Sprawdź nas też tutaj

Recenzja

RECENZJA: Quebonafide – „Eklektyka”

Opublikowany

 

Dziś na tapetę bierzemy młodego wilka o ksywce Quebonafide. „Eklektyka” bo tak nazywa się jego najnowsza płyta zyskuje co rusz nowych fanów, a limitowany nakład sprzedał się w niecałą godzinę. Czy faktycznie album jest tak dobry? Czy Kuba ma szansę przebić się do mainstreamu i pójść tam drogą np. VNMa? Na te i kilka innych pytań postaram się tutaj w swojej recenzji odpowiedzieć.

Na początku jednak tradycyjne, krótkie streszczenie wcześniejszych dokonań rapera.  W wieku 18 lat  Jakub wraz z Fuso jako Yochimu wrzucili do sieci nielegal zatytułowany „Pierwsze Cięcie”, gdzie wśród gości usłyszeć mogliśmy między innymi: Młody M, Gedza czy Jeżozwierza. Rok później wyszło „Drugie Cięcie”, a w 2011 Quebonafide wystąpił w kawałku „Zemsty Nadejdzie Czas 2”, obok takich uliczników jak Bonus RPK, Popek, Kokot RPK, gdzie podobnie jak koledzy dał prawilną zwroteczkę.

Tego etapu kariery lepiej nie rozwijąc i w ogóle do niego nie wracać, bo w tamtych czasach Kuba nie zachwycał w warstwie lirycznej, a do tego jego nawijka mocno kulała i  wyróżnić mogła się co najwyżej przy takich tuzach jak wyżej wymienieni członkowie Ciemnej Strefy.  Rok 2012 to już droga ku przełomowi, na EP pod tytułem”Flow Witam” Quebo zaczął zaliczać progres i zostawiać w tyle swojego kompana z Yochimu, podobnie zresztą bywało przy każdej okazji, gdy w internecie pojawiały się kolejne darmowe numery tego duetu (np. Gangbanger, Rock n roller) tamteż dało się już zauważać róźnice na niekorzyść członka Dill Gangu. Jednak dopiero recenzowana przeze mnie „Eklektyka” sprawiła że Quebonafide został okrzyknięty nowym nieoszlifowanym diamentem na scenie, a jego dokonania przeszły echem wśród szefów takich wytwórni jak Step Records, które w przyszłości z chęcią pewnie by go przygarnęły w swoje nieskromne szeregi.

Tym razem niestety nie opiszę swoich wrażeń związanych z wydaniem płyty, gdyż trochę się spóźniłem i cały limitowany nakład został już wyprzedany. Zważywszy na to, że był to nielegal, a nie album wydany przez majorsa cudów tu nie należy oczekiwać, okładka przedstawia nam rapera z Ciechanowa jako jednego z bohaterów The Simpsons – popularnego animowanego serialu dla dorosłych.

Zacznijmy więc od początku, pierwszy numer to kontynuacja wcześniej wspomnianego kawałka „Rock n roller”, tym razem Fuso jest jedynie twórcą bitu i może przez to sequel jest lepszy od oryginału, mimo wszystko to jeden z słabszych tutaj umieszczonych numerów. Quebo oczywiście rzuca dobre punche, umiejscowia ciekawe gry słowne, ale całość nie zachwyca. „Dwójka” natomiast to już braggowo-bangerowa petarda z świetną gościnną zwrótką Eripe i równie kapitalnym drugi wejściem gospodarza:

 

Robimy spektakl na herzach, respektuj ten team
Po tych wersach kamień nie spadnie ci z serca # Ben Grimm
Chcę tylko wejść na szczyt jak Bear Grylls
Zrobić swoje, wyjść na swoje i rzucić to jak Paul Pierce”
Zresztą dalej też jest bardzo dobrze : „
Jestem tu Ghostriderem, Ghostwriterem # Ego Trip
Okupujemy teren jak Frank Castels
Za Punisherem – Still not a player?
Pancz za panczem

 

Podsumowując „Avengers” to jeden z najlepszych numerów jakie dane było mi usłyszeć w tym roku i myślę, że gdybym robił listę TOP 10 singli polskiego rapu roku 2013, spokojnie by się w nim znalazł. Kolejny numer o wymownej nazwie „Kostka Rubika” odbiega zdecydowanie klimatem od poprzednich dwóch tracków, spokojniejszy bit Fouxa, refren wyjęty z starego kawałka R.E.M. i tekst tym razem nieutrzymany w konwencji bragga, a skłaniający do refleksji. Dobra zwrotka zarówno od gospodarza jak i gościa, którym tym razem jest niejaki Neile zaczynający od follow-upu do starego kawałka Turbo #gimby nie znaja. Neile trochę mi tu  podjeżdża Deobsonem, ale nie odbieram tego jako specjalnie dużego minusa. Track number four to powrót do stylu znanego z dwóch pierwszych kawałków, czytaj bragga. Za bit ponownie odpowiada Foux, który po raz kolejny pokazuje swój talent, tekstowo jest dobrze, ale nie tak mocno jak przy „Avengers”, choć wersy:

