety, bez dostępu do metryk tej tajemnicy wyjaśnić się nie da. Przyznam, że na początku tego genealogicznego śledztwa myślałem, iż wzmianka o polskich korzeniach Eminema była pomyłką. Teraz jednak widzę, że to raczej tajemnica, która wciąż czeka na swoje rozwiązanie.
Choć metryki z XIX-wiecznej Kostrzy nie są dostępne online, odkryte zapisy pozwalają przypuszczać, że w żyłach Eminema rzeczywiście może płynąć kropla polskiej krwi.
Fakty kontra plotki
W przeciwieństwie do dawnych, nieprawdziwych historii o rzekomym spaleniu polskiej flagi przez Eminema czy jego niechęci do występów w Polsce, informacje o polskim pochodzeniu rapera mają częściowo podstawy w dostępnych dokumentach.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Schwesta Ewa i Loredana – jedna z najbardziej wyczekiwanych kolaboracji od lat! – felieton
Polsko-niemiecko-albański mix, który może podbić rynek naszych zachodnich sąsiadów.
Fani komentują nieustannie sociale, upominając się o wyczekiwaną kolaborację dwóch kluczowych artystek w Niemczech. Kilka miesięcy temu pojawiły się filmiki jak Loredana czekała na Schwesta Ewę, przetrzymywaną dłużej przez celników na lotnisku. Wtedy pojawiły się pierwsze plotki na temat ich współpracy.
Takiego koktajlu nikt się jednak nie spodziewał. Można powiedzieć, że to muzyczne kamikadze przyprawiające o skoki ciśnienia. Jak mówi mój znajomy z Albanii: „Nie ma nic niebezpieczniejszego niż polsko-albański mix”. I chyba coś w tym jest.
Schwesta Ewa od dłuższego nie wypuściła żadnego nowego projektu i mocno ucichła w social mediach, zwłaszcza po tragicznej śmierci Xatar’a. Dużo osób oczekiwało od niej publicznego statementu, jednak ona przeżywała żałobę prywatnie.
Naturalnie, każdy z nas miał ochotę na nowe projekty jednej z najbardziej kontrowersyjnych raperek w Niemczech. W połowie października ukazała się świetna, nowa płyta rapera SSIO, wypromowana z resztą z wielkim sarkazmem, komizmem, rozmachem oraz zabawnymi i politycznymi reels, które viralowo latały w socialach. Niemiecki rynek nie widział jeszcze czegoś takiego, współtwórcą wizuali był jeden z najbardziej utalentowanych video makerów Mac Duke, który jest w połowie Polakiem. Raper zaprosił naszą rodaczkę m.in. na „Bitte keine Anzeige machen”, gdzie Ewa nawija do bardzo chilloutowego beatu:
Prześlizgam się przez system sprawiedliwości w szpilkach Versace
Wyślij laskę – Sandy do inspektora
Nancy do sędziego, gdzie uprawia seks na pieska
Albo duplikat Rolexa jako
akt wdzięczności za utracone dokumenty.
Fakt, że Ewa nie przebiera w słowach czyni ją jedną z najbardziej autentycznych postaci na niemieckiej scenie muzycznej. Do tematu bycia real odniosła się ostatnio Albanka, która w “Privileg” mocno krytykowała inne raperki i ich wizerunek, zarzucając im poniekąd kopiowanie jej osoby oraz wiele sztuczności. Loredana ma od wielu lat status gwiazdy, wybijając się typowymi chartowymi hitami. Już na początku kariery zyskała szybko popularność i uznanie. Niemcy potrzebowali nowej ikony damskiego rapu, kogoś kto nie tylko dobrze wygląda, ale potrafi faktycznie nawijać.
Jej burzliwy związek z raperem Mozzim, turbulentne sytuację życiowe, przeobraziły Albankę w artystkę, która odcięła się od starego brzmienia. King Lori mówi wprost, że ma dosyć robienia muzyki typowo pod label. Jej ostatni projekt jest osobisty, dlatego tak dobry. Prawda jest taka, że mimo komercyjnych początków Loredana jako jedna z nielicznych, autentycznie odzwierciedla wizerunek i definicję Hip-Hopu. Co ciekawe, nie pokazuje się w głębokich dekoltach czy kusych sukienkach, nie twerkuje na klipach, co jest w obecnych czasach dość unikalne.
