Recenzja
RECENZJA: South Blunt System – ”Potęga w Czynie”

Przyznam szczerze, że w ciągu minionego roku zapomniałem już o tym, jak bardzo muzyka może być kiepska, oczarowany premierami naprawdę dobrych albumów z muzyką rap. Nie miałem czasu ani ochoty na wszelaką szmirę, ale opracowując cykl ''Liryczne Łaki'' wkręciłem się w tropienie grafomaństwa raperów na tyle, że sięgnąłem po albumy owiane niesławą – okrzyknięte przez masę słuchaczy klasykami szmiry. Jednym z nich jest oczywiście, mający na koncie zaledwie kilka miesięcy od premiery, ostatni album South Blunt System, zawsze wspominany przez kogoś przy okazji rozmów o muzycznym chłamie. Tym razem materiał – chociaż nie stricte rapowy, to jednak naznaczony w znacznym stopniu wpływem właśnie rapu – okazał się być na tyle słaby, że wart szerszego omówienia pod postacią pełnej recenzji.
Tekstowo jest to zdecydowanie najtragiczniejszy album bieżącego roku. Szymon nie ma zupełnie nic ciekawego do powiedzenia swoim odbiorcom, chociaż jego liryka jest tak siarczyście patetyczna, że chwilami brzmi, jakby chciał być głosem pokolenia, a może nawet i wydaje mu się, że nim jest. Pełno w niej naiwniactwa, pozornego odkrywania Ameryki, wałkowania banałów branych pod pióro tysiące razy, ckliwości najniższych lotów mających jak sądzę docelowo oddziaływać na rozhuśtaną emocjonalność młodych ludzi w naznaczonym piętnem burzy hormonalnej wieku dojrzewania. Każdy jeden wers padający na albumie jest lichy pod kątem treści i tak nędzny pod względem formy, jakby ich autor żył w oderwaniu od progresu poczynionego przez nawijaczy na przestrzeni lat od wybuchu boomu na rap. Grafomańskie tekściarstwo, w znacznej mierze ugrzecznione do granic możliwości, jakby rodzina autora cenzurowała je podczas spotkań familijnych za nic nie ma szansy trafić do odbiorcy oczekującego bezkompromisowości. Chociaż brzmi to nieprawdopodobnie, to czasami przy Szymonie nawet Z.B.U.K.U. oraz Sulin brzmią jak wieszcz Goethe. W tekstach utworów trafiają się bowiem wersy stanowiące prawdziwe perełki pod względem ich marnego poziomu – na przykład w kawałku ''Zamknięci'' Szymon stawia Polskę zaraz obok Afganistanu i stwierdza, że jest ona ogniskiem zapalnym dla całego zła świata. Są także wersy, których wysłuchując sensu w ogóle nie rozumiem niezależnie od tego, jak długo nie łamałbym sobie nad nimi głowy. W kawałku ''Flipper'' wokalista nawija na przykład: ''Widzę dookoła tysiące masztów, na nich flagi/Jedne są wyżej, innych już nie ma/Inne zaczynają hańbić człowieczeństwo/Nawet w Gizie wśród piramid, znajdzie się sfinks/Który do nich niepodobny, a jest ich częścią''. Dalej dodaje: ''Niejeden chciał się porwać z motyką na księżyc w świetle latarni/Uczyniłby to, lecz włożył strój kosmonauty''. Przykładów śmiało można byłoby przytoczyć więcej, ale nie ma po co tego robić, gdyż wystarczy włączyć sobie pierwszy lepszy kawałek z płyty żeby poczuć, jak uszy w odruchu obronnym zbawiennie zalewają się potokiem woskowiny.
Szymon podróżuje po wielu różnych tematach. Podejmuje kwestie społeczne w wymiarze krajowym i globalnym, opowiada o pogoni za dobrami materialnymi, człowieku samotnym w tłumie, namawia do świętowania życia, opłakuje zawód miłosny, wyznaje przywiązanie do swego miejsca na ziemi, spowiada się z wątpliwości, słabości, marzeń, nagradza pamięcią ludzi walczących za Polskę. Chociaż teoretycznie mają one duży potencjał, były już wałkowane masę razy, a sam Szymon nie wyczerpał ich należycie. Tematy te podjęte zostały nie tyle nawet w sposób prosty co często wręcz prymitywny, w rezultacie czego wyszły mu protest songi dla młodzieży w okresie buntu. Muszę jednak rzec, iż byłem zdziwiony tym, że autor tekstów nie poszedł na całkowitą łatwiznę, i nie napisał połowy z nich o miłości, co z pewnością przełożyłoby się na zwiększenie popularności jego muzyki wśród damskiej części młodzieży gimnazjalnej. Przemawia to w moim odczuciu za tym, że jednak nie tworzy swojego chłamu przede wszystkim dla pieniędzy i rozgłosu, a dla jakiejś idei, i z potrzeby wyrażenia się. Przekonanie takie nie wpływa jednak dodatnio na odbiór Szymona jako artysty, a jako człowieka, kogoś, z kim o niebo lepiej porozmawiać, niż nagrać kawałek, i czyją muzykę należy szanować, ale ciężko jej słuchać.