 

Rap mi wisi coś, każda moja pętla to lucky loop
Teraz już miarka się przebrała jak jacyków

Scena lubi mnie, a ja lubię ostry seks
Więc wiążę z nią nadzieję #bdsm

warte zapamiętania. Ogólnie krótki numer, więc krótko o nim, jedziemy dalej. „Blockbuster” z gościnnym udziałem Tomba dalej utrzymany jest w konwencji zabawy słowem, a nie życiowych rozważań. Tytuł zapewne nawiązuje do popularnego w latach 80s filmu „Ghost Busters” przetłumaczonego na polski jako „Pogromcy Duchów”. Sam utwór to ponad trzy minuty nawiązań do popularnych polskich i zagranicznych filmów, zarówno Tomb jaki i Quebo dają radę,  Pan Wystudzony Temperament pokazuje że za wcześniej go skreślono i warto chociaż sprawdzić single z jego najnowszego albumu wydanego przez Stoprocent, zaś gospodarz jest dla siebie klasą samą w sobie. Wymienienie wszystkich dobrych wersów musiałoby się odbyć w stylu „kopiuj-wklej” prawie cały tekstu, więc wrzucę tutaj tylko swoje ulubione:

 

Jestem tak świeży, że już robię Powrót Do Przyszłości

 

Masz tu czołówkę, gubię Drogówkę, jak biorę Julię to Romeo Musi Umrzec

 

Zapach twojej kobiety przeminął z wiatrem

 

Mamy taki melanż, że nawet E.T nie chciałby wracać do domu

 

Numer szósty to najlepszy utwór z całej „Eklektyki”, bangerowy bit tym razem od High Towera w połączeniu z świetnym refrenem Danny’ego (tak to się odmienia Solar?)  i ponownie wysokiej poprzeczki ustanowionej przez gospodarza #weltklasse. Track „Hossa” w ironiczny sposób przedstawia życie polskiego rapera, który niekoniecznie jest królem w gimnazjach.

 

Miały być koncerty, jakuzzi i tak dalej
Póki co mogę się kąpać w płytach, jak Ematei

 

Ogólnie kawałek bez rewelacji, ale nie obniża poziomu płyty i nie trzeba go skipować. Zdecydowanie lepiej pod tym względem wygląda „Polis” tym razem Quebo solo, bez gości na refrenach i zwrotkach. Utwór zaczyna follow-up do kultowej w pewnych kręgach scenie z filmu „Chłopaki nie Płaczą”, gdzie jeden z męskich bohaterów o ksywie „Laska” wygłasza dialog dotyczący sensu życia i jego spełnienia. Potem gospodarz zadaję sobie pytanie „Big Pun czy Lil Wayne” czyli co wolisz trueschool czy newschool?, tak przynajmniej twierdzi ktoś z RapGenius. Dalej mamy jedną ponad 30-wersową zwrotkę dotyczącą polskiego społeczeństwa, pogardy do polityków czy ironicznego podejścia do wmawianych dła młodzieży wartości:

 

Mówili „ucz się, pracuj”, nauczyłem się, no i co robię?

 

Dziewiąty numer „Lara Croft” podobnie jak „Blockbuster” jest dobrze skonstruowaną braggą, tylko tym razem na tapetę wzięte zostały nie dzieła kinematografii, a gry komputerowe. Bujający refren, dużo ciekawych gier słownych i hashtagów, z których moim faworytem jest wers „Gra zwalnia tempo i boli mnie to# Max Payne”. Co ciekawe nie wszystkim taka stylistyka tejże kawaliny się spodobała, niejaki Fenix w jednym z Rap one shotów ironicznie ustosunkował się do nawijek o „gierkach”, które według niego trafią głównie do gimnazjalnych odbiorców.

Panna Lara był jednym z pierwszych utworów, które dane nam było usłyszeć przed wyjściem Eklektyki i będąc szczerzy to właśnie on mnie zachęcił by dokładniej śledzić losy Kuby.  No i oczywiście po raz kolejny musze złożyć ukłony w stosunku do Fouxa. Z bangerowych klimatów i braagowej nawijki przerzucamy się jak to sam Quebo na początku „Manekina” określił w „smutny bit, smutny ja”. Track 10 to jeden z najbardziej poważnych numerów na tym albumie, bardzo ciekawy jest werdykt słuchaczy na forach czy recenzentów dotyczący jakości refrenu wykonywanego przez Harryego, dla jednych idealnie wpasowuje się w melancholijny klimat, inni natomiast uważają że to zwykłe „marne zawodzenie”. Ja staję murem za osobami z grupy pierwszej. Więc jeśli uważasz że Quebonafide to tylko puste bragga sprawdź jak najszybciej „Manekina”.