Dwie silne kobiety – połączenie albańskiego i polskiego temperamentu to jedna z najbardziej ekscytujących kolaboracji od lat na niemieckim rynku muzycznym! Loredana i Schwesta Ewa w „Ihr möchtegern”.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Koniec kariery Quebonafide to farsa. Jego fani to „Psikutasy”, ale bez „s” – felieton
Opluj, zdepcz, ale na koniec przeproś.
Każdy element końca rapowej kariery Quebonafide miał wtopę i jest szeroko krytykowany nawet przez jego fanów. Od wydarzenia online, przez koncert na Narodowym, po wysyłkę płyt.
Z polskimi raperami jest dokładnie tak, jak z polskimi politykami. Mogą odpi*rdolić największą kaszanę, a i tak za chwilę wszyscy o tym zapomną. Tak jest teraz chociażby z Popkiem, który po kilku miesiącach od afery z psem wrócił do mainstreamowych mediów, a Kuba Wojewódzki przywitał go jak króla. To samo dzieje się z Januszem Palikotem, który jest w trakcie ocieplania swojego wizerunku w mediach. Komentatorzy zastanawiają się np. ile kosztuje wybielenie się u Żurnalisty, u którego był ostatnio pseudo biznesmen z Biłgoraja.
Jeszcze inaczej jest z Quebonafide, bo fani rapu są jeszcze bardziej podatni na dymanie i można to robić długofalowo – spokojnie – oni wybaczą wszystko, bo mają wyjątkowo silną psychikę. Takie Psikutasy, ale bez „s” na końcu.
Zakończenie rapowej kariery Quebonafide poszło jak krew z nosa – wyjątkowo dużego nosa. Większość pewnie już nie pamięta, ale budowanie napięcia przed ostatnim koncertem trwało naprawdę długo, a balonik był napuchnięty jak konserwa po surstrommingu. Media i fani robili „ochy i achy” na każde pierdnięcie rapera, a Krętacz z Ciechanowa to sprytnie wykorzystywał. Kiedy jednak przyszedł moment, żeby powiedzieć „sprawdzam”. Po stronie artysty tego nie udźwignięto.
Wydarzenie online reklamowane jako coś ekskluzywnego, i żeby to obejrzeć wiele osób musiało się zwalniać z pracy – ma być za chwilę dostępne online w każdej chwili dla każdego – kiedy tylko będziesz miał na to czas. Awesome! To tak się da? Da, no chyba, że chciało się włączyć tryb dymania, to się nie dało, ale teraz już się będzie dało, bo Canal+ rzucił kilka monet.
Koncert na Narodowym był pokazem chciwości i braku szacunku dla fanów. Kupiłeś bilet na ostatni koncert, a tu bach! Dzień wcześniej 60 tys. osób zobaczy ten sam koncert – szybciej niż ty – wierny fan, który kupując bilet był przekonany o wyjątkowości ostatniego koncertu. Znów zwolniłeś się z roboty, żeby klikać F5 na stronie, próbując załapać się na wejściówkę. Jakby tego było mało, piątkowi koncertowicze zleakują go w sieci – tysiące TikToków i artykułów prasowych i brak efektu pierwszeństwa – znów zostałeś przegrywem, ale mimo wszystko dalej czujesz się kimś elitarnym. No tak, elitarnym przegrywem też można być.
To oczywiście nie wszystko, bo z boxem „Północ/Południe” jest jeszcze większa wtopa. Preorderowicze mieli dostać zakupione boxy pod koniec sierpnia. Mamy tydzień do listopada… i oświadczenie Dawida Szynola, że na boxy jeszcze…. poczekacie. Kilka tygodni.
Koniec, bo szkoda strzępić ryja. Ha tfu!

Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
Felieton
Dawid Obserwator, na litość boską! „Nie miałem co jeść, mama robiła mi obiady” – felieton
Były raper dziękuje Bajorsonowi, a potem Bogu.
Dawid Obserwator to idealny przykład, jak swoim karczemnym zachowaniem można zaprzepaścić i tak ledwo funkcjonującą karierę rapera, by potem żalić się, że mama musiała mu gotować obiady, bo ten ma dwie lewe ręce i nie może iść do normalnej pracy.