Podczas odsłuchu albumu przeszło mi przez myśl, że apogeum beki osiągnięte zostanie dopiero wtedy, kiedy Szymon nawinie zwrotkę w stylistyce horrorcore'owej, ale tak naprawdę nie sądziłem, żeby doszło do aż tak groteskowego momentu. Zaskoczenie spadło na mnie pod koniec albumu w postaci numeru ''Babilon'', w którym Szymon snuje nieporadnie wizje przepełnioną pozornie mrocznymi motywami zarzekając się, że ''Dzisiaj w nocy nie zaśniesz, tak cię to porazi''. Z jego ust wszystkie złowieszcze słowa brzmią jednak naciąganie – Krew to nie krew, a syrop kukurydziany, Rogi demonów są jak przyprawione im przez kobiety, Widły szatańskie jak pożyczone od rolnika, czerń jest jakaś wyblakła, Rzeźnia jakby na krawędzi plajtu przez brak wydajności, itd. Każde słowo mające napawać lirykę charakterem i nastrojem prezentuje się jak najtańsze efekty specjalne w niskobudżetowym horrorze klasy Z i zwyczajnie aż prosi się o wyśmianie.
Gdybym miał powiedzieć, czy gorsze na albumie są teksty Szymona, czy jego wokale, musiałbym chyba rzucać monetą. Chociaż chłopak posiada jakiś w miarę konkretny głos, nie potrafi sensownie go użyć. Nie powiedziałbym w żadnym wypadku, że to nieoszlifowany diament, raczej bryła cyrkonii, ale jakby nie było, coś wartego obróbki, wykazującego jakiś potencjał większy niż ten, który jest eksploatowany. A póki co uśmiechałem się mimowolnie z politowaniem słuchając Szymona męczącego zarówno w chwilach, kiedy rapował, jak i śpiewał, zamykałem oczy mocno zaciskając powieki kiedy wokalizował wyjątkowo silnie, rozmyślając w trakcie nad tym, jak w ogóle można słuchać tego skowytu dla przyjemności. Najlepszymi przykładami jego fatalnych posunięć głosowych są traumatyczny, mazgajowaty refren w ''Za Nas'' oraz chrypliwy, skrzeczący śpiew który serwuje nam na końcu utworu ''Ogień Się Pali''. Co by nie mówić, płaczliwość przebijająca się przede wszystkim przez wokal Szymona zgrywa się doskonale z jego pierdolamento – nadmiar emocji w tekstach koreluje z ich przesytem w głosie, co wskazuje na to, że potrafi oddawać nim uczucia. Może więc kiedy wyżej wymieniony dojrzeje jako autor liryki, w parze za tym znośniejszy stanie się jego wokal? Mimo wszystko warto odnotować, że za najmocniejszy punkt albumu uważam kilka naprawdę wpadających w ucho, niezłych refrenów, jak ten w utworze ''Ogień Się Pali'', ''Marzenia'', czy śpiewany przez Maję Łaski w utworze ''Zamknięci'', który to urzekł mnie na tyle, że zapętliłem utwór kilkudziesięciokrotnie.
Do rozpoczęcia pracy nad albumem, South Blunt System tworzył nie tylko tekściarz, producent i wokalista Szymon, ale i czterech muzyków odpowiedzialnych za grę na gitarze, perkusji, basie, i klawiszach. Zespól jednak rozpadł się niejako samoczynnie, i chłopak zdecydował się zająć samodzielnie zarówno tekstową, jak i muzyczną warstwą albumu. Cóż, ta ostatnia ogólnie nie pobudza wyobraźni, nie hipnotyzuje nastrojem, nie zapada w pamięć, nie wpada w ucho melodiami nie do wyciągnięcia z niego przez długie dni. Podkłady w znacznej mierze są, bo są, i nic więcej, ale kilka z nich również jest niczego sobie – w szczególności mam tutaj na myśli te w utworach ''Ogień się Pali'', ''To Moje Miejsce'', ''Marzenia''.
Na albumie właściwie nie znajdziemy gości, co nie powinno raczej nikogo dziwić – kto bowiem chciałby zapisać się tak niechlubnie w historii ludzkości? Poza występem nieznanej mi zupełnie Majki Łaski w refrenie otwierającego płytę numeru ''Zamknięci'' usłyszymy tutaj tylko nieznanego mi w ogóle rapera zza oceanu o ksywce Tommy Gunz, który poświęcił się udzielając się w aż dwóch piosenkach.
