Felieton
Sprzedać się lub być jak The Gaslamp Killer |FELIETON

– Niby to zwykły set, a mogę zapłacić horrendalne pieniądze, żeby zobaczyć go raz jeszcze! Więcej niż za Eminema!
Rap zawładnął biznesem, niezaprzeczalne! Może nie tak hałaśliwie jak największe osobistości YouTube’a, ponieważ w przeciwieństwie do nich żaden raper jeszcze nie występuje w reklamie Playa (pomijając skromny epizod Tedego z Red Bull Mobile), który to zaś deklasuje rywali w plebiscytach na najlepszą kampanię promocyjną w Polsce. Największy udział rapowych kapel w pierwszej dziesiątce OLIS czy firm (wywodzących się ze środowiska hip-hopowego) w branży tekstylnej, kooperacje MC’s z ulubionymi muzykami ich rodziców czy z marketingowym gigantem Red Bull zdają się to potwierdzać. W podzięce również biznes zawładnął rapem. Zwłaszcza w podziemiu. To oczywiste jak rymy Rytmusa w Stoprocent 2, gdy już usłyszałeś kilka pierwszych. Ale czy rzeczywiście tak było od samego początku? Przecież to z tego podziemia płynęło najwięcej obelg w kierunku TDF’a w okresie jego największej infamii, gdy na każdym kroku powtarzał w sposób bezpośredni o pieniądzach. Wówczas panowało przekonanie, że rapowanie jest domeną zarezerwowaną wyłącznie dla ortodoksyjnych zajawkowiczów. Pragmatyzm dopiero raczkował, a idealiści stopniowo się nawracali. Sam w tym uczestniczyłem. Nie wierzę jednak w to, że pasja, odskocznia od świata czy podzielenie się z nim swoimi przemyśleniami zadecydowały o tym, że wszyscy hip-hopowcy od Bałtyku po Tatry zaczęli rapować, produkować, scratchować. Jestem zdania, że dla każdego główną przyczyną (choćby przez ułamek sekundy w najodleglejszych rejonach umysłu) była chęć zaistnienia na wizji i wzbogacenia się dzięki temu!
Dzisiaj we wspominanym podziemiu pozmieniało się dosłownie wszystko. Młodzi hip-hopowcy budując studio w swoim pokoju, zaopatrują się w mikrofony pojemnościowe, solidne kompresory i przedwzmacniacze, o których niegdyś starszyzna mogła jedynie pomarzyć. Ewentualnie za ostatnie oszczędności kupują godziny w profesjonalnym studio i nagrywają rap. Kręcą teledyski, które swoim poziomem niejednokrotnie przewyższają produkcje, fundowane przez wielkie wytwórnie. Wytłaczają swoje albumy na CD, a ich nakłady wyprzedają się w ciągu jednej przerwy wśród kolegów z gimnazjum. Nie stawiają oporu zastanym konwenansom, ani porządkowi, ustanowionemu przez pokolenie ich rodziców, a w zasadzie to nie buntują się przeciwko niczemu. Zamiast przesiadywać nałogowo na osiedlu, garbią się przed komputerem czy smartfonem. Nie mają rewolucyjnych myśli, wizji, a co za tym idzie, nie dobierają się w zespoły z kolegami, zamieszkującymi klatkę obok. Nie pamiętają jak za najwolniejszy internet można było zapłacić rachunek w tysiącach złotych, ponieważ nauczyli się żyć w świecie podyktowanym przez darmowe gigabajty. Wolą więc wejść na odpowiednią stronę i kupić beaty lub zwrotkę. O ile z kupnem beatów zdążyłem się pogodzić już kilka lat temu, dopiero niedawno pojąłem, że zakup zwrotki sławnego rapera nie jest czymś głupim. Oczywiście jeśli prezentuję odpowiedni poziom. Załóżmy, że tak i chcę dotrzeć do większej ilości osób. Mając do wyboru opłatę reklamy na Facebooku czy eksperymentowanie z SEM/SEO dla swojej strony, wolałbym zapłacić za zwrotkę i niejako spełnić marzenie z dzieciństwa, nagrywając z moim idolem. Kolejna forma promocji, ot co! Choć jako idealista długo się wzbraniałem przed tolerowaniem tego typu zabiegów. Tak czy inaczej, każdy kij ma dwa końce. Umiera chemia w studio, relacje międzyludzkie ulegają spłyceniu i stają się stricte biznesowe, nie powstają już przełomowe numery, ale w zamian tę świadomość obrotu pieniędzmi mają wszyscy raperzy, niezależnie od umiejętności poszczególnych. Problem dopiero występuje, gdy nadal przestawiają oni akcenty, bo częściej przestawiają w myślach banknoty na półkach, oddzielając dolary od euro. Na szczęście powstają takie miejsca jak Szkoła Muzyki Nowoczesnej we Wrocławiu, dzięki którym można pogodzić oba stanowiska. Inspirujące miejsce, w którym młodzi adepci mogą poznać tajniki produkcji, a zarazem współpracować z ludźmi w studio, a nie przez komunikator. Dokładnie tak, ale nie tylko dlatego ta szkoła jest źródłem zajawki. A to właśnie jej od samego początku poszukuję.