 

Dalej mamy utwór „Open Bar” z gościnnymi zwrotkami kolegów z ekipy SB Maffija – Tomb & Białas. Tomb tym razem trochę słabiej niż w „Blockbuster”, ale na szczęście poziomu nie obniżył, używał w swojej zwrotce czegoś w czym jest najlepszy czyli zabawa słowami i metafory:

 

Moje whisky leżakuje w beczkach z holly wood

 

Quebo zaczął od mocnych linijek :

Boga nie ma, prosta sprawa, bo gdyby był nie stworzyłby Tuska i Kac Wawa

To nie przeszkadza, walę lufę na wejściu

 

i formę do końca zwrotki podtrzymał:

Jakaś dziwka szepcze after party – ty wybierasz miejsce

No może i wybieram, ale ty się tam nie wybierasz

Jak Urban.rec lecę na one shotach

Napierdalam Grantsa na strzał jak Gołota

 

Białas – „typowa średnia krajowa” nie zachwycił, ale nie sprawił że chciałem zmienić numer. Ogólnie kawałek pełen dwuznaczności, gier słownych czyli to co lubię przesłuchać w przystępnej formie jak to ma miejsce w tym przypadku. „25 Godzina” zawiera bardzo dobry bit tym razem wyprodukowany nie przez Fouxa, a innego równie utalentowanego Eljota. W mojej opinii właśnie w tym utworze Quebo zawarł najlepiej nawiniętą zwrotkę na Eklektyce. Kobiecy głoś, który z „daleka” słyszymy w refrenie również dodaje pewien smaczek, a Dispet o którym niestety nie wiem zbyt wiele,  również nie zawodzi i ciekawie bawi się formą przekazywania treści.

 

Było takich kawałków w chuj
Wiesz, że nie o to chodzi
Umieram codziennie tu, w tę ostatnią z godzin
Ile mogę, ile mogę dać?
Z apatią się nie pogodzisz
Umieram sam 25. z godzin

 

Może i faktycznie takich kawałków było w chuj, ale 25 godzin melduje się w ich czołówce. No i na koniec prawdziwa „wisieńką na torcie” czyli „Eden Hazard” z featuringiem Muflona, mistrza polskiego freestylu, który równie dobrze radzi sobie w studiu:

 

Bo w końcu Eden to Hazard, ale czy Hazard to Eden?

 

Deszcz pieniędzy? nie każdy Grosicki to Rainman

 

Niby sama tematyka utworu jest dosyć poważna, ale podana z lekką dozą ironii „smakuje” zdecydowanie lepiej niż podobne smuty np. HuczuHucza. Reasumując „Eden Hazard” wraz z „Avengers”, oraz „Codzienność” TOP 3 „Eklektyki”.

 

Plusy:

– wysoko stojąca warstwa liryczna. Żebyśmy się dobrze zrozumieli, mimo że mamy tu pełno bragga numerów to jednak są one w większości złożone z klasą, podobnie jest z modnymi ostatnio hashtagami, w 90% przypadków nie brzmią one sztucznie jak u niektórych kolegów z branży. Dzięki czemu jeśli mamy przerywnik na numer z poważniejszą tematyką nie jest on nudny i robiony na siłę # Mioush x Onar
– punche, wreszcie album, gdzie nie mamy po raz kolejny tych samych prze$uchanych bitewnych wersów, albo punchy ala Chada, Diox
– bity
– pomysłowość gospodarza
– gościnne zwrotki. Nikt nie zawiódł, a raczej niektórzy z raperów (Eripe, Muflon, Danny) dołożyli pozytywną cegiełkę do zawartości Eklektyki
– flow. Widać zdecydowany progres w nawijce Kuby w porównaniu z tym co się działo np. jeszcze 2 lata temu. Trochę brakuję do ścisłej czołówki, ale w końcu Quebonafide dopiero zaczyna.

 

Minusy:

– brak kolejnego dotłoczenia
– Rock n roller 2

 

Ocena:

6 – nie będę tutaj wywoływał skandalu, w końcu trzeba być obiektywny choć trochę

5 – mocno piątka dla Ciebie Quebo, jeden z najlepszych albumów w polskim rapie roku 2013. Czekam na projekt Eripe i twoje solo mam nadzieje już wydane przez poważną wytwórnię. 5/6.

 

Utwory warte sprawdzenia:

Manekin
Avengers
Codzienność
Eden Hazard
25 Godzina
Lara Croft
Blockbuster


Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

 

Recenzja

Fazi & Mei „Delirium”: osobisty przekaz, bez wymyślania rapu na nowo – recenzja

Czy duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin?

Opublikowany

 

fazi mei delirium

Ustalmy to już na samym początku. ”Delirium” to nie jest album, który ma kogokolwiek przekonać do twórczości Faziego lub Mei. Ten materiał momentami zdaje się nawet mieć zupełnie odwrotny cel. I mnie to wcale nie dziwi. Krzysztof debiutował prawie 30 lat temu i nikomu nic udowadniać nie musi. Może natomiast nadal tworzyć muzykę, do jakiej przyzwyczaił już swoich odbiorców, urozmaicając jej format o duet z Mei. Dzisiaj pochylimy się nad tym materiałem.