Chociaż ''Potęga w Czynie'' to album naprawdę marny, grafomański, prosty, zupełnie niewymagający dla przeciętnego słuchacza, ma w sobie jednak jakiś niezaprzeczalny urok którego nie sposób odnaleźć na płytach ambitnych. Długo zachodziłem w głowę nad tym, cóż to takiego, i chyba wiem: każdy z nas ma w sobie jakąś bardzo drobną cząstkę nastoletniej uczuciowości, i muzyka South Blunt System jako przerysowana emocjonalnie oddziałuje na nią. Przyznam, że wrzuciwszy całkowicie na luz, niektórych numerów z płyty słuchałem kilkukrotnie z przyjemnością. South Blunt System, tworzony na dzień dzisiejszy przez Szymona, to muzyk z Bożej łaski – tworzy tandetę, jego potencjał artystyczny jest prawie żaden, ale robi swoje naprawdę z serca, czuć to od pierwszego do ostatniego wersu i taktu. Nie jestem w stanie zdobyć się na stwierdzenie, że właśnie tą szczerością nadrabia marny poziom swej twórczości, ale tejże nie można również pominąć w ostatecznej ocenie. W innych dziedzinach sztuki – malarstwie i pisarstwie – funkcjonuje termin Sztuki Naiwnej na określenie twórczości amatorskiej, prostej, i dzieło South Blunt System aż prosi się o ocenianie go w takich właśnie kanonach piękna. Jeśli jednak ferować ocenę na podstawie ogólnie przyjętych norm, zasługuje na niemal najgorszą. Materiał dla przeciętnego, pełnoletniego odbiorcy nie będzie nadawał się do odsłuchu z powodu innego niż tylko ciekawość tego, jak słabą nagrać można płytę nawet w czasach teraźniejszych, w dobie premier kapitalnych krążków prawdziwych Mistrzów Ceremonii, lansowanej przez nich, wyśrubowanej techniki składania rymów którą można analizować z pasją godzinami ucząc się ku polepszeniu poziomu swej twórczości, itd. Podsumowując: mogło być nieco lepiej, ale niewiele gorzej. Właściwie, to ciężko jest wyobrazić sobie to, co znajduje się poniżej granicy wyznaczonej ''Potęgą w Czynie'' przez Szymona – chyba tylko całkowity brak rymów i dysharmonia wokalno-muzyczna. Pozostaje pytanie o to, jaki poziom prezentowało pozostałych 9 numerów nagranych na album, które nie zostały na nim jednak zamieszczone z uwagi na to, że ustępowały miejsca jakością czternastu ostatecznie wydanym? Ocena: 2/6.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl

Recenzja
Fazi & Mei „Delirium”: osobisty przekaz, bez wymyślania rapu na nowo – recenzja
Czy duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin?

Ustalmy to już na samym początku. ”Delirium” to nie jest album, który ma kogokolwiek przekonać do twórczości Faziego lub Mei. Ten materiał momentami zdaje się nawet mieć zupełnie odwrotny cel. I mnie to wcale nie dziwi. Krzysztof debiutował prawie 30 lat temu i nikomu nic udowadniać nie musi. Może natomiast nadal tworzyć muzykę, do jakiej przyzwyczaił już swoich odbiorców, urozmaicając jej format o duet z Mei. Dzisiaj pochylimy się nad tym materiałem.
“To już nie muzyka, którą pokochałem
Nieziemskie geny i do tego talent
Jestem poetą z milionem wad
Nieraz się porzygałem od waszych dobrych rad”
Pierwsze, a zarazem podstawowe pytanie jakie powinniśmy sobie tutaj zadać to… czy ten duet ma w ogóle sens? Zanim to rozstrzygniemy, przyjrzyjmy się samemu projektowi. „Delirium” to materiał bliższy formatowi EPki. Zawiera zaledwie sześć numerów, z czego aż pięć w akompaniamencie śpiewu Zdziarki. Co do warstwy lirycznej – teksty poruszają tematy introspekcji, rozliczeń z przeszłością oraz trudnych emocji, typowo już dla tego duetu. Przekaz jest osobisty, wręcz konfesyjny. Fazi nie wymyśla tutaj rapu na nowo i prezentuje raczej swój charakterystyczny, szorstki styl. Mei natomiast dostarcza nam większej melodyjności tworząc między muzykami wyraźny kontrast. I w takiej konfiguracji, duet ten ma i ręce i nogi. Gdyby ci artyści próbowali mierzyć się z mikrofonem w stricte tym samym stylu, zapewne ponieśliby porażkę.