Zajawka, zajawka, zajawka. Tyle pierdolę o tej zajawce, że można się w tym zagalopować. Oczywiście, że zajawką nie opłaci się rachunków czy nie kupi pieluch dla niemowląt. Nie zaopatrzy się w nowe winyle na sampling, czy w syntezator. Słowem, nie można tworzyć wyłącznie dla zajawki. Mam na myśli jedynie sytuacje, w których twórcy udowadniają, że pieniądze to nie wszystko. Kiedy taki Lenny Kravitz spotyka się w studio z Mos Defem i biorą udział w niepowtarzalnym jamie, choć obowiązują ich lukratywne kontrakty ze swoimi wytwórniami. Aż się prosi zainspirować się w muzyce poczynaniami Cristiano Ronaldo. Chłop ma tyle zer na koncie, że mógłby sobie kupić Sosnowiec i przemianować na Ronaldoland, a mimo wszystko przebiera się za bezdomnego i na ulicach Madrytu drybluje piłką lepiej niż Messi. Czegoś podobnego doświadczyłem w minioną sobotę na SMN WaxEaters Beat Session Vol. 2. we wspomnianej Szkole Muzyki Nowoczesnej. Pojechałem tam jako kolega, towarzysz i kibic Coka. Ileż to razy rozmawiałem z nim o takich wartościach jak pasja. Pewnie podczas 200 km drogi na Dolny Śląsk z kilka. Ten człowiek, Cok, jest uosobieniem pasji. Zresztą współtworzył posse-cut zatytułowany Projekt Pasja. Co chwila podejmuje się różnych inicjatyw (nie przymierzając: Piątka od producenta czy Sample Not Simple), nieprzynoszących dochodów. Co więcej – kilka lat temu skrupulatnie podliczył on kwotę, jaką wydał na rozwój swojej pasji. Wyszło tego ok. 60 tysięcy złotych. Nie rozmawiałem z każdym z obecnych, ale na podstawie przeprowadzonych rozmów z nielicznymi wiem, że ich podejście jest zbliżone do Coka. Czas, poświęcony na przyjazd do Wrocławia, rozstawienie i schowanie sprzętu, a także powrót do domu, mogliby przecież wykorzystać na zrobienie beatów i przeznaczenie ich na sprzedaż za mniejsze bądź większe pieniądze. Nie mówię, że nie wzbogacą się dzięki efektom tej sesji, ale w tym czasie mogliby przecież zrobić kilka beatów, a nie – jak większość – jeden. Co więc ich skłoniło do przyjazdu? Przecież żaden z nich nie jest osłem, a na miejscu nie było marchewki. Zajawka bracie i siostro, zajawka. Pomijam już całkiem ckliwy moment, w którym jeden z organizatorów, Szusty, także zajmujący się produkcją, udostępnił swoje miejsce dla niepunktualnego producenta, żeby miał on warunki do pracy. To wszystko o czymś świadczy. O pasji, o zajawce, o miłości do tworzenia.
Idealnym uosobieniem pasji jest The Gaslamp Killer. Gość, który chyba na pamięć zna Ostatniego Mohikanina albo Live at the Bowl ’68 The Doors. Ten od muzyki na A Sufi and a Killer Gonjasufiego. Wykręconej, psychodelicznej muzyki. Taki też on jest. Wykręcony, psychodeliczny. Ale tego, że jest człowiekiem pełnym pasji, to nikt nie może mu odmówić. Pierwszy raz spotkałem się z jego twórczością w Katowicach podczas którejś z edycji Tauron Nowa Muzyka Festiwal. Poszliśmy tylko z KAEES’em, który już wcześniej znał twórczość Killera. Pół dnia opowiadał mi o nim. Poszedłem więc pod scenę dobrowolnie, choć gdybym wiedział, że zaserwuje takie brzmienia, to nie poszedłbym tam nawet jakby występował ze Ś.P. Guru w duecie. Byłem wtedy zatwardziałym ortodoksem, miłośnikiem samplowanej trąbki i może trochę gitary, a ze sceny rozbrzmiewała ciężka elektronika, brzęczenie, łomot, stukot, wiercenie. Nagle przed oczyma zobaczyłem szatana, który grał didżejskiego seta. Niby to zwykły set, a mogę zapłacić horrendalne pieniądze, żeby zobaczyć go raz jeszcze! Więcej niż za Eminema! Gaslamp biegał po scenie, tańczył pogo, bujając swoją bujną czupryną. Momentami drgał jakby przed sekundą wstał z elektrycznego krzesła. Sugerowałaby to też jego fryzura. Skakał, krzyczał, przewracał się. Coś pięknego. Ruchy sceniczne, których mógłby pozazdrościć choreograf Beyonce. A dlaczego dla The Gaslamp Killera pasja jest najważniejszą wartością? Są zespoły hip-hopowe, których stawki koncertowe się różnią w zależności od tego, czy przyjadą z samym DJ, czy z DJ, zespołem, chórzystkami i choreografami. The Gaslamp Killer skosił siano wyłącznie za set. A pomyśleć, że inni, którzy prawdopodobnie dostają jeszcze większe wynagrodzenie, stoją przed adapterami i stać ich jedynie na zmienianie płyt.
Autorem tekstu jest Modest z ElQuatroNagrania.
Jeśli szukasz biletów na koncerty hip-hop/rap, zdobędziesz je w 100% legalnie u naszych przyjaciół z Biletomat.pl