“To już nie muzyka, którą pokochałem 
Nieziemskie geny i do tego talent 
Jestem poetą z milionem wad 
Nieraz się porzygałem od waszych dobrych rad”

Pierwsze, a zarazem podstawowe pytanie jakie powinniśmy sobie tutaj zadać to… czy ten duet ma w ogóle sens? Zanim to rozstrzygniemy, przyjrzyjmy się samemu projektowi. „Delirium” to materiał bliższy formatowi EPki. Zawiera zaledwie sześć numerów, z czego aż pięć w akompaniamencie śpiewu Zdziarki. Co do warstwy lirycznej – teksty poruszają tematy introspekcji, rozliczeń z przeszłością oraz trudnych emocji, typowo już dla tego duetu. Przekaz jest osobisty, wręcz konfesyjny. Fazi nie wymyśla tutaj rapu na nowo i prezentuje raczej swój charakterystyczny, szorstki styl. Mei natomiast dostarcza nam większej melodyjności tworząc między muzykami wyraźny kontrast. I w takiej konfiguracji, duet ten ma i ręce i nogi. Gdyby ci artyści próbowali mierzyć się z mikrofonem w stricte tym samym stylu, zapewne ponieśliby porażkę.

I wchodzę w social media, by znów to zobaczyć
Jak wielki uśmiech skrywa poziom Twej rozpaczy
Beznadziejna pustka rozrywa Cię od środka
Gdy nie możesz sprostać, goniąc wirtualną postać

Choć nie pozornie, „Delirium” to materiał, który już zapisał się na kartach historii polskiego rapu. W jaki sposób? Poprzez utwór „Wirtualna postać” z gościnnym udziałem Liroya. Bo to właśnie wraz z jego publikacją zakończył się pierwszy beef w polskim rapie. Trochę historii dla kontekstu. Konflikt między Panami rozpoczął się w 1995 roku poprzez premierę „Antyliroya”. Co najważniejsze w kontekście tej recenzji, spór ten oficjalnie nigdy nie został wyjaśniony. Aż do “Delirium”. Z perspektywy kultury Hip-Hopu w Polsce, to nadwyraz ważne wydarzenie. W pewnych czasach równie niewyobrażalne jak zgoda Peji i Tedego. A jednak do tego doszło. A pozostając już w temacie rapowych featureingów, na płycie udzielił się także wyżej wymieniony Rychu, Pih i Dono.

Spektakl trwa, każdy gra, ten, co ma
Ukrywając twarz za tym, co podpowie świat

„Delirium” to projekt, który jest właśnie tym, czego po nim się spodziewacie. Nie zawiera fikołków, skoków w dal i innych akrobacji artystycznych. Jest za to muzyka – surowa, dynamiczna, emocjonalna. Duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin. A było nim przygotowanie płyty, na której nie będą siebie nawzajem tłamsić lub zagłuszać. Drugim egzaminem będzie odbiór słuchaczy. Wynik tego testu pozostawiam do waszej opinii. 

Czytaj dalej

Recenzja

Biografia Sentino „Tatuażyk” – przedpremierowa recenzja

„Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.

Opublikowany

 

sentino biografia recenzja

Przeczytałem autobiograficzną książkę Sentino… i dzisiaj Wam o niej opowiem. 

Ustalmy to jednak na samym początku. Ja nie wierzyłem, że to wydanie kiedykolwiek ujrzy światło dzienne. Brałem ten projekt pod uwagę równie poważnie co szlugi Alvarezy, napój Midas, wódkę Tatuażyk, high-endową markę Sicarios Culture z dresami po 200 euro i całą rzeszę innych pomysłów na komercjalizację postaci Sentino. Jaka była więc szansa na powodzenie tego projektu? A jednak fizyczny egzemplarz biografii Sentence trafił w końcu do mojej ręki. Prosto z drukarni, prosto z rąk Truemana na Złotej 44, prosto do czytelników portalu GlamRap, aby jako pierwsi dowiedzieli się co skrywa w sobie “Tatuażyk”.

Technicznie jest to wywiad rzeka. Sentino naprowadzany pytaniami swojego rozmówcy opowiada o tym, co, gdzie, kiedy, z kim zrobił. Przez większość książki idą oni całkiem chronologicznie, aby pod koniec już stricte wyrywkowo rozwijać najbardziej intrygujące kwestie. Sebastian zaczyna swój wywód od bardzo szczegółowego omówienia swojego dzieciństwa i aspektów, które ukształtowały go jako człowieka. To właśnie tutaj pierwszy raz publicznie opowiada on więcej o swojej rodzinie i wychowaniu. Uważni słuchacze Alvareza od razu wyłapią fragmenty pasujące treścią do konkretnych zwrotek w twórczości rapera. Pojawiają się też tematy nigdzie wcześniej nie poruszane. Dowiecie się z tej lektury między innymi szczegółów pierwszego stosunku seksualnego Sentino oraz rozstania jego rodziców.