I wchodzę w social media, by znów to zobaczyć
Jak wielki uśmiech skrywa poziom Twej rozpaczy
Beznadziejna pustka rozrywa Cię od środka
Gdy nie możesz sprostać, goniąc wirtualną postać
Choć nie pozornie, „Delirium” to materiał, który już zapisał się na kartach historii polskiego rapu. W jaki sposób? Poprzez utwór „Wirtualna postać” z gościnnym udziałem Liroya. Bo to właśnie wraz z jego publikacją zakończył się pierwszy beef w polskim rapie. Trochę historii dla kontekstu. Konflikt między Panami rozpoczął się w 1995 roku poprzez premierę „Antyliroya”. Co najważniejsze w kontekście tej recenzji, spór ten oficjalnie nigdy nie został wyjaśniony. Aż do “Delirium”. Z perspektywy kultury Hip-Hopu w Polsce, to nadwyraz ważne wydarzenie. W pewnych czasach równie niewyobrażalne jak zgoda Peji i Tedego. A jednak do tego doszło. A pozostając już w temacie rapowych featureingów, na płycie udzielił się także wyżej wymieniony Rychu, Pih i Dono.
Spektakl trwa, każdy gra, ten, co ma
Ukrywając twarz za tym, co podpowie świat
„Delirium” to projekt, który jest właśnie tym, czego po nim się spodziewacie. Nie zawiera fikołków, skoków w dal i innych akrobacji artystycznych. Jest za to muzyka – surowa, dynamiczna, emocjonalna. Duet Fazi i Mei zdał pierwszy egzamin. A było nim przygotowanie płyty, na której nie będą siebie nawzajem tłamsić lub zagłuszać. Drugim egzaminem będzie odbiór słuchaczy. Wynik tego testu pozostawiam do waszej opinii.
Recenzja
Biografia Sentino „Tatuażyk” – przedpremierowa recenzja
„Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.

Przeczytałem autobiograficzną książkę Sentino… i dzisiaj Wam o niej opowiem.
Ustalmy to jednak na samym początku. Ja nie wierzyłem, że to wydanie kiedykolwiek ujrzy światło dzienne. Brałem ten projekt pod uwagę równie poważnie co szlugi Alvarezy, napój Midas, wódkę Tatuażyk, high-endową markę Sicarios Culture z dresami po 200 euro i całą rzeszę innych pomysłów na komercjalizację postaci Sentino. Jaka była więc szansa na powodzenie tego projektu? A jednak fizyczny egzemplarz biografii Sentence trafił w końcu do mojej ręki. Prosto z drukarni, prosto z rąk Truemana na Złotej 44, prosto do czytelników portalu GlamRap, aby jako pierwsi dowiedzieli się co skrywa w sobie “Tatuażyk”.
Technicznie jest to wywiad rzeka. Sentino naprowadzany pytaniami swojego rozmówcy opowiada o tym, co, gdzie, kiedy, z kim zrobił. Przez większość książki idą oni całkiem chronologicznie, aby pod koniec już stricte wyrywkowo rozwijać najbardziej intrygujące kwestie. Sebastian zaczyna swój wywód od bardzo szczegółowego omówienia swojego dzieciństwa i aspektów, które ukształtowały go jako człowieka. To właśnie tutaj pierwszy raz publicznie opowiada on więcej o swojej rodzinie i wychowaniu. Uważni słuchacze Alvareza od razu wyłapią fragmenty pasujące treścią do konkretnych zwrotek w twórczości rapera. Pojawiają się też tematy nigdzie wcześniej nie poruszane. Dowiecie się z tej lektury między innymi szczegółów pierwszego stosunku seksualnego Sentino oraz rozstania jego rodziców.
Po omówieniu młodzieńczych lat zaczyna się kwestia buntu, która towarzyszy nam do samego końca lektury. Sebastian zdaje się postacią niezmiennie idącą na przekór otaczającym go standardom. Dotknięty specyficznymi sytuacjami za młodu, emigrując z kraju do kraju, nauczył się żyć w niezmiernie specyficzny sposób. I ten lifestyle towarzyszy mu od 16 roku życia, aż po dziś dzień. Tylko że on go nie wybrał a mimowolnie zaczął w nim funkcjonować. Chociaż ewidentnie Sentence przechodzi przez różne etapy życia, które ta książka umiejętnie dzieli kolejnymi rozdziałami, to wciąż pozostaje on tą samą osobą. Zresztą tyczy się to również jego wyglądu. I tutaj pojawia się bardzo ważna kwestia. Bo ogromną zaletą “Tatuażyka” są zawarte w nim materiały z prywatnych zbiorów rodziny Sentino. Fotografie, rysunki, skany rękopisów, które to razem z kodami QR (stanowiącymi odnośniki do konkretnych utworów muzycznych) stały się fenomenalnym uzupełnieniem książki. To w pewien sposób nadało biografii charakteru i bardziej urzeczywistnionego zarysu.