Od premiery najnowszej płyty Dwóch Sławów minęły już dwa miesiące. Zdążyłam się z nią solidnie osłuchać i dowiedzieć, co dobrze by było opisać. Opinie o projekcie – wprost mówiąc – nie są najlepsze, co duet wziął już na klatę. Moje zdanie jest jednak nieco inne więc zapraszam na łyżkę miodu w beczce dziegciu.
Kryzys wieku średniego?
Zacznę prosto z mostu – uwielbiam ten duet. Na ich wielowymiarowe metafory trzeba kupić drukarkę 3D. Zabawa słowem, luz i humor to cechy, które niewątpliwie muszę im przypisać i wcale nie muszą nikogo do tego przekonywać. Ale, co w sytuacji, gdy masz za sobą dziesięć lat punchline’ów, wszechobecnej beki i hashtagów, a fani czekają? Jasne, możesz zrobić kolejny taki sam album, który i tak nie ma podjazdu do debiutu. Stąd najnowszy projekt Astka i Rada jest totalnie zrozumiały – dajmy im działać i się rozwijać. Kryzys wieku średniego i te sprawy.
Zabawa formą
A tak serio – spodziewaliście się kiedyś, że łódzki duet mógłby zagrać swoje numery na imprezie Świętego Bassu albo zrobi manifest polityczny, który będziecie podśpiewywać pod prysznicem? Chcecie starych Sławów – włączcie „Ludzi Sztosów”, proste. I oczywiście – jak większość z Was – analizowałam ten album na Genusie, łapiąc się za głowę po wytłumaczeniu kolejnego wersu. Jednak… to było dekadę temu. Nikogo zatem nie powinno dziwić, że przyszedł u panów czas na zabawę formą, poniekąd wyniesioną z projektu club2020.
Najwyżej będzie stójka lub parter
Czy „Dobrze by było” jest krążkiem bez treści? Złośliwi powiedzieliby, że tak. Ale obiektywnie patrząc – numery „Myślałem, że będzie gorzej” czy wcześniej wspomniany bez nazwy „To nie jest kraj dla kabrioletów”, mają to, co tygryski lubią najbardziej. Jest więcej śpiewów, autotune’ów i wtyczek niż kiedykolwiek. I dobrze by było trochę odpuścić, wychillować i zaakceptować ten wytwór, spięty słuchaczu. A, że krążek buja i na żywo miałam okazję sama się przekonać na trasie – a jakże! – „Dobrze by było Tour”. Już 4 kwietnia w ich mothership (czytaj w Łodzi) zagrają finałowy koncert więc jeśli w domowym zaciszu denerwują Cię te chłopy, daj im szansę. Najwyżej będzie stójka lub parter.
Felieton
Drugi koncert Quebonafide na Narodowym. Czy to jawne oszustwo? – felieton
Na pewno zachowanie nie po koleżeńsku.