Dawid Obserwator od zawsze był 3-ligowcem z przebłyskami wyświetleniowymi, bez perspektyw na większy zarobek z rapu, bo sprzedaż jego płyt oscylowała wokół błędu statystycznego, a koncerty można było policzyć na palcach jednej ręki. W przypadku ulicznych raperów trzeba być naprawdę topką, żeby mieć booking koncertowy, z którego można utrzymać się na poziomie. Nawet Peja, który jest weteranem przez lata był pomijany w line’upach największych hip-hopowych festiwali, bo według organizatorów uliczny rap nie nadawał się na taką imprezę i wprowadzał negatywny klimat.
„Boję się, że w rapie nie osiągnę więcej” – rapował w maju 2022 roku były zawodnik Step Records. Trzy miesiące później okazało się, że młody Dawid Obserwator próbował zrobić karierę polityczną w strukturach PiSu. Był jednym z twórców młodzieżówki tej partii w Wałbrzychu. Gryzło się to trochę z jego późniejszą karierę ulicznika, ale wciąż to było do przełknięcia przez jego garstkę fanów. Wystarczyło się przyznać, obrócić w żart, zrobić cokolwiek innego niż kłamać. Tymczasem Dawid postanowił brnąć w fejki, że nic takiego nie miało miejsca i tak właściwie znalazł się tam przypadkiem i było to jednorazowe, więc nie ma tematu. Większy reserach sprawił, że pojawiły zdjęcia Obserwatora z prominentnymi działaczami PiSu, a także wyszły na jaw dokumenty, że raper z ramienia partii Jarosława Kaczyńskiego zasiadał w komisjach obwodowych.
Ledwo zipiąca rapowa kariera Dawida załamała się na amen, bo nie był już wiarygodny dla swoich słuchaczy. Na odchodne zdissował GlamRap.pl bo opisał jego przeszłość polityczną i wytknął kłamstwa. A prawdziwy uliczny raper przecież taki nie jest, bo to nieskazitelny gracz i dobry chłopak, który zawsze dorzuci się do rakiety.
Wałbrzyski raper po załamaniu kariery bynajmniej nie poszedł do pracy. Wynika to z jego najnowszych statementów, bo teraz żali się, że nie miał co jeść i obiady musiała mu gotować mama. To kolejna bezczelna zagrywka byłego rapera, czyli branie ludzi na litość i jednoczesne chwalenie się wynikami w branży disco-polo. To trochę tak jakby ksiądz zrzucił sutannę, został najbardziej aktywnym ze Świadków Jehowy i odtrąbił sukces, żaląc się na brak gosposi.
– Chciałem podziękować wam z całego serca, ekipie siemano soprano i Bogu, i też przede wszystkim sobie kochani, bo jak mam mówić szczerze to rok temu byłem na dnie nie miałem co jeść mama mi przynosiła obiady. Zobaczcie, ile zrobiłem w rok. I to nie chodzi o to, że chcę się chwalić, ale skoro taki wulkanizator z Wałbrzycha może to wy też.
To zabawne jak szybko można przemianować się z rapera na disco-polowca. W którym momencie w głowie zachodzi ten proces, że zamiast sztywnym chłopakiem z ulicy jesteś zabawnym grajkiem do kotleta z narkotycznymi refrenami, którym do tej pory twoje środowisko gardziło. Money is bitch.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl
-
News4 dni temuZnany muzyk ujawnił mroczne kulisy śmierci Pona
-
News5 dni temuKto z ZIP Składu nagłośnił zbiórkę dla córki Pona? Odpowiedź zaskakuje
-
News3 dni temuPeja zaskakuje – zdjęcie z Pelsonem i Doniem. „Spotkanie po latach”
-
News5 dni temuDiddy zrobił obiad dla 1000 współwięźniów. Gangsterów zagonił do garów
-
Felieton4 dni temu„Kutas Records” – żart Kuqe 2115 to tak naprawdę spory problem – felieton
-
News2 dni temuPrzemek Ferguson dissuje Filipka!
-
News1 dzień temuBezdomny Bastek dostał propozycję pracy. Jak zareagował?
-
News5 dni temuPo bójce z Żabsonem, Bedoes ma bliznę na głowie