Mam też parę dotkliwych uwag co do “Tatuażyka”. Po omówieniu dzieciństwa zaczyna się istny fabularny rollercoaster. Niektóre lata życia naszego bohatera zawarte są w paru zdaniach. Sentence nie raz stawia w losowym momencie zdecydowaną kropkę, odmawiając kontynuowania danego tematu. Rzecz jasna wynika to z dotkliwości wspomnień do jakich musi on na potrzebę wywiadu wracać. Nie dziwi więc wzmianka o butelce alkoholu towarzyszącej Sentino w trakcie rozmowy. Jednak te urywane kwestie szkodzą książce jako biografii. Ostatecznie “Tatuażyk” to 220 stron tekstu, napisanego bardzo dużą czcionką, wraz z wielkimi odstępami między akapitami. Lektura na jeden wieczór. A szkoda, bo potencjał był tu zdecydowanie na dłuższe dzieło. Brakuje mi też uwzględnienia wielu postaci. Rozmówca dopytuje się co prawda o różne nazwiska ze świata showbiznesu, jak Malik, Mata, Diho, Kaz Bałagane, TPS i Paluch, jednak to stanowczo za mało. Wiele osób jak chociażby Raff Smirnoff zostało niestety pominiętych. A no i jeszcze jedna rzecz, wielokrotnie pojawia się błąd zapisu liczbowego. Zamiast 40 tysięcy mamy “40 000 tysięcy”. To powinna akurat korekta wyłapać.
Wbrew pozorom nie jest to wesoła lektura pełna pięknych opowieści na temat kradzieży małp z Gibraltaru i rzucaniu talerzami w restauracjach z latynoskimi kobietami u boku. Dużo w niej bólu i walki o lepsze dzisiaj, bo „jutro” zdaje się dla Sebastiana mniej ciekawe niż obecna chwila. Sentino z pewnością prezentuje się w „Tatuażyku” jako jedna z najciekawszych person w polskim przemyśle muzycznym jednak nie zawsze w ten sposób, w jaki sam by sobie życzył. Zawód poczują także czytelnicy ciekawi historii Sentence z “ulicy”, nad czym w posłowiu ubolewa sam autor książki. Nadal nie wiemy co wiązało tego polsko-niemieckiego rapera z Hellsami. Zawarta prywata raczej usatysfakcjonuje fanów, chcących, chociaż troszkę lepiej poznać swojego idola. Słowem podsumowania tego tekstu niech będzie poniższy cytat z posłowia, z którym to Was zostawię.
”W jego otoczeniu od zawsze był brak jakiejkolwiek osoby, której mógłby zaufać. W koło tylko k*rwy i gangsterzy. Wszyscy bliscy albo umierali, albo odchodzili bez słowa”.
Recenzja
Sapi Tha King „Wado Loco”: Odklejenia korposzczura – recenzja
Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart.

Każda recenzja wymaga ode mnie przynajmniej kilkukrotnego przesłuchania ocenianego materiału. Nieraz kilkunastokrotnego. W międzyczasie sporządzam notatki i spisuję luźne myśli. Naturalnie rzecz biorąc, pierwszy odsłuch daje mi ich najwięcej. Chociaż najbardziej wnikliwe obserwacje przychodzą dopiero z kolejnymi godzinami. No i tak sobie spoglądam na moje notatki po czterech pierwszych numerach „Wado Loco”: Seplenienie, gubienie rytmu, udawanie, że potrafi śpiewać + problemy z tempem i tonacją. Wiem już, że to będzie uciążliwa recenzja. Przed wami debiutant. Sapi Tha King.
“Jebać stare baby, jebać stare baby, jebać stare baby.
U u a a po co dzwoniłaś na psy, kurwa?”
Może Sapi ma problemy z prawie każdym aspektem muzycznym, ale za to porywa głęboką liryką. Nie no, żartuję. Jest taki numer jak „Zamknij ryj”, w którym Sapi zapewnia, że żadne komentarze go nie bolą. Totalnie nie obchodzą. Żadne. Dlatego pełen emocji nagrywa numer, gdzie obraża osoby, którym nie podoba się jego muzyka. Rzuca przy tym pełną gamą obelg i wyzwisk. Skoro tak bardzo ma to w poważaniu to, z jakiego powodu tak sfrustrowany o tym nagrywa? Pytanie retoryczne, wszyscy znamy odpowiedź. Jednak najbardziej mnie zaintrygowały wspomnienia z pracy w korporacji IT. Na przykład w kawałku „Baba z HR” nasz bohater recenzji żali się, że chcieli go zwolnić za przychodzenie pijanym do pracy. Poważnie. Dziwi się on też temu, że na spotkaniach integracyjnych ludzie pozwalają sobie na zabawę, a w zakładzie pracy to już niezbyt. Innym razem pojawia się temat wyzysku i pracy na czarno. To akurat są tematy z kategorii poważnych. Jednak budowanie wokół siebie otoczki korposzczura z ilością odklejeń na poziomie Malika Montany, zupełnie rujnuje sens podejmowania takiej problematyki.