Organizacja pożegnalnego koncertu Quebonafide przypomina zabawę w kotka i myszkę. Na pewno jest brakiem poszanowania dla słuchaczy, którzy kupili bilet i właśnie się dowiedzieli, że ostatni koncert rapera będzie miał kilka dat.
Wyobraźmy sobie sytuację, że kupujemy limitowaną płytę artysty za 200 zł, który deklaruje, że nakład tysiąca sztuk nie będzie nigdy wznawiany. Tymczasem zamiast cieszyć się z „białego kruka” w domu dowiadujemy się jeszcze w dniu zakupu, że z powodu dużego zainteresowania płytą postanowiono dotłoczyć drugi tysiąc egzemplarzy. Podobne do tej sytuacje już się zdarzały, ale płyty były dotłaczane po kilku latach. Tym niemniej, mamy tu do czynienia ze złamaniem umowy między artystą a słuchaczem, czyli ze zwykłym oszustwem.
Pierwszy, drugi… i trzeci – „ostatni koncert” Quebonafide
Podobnie jest z koncertem Quebonafide. W przeciągu bardzo krótkiego czasu, słuchacze mogą czuć się oszukani i to aż dwukrotnie. Za pierwszym razem, kiedy „Ostatni koncert Quebonafide” miał się odbyć online. Po kilku tygodniach, kiedy wykupiono bilety na wydarzenie, dowiedzieliśmy się, że wcale nie będzie to ostatni koncert, bo ostatni odbędzie się dzień później na PGE Narodowym. Kombinacje alpejskie, przesuwanie startu sprzedaży zakupu biletu to temat na zupełnie oddzielny wątek, ale to co się dzisiaj wydarzyło i jak zostały potraktowane osoby, które kupiły bilety na wydarzenie online powinno skończyć się co najmniej bojkotem ze strony odbiorców.
To jednak nie koniec kpin ze słuchaczy.