Po omówieniu młodzieńczych lat zaczyna się kwestia buntu, która towarzyszy nam do samego końca lektury. Sebastian zdaje się postacią niezmiennie idącą na przekór otaczającym go standardom. Dotknięty specyficznymi sytuacjami za młodu, emigrując z kraju do kraju, nauczył się żyć w niezmiernie specyficzny sposób. I ten lifestyle towarzyszy mu od 16 roku życia, aż po dziś dzień. Tylko że on go nie wybrał a mimowolnie zaczął w nim funkcjonować. Chociaż ewidentnie Sentence przechodzi przez różne etapy życia, które ta książka umiejętnie dzieli kolejnymi rozdziałami, to wciąż pozostaje on tą samą osobą. Zresztą tyczy się to również jego wyglądu. I tutaj pojawia się bardzo ważna kwestia. Bo ogromną zaletą “Tatuażyka” są zawarte w nim materiały z prywatnych zbiorów rodziny Sentino. Fotografie, rysunki, skany rękopisów, które to razem z kodami QR (stanowiącymi odnośniki do konkretnych utworów muzycznych) stały się fenomenalnym uzupełnieniem książki. To w pewien sposób nadało biografii charakteru i bardziej urzeczywistnionego zarysu.

Mam też parę dotkliwych uwag co do “Tatuażyka”. Po omówieniu dzieciństwa zaczyna się istny fabularny rollercoaster. Niektóre lata życia naszego bohatera zawarte są w paru zdaniach. Sentence nie raz stawia w losowym momencie zdecydowaną kropkę, odmawiając kontynuowania danego tematu. Rzecz jasna wynika to z dotkliwości wspomnień do jakich musi on na potrzebę wywiadu wracać. Nie dziwi więc wzmianka o butelce alkoholu towarzyszącej Sentino w trakcie rozmowy. Jednak te urywane kwestie szkodzą książce jako biografii. Ostatecznie “Tatuażyk” to 220 stron tekstu, napisanego bardzo dużą czcionką, wraz z wielkimi odstępami między akapitami. Lektura na jeden wieczór. A szkoda, bo potencjał był tu zdecydowanie na dłuższe dzieło. Brakuje mi też uwzględnienia wielu postaci. Rozmówca dopytuje się co prawda o różne nazwiska ze świata showbiznesu, jak Malik, Mata, Diho, Kaz Bałagane, TPS i Paluch, jednak to stanowczo za mało. Wiele osób jak chociażby Raff Smirnoff zostało niestety pominiętych. A no i jeszcze jedna rzecz, wielokrotnie pojawia się błąd zapisu liczbowego. Zamiast 40 tysięcy mamy “40 000 tysięcy”. To powinna akurat korekta wyłapać.

Wbrew pozorom nie jest to wesoła lektura pełna pięknych opowieści na temat kradzieży małp z Gibraltaru i rzucaniu talerzami w restauracjach z latynoskimi kobietami u boku. Dużo w niej bólu i walki o lepsze dzisiaj, bo „jutro” zdaje się dla Sebastiana mniej ciekawe niż obecna chwila. Sentino z pewnością prezentuje się w „Tatuażyku” jako jedna z najciekawszych person w polskim przemyśle muzycznym jednak nie zawsze w ten sposób, w jaki sam by sobie życzył. Zawód poczują także czytelnicy ciekawi historii Sentence z “ulicy”, nad czym w posłowiu ubolewa sam autor książki. Nadal nie wiemy co wiązało tego polsko-niemieckiego rapera z Hellsami. Zawarta prywata raczej usatysfakcjonuje fanów, chcących, chociaż troszkę lepiej poznać swojego idola. Słowem podsumowania tego tekstu niech będzie poniższy cytat z posłowia, z którym to Was zostawię.

”W jego otoczeniu od zawsze był brak jakiejkolwiek osoby, której mógłby zaufać. W koło tylko k*rwy i gangsterzy. Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.

Czytaj dalej

Recenzja

Sapi Tha King „Wado Loco”: Odklejenia korposzczura – recenzja

Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart.

Opublikowany

 

Każda recenzja wymaga ode mnie przynajmniej kilkukrotnego przesłuchania ocenianego materiału. Nieraz kilkunastokrotnego. W międzyczasie sporządzam notatki i spisuję luźne myśli. Naturalnie rzecz biorąc, pierwszy odsłuch daje mi ich najwięcej. Chociaż najbardziej wnikliwe obserwacje przychodzą dopiero z kolejnymi godzinami. No i tak sobie spoglądam na moje notatki po czterech pierwszych numerach „Wado Loco”: Seplenienie, gubienie rytmu, udawanie, że potrafi śpiewać + problemy z tempem i tonacją. Wiem już, że to będzie uciążliwa recenzja. Przed wami debiutant. Sapi Tha King.

“Jebać stare baby, jebać stare baby, jebać stare baby.
U u a a po co dzwoniłaś na psy, kurwa?”