“I k*rwa teraz siedzisz taki sfrustrowany, że my mamy takie durne wersy.
K*rwa nie masz roboty, siedzisz u matki.
Jedyne co jej dorzucasz to k*rwa pranie do pralki.
Ty j*bana parówo, śmieciu. Jesteś nikim”
Techniką Sapi też nie grzeszy. Wiele rymów jest do przewidzenia, jeszcze zanim padną z ust rapera. Zupełna amatorszczyzna. A są jakieś plusy albumu „Wado Loco”? Znajdą się. Utwór „Królowa manipulacji” porusza arcy ważny temat współczesnych relacji w geocentrycznym świecie. Wiecie – mężczyzna zły, kobieta dobra. Nigdy na odwrót. Jakbyście czytali Onet i w jakimś kosmicznym otępieniu stwierdzili, że jego pseudoredaktorzy mogą mówić z sensem. To właśnie o takiej nowoczesnej patologii traktuje ten numer. Z kilometra też czuć od Sapiego mocne przywiązanie do miejsca wychowania. Wplątywanie swojego pochodzenia między wersami, zawsze jest mile widziane w rapie. Nie można też raperowi odmówić charyzmy, która to konsekwentnie buduje autentyczność wokół jego persony. O i jeszcze dwa słowa. Kubi Producent. Bo to on podjął się wyprodukowania wszystkich bitów na ten album. Świetna robota. Gościnne zwrotki położyli natomiast Fukaj i Kizo. No i tutaj chciałbym zwrócić uwagę na tego pierwszego pana. Chłopak, który jest moim zdaniem autorem najgorszego albumu wydanego nakładem SBM Label, nagrał zaskakująco porządną zwrotkę. Prawdopodobnie najlepszą w swojej dotychczasowej karierze. Jeszcze może coś z niego być. Kibicuję.
„Robiłem strony internetowe, configi portów i także grafiki
I cały czas darłeś mordę, straszyłeś brakiem pensji, zamiast zachęcić
Myślałeś, że mając monopol w tym mieście, możesz swoich podwładnych tępić
Chuj ci do mordy, ty stary chamie, jeśli teraz dziwko to słyszysz”
Poziom polskiego rapu leży. Rok 2023 jest wyjątkowo felerny pod tym kątem. Popularność takich person jak Sapi Tha King jest jedynie tego smutnym potwierdzeniem. Gdzie jest biuro ochrony rapu, kiedy jest naprawdę potrzebne? Próg wejścia do rap-gry to nieśmieszny żart. Szczerze, to z coraz większym zaniepokojeniem obserwuję takie ekscesy. Mam spore obawy przed tym, aby takie albumy miały być codziennością na scenie. To nie jest żaden performens wychodzący przed szereg. To wymizerowany produkt. Jednak nie skreślałbym jeszcze Sapiego. Tha King pomimo tego, że aktualnie kuleje w tworzeniu muzyki — przynajmniej próbuje iść własną drogą. W przyszłości mu to zapewne zaowocuje. Ale patrząc na “Wado Loco”… to zdecydowanie w tej dalszej przyszłości.
“Byłaś największą brudaską, jaką poznałem
Stawałem na końcu chuja, a w zamian chuja dostałem
Tyle razy myślałem, że sam odwiedzę Ostrawę
I pojadę na kurwy, jeszcze przed karnawałem”
Ps: A myślałem, że po „Kici Meow” Reto i Leosi już nic gorszego nie usłyszę.
Ocena płyty Sapi Tha King „Wado Loco”:
Tracklista
- Nawet jeśli nie wyjdzie mi z rapem
- Jestem młody
- To wszystko dała mi branża IT
- 10K20K
- 200km/h (Unreleased)
- Baba z HR (Unreleased)
- Terabajt
- Mimo że dzwonisz
- Zamknij ryj (Unreleased)
- Chcę mi się pić (Unreleased)
- Królowa Manipulacji
- Pytasz mnie czy zaufam? (Unreleased)
- Służbistka
Recenzja
Chivas „młody say10”: tylko hity – recenzja
W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby pięć lat i z trzy wydane albumy.