Oszustwo na drugi koncert?
W czwartek, w zaledwie parę godzin bilety na ostatni koncert Quebonafide na Narodowym zostały wyprzedane. Jeżeli ktoś miał szczęście, to po kilku godzinach walki z systemem bileterii i zacinającej się stronie kupił bilety. To nic, że będzie siedział gdzieś za przysłowiowym filarem, w ósmym rzędzie z daleka od sceny. Miał świadomość i satysfakcję, że warto było się pomęczyć, bo miało to być jedyne takie wydarzenie – unikalne, tak przynajmniej go zapewniano. Więc zamiast wcisnąć „Esc” postanowił wziąć nawet to najsłabsze miejsce, bo będzie częścią historii. Nic bardziej mylnego.
Po kilku godzinach ogłoszono, że „ostatni koncert” Quebonafide będzie miał jeszcze jedną datę. Dzień wcześniej raper zagra jeszcze jeden koncert. Dzień wcześniej! Przecież to brzmi jak absurd. Tuż po zakupie biletu, zmieniane są zasady gry i umowy między raperem a słuchaczem. Wygląda to jak celowe działanie i wprowadzenie kupującego bilety w błąd. Który koncert więc będzie tym ostatnim. Ten 27 czy 28 czerwca?
Quebonafide z ostatniego koncertu robi sobie trasę koncertową, choć przy zakupie biletu z nikim się na to nie umawiał. Ba, sugerował unikalne i jedyne tego typu wydarzenie. Tymczasem osoby, które walczyły dzisiaj o bilety będą musiały pocieszyć się zmęczonym artystą po występie dzień wcześniej i zleakowanym koncertem na TikToku.



Felieton
Zaginiona córka Magika. Kamka z „Rap Generation” to przyszłość sceny? – felieton
Uczestniczka programu zdobyła uznanie jurorów i widzów.

Za nami dwa pierwsze odcinki programu „Rap Generation”, po którym sporo emocji budzi Kamka – skromna raperka z klasycznym sznytem.
Kamka „zaginiona córka Magika”
Kamka wykonała w programie utwór „To nie GTA”. Spodobał się on Pezetowi, Malikowi i Leosi. Pierwsze recenzje występu Kamki wśród widzów są bardzo, ale to bardzo pozytywne – mówi się już wprost o nowej świeżości na scenie. Nie tylko komentatorzy hip-hopowi są pełni optymizmu, ale także słuchacze. Pod nagraniami z Kamką pojawiają się prawie same propsy:
- Lepszego flow nie słyszałem w polskim rapie od lat.
- Vibe jak Paktofonika.
- Zaginiona córka Magika.
- Malik jest w szoku, że można tak rymować.
- Leosia w końcu usłyszała prawdziwy damski rap.
- Rzadko mam ciary od muzy, dzięki młoda za emocje.
Czy Kamka to przyszłość sceny?
Pojawienie się newschoolu i nowej fali raperów zrewolucjonizowało scenę, ale nie spowodowało, że weterani tworzący klasyczny odłam zaczęli zdychać z głodu. Po kilku latach tryumfu młodej fali, dinozaury sceny zaczynają brać coraz głębszy oddech. Młodzi wracają do oldschoolu, co widać chociażby po ilości koncertów starych wyjadaczy. To też bardzo dobra wiadomość dla Kamki, która dała się poznać z klasycznej strony.
Najpopularniejsze raperki w kraju to twórcy newschoolowi, balansujący na granicy rapu i popu. Kamka jest ich przeciwieństwem i z automatu zdobyła przychylność sporej części odbiorców, którzy – powiedzmy sobie szczerze – nie przepadają za rapem Bambi, Young Leosię czy Oliwki Brazil. Dobrze poprowadzona Kamka może stać się jedną z głównych sił na polskiej scenie rapowej. To idealny czas na kobiecy trueschool – słuchacze o to zabiegają jak nigdy dotąd, rzygając cukierkowością i zbyt przesadną wulgarnością.
Kim jest Kamka
Kamka, czyli Kamila Podziewska to 20-latka pochodząca z Suwałk, która obecnie mieszka w Warszawie. Swoje numery publikuje od 1.5 roku, chociaż pierwsze teksty zaczęła pisać już w szkole podstawowej. W ostatnim czasie publikuje coraz więcej muzyki i nie boi się eksperymentować z różnymi gatunkami. Raperka może liczyć na wsparcie mamy, siostry, ojczyma i babci. Z tatą nie utrzymuje kontaktu.
Łączy rap z wojskiem
Kamila od lat interesuje się wojskowością. To studentka Akademii Sztuk Wojennych. Przez ostatnie dwa lata służy w Wojskach Obrony Terytorialnej: wyjeżdża na granice, poligony i ćwiczenia.
Felieton
Sentino spadł Truemanowi jak z nieba. Uwiarygadnia scamy – felieton
„Udawany milioner, największy pozer i scamer”.