Może Sapi ma problemy z prawie każdym aspektem muzycznym, ale za to porywa głęboką liryką. Nie no, żartuję. Jest taki numer jak „Zamknij ryj”, w którym Sapi zapewnia, że żadne komentarze go nie bolą. Totalnie nie obchodzą. Żadne. Dlatego pełen emocji nagrywa numer, gdzie obraża osoby, którym nie podoba się jego muzyka. Rzuca przy tym pełną gamą obelg i wyzwisk. Skoro tak bardzo ma to w poważaniu to, z jakiego powodu tak sfrustrowany o tym nagrywa? Pytanie retoryczne, wszyscy znamy odpowiedź. Jednak najbardziej mnie zaintrygowały wspomnienia z pracy w korporacji IT. Na przykład w kawałku „Baba z HR” nasz bohater recenzji żali się, że chcieli go zwolnić za przychodzenie pijanym do pracy. Poważnie. Dziwi się on też temu, że na spotkaniach integracyjnych ludzie pozwalają sobie na zabawę, a w zakładzie pracy to już niezbyt. Innym razem pojawia się temat wyzysku i pracy na czarno. To akurat są tematy z kategorii poważnych. Jednak budowanie wokół siebie otoczki korposzczura z ilością odklejeń na poziomie Malika Montany, zupełnie rujnuje sens podejmowania takiej problematyki.

“I k*rwa teraz siedzisz taki sfrustrowany, że my mamy takie durne wersy.
K*rwa nie masz roboty, siedzisz u matki.
Jedyne co jej dorzucasz to k*rwa pranie do pralki.
Ty j*bana parówo, śmieciu. Jesteś nikim”

Techniką Sapi też nie grzeszy. Wiele rymów jest do przewidzenia, jeszcze zanim padną z ust rapera. Zupełna amatorszczyzna. A są jakieś plusy albumu „Wado Loco”? Znajdą się. Utwór „Królowa manipulacji” porusza arcy ważny temat współczesnych relacji w geocentrycznym świecie. Wiecie – mężczyzna zły, kobieta dobra. Nigdy na odwrót. Jakbyście czytali Onet i w jakimś kosmicznym otępieniu stwierdzili, że jego pseudoredaktorzy mogą mówić z sensem. To właśnie o takiej nowoczesnej patologii traktuje ten numer. Z kilometra też czuć od Sapiego mocne przywiązanie do miejsca wychowania. Wplątywanie swojego pochodzenia między wersami, zawsze jest mile widziane w rapie. Nie można też raperowi odmówić charyzmy, która to konsekwentnie buduje autentyczność wokół jego persony. O i jeszcze dwa słowa. Kubi Producent. Bo to on podjął się wyprodukowania wszystkich bitów na ten album. Świetna robota. Gościnne zwrotki położyli natomiast Fukaj i Kizo. No i tutaj chciałbym zwrócić uwagę na tego pierwszego pana. Chłopak, który jest moim zdaniem autorem najgorszego albumu wydanego nakładem SBM Label, nagrał zaskakująco porządną zwrotkę. Prawdopodobnie najlepszą w swojej dotychczasowej karierze. Jeszcze może coś z niego być. Kibicuję.

„Robiłem strony internetowe, configi portów i także grafiki
I cały czas darłeś mordę, straszyłeś brakiem pensji, zamiast zachęcić
Myślałeś, że mając monopol w tym mieście, możesz swoich podwładnych tępić
Chuj ci do mordy, ty stary chamie, jeśli teraz dziwko to słyszysz”

Poziom polskiego rapu leży. Rok 2023 jest wyjątkowo felerny pod tym kątem. Popularność takich person jak Sapi Tha King jest jedynie tego smutnym potwierdzeniem. Gdzie jest biuro ochrony rapu, kiedy jest naprawdę potrzebne? Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart. Szczerze, to z coraz większym zaniepokojeniem obserwuję takie ekscesy. Mam spore obawy przed tym, aby takie albumy miały być codziennością na scenie. To nie jest żaden performens wychodzący przed szereg. To wymizerowany produkt. Jednak nie skreślałbym jeszcze Sapiego. Tha King pomimo tego, że aktualnie kuleje w tworzeniu muzyki — przynajmniej próbuje iść własną drogą. W przyszłości mu to zapewne zaowocuje. Ale patrząc na “Wado Loco”… to zdecydowanie w tej dalszej przyszłości.

“Byłaś największą brudaską, jaką poznałem
Stawałem na końcu chuja, a w zamian chuja dostałem
Tyle razy myślałem, że sam odwiedzę Ostrawę
I pojadę na kurwy, jeszcze przed karnawałem”

Ps: A myślałem, że po „Kici Meow” Reto i Leosi już nic gorszego nie usłyszę.