Znacie to uczucie, kiedy polski rap was pozytywnie zaskakuje? Ja też niezbyt. Natomiast każdy taki eksces warty jest naszej uwagi. Z tego właśnie powodu spotykamy się dzisiaj w ramach recenzji albumu Chivasa. Fakt, rzadko kiedy tak z góry narzucam moje odczucia przy pisaniu opinii o danym krążku. “Młody say10” jednak jest dla mnie zupełnym przełomem w postrzeganiu postaci jego autora. Stąd recenzja być może nacechowana będzie moją sympatią już od początku, taki wyjątek.
Wyjdę sobie na dwór, bo mieszkam sam
Spotkam kogoś, kto mnie słucha i kojarzy twarz
Jest podobna do Jezusa, to trochę pojebane
Bo nie jestem jego fanem, ale fajnie, gdyby był
Chivasowi nigdy nie można było odmówić zdolności stricte wokalnych. Niestety obrany przez niego styl, zdawał się nie do końca przemyślany czy opanowany przez samego artystę. Tak jak doskonale rozumiałem fenomen podopiecznego Szpaka przy okazji debiutu, daleko mi było do propsowania “nauczyłem się przeklinać”. Co się zmieniło? W zaledwie rok raper zrobił progress jaki większości artystów zająłby z trzy longplaye. “Młody say10” pozbawiony jest chaosu, pomimo dużej dynamiki. Muzyk bezbłędnie lawiruje klimatami popu, rocka, punka i rapu, nie dając nawet na sekundę odlecieć myślami odbiorcy. Materiał płynie, jakby był zaledwie jednym utworem. Dawno nie spotkałem się z taką spójnością.
I się zastanawiam cały czas, czy jej kupić gaz?
Czy ona mnie kocha, czy chce się tylko pieprzyć?
I tak cały czas, czy jej kupić gaz?
“Młody say10” zawiera jedenaście pozycji na trackliście, a co za tym idzie album trwa jedynie 26 minut. Bez gościnnych wokali. Jednak wbrew pozorom, płyta nie pozostawia po sobie odczucia niedosytu. Dlaczego? Materiał skrojony został na miarę z każdej strony. Z pewnością pomocnym w tym aspekcie był fakt, że za wyprodukowanie wszystkich bitów odpowiedzialny jest sam Chivas. Dalej. Podopieczny Szpaka rapuje o emocjach jakie spotyka przy dobitnie życiowych sytuacjach. Bez wyniosłości. Bez bawienia się w wieszcza. Przebijają się przede wszystkim negatywne myśli, nie raz wypowiedziane w sposób bardzo prosty. Nie doszukiwałbym się jednak legendarnie złożonych zwrotek. Co więcej, ten album wcale taki nie musi taki być, aby pozostać wybitnym dziełem. Poprzez odpowiednią zmianę tempa i akcentu, utwory pozostają prawidłowo skonstruowane bez zmuszania się do pisania wersów pod stałą liczbę sylab.
Moja pierwsza dziewczyna udawała, że ma raka
Dawno temu, no i wcale nie umarła
To nie jest gatunek rapu jaki będę sobie słuchał w wolnym czasie. Jednak docenić muszę jakim ewenementem na naszej scenie jest “młody10”. To świerzość jakiej nie podrobisz. Styl wykreowany przez Chivasa jest unikalny w polskich realiach i pozostawia po sobie wrażenie jeszcze sporego potencjału do wydobycia. Przyjemnie mi jest jeszcze czasem się zaskoczyć słuchając polskiego rapu.
Przez siedem lat adorowałem głupią szmulę
Nie chodzi o D–, ani K–, ani Zuzię, ta pierwsza to zrozumie
A w sumie szczerze niezbyt chciałem gadać o tej drugiej
(Czemu? Czemu?) To ta od raka
Ocena płyty Chivas „młody say10”: 9.3/10
Tracklista
- anyżowe żelki
- narcyz
- koleżanko mojej byłej
- drzewko
- to ostatni raz gdy jadę nad bałtyk
- miałem kolegę bartka
- kupić jej gaz czy torebkę?
- jesteś najlepszy/najlepsza
- mam chyba za drogie auto
- prevka na płytę może (młody say10)
Recenzja
DeNekstBest „Młyn”: Czarny koń – recenzja
W pełni wykorzystany potencjał przyjętego formatu krążka.

Denekstbest odżyło. Poczynając od kontynuacji mixtapeu z 2016 roku, przez fenomenalny debiut Szymona_C i opus magnum w twórczości Sebastiana Fabijańskiego. Ku mojemu zaskoczeniu, chwilę po tych premierach pojawia się już kolejny projekt pod szyldem DNB. “Młyn” to album nagrany w całości podczas pięciodniowej sesji zrealizowanej na wspólnym wyjeździe artystów związanych z wytwórnią. Koncept równie banalny, co wszystkim dobrze w ostatnich latach znany. Zobaczmy co z tego się narodziło.