Trueman został menagerem Sentino, pomógł wydać mu książkę, wypuścili razem płytę i przy jego medialności promuje swoje biznesy. Co najważniejsze – Sentino uwiarygadnia je, a ten może docierać do nowej grupy docelowej, którą łatwo scamować.
Trueman to postać pozująca na milionera, która uchodzi za płynnie poruszającego się po biznesach internetowych i kryptowalutowych. Za każdą z jego działalności ciągnie się jednak potężny smród, a na największych forach o zarabianiu w sieci jest określany przez użytkowników jako scamer, czyli oszust.
Sprzedawca ebooków
Początkowo internetowa działalność Truemana opierała się na tworzeniu filmów na temat innych twórców. Szybko jednak przeszedł do sprzedaży własnych ebooków. W 2020 roku ukazał się „Milioner 2021”. W ebooku obiecywał jak zarabiać setki złotych dziennie na afiliacji kont bankowych. Osoby, które dały się namówić na zakup magicznej wiedzy Truemana, twierdzą, że poradniki finansowego influencera to same ogólniki i oczywistości. Wszystko, co znajduje się w jego książkach, znajdziemy na pierwszym lepszym kanale o finansach.
I tak np. promowany przez niego projekt kryptowalutowy ScanDeFi okazał się być pump and dumpem, czyli oszustwem finansowym, który polega na sztucznym podbijaniu cen aktywów (w przypadku Truemana, cenę podbijały jego kontakty z influencerami), żeby potem na górce szybko je sprzedać, zostawiając innych inwestorów z bezwartościowymi udziałami. Na kryptowalucie zarobił oczywiście tylko Trueman, a straciły osoby, które mu uwierzyły, że zarobią. Z przekazów medialnych wiemy, że wzbogacił się na tym o ok. 180 tys. zł.
Punktem zwrotnym w jego karierze było podjęcie współpracy z Amadeuszem Ferrarim, który był idealnym uwiarygodnieniem działalności Truemana w sieci. Dzięki niemu mógł docierać do nowej grupy odbiorców i pomnażać na niej swój majątek. Jak sam mówił, w wieku 20 lat miał na koncie podobno 4 mln zł. Prowadził też rzekomo 12 firm. Jego nazwiska próżno jednak było szukać w KRS czy CEIDG, a jedyną działalność jaką miał, była ta otworzona w 2022 roku.

„Oscamował tyle ludzi. Łapią się na to dzieciaki”
Wśród społeczności skupionej wokół zarabiania w Internecie Trueman jest spalony, mając opinię scamera, z którym nie warto wchodzić w żadną współpracę.
„Ten gość opiera się tylko na farmazonach. Łapią się na to dzieciaki, które myślą, że jak kupią ebooka to będą robić kasę jak ich idole z Internetu. Tu nie ma żadnej wartości.”
„Gościu przecież tyle ludzi oscamował, czy to na fake krypto, bukmacherka czy kij wie co jeszcze. Tak jak wszystko inne, zapewne jego aktualna działalność opiera się na wyłudzeniu jak największej kasy i rozpoczęcie kolejnego „biznesu”.”

Sentino – uwiarygadniacz
Co więc można zrobić w sytuacji, kiedy branża nie chce mieć z tobą nic wspólnego? Poszukać odbiorców w innej, robiąc biznes na tych, którzy cię jeszcze nie znają i próbować założyć własną społeczność. Pomóc w tym może ten, który ma już wierną grupę fanów, czyli w tym przypadku Sentino.
Obecnie Trueman działa jako menager Sentino. Pomógł wydać mu książkę, razem również wydali płytę „BNP”. Współpraca z raperem otworzyła mu nowe możliwości i dotarcie do całkiem innej grupy odbiorców i to liczonej w setkach tysięcy. Bazując na stałej grupie słuchaczy Sentino i jego muzyki, Trueman chce spieniężyć swoją współpracę z raperem kolejnym biznesem – BNP.Global. To społeczność, która ma zrzeszać „scammerów, finesserów oraz hustlerów”.