Ocena płyty Sapi Tha King „Wado Loco”:

3.7 Ocena redakcji
1.8 Ocena słuchaczy (5 głosy)
Teksty1
Bity8
Flow2
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. Nawet jeśli nie wyjdzie mi z rapem
  2. Jestem młody
  3. To wszystko dała mi branża IT
  4. 10K20K
  5. 200km/h (Unreleased)
  6. Baba z HR (Unreleased)
  7. Terabajt
  8. Mimo że dzwonisz
  9. Zamknij ryj (Unreleased)
  10. Chcę mi się pić (Unreleased)
  11. Królowa Manipulacji
  12. Pytasz mnie czy zaufam? (Unreleased)
  13. Służbistka

Czytaj dalej

Recenzja

Chivas „młody say10”: tylko hity – recenzja

W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby pięć lat i z trzy wydane albumy.

Opublikowany

 

chivas młody say

Znacie to uczucie, kiedy polski rap was pozytywnie zaskakuje? Ja też niezbyt. Natomiast każdy taki eksces warty jest naszej uwagi. Z tego właśnie powodu spotykamy się dzisiaj w ramach recenzji albumu Chivasa. Fakt, rzadko kiedy tak z góry narzucam moje odczucia przy pisaniu opinii o danym krążku. “Młody say10” jednak jest dla mnie zupełnym przełomem w postrzeganiu postaci jego autora. Stąd recenzja być może nacechowana będzie moją sympatią już od początku, taki wyjątek.

Wyjdę sobie na dwór, bo mieszkam sam
Spotkam kogoś, kto mnie słucha i kojarzy twarz
Jest podobna do Jezusa, to trochę pojebane
Bo nie jestem jego fanem, ale fajnie, gdyby był

Chivasowi nigdy nie można było odmówić zdolności stricte wokalnych. Niestety obrany przez niego styl, zdawał się nie do końca przemyślany czy opanowany przez samego artystę. Tak jak doskonale rozumiałem fenomen podopiecznego Szpaka przy okazji debiutu, daleko mi było do propsowania “nauczyłem się przeklinać”. Co się zmieniło? W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby z trzy longplaye. “Młody say10” pozbawiony jest chaosu, pomimo dużej dynamiki. Muzyk bezbłędnie lawiruje klimatami popu, rocka, punka i rapu, nie dając nawet na sekundę odlecieć myślami odbiorcy. Materiał płynie, jakby był zaledwie jednym utworem. Dawno nie spotkałem się z taką spójnością.

I się zastanawiam cały czas, czy jej kupić gaz?
Czy ona mnie kocha, czy chce się tylko pieprzyć?
I tak cały czas, czy jej kupić gaz?

“Młody say10” zawiera jedenaście pozycji na trackliście, a co za tym idzie album trwa jedynie 26 minut. Bez gościnnych wokali. Jednak wbrew pozorom, płyta nie pozostawia po sobie odczucia niedosytu. Dlaczego? Materiał skrojony został na miarę z każdej strony. Z pewnością pomocnym w tym aspekcie był fakt, że za wyprodukowanie wszystkich bitów odpowiedzialny jest sam Chivas. Dalej. Podopieczny Szpaka rapuje o emocjach jakie spotyka przy dobitnie życiowych sytuacjach. Bez wyniosłości. Bez bawienia się w wieszcza. Przebijają się przede wszystkim negatywne myśli, nie raz wypowiedziane w sposób bardzo prosty. Nie doszukiwałbym się jednak legendarnie złożonych zwrotek. Co więcej, ten album wcale taki nie musi taki być, aby pozostać wybitnym dziełem. Poprzez odpowiednią zmianę tempa i akcentu, utwory pozostają prawidłowo skonstruowane bez zmuszania się do pisania wersów pod stałą liczbę sylab.

Moja pierwsza dziewczyna udawała, że ma raka
Dawno temu, no i wcale nie umarła

To nie jest gatunek rapu jaki będę sobie słuchał w wolnym czasie. Jednak docenić muszę jakim ewenementem na naszej scenie jest “młody10”. To świerzość jakiej nie podrobisz. Styl wykreowany przez Chivasa jest unikalny w polskich realiach i pozostawia po sobie wrażenie jeszcze sporego potencjału do wydobycia. Przyjemnie mi jest jeszcze czasem się zaskoczyć słuchając polskiego rapu.

Przez siedem lat adorowałem głupią szmulę 
Nie chodzi o D–, ani K–, ani Zuzię, ta pierwsza to zrozumie 
A w sumie szczerze niezbyt chciałem gadać o tej drugiej 
(Czemu? Czemu?) To ta od raka

Ocena płyty Chivas „młody say10”: 9.3/10

9.3 Ocena redakcji
2.6 Ocena słuchaczy (4 głosy)
Teksty9
Bity9
Flow10
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. anyżowe żelki
  2. narcyz
  3. koleżanko mojej byłej
  4. drzewko
  5. to ostatni raz gdy jadę nad bałtyk
  6. miałem kolegę bartka
  7. kupić jej gaz czy torebkę?
  8. jesteś najlepszy/najlepsza
  9. mam chyba za drogie auto
  10. prevka na płytę może (młody say10)

Czytaj dalej

Recenzja

DeNekstBest „Młyn”: Czarny koń – recenzja

W pełni wykorzystany potencjał przyjętego formatu krążka.