Kiedyś się jak zombie kręciliśmy po blokach wkoło
Kilka lat minęło, coś tam się udało paru ziomom
Chłop mnie podał na psach, po pół roku odwołał zeznania
Płakała mama, kiedy pocztą przychodziły wezwania
Domeną takich projektów jest spektakularny luz i porywające linie melodyczne. Odcięci od codziennych bodźców, a tym samym niewychodzący z melanżu artyści płodzą najefektywniejsze bengery. Gorzej już niestety z samą liryką przez nich prezentowaną. Stąd nie jestem zbytnim entuzjastą takiego formatu. Przy czym ekipa DeNekstBest okazuje się wyjątkiem potwierdzającym powyższą regułę. “Młyn” porywa nie tylko świetnymi top line’nami, a również nadzwyczajną błyskotliwością muzyków. Podopieczni VNMa wraz z nim samym, zadbali o to, aby każdy pojedynczy numer posiadał określony zamysł. Coś więcej niż “impreza i używki” oraz “używki i impreza”. To właśnie ta pomysłowość stanowi największą zaletę “Młynu” jednocześnie wyróżniając go na tle konkurencji.
Zostanie wilczy bilet nam
Nie chce został nawet chwilę sam
Za to na chodniku wylewam
Nie wierzę w 21 gram
Udział w zamieszaniu wzięli: VNM, Fontam, Szymon_C, Gverilla, K-Leah, Toster, Veri, Emil Blef, Niko oraz Tomson. Bity wyprodukowali dla nich DrySkull, PMBTZ, Janga oraz SurfAir’a. Pojawiły się również scratche od Dj’a Chederac’a. W tym zespole przygotowali nam łączenie dwanaście utworów, oddając w nasze ręce ponad czterdzieści minut muzyki. Dominuje pozytywny vibe i letni klimat, chociaż pojawiają się bardziej sentymentalne fragmenty. Daleko im jednak do HuczuHucza, ewidentnie artystom z DNB udzielił się letni klimat. A co do naszych bohaterów, widać po nich liczne próby wygimnastykowania wokalu. Raz wychodzące lepiej, raz gorzej. Z pewnością jednak nie pozwalają takimi działaniami na nudę w trakcie odsłuchu. To też dla nich idealne miejsce na takie ekscesy, gdzie nie zostaną tak surowo ocenieni, jak na typowych studyjnych longplayach.
Po co pierdolić, jeśli chuja się znasz
Boli mnie fakt poziom rozprawy
to superexpress czy fakt jak w tabloidzie
Chętnie wyczyściłbym ci pamięć tak jak w androidzie
Od czasu “Molzy” to najlepszy wyjazdowy materiał jaki słyszałem. Masa luzu i przyjemnych linii melodycznych spotkała się tutaj z myślącymi głowami, które potrafiły przełożyć swoją narrację w spójną całość. Artyści wykorzystali do cna potencjał przyjętego formatu, dodając do niego swoje autorskie aspekty. Przyznam, jestem miło zaskoczony. To przecież może być rok DeNekstBestu. Czyżby czarny koń 2022 roku?
Miałem ją robić od przodu
ale miała na tył napęd
cały czas gonimy za tym trapem
Ocena płyty DeNekstBest „Młyn”
Tracklista
- Krzywe miny prod. Janga, Szymon_C (1 SINGIEL)
- Nie robimy kroku w tył prod. PMBTZ (4 SINGIEL)
- Wrak prod. Dryskull, Tomson, Gverilla (5 SINGIEL)
- Andromeda prod. Janga (3 SINGIEL)
- Mam dość prod. Dryskull (2 SINGIEL)
- Cool story bro prod. SurfAir
- Trap Skoda prod. PMBTZ (6 SINGIEL)
- Odmienne prod. Dryskull
- Żyć jak chce prod. Dryskull
- Mamo nie krzycz plz prod. Dryskull
- Las prod. Niko
-
News2 dni temu
KęKę kupił sobie Porsche. To z okazji ważnej rocznicy
-
News4 dni temu
Konsekwencje dla Josefa Bratana. Fame MMA komentuje
-
News4 dni temu
Krzysztof Zalewski mocno o hip-hopolowcach: Mata, Bambi, Sobel
-
News2 dni temu
Sentino jest w USA i zaangażował się w pomoc dla Bonusa BGC
-
News3 dni temu
Peja na jednej scenie z Paluchem? Poznaliśmy szczegóły
-
News2 dni temu
Żabson opowiedział, jak stracił 350 tys. zł
-
News2 dni temu
Sentino i Trueman znów pokłóceni. „Oki ci nawet ręki nie podał”
-
teledysk1 dzień temu
Young Leosia u Tedego. „Znowu mi powiesz, że Tede się sprzedał”