Sentino wydaje się być do tego idealną postacią, która od lat polaryzuje środowisko rapowe, ale ma też zaufane grono fanów. Panowie zaczęli właśnie promować nowy biznes, oczywiście pokazując jak bardzo są zarobieni, bo nic nie działa tak na wyobraźnię, jak kupno bransoletki za 20 tys. zł czy okularów za 5 tys. zł

– Idziemy jeszcze po najdroższą torbę, która jest w Louis Vuitton dostępna, która jest w cenie samochodu polskiego rapera – mówi Sentino w pierwszym vlogu reklamowym, którego zadaniem jest napędzić jak największą ilość osób do zakupu dostępu do nowej platformy Truemana.
Niestety, po komentarzach widać, że współpraca Treumana z Sentino jest strzałem w dziesiątkę. Tylko nieliczni dopatrują się w ich biznesie czegoś niepokojącego. Dodatkowo jakiś czas temu pojawiła się informacja o pogodzeniu się Sentino z Malikiem i ich spotkaniu w Paryżu, do czego miał doprowadzić sam Trueman. Czy szef GM2L będzie kolejną osobą, która ma uwiarygadniać szemrane biznesy, czas pokaże.

Felieton
Lacazette ratuje niemiecki rap – felieton
Młodego rapera propsują m.in. Capital Bra, Celo, Abdi, Loredana i Kolja Goldstein.

Niemiecki rap od pewnego czasu nie ma zbyt wiele do zaoferowania i to samo zdanie podziela raperka Loredana. Ciężko robi się na sercu słuchaczy, nie ma co ściemniać, że niemiecka scena była po francuskiej jedną z najmocniejszych w Europie, a tu ledwie kilku artystów nadaje się do konsumpcji. Obecnie albumy wpadają w jedno ucho i tak samo szybko wylatują drugim. Treści oraz teksty nie trenują mózgu, nie bawią, ani nie intrygują. Jadąc w Sbahnie grzebiesz coś na telefonie i nawet nie wiesz, czego słuchasz. Do czasu aż pojawił się Lacazette, który zmusza odbiorcę do poświęcenia mu inkluzywnej uwagi.
„LID” – album roku 2024
Nazywa siebie samego ratunkiem niemieckiego rapu i raczej nie będzie musiał składać od tego apelacji. Nikt nie zarzuci mu niekompetencji albo ghostwritingu. Jego album “LID” bardzo szybko po premierze usytuował się na 5 miejscu top albumów. Muzyk nie był żadną wielką figurą undergroundu. Zrobiło się o nim bardziej głośno, kiedy kawałek “H&K” puszczał w samochodzie Capital Bra, co w pewnym stopniu pomogło newcomerowi na uzyskanie pierwszego rozgłosu. Typ pojawił się tak naprawdę znikąd i nie wiemy o nim zbyt dużo. Od początku wspierają go Gringo i Kalazh44, którzy propsują ciężką pracę chłopaka związanego z Labelem Baklava Music. Celo i Abdi w jednym z wywiadów również przychylnie odnieśli się do berlińczyka. Ten duet obok Haftiego, to ojcowie Straßenrap w Niemczech.

Milion euro zysku
Pochodzący ze Steglitz- Zehlendorf raper nie postawił na typową ścieżkę kariery. Zazwyczaj jako newbie robisz drop dwóch kawałków i czekasz po dobrze przyjętej premierze na deal z Universal albo Sony. Lacazette natomiast, nagrał aż 13 klipów w bardzo podobnej, ulicznej, zimnej stylistyce mrocznego Berlina, które na YouTube przyniosły mu ok. 1 miliona euro zysku. Estetyka dość już znana, ale przedstawiona w innej, ciekawej perspektywie, owiana tajemnicą i zawadiackim spojrzeniem muzyka.
Inteligentny uliczny rap
Lucky sprawił, że niemiecki rap dostarcza słuchaczowi i szerokiej grupie wiekowej odbiorców, dużej przyjemności. Streetrap doczekał się w końcu chwytliwych i inteligentnych wersów, przeplatanych ironicznym humorem. Grek lubi czasem znikąd wypuścić zaskakujący, humorystyczny punchline jak: “Dostawca jest Niemcem, ale biega jak Hakimi” (“Läufer ist Deutscher doch rennt wie Hakimi”) czy “Przyjdę do Twojego akwarium Cię wyłowić” (“Ich komm’ in dein Aquarium, dich rausfischen”), “Bycie mądrym jest niebezpieczne, niebezpieczne nie jest mądre” ( “Schlau sein ist gefährlich, gefährlich ist nicht schlau”).
Trafnych fraz posiada on tak wiele, że musiałabym zrobić dla was jakąś best of listę. Dykcja Lacazette jest wybitnie on point, dlatego myślę, że ze spokojem zrozumiecie jego teksty, nawet jeśli Wasz niemiecki nie jest na wygórowanym poziomie.

Wyróżnia się na monotonnej scenie niemieckiego rapu
Wallah! Na albumie nie znajdziecie autotune, za to solidne beaty w klasycznej stylistyce, uwaga to nie jest codeinowy rap, afrobeat albo hiphopop. Fabuła traktuje o dealowaniu i używkach, zarabianiu hajsu, refleksjach oraz demonach. Mimo to raper ugryzł ten temat w inny, swój sposób, bez monotonnych adlibów o double cup czy fat ass. Lucky postawił na dobrze napisane teksty, przekaz i porządny warsztat, co słychać przez to jak buduje zdania czy zgrabnie łączy rymy. W kunsztowny sposób akcentuje słowa, wyróżniając go tym pośród monotonnej sceny niemieckiego rapu. Po pierwszym odsłuchu jego twórczości byłam pewna, że to jakiś streetowo doświadczony, grubo po 30-tce typ. Bity są bardzo klasyczne jak na obecne czasy i trendy. Obecnie wielu niemieckich artystów, takich jak Loredana wrzucają na Instagram jego utwory. Respekt oddał mu także sam wielki Kolja Goldstein, który koleguje się z managerem Lacazette.

210 mln streamów
Zawadiacki i charyzmatyczny raper, który nazywa swoich słuchaczy Matrosen ma w sobie pewną aurę, która spodobała się szerszemu gronu odbiorców, dając mu 210 milionów streamów albumu na Spotify. Przywraca to wiarę w to, że ludzie są głodni dobrej muzyki, a album Luckiego leci non stop on repeat!
Beaty wyprodukowali min: jroc, 808swerve, Sam4prod, yung.rox, jaydon6jam, goldfinger030, murdsdrum, maccrazy1.
Lacazette „LID” – odsłuch albumu
-
News1 dzień temu
Walka Alberto z Taazym zakończona skandalem (wideo)
-
News3 dni temu
Ten Typ Mes atakuje Stasiaka i jego żonę
-
teledysk3 dni temu
Alberto uderza w Malika? „Wziąłem sobie sam, żaden ciapak mi nic nie dał”
-
News1 dzień temu
Fryderyki: O.S.T.R. ze statuetką. Nie przyszedł jej odebrać
-
News1 dzień temu
Robot „Mata 2040” na gali Fryderyków – rewolucyjny występ
-
News4 dni temu
Fani wściekli, a Filipek się tłumaczy z Youtubera na płycie
-
teledysk4 dni temu
Duże ksywki u Kobika. Singiel i preorder albumu „Synalek”
-
Singiel3 dni temu
Ten Typ Mes: „W tle leci głośno Mezo „Kryzys”. A propos, co wy z tym hiphopolo?”