Opublikowany

 

DeNekstBest Młyn

Denekstbest odżyło. Poczynając od kontynuacji mixtapeu z 2016 roku, przez fenomenalny debiut Szymona_C i opus magnum w twórczości Sebastiana Fabijańskiego. Ku mojemu zaskoczeniu, chwilę po tych premierach pojawia się już kolejny projekt pod szyldem DNB. “Młyn” to album nagrany w całości podczas pięciodniowej sesji zrealizowanej na wspólnym wyjeździe artystów związanych z wytwórnią. Koncept równie banalny, co wszystkim dobrze w ostatnich latach znany. Zobaczmy co z tego się narodziło.

Kiedyś się jak zombie kręciliśmy po blokach wkoło 
Kilka lat minęło, coś tam się udało paru ziomom 
Chłop mnie podał na psach, po pół roku odwołał zeznania 
Płakała mama, kiedy pocztą przychodziły wezwania

Domeną takich projektów jest spektakularny luz i porywające linie melodyczne. Odcięci od codziennych bodźców, a tym samym niewychodzący z melanżu artyści płodzą najefektywniejsze bengery. Gorzej już niestety z samą liryką przez nich prezentowaną. Stąd nie jestem zbytnim entuzjastą takiego formatu. Przy czym ekipa DeNekstBest okazuje się wyjątkiem potwierdzającym powyższą regułę. “Młyn” porywa nie tylko świetnymi top line’nami, a również nadzwyczajną błyskotliwością muzyków. Podopieczni VNMa wraz z nim samym, zadbali o to, aby każdy pojedynczy numer posiadał określony zamysł. Coś więcej niż “impreza i używki” oraz “używki i impreza”. To właśnie ta pomysłowość stanowi największą zaletę “Młynu” jednocześnie wyróżniając go na tle konkurencji.

Zostanie wilczy bilet nam
Nie chce został nawet chwilę sam
Za to na chodniku wylewam
Nie wierzę w 21 gram

Udział w zamieszaniu wzięli: VNM, Fontam, Szymon_C, Gverilla, K-Leah, Toster, Veri, Emil Blef, Niko oraz Tomson. Bity wyprodukowali dla nich DrySkull, PMBTZ, Janga oraz SurfAir’a. Pojawiły się również scratche od Dj’a Chederac’a. W tym zespole przygotowali nam łączenie dwanaście utworów, oddając w nasze ręce ponad czterdzieści minut muzyki. Dominuje pozytywny vibe i letni klimat, chociaż pojawiają się bardziej sentymentalne fragmenty. Daleko im jednak do HuczuHucza, ewidentnie artystom z DNB udzielił się letni klimat. A co do naszych bohaterów, widać po nich liczne próby wygimnastykowania wokalu. Raz wychodzące lepiej, raz gorzej. Z pewnością jednak nie pozwalają takimi działaniami na nudę w trakcie odsłuchu. To też dla nich idealne miejsce na takie ekscesy, gdzie nie zostaną tak surowo ocenieni, jak na typowych studyjnych longplayach.

Po co pierdolić, jeśli chuja się znasz
Boli mnie fakt poziom rozprawy
to superexpress czy fakt jak w tabloidzie
Chętnie wyczyściłbym ci pamięć tak jak w androidzie

Od czasu “Molzy” to najlepszy wyjazdowy materiał jaki słyszałem. Masa luzu i przyjemnych linii melodycznych spotkała się tutaj z myślącymi głowami, które potrafiły przełożyć swoją narrację w spójną całość. Artyści wykorzystali do cna potencjał przyjętego formatu, dodając do niego swoje autorskie aspekty. Przyznam, jestem miło zaskoczony. To przecież może być rok DeNekstBestu. Czyżby czarny koń 2022 roku?

Miałem ją robić od przodu
ale miała na tył napęd
cały czas gonimy za tym trapem

Ocena płyty DeNekstBest „Młyn”

8.5 Ocena redakcji
3.2 Ocena słuchaczy (3 głosy)
Teksty9
Bity8
Flow8.5
  Zaloguj się, żeby ocenić
Sort by:

 

Verified

Show more
{{ pageNumber+1 }}

Tracklista

  1. Krzywe miny prod. Janga, Szymon_C (1 SINGIEL)
  2. Nie robimy kroku w tył prod. PMBTZ (4 SINGIEL)
  3. Wrak prod. Dryskull, Tomson, Gverilla (5 SINGIEL)
  4. Andromeda prod. Janga (3 SINGIEL)
  5. Mam dość prod. Dryskull (2 SINGIEL)
  6. Cool story bro prod. SurfAir
  7. Trap Skoda prod. PMBTZ (6 SINGIEL)
  8. Odmienne prod. Dryskull
  9. Żyć jak chce prod. Dryskull
  10. Mamo nie krzycz plz prod. Dryskull
  11. Las prod. Niko

Czytaj dalej

Popularne

Copyright © Łukasz Kazek dla GlamRap.pl 2011-2025.
(Ta strona może używać Cookies, przeglądanie jej to zgoda na ich używanie.)

error: